Prezydent, który sam wyrzucał śmieci. O autobiografii Andrzeja Dudy
( 22.08.2025 )
Autobiografia Andrzeja Dudy w sporej mierze przypomina historię kogoś, który po latach nieobecności wrócił do rodzinnej wioski, by opowiedzieć o swoich przygodach w wielkim świecie. Zgrywa się to z kładzeniem nacisku na to, że mimo zaszczytów i apanaży, Duda nie zapomniał, kim jest.
Powaga i poczciwość
Wszyscy wiemy, że w każdym z nas są dwa wilki. Dlaczego miałoby być inaczej w przypadku Prezydenta Rzeczypospolitej? Autobiografia Andrzej Dudy, którą od niedawna można zamówić na stronie andrzejduda.pl, potwierdza tę znaną prawdę. Widać to na pierwszy rzut oka, jeszcze zanim przystąpimy do lektury.
Z jednej strony wyznania Dudy są bowiem książką monumentalną. 640 stron, twarda oprawa, dziesiątki, jeśli nie setki zdjęć, około dwóch kilogramów wagi i niemała cena 99 zł (w wersji premium, z ozdobnym pudełkiem oraz autografem autora – 159 zł). Na okładce zamieszczono eleganckie zdjęcie prezydenta w marynarce i białej koszuli, z przypinką w kolorach polskiej flagi. Duda pozuje na wizjonera i męża stanu. Z drugiej strony, napis na okładce – To ja – wyraźnie kontrastuje z dostojeństwem i powagą. Pod względem prostolinijności tytuł wyznań Dudy przebija zarówno Szczerze Donalda Tuska (2019), jak i Rafała Rafała Trzaskowskiego (2025).
Walka dwóch wilków, którą zapowiada kontrast między wyglądem książki a jej tytułem, toczy się przez całą akcję książki. Pierwszy z wilków sugeruje autorowi, by kreował się na osobę poważną, decyzyjną i szanowaną przez innych. Taką, która posiada określoną wizję polityczną i potrafi skutecznie ją realizować. Wilk ten dochodzi do głosu najczęściej wtedy, gdy Duda opisuje swoją obecność na arenie międzynarodowej. W kolejnych rozdziałach czytamy, przykładowo, o tym, co robił na rzecz przekazania Ukrainie czołgów, o negocjowaniu z Trumpem stawek za myśliwce dla polskiej armii czy o staraniach o podwyższenie wydatków na zbrojenia w państwach NATO. Relacjonując swój sprzeciw wobec budowy gazociągu Nord Stream 2, Duda korzysta z krótkich partii dialogowych:
– Pani kanclerz, proszę to zatrzymać.
– Panie prezydencie, to projekt biznesowy, nie mam na niego wpływu – [Angela Merkel] rozkładała ręce.
Głowa państwa wciąż jednak „szuka możliwości, by zatrzymać Nord Stream 2“. Przedstawia więc swój punkt widzenia Donaldowi Trumpowi:
– Panie prezydencie, tylko pan może doprowadzić do zablokowania tej inwestycji. Nikt inny nie ma takiej siły gospodarczej i wpływów.
[Trump] Słuchał z uwagą.
Dalej Duda przywołuje podpisany przez Trumpa dokument, stanowiący „zapowiedź sankcji wobec wykonawców, którzy zdecydują się kontynuować prace nad rurociągiem“. Wymowa jest jasna: to między innymi dzięki naciskom naszego prezydenta udało się nakłonić Stany Zjednoczone do zdystansowania się wobec wspieranej przez Niemców inwestycji, która godziła w polskie interesy.
Wilk męża stanu, który drzemie w Dudzie, każe prezydentowi podkreślać, jak bardzo mylili się ci, którzy w niego nie wierzyli, i jak bardzo media zakłamywały jego wizerunek. Szczególnie dostaje się Komorowskiemu, który nie docenił Dudy jako rywala w wyścigu prezydenckim (wynajął też swoje prywatne mieszkanie na czas dwóch kadencji i po przegranych wyborach nie mógł od razu do niego wrócić, o czym Duda nie omieszkał wspomnieć). W ogóle mamy do czynienia z dość wyraźnym podziałem. Prezydent dobrze pisze o tych, którzy traktowali go z szacunkiem czy po przyjacielsku, jak Lech Kaczyński, Donald Trump, ale też Jens Stoltenberg, a nawet „ciepły i serdeczny“ Joe Biden. Chłodno i krótko wspomina natomiast o tych, którzy nie odnosili się do niego z należytą powagą, a może i go zlekceważyli (np. Macron, trochę też Obama). Można odnieść wrażenie, że dobre relacje z prezydentem Polski łatwo było budować ponad podziałami, albowiem decydowały o nich nie wyznawane poglądy ani reprezentowane interesy polityczne danej strony, lecz wyłącznie osobisty stosunek do niego samego. Jeśli inni go lubili i oddawali mu należny szacunek, on traktował ich jak swoich przyjaciół, no matter what.
99 zł (w wersji premium, z ozdobnym pudełkiem oraz autografem autora – 159 zł)
I tu trafiamy na trop drugiego wilka – nazwijmy go wilkiem poczciwości. To zapewne jemu Duda zawdzięcza dwa sukcesy wyborcze. Owszem, byłego prezydenta trudno byłoby nazwać typowym Polakiem, skoro miał rodziców profesorów i wychował się w drugim największym mieście w Polsce. Co więcej, jego żona również wywodzi się z podobnej rodziny (profesorów, a także znanych poetów). Niemniej, prezentując się jako były harcerz, chłopak dobrze wychowany, grzeczny i z dużym szacunkiem do starszych, Duda nie wypada fałszywie (w przeciwieństwie do Trzaskowskiego, który – jak dowiódł Wiktor Rusin w inspirującym eseju „Centrum między Rafałem a Trzaskowskim” – nie jest godny zaufania, gdy kreuje się na zwyczajnego Rafała). Można Dudzie uwierzyć, kiedy opisuje swoją drogą do prezydentury jako, cóż, niezłą kabałę, w którą go wrzucono, a on próbował jakoś sobie radzić. Przekonują wiarygodnością takie fragmenty, jak relacja z wiecu wyborczego w Bartoszycach w 2014 roku. Duda opisuje tam, jak to podszedł do niego „facet o przepitej, zmęczonej twarzy”:
– Wy się nam na razie podobacie i będziemy głosowali na pana. Tylko, wie pan, jak już wygracie, to żebyście czasem czegoś nie odwalili. Bo my tu wszyscy żyjemy z przemytu. Rozumiesz pan? Żeby problemu nie było.
„Ja pierd…” – zakląłem w myślach, kiedy wróciłem do Dudabusa.
Były prezydent nie ma też problemu z przyznaniem, że w czasach, gdy pracował w Kancelarii Lecha Kaczyńskiego, nierozważnie („jak miliony Polaków”) założył konto na Naszej Klasie. „Odszukiwałem starych znajomych, cieszyłem się z powtórnie nawiązanego po latach kontaktu. »W czym problem?« – pomyślałem, a być może nawet powiedziałem [do szefa BBN-u]”. Tego rodzaju anegdoty wpisują się w narrację o Andrzeju, który został prezydentem. Przeciwnicy Dudy chętnie sięgali po tę narrację, by za jej pomocą deprecjonować polityka jako osobę nieprofesjonalną, niepoważną i nienadającą się do swojej funkcji. Jest to też narracja przywoływana w licznych memach – jak w tym ze zdjęciem Dudy w kombinezonie narciarskim i pijącym piwo w knajpie na stoku, podpisanym: „No bez kitu ci mówię… Prezydentem jestem”. Poczciwość, która jest chyba główną cechą Dudy, stanowi jednak miecz obosieczny. Z jednej strony czyni go trochę śmiesznym, a przez to nie do końca poważnym. Ale z drugiej strony, w opowieści o „normalnym człowieku“ Duda wypada najbardziej wiarygodnie. A wiarygodność przekłada się na poparcie oraz rankingi sympatii i zaufania.
Autobiografia To ja w sporej mierze przypomina więc historię kogoś, który po latach nieobecności wrócił do rodzinnej wioski, by opowiedzieć o swoich przygodach w wielkim świecie. Zgrywa się to z kładzeniem nacisku na to, że mimo zaszczytów i apanaży, Duda nie zapomniał, kim jest. Opisuje, że wybrał Pałac Prezydencki, a nie Belweder, ponieważ powiedziano mu, że w ten sposób będzie generował mniej kosztów dla państwa. W samym Pałacu zajął tylko trzy pokoje z niewielką kuchnią i łazienką (a mógł więcej). Dbał też o codzienne sprawunki:
Prezydent czy nie prezydent, śmieci musiały zostać wyniesione. Zabierałem z mieszkania worki i taszczyłem je do kontenerów. Za mną – postawny człowiek w garniturze, moja ochrona. Zapewne wyglądało to śmiesznie, ale przez chwilę znów czułem się jak normalny gość z krakowskiego osiedla.
Wizerunek poczciwej pary Dudów – pamiętającej, jak to jest liczyć się z każdym groszem, i nie mającej śmiałości, by wprowadzać większe roszady w „tymczasowym” lokum pałacowym – dopełniają zdjęcia z lamami w promnickiej zagrodzie i z głaskaniem kota w domowych pieleszach.
Z poczciwości wywodzi się też baczne przyglądanie się innym politykom, analizowanie ich charakteru, a zwłaszcza ich stosunku do samego Dudy (polubili czy nie? wywyższali się czy nie?). Trudno sobie wyobrazić, że podobną narrację o innych przywódcach mogliby prowadzić Trump, Biden albo Merkel. Oczywiście, w jakimś stopniu wynika to z półperyferyjnej pozycji Polski na arenie międzynarodowej. Ale, niewątpliwie, ma to również związek z osobowością samego Dudy. Były prezydent zdradza wyraźną słabość do autorytetów i silnych jednostek. Wprost opowiada, jak próbował zaplusować u znaczących postaci. Jest w tym echo wychowania w duchu konserwatywno-inteligenckim, coś z gry typowej dla patriarchalnych hierarchii. Dogodzić silniejszemu, okazać mu uległość, ale też trochę postawić na swoim, aby tylko nie spojrzeć mu prosto w oczy i uniknąć otwartej konfrontacji.
Zdarza się, że za słabością do autorytetu, a może i zwyczajną sympatią Dudy do opisywanej osoby, w parze idzie bezkrytycyzm. Widać to w fascynacji merkantylną postawą Trumpa, o którym były prezydent wyraża się wyłącznie w superlatywach:
Szedłem za Trumpem i byłem szczerze oczarowany. Pomyślałem: „Cholera, co za gość!“. Zachowywał się, jakby nigdy nie wyszedł z roli człowieka biznesu, dewelopera, i wcale nie miał zamiaru tego ukrywać. Mówiłem później swoim współpracownikom:
– Zobaczycie, ten prezydent przypilnuje interesów finansowych swojego kraju jak żaden poprzednik.
Widać to również w sposobie portretowania czy to byłej wiceprezeski Google’a i CEO Youtube’a, Susan Wojcicki, czy to współtwórcy PayPala, anioła biznesu i kolegi Elona Muska, Luke’a Noska. Duda chętnie podkreśla polskie i patriotyczne korzenie tych bogaczy oraz ich miłe usposobienie, stawiając ich jako wzór do naśladowania dla Polaków za granicą („Byłem dumny z tego, że osoba polskiego pochodzenia osiąga sukcesy i buduje markę naszego kraju za granicą”). Zachwytom nie towarzyszy jednak cień namysłu, dajmy na to, nad kontrowersyjnymi praktykami bigtechów, ich fiskalnym uprzywilejowaniu, na którym koniec końców traci polski podatnik, nie pojawia się nawet prosta zaduma nad pogłębiającymi się nierównościami ekonomicznymi, które pompuje późny kapitalizm. Mamy za to naiwną historię o ludziach, którzy dorobili się za Oceanem, bo byli pracowici. Tym bardziej nie można się dziwić, że tej poczciwej apologii amerykańskiego snu towarzyszy potępianie wszystkiego, co kojarzy się z PRL-em (czyli, rzecz jasna – komuną, Ruskimi, ubecją i układem).
Donald Trump i Andrzej Duda. W ilustracji wykorzystano zdjęcie Andrzeja Hrehorowicza, KPRP
Opowieść z wnętrza bańki
Sam Duda przekonuje, że jego autobiografia miała stanowić przeciwwagę dla podsumowań jego prezydentury (często krytycznych), które napisali inni. Z tego względu nazwał ją „wykładnią autentyczną”. W języku prawniczym taka wykładnia to interpretacja prawa dokonana przez podmiot, który to prawo ustanowił. Innymi słowy, dotąd to inni interpretowali działania prezydenta, przypisując im rozmaite intencje i znaczenia. A teraz on sam napisze, jak należy rozumieć owe działania.
W podobnym założeniu nie ma nic złego. Począwszy od św. Augustyna, autobiografie pisano po to, by się z czegoś wytłumaczyć, zyskać przebaczenie, wybielić, wkupić się w łaski czytelnika lub po prostu przedstawić własną perspektywę. Autor słynnych Wyznań, Jean Jacques Rousseau, oświadczał nawet, uprzedzając ewentualną krytykę, że nie widział nic złego w fakcie oddania pięciorga swoich dzieci do sierocińca. Wiarygodność tak pomyślanej opowieści autobiograficznej ma jednak podstawowy warunek: trzeba napisać o wszystkim. O sukcesach, ale i porażkach; o sprawach oczywistych, ale i zagmatwanych. Przemilczanie jakiegokolwiek aspektu czyni z autobiografii twór niekompletny, by nie powiedzieć – nieautentyczny.
A tak właśnie jest w przypadku wyznań Andrzeja Dudy. Były prezydent chętnie i rozwlekle pisze o tym, o czym chce pisać. Przede wszystkim o wojskowości, Trumpie, NATO, Ukrainie, Grupach Wyszehradzkiej i Trójmorza. Położenie nacisku na dyplomację i politykę zagraniczną jest zrozumiałe, jeśli wziąć pod uwagę konstytucyjne prerogatywy prezydenta RP, ale i wygodne, ponieważ polityka krajowa oraz sprawy wewnątrzpartyjne to śliski grunt, a może wręcz pole minowe. W drugiej kolejności Duda skupia się na zwykłych Polakach, zwłaszcza tych ze środowisk nieuprzywilejowanych, którzy zaufali mu jako wyborcy. Chętnie podkreśla, że „dobrze czuje się w domach rolników“ i „rozumie, co do niego mówią“. Trochę też opowiada o sobie. Ale nie o biegu swojego życiu, lecz tak ogólnie. Że lubi dłużej pospać, zjeść tort bezowy swojej mamy i że ma skłonności do tycia, choć to nie stanowi dużego problemu, ponieważ żona Agata nie gustuje „w takich anorektycznych facetach“.
W kontekście spraw krajowych Duda porusza głównie kwestię 500+, obniżenia wieku emerytalnego oraz reformy sądownictwa. Broni słuszności tych działań i przypisuje sobie część sprawczości. Jednocześnie o wielu rzeczach, z którymi jest kojarzony, albo które same narzucają się w danym kontekście, po prostu nie wspomina, tak jakby nie istniały lub nie były ważne. W autobiografii nie ma więc ani słowa o zaostrzeniu prawa antyaborcyjnego i protestach z tym związanych. Nie pojawiają się również wzmianki o tzw. strefach wolnych od LGBT. Kto liczył, że Duda wytłumaczy się z pamiętnych słów o ruchu LGBT jako „nie ludziach, lecz ideologii”, do których publicznie zdystansowała się jego córka – ten się przeliczył. Wydaje się to odpowiadać zasadzie: jeśli temat jest kontrowersyjny i wzbudza nadmierne zainteresowanie, lepiej o nim nie wspominać.
Ta sama zasada pozwala Dudzie podejmować trudne i skomplikowane, zdawałoby się, tematy w sposób zaskakująco prostolinijny. Fragmentom poświęconym upamiętnieniu Zygmunta Szendzielarza „Łupaszki”, jednego z najsłynniejszych „żołnierzy wyklętych”, nie towarzyszy próba odniesienia się do powszechnie dziś znanych zarzutów o odpowiedzialność za zbrodnię na cywilach w litewskich Dubinkach. Można by się spodziewać, że autor spróbuje polemizować z tymi zarzutami, podważyć ich wiarygodność albo nawet potępić je w czambuł jako „antypolskie”. Lecz Duda po prostu zbywa je milczeniem. Skoro tak, to cóż się dziwić, że z podobną łatwością podejmuje inne skomplikowane kwestie, na przykład relacje z Xi Jingpingiem czy Recepem Erdoganem. Obu tych polityków Duda opisuje po prostu jako przywódców mocarstw światowych, nie widząc potrzeby ustosunkowania się do prowadzonej przez nich imperialnej polityki. Partia poświęcona chińskiemu wszechwładcy jest wypełniona opowieściami o polskich jabłkach, które ten ze smakiem zjadł, o igrzyskach w Pekinie, o wymianie handlowej między dwoma narodami i o tym, że Xi zapamiętał Dudę po latach, co było dla Dudy miłe.
Największe zdumienie budzi jednak opis Binjamina Netanjahu. Choć trudno byłoby podejrzewać naszego byłego prezydenta o jednoznaczne potępienie ludobójstwa w Gazie, mimo wszystko w konsternację wprawia krótki, lakoniczny i wewnętrznie sprzeczny fragment, w którym Duda – nie podając argumentów i zarazem odwołując się do specyficznej emocji u projektowanego odbiorcy – próbuje wziąć Netanjahu w obronę i twierdzi, że nie należy jego zbrodni zrównywać z tym, co zrobił Putin. Ów fragment stanowi bardzo niewielką część rozdziału poświęconego relacjom z Izraelem, w którym to rozdziale Duda skupia się przede wszystkim na innych sprawach, na przykład zapisie penalizującym mówienie o tzw. „polskich obozach śmierci”. Sporo czasu poświęca też na wspominanie wspólnej kolacji z Netanjahu w 2017 roku i towarzyszącej jej „arcyciekawej” rozmowy z izraelskim premierem.
Koniec końców, To ja jest opowieścią z wnętrza pewnej bańki. Duda skupia się na tym, co ważne, interesujące i akceptowalne dla projektowanego odbiorcy. Snuje historię na przekór swoim krytykom, ale nie tyle wchodzi z nimi w jakąś polemikę, ile koncentruje się na pisaniu o tym, o czym oni sami zwykle nie wspominają. Może to przypominać coś w rodzaju postmodernistycznej kontrnarracji. Taka kontrnarracja łączyłaby się z antyelitaryzmem, który Duda chętnie podkreśla – w tym sensie, że przeciwstawiałaby ona ugruntowanym dyskursom żywe świadectwo jednostki. Problem polega na tym, że pisząc o sobie i o swojej prezydenturze, jednocześnie Duda ucieka od tematów i problemów, które cieszą się największym zainteresowaniem. Wybrakowana i stronnicza, jego autobiografia staje się przez to pozbawiona pełnej wiarygodności zarówno jako akt samopoznania, jak i rzetelna opowieść polityczna.
Znamienne, że mimo ambicji przedstawienia, z jednej strony, „prawdziwej twarzy“ Andrzeja Dudy, z drugiej zaś, jego rzeczywistych (a pomijanych przez krytyków) osiągnięć, autobiografia To ja nie ukazuje byłego prezydenta w nowym świetle. Wręcz przeciwnie. Potwierdza, że mieliśmy co do niego rację – i mam tu na myśli wszystkich. Wyborcy Dudy odnajdą na kartach tej książki zaufanego i sympatycznego patriotę, na którego głosowali. Przeciwnicy byłego prezydenta utwierdzą się w przekonaniu co do swoich krytycznych poglądów na jego temat, zresztą Duda nie zrobił nic, aby to zmienić. Wreszcie ci, dla których Duda jest bohaterem śmiesznych memów, odnajdą tu Dudę z memów (i sporo nowego kontentu). Krótko mówiąc, nikt nie będzie specjalnie zaskoczony. Jak na produkt marketingowo-autopromocyjny, którym ostatecznie jest autobiografia To ja, to i tak nie najgorzej.