Pisarka kryzysu. Judith Schalansky, autorka „Szyi żyrafy”
( 04.06.2025 )
„Artyści są kanarkami, których największą użytecznością społeczną jest wrażliwość; jak kanarki chwieją się i padają, zanim katastrofa zabije całą resztę”.
Judith Schalansky należy do pisarek, które spędzają życie w bibliotece. Wydawać by się mogło, że pisarka, którą tak bardzo niepokoi katastrofa klimatyczna i która bada w swojej twórczości paradoksy antropocenu, będzie raczej czerpać z własnego doświadczenia natury. Wyobrażamy sobie takie pisarki jako wędrowczynie i podróżniczki, badaczki, może aktywistki, które usiłują odkryć przyrodę na nowo, opisując ją niejako bezpośrednio (na ile to w literaturze możliwe). Taka pisarka prędzej zrobi sobie zdjęcie z drzewem niż z książkami, a gdy zapytamy ją o literackie inspiracje, opowie, jak hoduje ślimaki na parapecie, że grzyb w jej lodówce ma bogate życie towarzyskie i że jedność z naturą jest tak samo ważna jak literatura. Pozwalam sobie na małą kpinę, lecz jestem przekonana, że pisanie w tym duchu jest dobre i użyteczne, jeśli poszerza nasze wyobrażenia o rzeczywistości. Po prostu nie oczekujcie tego od Schalansky. Schalansky jest pisarką kryzysu, lecz korzysta z postmodernistycznych poetyk. Meandruje po archiwach historii, by stworzyć inne perspektywy patrzenia na współczesny świat.
Artyści jako kanarki
Jeśli więc zapytacie Schalansky o zagładę Odry w 2022 roku, pisarka ta przypomni sobie, że gdy dowiedziała się o tej tragedii, zastanawiała się właśnie jak opowiadać o katastrofie: jak scenariuszowy midpoint odpowiada używanemu w klimatologii tipping point, oba usiłują bowiem uchwycić nieodczuwalny jeszcze moment, w którym zachodzi nieodwracalna zmiana. Pisarka z dużą samoświadomością przedstawia swój proces twórczy: „Doskonale zdawałam sobie sprawę, że historia życia na Ziemi nie jest utworem scenicznym, a człowiek stanowi w niej, owszem, zdumiewający, ale jednak efemeryczny białkowy epizod, który zniknie tak samo jak wiele innych cudownych stworzeń” – i poszukuje metafory punktu zwrotnego, która nie byłaby jeszcze wyświechtana. Wtedy w jej głowie zjawia się kanarek:
„canary in the coal mine”, zwrot mętny i zagadkowy, który przywoływał obraz żółtej, pierzastej istoty skrytej w trzewiach Ziemi. Mieszkaniec przestworzy strącony do Hadesu, zesłany w bezgwiezdną głębię, do dołu, gdzie w ciasnej klatce śpiewa sobie, jak to ptak, i to ptak wyrwany z kontekstu, odgrywając rolę, która często przypada ptakom w ludzkich opowieściach, czyli wytwarzając nadwyżkę wdzięku, piękna i treści. Ale jak właściwie, pomyślałam, kanarek wpadł w ten dół, w to powiedzenie, obraz dezorientacji, nędzy, żałości, ryzyka, antropocenu?
Inspirując się angielskim powiedzeniem, Schalansky schodzi do archiwum, w którym znajduje szkockiego fizjologa i humanitarystę Johna Scotta Haldane’a. To właśnie on wpadł na pomysł, by chronić górników pracujących w XIX-wiecznych kopalniach przy pomocy kanarków, które odczuwają śmiertelne skutki zatrucia czadem dwadzieścia minut wcześniej niż człowiek. Jak pisze Schalansky, kanarki górniczne można spotkać jednak także dzisiaj: „straszą w nagłówkach gazet, nawiedzają programy informacyjne jako miniaturowe Kasandry zwiastujące nieszczęście, małe, pierzaste wyrocznie, które tracą głos w obliczu katastrofy, a w krytycznym punkcie między życiem a śmiercią spektakularnie spadają z drążka.” Tymi kanarkami są artyści, których największą użytecznością społeczną jest wrażliwość; jak kanarki chwieją się i padają, zanim katastrofa zabije całą resztę.
Jakiej interpretacji natury potrzebujemy
Lecz zanim Schalansky dotrze do tej sugestii, przeprowadzi nas przez parę eseistycznych zwrotów akcji i przekonujących interpretacji – jej literacki wywód jest na tyle złożony, że ukaże się jako odrębna książka. Tu zapowiadam esej „Rozchwiane kanarki” (przeł. Kamil Idzikowski), z którego pochodzą powyższe cytaty, i który zostanie jesienią opublikowany w wydawnictwie Ha!art. Wraz z „Atlasem wysp odległych” wydał mi się najciekawszym dziełem tej autorki.
Kiedy natomiast wspomnicie przy Schalansky, że musimy żyć w zgodzie z naturą, stworzy portret Inge Lohman. Bohaterka powieści „Szyja żyrafy” (przeł. Kamil Idzikowski), odwróconej Bildungsroman, jest nauczycielką biologii w jednej z wschodnioniemieckich prowincji. Jako wyznawczyni prymitywnego biologicznego determinizmu pozostaje obojętna na przemoc, która panuje w klasie, a przy tym całkowicie wyzbyta wrażliwości, także na własne potrzeby. Starzejąca się, dogmatyczna kobieta obserwuje rozpad otaczającego ją świata, z uporem traktując naukę jak wyrocznię i jak tarczę, dzięki której nie musi zbliżać się do innych. Przyglądając się jej fascynacji nauką, nie sposób nie zadać pytania: jaka natura? A dokładniej: jakiej interpretacji natury potrzebujemy? I jakie będą etyczne konsekwencje tej interpretacji?
Jeśli zachce wam się fantazji o niemożliwym i marzeń o utopijnych społeczeństwach, Schalansky ma do zaproponowania zestaw wysp z rubieży świata, na których działy się rzeczy najstraszniejsze i najdziwniejsze. „Atlas wysp odległych” (przeł. Tomasz Ososiński) to wydarzenie poetyckie, do którego będziecie wracać, bo każda z tych opowiastek jest też małą prozą poetycką. Myślę, że Werner Herzog bardzo polubiłby tę książkę, bo to zbiór przypowieści, zwykle okrutnych i zaskakujących, o zagadkach ludzkiego życia. Chciałabym coś przywołać, ale każda z nich stanowi tak zmyślną całość, że trudno oddać jej charakter jednym, dwoma zdaniami.
Co zniknęło
Zerknijmy więc może nie na samych ludzi, a na to, co zniszczyli. Wyspa św. Jerzego została odkryta w 1786 – w roku, w którym wytępiono krowy morskie. Opisał je Georg Steller, a Schalansky opisuje całą tę sytuację tak: „Wyglądała dziwnie i cudownie zarazem. Musiała zamieszkiwać brzegi tej wyspy na bezkresnym morzu, gdzie mieli okazję ją widzieć Georg Steller i myśliwi, którzy potem wytępili ten gatunek. Po krowie morskiej, tym manacie Północy, zostało tylko kilka szkieletów, dwa kawałki skóry i relacja Stellera... (...) Krowa morska, zwana obecnie syreną morską, rzeczywiście ma rozwidlony ogon i syrenie piersi”. Tu autorka przedstawia nam krowę i kończy tekst następująco: „Krowy morskie są z natury łagodne: Jeśli spotyka je wielka krzywda, to oddalają się od brzegu, ale szybko o wszystkim zapominają i wracają. Nierzadko zbliżają się do lądu tak bardzo, że można je pogłaskać, ale też zabić. Krowa jest niema, nie wydaje żadnych dźwięków. Tylko gdy zostaje zraniona, krótko wzdycha”.
Ta krótka proza prowadzi nas wprost do innej książki Schalansky. W „Spisie paru strat” (przeł. Kamil Idzikowski) opowiada o tym, co zniknęło z tego świata, a jednocześnie próbuje przywrócić je do istnienia w literaturze. Jak gdyby mimo wszystko wierzyła, że literatura ocala: „Ta książka, podobnie jak wszystkie inne, powstała z pragnienia, żeby umożliwić czemuś przetrwanie, przywołać przeszłość do teraźniejszości, przypomnieć rzeczy zapomniane, dopuścić do głosu to, co zamilkło, i opłakać straty. Pisanie nie przywraca niczego do życia, jednak pozwala wszystkiego doświadczyć”. Także w tych esejach i opowiadaniach – o wyspie Taunaki, tygrysie kaspijskim czy pieśniach miłosnych Safony – łączy fikcję, wyobraźnię i fakty w rozmaite konstelacje. Także i tu twórczość Schalansky jest głęboko zanurzona w researchu: w zapomnianej wiedzy, w przypisach, w mapach, krótko mówiąc: w archiwum. Fascynują ją zaginione historie, ale twierdzi zarazem, że fakty są już zawsze zinterpretowane, nie mamy więc do nich pełnego dostępu. Można by powiedzieć, że w stereotypowo postmodernistyczny sposób tworzy literaturę z literatury, ale chodzi tu o coś jeszcze innego... O ostateczne zrównanie literatury i rzeczywistości? O odkrycie, że rzeczywistość może mieć poetycką siłę? O poszukiwanie wysp, na których prawda i wyobraźnia stają się nierozdzielne, choć trudno wyjaśnić, dlaczego tak się dzieje...? Nie jestem pewna. Ale we wstępie do „Atlasu” Schalansky pisze: „Wyspa wydaje się miejscem, które jest jednocześnie rzeczywistością i swoją własną metaforą”.
Schalansky jest projektantką książek i projektuje też własne. Każda jej książka to małe dzieło sztuki dizajnerskiej, w którym obraz jest równie istotny jak treść. Materialność książki jest dla niej niezwykle ważna. Autorka konsekwentnie rozbraja tradycyjne formy narracji, pisze fragmentarycznie, eseistycznie, poetycko . Przeciwko linearnej narracji używa obrazów graficznych. Nie chodzi jej o dorzucenie kolejnych opowieści wyjaśniających nam świat, ale o zdziwienie tym, czego nie da się wyjaśnić, i zaproszenie czytelniczki do poszukiwań na własną rękę. Ta gra wyobraźni nie zaczyna się jednak w głowie autorki, nie chodzi o jej zdolność do fantazjowania (choć w „Kanarkach” zaczyna od snu, od razu mnie to wzięło!), ale od przeczesywania istniejących historii, zapisków i anegdot. Jak wspominałam, biblioteka stanowi naturalne otoczenie autorki; w jednym z wywiadów wspomina nawet, że nigdy nie chciałaby się udać na żadną z opisywanych w „Atlasie” wysp i że nie rozumie, dlaczego jej czytelnicy chcieliby to robić. Nie znaczy to jednak, że jest eskapistycznym molem książkowym, wręcz przeciwnie.
Pisarka w archiwum
Praca z archiwum jest już dobrze zakorzeniona we współczesnych praktykach artystycznych i literackich. Dzięki niej nieustannie odkrywamy historię na nowo, odsłaniamy jej białe plamy, odczytujemy ją z odmiennych perspektyw. Oczywiście, robią to także historycy, ale artysta czy pisarka w archiwum dokonują czegoś w rodzaju włamu. Pokazują znalezione materiały w formie działań twórczych, przekształcone w obiekty wizualne lub teksty literackie, i robią to, aby zmieniać rzeczywistość. Artystyczna praca w archiwum bywa interwencją o znaczeniu politycznym, i ten wymiar jest także obecny w twórczości Schalansky. Ale jej twórczość to znacznie więcej niż interwencja: Schalansky pracuje ze zbiorową wyobraźnią bardziej wielowymiarowo, otwiera zapomniane światy i toruje im drogę do współczesnych.
Graficzne i obrazowe aspekty twórczości Schalansky pozwalają wytwarzać napięcie między fikcją a rzeczywistością. Ale to napięcie nie jest dziś jedynie teoretycznoliterackim zagadnieniem. Przeciwnie: stało się najbardziej dojmującym problemem naszych czasów. Zwycięstwo fikcji nad faktami prowadzi do nieustannych kryzysów politycznych i wzmacnia populistyczną władzę. Schalansky jest tego świadoma, w „Rozchwianych kanarkach” nie raz powraca do rozważań nad prawdą, prawdopodobieństwem i fikcją, a w pewnym momencie pisze także o szczególnym szoku, jakim była dla niej diagnoza Klubu Rzymskiego:
Byłam wyczerpana. Wyglądało na to, że problemem nie jest wcale brak wiedzy. Klub Rzymski właśnie opublikował nowy raport – pięćdziesiąt lat po przedstawieniu niesławnej diagnozy o granicach wzrostu badacze doszli do kolejnego wniosku, który przejął mnie zgrozą.
Największym wyzwaniem dla naszych czasów – czytałam oniemiała – nie są zmiany klimatu, utrata bioróżnorodności ani pandemie, lecz – piszą członkowie think tanku – nasza zbiorowa niezdolność do odróżniania faktów od fikcji.
Przeszedł mnie dreszcz.
Obserwujemy dziś, jak niszczycielska może być fikcja, a miłośniczki przepisywania archiwów czy zamazywania różnicy między rzeczywistością a poezją mają problem. Słychać głosy, że postmodernistyczna kultura współgra z nową falą propagandy, najważniejszym autorem piszącym o tym zjawisku na przykładzie Rosji jest Peter Pomerantsev. I choć nie chodzi tu o atakowanie postmodernistycznych poetyk literackich, warto zastanowić się, jak z nich korzystać, by przywrócić im polityczną i etyczną siłę. Propaganda zawsze opierała się na manipulacji i na władzy pojedynczej narracji, i także dziś pod tym względem nic się nie zmieniło. Propaganda jest kłamstwem właśnie dlatego, że podaje się za jedyną prawdę i ukrywa to, że stanowi tylko jedną z opowieści – i właśnie przeciwko takim praktykom występuje postmodernistyczna literatura, które konfrontuje nas z tym, w jaki sposób wytwarza się wiedzę, zdania i literaturę. Ktoś, kto jest tego świadomy, powinien być sceptyczny wobec tego, co widzi i czyta. Krótko mówiąc: nikt, kto ze zrozumieniem przeczytał jedno czy dwa dzieła późnej nowoczesności – wspomnę na przykład twórczych przodków Schalansky, Calvino i Borgesa – nie uwierzy bezkrytycznie w niusa na fejsie, komentarze ruskiego bota albo obsesyjne okrzyki chłopa w czerwonej czapeczce. Mimo to warto pamiętać, że w czasach, w których nikt nie wierzy w prawdę, trudno kontrować nawet najbardziej prymitywną propagandę. I że literatura rodząca się w archiwach faktu i wyobraźni może znacznie więcej, niż bawić się zawieszaniem sądu o świecie. Może nas także przywracać rzeczywistości – nawet tej, której już nie ma.
Jeśli tradycyjne powieści wciąż rządzą się zasadą prawdopodobieństwa, archiwalne montaże i pisana na faktach poezja pozwalają dotrzeć do tego, co bardziej prawdziwe niż prawdopodobieństwo. Schalansky używa postmodernistycznych napięć między fikcją i faktem po to, by literatura odzyskała znaczenie. Znaleziono w końcu winnych śmierci ryb w Odrze, i choć literatura to nie kryminalistyka, autorka wymienia ich w swoim literackim eseju. Wierzy zatem w siłę faktu. Pozwala, by poezja pokazywała wiadomość, jako rodzaj punktu zwrotnego, obok którego nie można przejść obojętnie. Literatura sprawia, że staje się widzialny i odczuwalny. W zatrutym świecie muszą śpiewać kanarki; czy widzimy, że niektóre już padły, czy chcemy słuchać tych, które jeszcze żyją?
