Duas vezes João Liberada, reż. Paula Tomás Marques
5 filmów z Berlinale, na które warto czekać
W tegorocznym programie pełno było polityki i tematów rozgrzewających opinię publiczną, a cieniem na całym wydarzeniu kładły się niedzielne wybory w Niemczech. Świat tonie w kryzysie i nie ma lepszego medium do rejestrowania tych zawirowań niż kino.
75. edycja Berlinale dobiegła końca. Pytanie, czy nowa dyrektorka Tricia Tuttle zmieniła oblicze międzynarodowego festiwalu, jest zasadne i często powracało w zakulisowych rozmowach. Amerykanka utworzyła nową sekcję Perspektywy, w której prezentowano pełnometrażowe debiuty, ale pojawiły się głosy, że ta koncepcja nie powtórzyła sukcesu Encounters. Co więcej, konkurs główny znów nie sprowokował wielkiego medialnego szumu, a poziom anglojęzycznych filmów wołał o pomstę do nieba. Obecność hollywoodzkich gwiazd wydaje się jednak równie ważna, co zapraszanie doświadczonych i obiecujących autorów z różnych zakątków globu.
W tegorocznym programie pełno było polityki i tematów rozgrzewających opinię publiczną, a cieniem na całym wydarzeniu kładły się niedzielne wybory w Niemczech. Świat tonie w kryzysie i nie ma lepszego medium do rejestrowania tych zawirowań niż kino. Berlinale pozostaje też najbardziej otwartym festiwalem dla publiczności. Bilety znikają szybko, sale zapełniają się jeszcze szybciej, nieważne, czy chodzi o premierę widowiska „Mickey 17”, czy pokaz odrestaurowanej wersji „Iracemy” z 1975 roku. Warto tam jeździć, by przekonać się, że magia i wpływ filmów to coś więcej niż streaming, kampanie promocyjne i czerwone dywany. Poniżej dzielę się więc listą odkryć z przepastnego festiwalowego skarbca. Część z nich na pewno trafi do Polski.
Dla takich pereł wymyślono festiwale. Skromny, czarno-biały film za garść dolarów, ale przemyślany w każdym kadrze, niebywale delikatny i osobny. Argentyńskie bezdroża, krajobrazy i fauna stają się tłem dla historii Aniki, która jeździ z Myriam i jej partnerem Rogerem po różnych miejscowościach. Dziewczynka ma dar – czyta w myślach zwierząt. Manipulacja, czary, a może prawda? Nie ma to żadnego znaczenia, bo reżyser kieruje naszą uwagę w stronę czystego trwania, nieskazitelnego piękna natury i ledwie dostrzegalnej dziecięcej melancholii. Patchworkowa rodzina nie wymaga też oceny, bo najdrobniejsze emocje wyczytujemy ze strzępków dialogów, intymnych zbliżeń oraz gestów wzajemnej troski. Kusi, by wpisać Funda w tradycję realizmu magicznego, choć „El mensaje” skutecznie omija literackie konteksty i wszelkie szufladki. Sama Anika przypomina bohaterki „Lata 1995” i „Małej mamy”, ale cała urokliwa wizja pozycjonuje się gdzieś indziej. Miłośnicy slow cinema, eterycznych opowieści i tajemnic zaklętych w zwierzęcych oczach będą olśnieni. Zasłużona Nagroda Jury.
Piękny, zmysłowy, ale i gorzkawy obraz starości, w którym proste sceny obyczajowe sąsiadują z hipnotyzującą wyprawą w głąb Amazonki. Gabriel Mascaro, uhonorowany Wielką Nagrodą Jury, śledzi tragikomiczne losy Terezy od momentu, gdy rząd włącza ją do programu relokacji seniorów. Brzmi jak scenariusz dystopijnej powieści? Wyrazisty komentarz na temat polityki brazylijskich władz rzeczywiście zostaje tu ubrany w atrakcyjną, niemal gatunkową formę. Plastyczne, impresyjne zdjęcia budzą podziw i pozwalają poczuć klimat amazońskiej dżungli. Denise Weinberg umiejętnie pokazuje zaś wątpliwości, determinację i wreszcie rozczarowanie swojej bohaterki, która musi szukać wolności poza systemem. Emerytura w Brazylii nie oznacza bowiem komfortu i spokoju, tylko czyni obywateli zbędnymi elementami społecznej układanki. Z dala od centrum, pomiędzy miasteczkami i rzecznymi przystaniami, człowiek może jednak uciec przed państwową i rodzinną kontrolą, biernością czy melancholią. Reżyserowi udało się spleść poetyckie kino drogi z czułą wizją starzenia się i społecznie zaangażowaną wypowiedzią.
Uwielbiam kameralną, lekko komediową twórczość Fernanda Eimbcke, który po cichu stał się jednym z najciekawszych głosów meksykańskiego kina. „Sezon na kaczki” mógłbym oglądać codziennie, a do „Olmo” pałam równie ciepłymi uczuciami. Reżyser przenosi nas do Nowego Meksyku, prosto w objęcia lat 70. Tytułowy bohater to nastolatek zmuszony do opieki nad zrzędliwym sparaliżowanym ojcem. Kiedy piękna sąsiadka zaprasza go na imprezę, chłopak robi wszystko, by tam dotrzeć. Eimbcke klasycznie zamyka akcję w obrębie jednego dnia, dotyka młodzieńczej wrażliwości i tematu dorastania. Na pierwszy plan wysuwa estetykę i symbole epoki, w której królowały gramofony, piosenki Bee Gees i spodnie-dzwony. Dodajmy do tego inteligentny humor i konflikt pokoleń, a otrzymamy fantastyczny przykład małego kina o wielkich sprawach. Olmo skonfrontuje się z dylematami dorosłych, odkryje ich sekrety i zobaczy, ile znaczą relacje rodzinne. Szkoda, że niezależni amerykańscy filmowcy nie uczą się od Eimbcke, jak mapować doświadczenia i rozterki młodzieży.
Berlinale od lat stoi chińskimi filmami, które często zdobywają tam nagrody i błyszczą w konkursie głównym. Huo Meng, protegowany samego Jia Zhangke, jest kolejnym talentem odkrytym na festiwalu. Jego drugi pełny metraż zachwyca przede wszystkim misterną inscenizacją i długimi ujęciami. Reżyser bierze na warsztat paradoksy wiejskiego życia w cieniu transformacji – cofa się do 1991 roku, gdy główny bohater powoli dorasta w małej lokalnej społeczności, a stare tradycje spotykają się z gwałtowną modernizacją. Opowieść gładko balansuje między historią inicjacyjną i rodzinną sagą.
10-letni Chuang żyje pod opieką krewnych, bo rodzice wyjechali pracować do miasta. Chłopiec bywa jednocześnie niemym obserwatorem, narratorem i ofiarą niesprawiedliwości świata. Huo ukazuje kres dziecięcej naiwności, krytykuje prowincjonalny konserwatyzm i uświadamia, że Chińczycy sprytnie omijali politykę jednego dziecka. Film powstał pod auspicjami rządu, ale na marginesie zahacza o newralgiczne kwestie społeczne i ideowe. Srebrny Niedźwiedź za reżyserię trafił we właściwe ręce.
Debiut żywcem wyjęty z usuniętej sekcji Encounters, która mieszała doświadczenie z młodością, a nade wszystko promowała niezależne i innowacyjne kino. Queerowe, autotematyczne i metafilmowe narracje funkcjonują tu na równych prawach, a ważkie refleksje nad pułapkami reprezentacji nie wykluczają żartowania z arthouse’owych tricków. Pewien reżyser kręci dramat kostiumowy o Liberadzie, niebinarnej osobie uśmierconej przez inkwizycję w XVIII wieku. Zatrudnia do tego celu aktorkę João, która ma płynną tożsamość. W zespole wybucha konflikt, bo João nie chce się zgodzić na martyrologiczną i uproszczoną wersję opowieści o Liberadzie. Portugalski film mówi tyleż o dwuznacznej naturze samego medium, co o projektowaniu własnych przekonań i wyobrażeń na przeszłość. Czy da się w ogóle sportretować kogoś, kto został stronniczo opisany w dokumentach z kościelnych procesów? Paula Tomás Marques zadaje aktualne i błyskotliwe pytania, nie popadając przy tym w moralizatorskie ani dydaktyczne tony. Na dodatek bawi się formą z równą gracją, co znacznie starsi mistrzowie.
Pierwsza wystawa w MSN, „Ponury tygrys”, debiut John Glacier i nowy „Nosferatu”. I taki to jest miesiąc w kulturze [podcast]
W sekcji „Muzyka” Angelika Kucińska opowiada historię tajemniczej artystki ukrywającej się pod pseudonimem John Glacier. Tajemniczej dlatego, że nikt nie wie, jakie są jej prawd...
czytaj więcej ->I taki to był tydzień w kulturze. Złoty sedes Cattelana i nowa powieść Twardocha
W trzecią rocznicę wybuchu wojny w Ukrainie prezydent Donald Trump postanowił zademonstrować, czym jest przepisywanie historii. Pomylił ofiary z napastnikami, prezydenta nazwał ...
czytaj więcej ->Topniejące lodowce na fotografii. Diana Lelonek
Od pewnego czasu realizuję projekt pod hasłem Nieludzka transformacja, w którym badam, jak transformacja ustrojowa w Europie Wschodniej i Środkowo-Wschodniej oddziaływa...
czytaj więcej ->