Chleb z gleby. Teresa Murak i misterium istnienia
( 17.04.2024 )
Autorska formuła ekofeminizmu Teresy Murak: ciało wraz ze wszystkim, co organiczne i naturalne, przynależy u niej do świata wymagającej szacunku tajemnicy, do obszaru sacrum.
W oknie warszawskiej galerii Import Export zawisł pewien istotny dla polskiej sztuki kombinezon. Kombinezon wybitnie wiosenny i nietrwały, bo wykonany z rzeżuchy – rośliny, którą większość z nas zapewne próbowała kiedyś hodować na mokrej wacie. Stroje pokryte rzeżuchą to znak rozpoznawczy Teresy Murak, artystki wybitnie osobnej, od lat idącej własną drogą. Warszawska wystawa przypomina jej słynną „Procesję” z marca 1974 roku: ubrana w żywą, roślinną pelerynę, artystka przeszła przez Warszawę, niosąc wiosenną jasność i nadzieję na odrodzenie. Na fotografiach przypomina majestatyczną postać z baśni, Panią Wiosnę. Akcję w całej jej niezwykłości udokumentował Antoni Zdebiak.
Był to jeden z wielu „Zasiewów” Teresy Murak: ekspresowo rosnącą rzeżuchą obsiewała suknie, dywany, kostiumy kąpielowe, wreszcie zmieniła samą siebie w podłoże dla roślin. Rzeżucha rosła w dłoniach artystki, gdy spała, albo na całym ciele, gdy zanurzyła się w pełnej ziaren wannie. Na czas akcji integrowała się z nią w pełni – pracuje ludzkie ciało, pracują rośliny. „23.2. Niedziela – korzenie są mocne i białe, pojawiają się pojedyncze listki biało-żółto-zielonkawe, noc, łodyżki wzrastają, nierównomiernie, nieproporcjonalnie szybciej od korzeni. 24.2. Poniedziałek – zachwiana równowaga, staram się im pomóc podkładając wilgotną gazę, nie skutkuje, podlewam już siedemdziesiąt pięć razy, noc, zmieniam pozycję koszuli, zdejmuję ją z wieszaka, rozcinam i układam na folii, korzeniami w dół, w ciągu dwóch godzin rozwijają się wszystkie liście, korzenie unoszą tkaninę, rzeżucha zrobiła się puszysta i zdrowa”.
Czytaj też: Moja niemoc i niechęć. Katarzyna Kozyra o sztuce i leżeniu na ulicy
Artystkę nazywa się czasem prekursorką europejskiej sztuki ziemi. Ale to nie jest „kalifornijski”, schludny, słoneczny, wysokobudżetowy land art. To polska gleba wchodząca za paznokcie, to błoto, kurz, pospolite rośliny i praca rąk, „brudnych jak święta ziemia”. Jeśli mielibyśmy szukać pokrewieństwa z przedstawicielkami land artu, to najbliżej byłoby Teresie Murak do Agnes Denes, która zasiała pszenicę w centrum Nowego Jorku, czy do Any Mendiety, której odbite w ziemi albo pokryte roślinnością, organiczne „Sylwetki” ukazywały surową bliskość ciała i ziemi. Współzależność i współistnienie leżą również w centrum zainteresowania polskiej artystki. Początki jej twórczości zbiegają się w czasie z działalnością innych charakterystycznych kobiet neoawangardy – Ewy Partum czy Natalii LL. Choć interesowały się one obecnością ciała w sztuce, perspektywa Murak jest zupełnie odmienna. To jej autorska formuła ekofeminizmu, jeśli możemy tak to nazwać: ciało wraz ze wszystkim, co organiczne i naturalne, przynależy u niej do świata wymagającej szacunku tajemnicy, do obszaru sacrum.
Widok wystawy indywidualnej Teresy Murak w Import Export, fot. Błażej Pindor
Podczas „Procesji” na ulicach Warszawy artystkę zatrzymała milicja. W latach siedemdziesiątych Murak w stroju z rzeżuchy budziła zdziwienie przechodniów, ale także, co znaczące, „oburzenie szefa wydziału kultury KC PZPR, p. Łukaszewicza”. W głośnej akcji „Równowaga balansu – rzeźba dla Ziemi” w Ubbeboda w Szwecji, gdzie przyjechała na zaproszenie związanego z Fluxusem Yoshio Nakajimy, wykopała w ziemi półkolistą misę, a z wydobytej gleby ułożyła odpowiadający wgłębieniu kształt, który następnie pokryła rzeżuchą. Akcja nie spodobała się władzom miejscowości, które znalazły pretekst, by dzieło zniszczyć – choć we wspomnieniach artystki zieleń, którą pokryła się rzeźba, wzbudziła solidarność ze strony mieszkańców i innych artystów, angażując ich we wspólny protest. W opresyjnym PRL-u roślinna suknia budzi niepokój, w wolnej w powszechnym mniemaniu Szwecji – równy i symetryczny, jak na rysunku z atlasu astronomicznego, awers i rewers półkuli, w trudny do wytłumaczenia sposób przeszkadza, złości władze. Jest w tym coś znaczącego – oburzenie i chęć bezinteresownej destrukcji są powodowane przez działania łagodne, spokojne. To nieplanowane przez artystkę, lecz wymowne ujawnienie, czego najwidoczniej nie może znieść jakakolwiek władza: tego, co zakłóca sztucznie ustanowiony porządek.
Jej działania z ziemią każą myśleć o najbardziej podstawowych, zrębowych odwołaniach do sacrum, echach religijności, w której człowiek, duch i natura należą do tego samego kontinuum. Artystka deklaruje osobiste przywiązanie do wiary chrześcijańskiej i już we wczesnych pracach, w których nawiązywała do symboliki Wielkanocy i krzyża, wykazała się pionierską intuicją, jakby przewidując zwrot w kierunku nowoczesnej teologii stworzenia. W teologii katolickiej wątki ekologiczne, czyli postrzeganie Ziemi jako „wspólnego domu”, pojawiają się dopiero w latach siedemdziesiątych, za pontyfikatu Pawła VI, który podkreślał zależność losu człowieka od jego odpowiedzialności za resztę stworzenia.
Czytaj też: Ja wojny nie pamiętam, ale wojna pamięta mnie. Pokój według Krzysztofa Wodiczko
Widok wystawy indywidualnej Teresy Murak w Import Export, fot. Błażej Pindor
Tej zależności musiał być świadom każdy, kto pracował na roli. Dlatego w polskiej tradycji wiejskiej cykl przyrody tak mocno splatał się z obrzędowością religijną, zwłaszcza maryjną. Początek wiosny, jesienne zasiewy i żniwa łączono z opiekuńczą rolą Matki Boskiej: Siewnej, Zielnej, Jagodnej, błogosławiono pola, święcono rośliny. W najbardziej sakralnych pracach Teresy Murak możemy znaleźć nawiązanie do charakterystycznych dla tej percepcji świata gestów zaufania, zawierzenia, dziękczynienia. Przed Wielkanocą w 1974 roku w rodzinnych Kiełczewicach wykonała wraz z mieszkańcami dywan z rzeżuchy, który wspólnie wnieśli do kościoła, a następnie puścili z nurtem Bystrzycy. Czytelność gestu Murak budzi skojarzenia z procesjami sztandarów Władysława Hasiora.
Oczywiście oboje pochodzą z różnych porządków, ekspansywna osobowość Hasiora i jego emploi wodza-kapłana niewiele mają wspólnego z medytacyjnym wzrastaniem w ciszy prezentowanym przez Murak, ale łączy ich umiejętność rozpoznania wrażliwości swojej publiki. Procesje Hasiora były artystycznym przebojem. Tradycję wysiewania dywanu z rzeżuchy w Wielką Sobotę kontynuowano zaś spontanicznie w Kiełczewicach, już bez zachęty ze strony artystki. To prace w nowoczesny sposób organiczne, rozumiejące współczesną wiarę i, jak mówi się w etnologii, „kulturę typu ludowego”, bez próby sztucznego, skansenowego jej odtwarzania, za to w nawiązaniu do aktualnych i czytelnych symboli. Taka czujność trafia się rzadko.
I Hasior, i Murak sięgają po najbardziej nasycony znaczeniami obiekt w wiejskim świecie: chleb. O ile jednak Hasior łączy go z symboliką ofiarną, wbijając w bochenki noże, o tyle Murak chce się chlebem dzielić, jakby chrześcijańskim gestem. Rozdaje zaczyn chleba przechodniom na ulicy, dzieli się nim z ziemią: w akcji w norweskim Lillehammer umieszcza zaczyn w bagnie, doglądając go uważnie, aż nie „urodzi się” rzeźba. Dzielenie się, „otwarcie na wszelką wzajemność”, stanie się stopniowo głównym motywem w jej sztuce. W jednym z mniej znanych przedsięwzięć odwiedza Murakową Górę na Lubelszczyźnie, gdzie znajduje się cmentarz żołnierzy niemieckich z I wojny światowej. Znalezione tam nasiona jabłoni i hyzopu planuje dołączać do niemieckich czasopism. To rośliny nieprzypadkowe: jabłko odnosi nas do Księgi Rodzaju, a hyzop to jedna z ulubionych roślin Hildegardy z Bingen, średniowiecznej filozofki uważanej dziś za prekursorkę myśli ekologicznej w chrześcijaństwie. Przez ich symboliczną podróż artystka inicjuje gest pojednania i przebaczenia.
Czytaj też: Tkanina to nowe malarstwo. Dlaczego artyści wracają do materiału. Tekst Karoliny Sulej
Widok wystawy indywidualnej Teresy Murak w Import Export, fot. Błażej Pindor
Artystka wielokrotnie wykazała się prekursorską intuicją. Swoimi akcjami pod wspólnym tytułem „Dzieła lęgną się w szczelinach rzeczywistości” (2004) Teresa Murak znacznie wyprzedziła współczesne myślenie o współistnieniu z przyrodą w mieście. Stołeczny „Atlas dziur i szczelin” miałby wówczas znacznie więcej stron, bo sporą część miasta zajmowały „trzecie krajobrazy”, nieużytki, murszejące konstrukcje, pękające struktury. Na wygładzanie, szpachlowanie i wykładanie kostką nie było jeszcze pieniędzy (nieco kadrów z ówczesnej rzeczywistości i jej skromne pozostałości można znaleźć u Marcina Chomickiego w Archiwum Transformacji). A jednak już wtedy artystka wysiewała w Warszawie len na Polu Mokotowskim, grykę i malwy wzdłuż torów tramwajowych na Alei Niepodległości. Wydzierżawiała niewielkie fragmenty terenu, by wysiewać zboże na parkingach. Można postrzegać to działanie jako prekursorskie wobec dzisiejszych łąk kwietnych w mieście, ale też jako „sabotaże w służbie dobra”.
Warto się pospieszyć, by zobaczyć kombinezon z nietrwałej rzeżuchy – pracę artystki, która wiernie praktykuje własną filozofię. Teresa Murak pokazuje nam, że niezależność jest możliwa – i że droga do niej może prowadzić przez „mnisie” jakości, konsekwencję, pokorę, namysł i uważną pracę.
Teresa Murak, Solo Exhibition, Import Export, 21.03.2024 – 30.04.2024.
Korzystałam z:
Jolanta Brach-Czaina, Etos nowej sztuki, Państwowe Wydawnictwo Naukowe, Warszawa 1984
Paweł Możdzyński, Inicjacje i transgresje, Wydawnictwa UW, Warszawa 2011
Łukasz Ronduda, Piotr Uklański, Sztuka polska lat 70. Awangarda, Polski Western, Jelenia Góra/CSW Zamek Ujazdowski, Warszawa 2009
Iwo Zmyślony, Zasiew. Rozmowa z Teresą Murak, Dwutygodnik 05/2016.
Widok wystawy indywidualnej Teresy Murak w Import Export, fot. Błażej Pindor
