Cztery córki

W centrum bólu jest śmierć

Przemysław Bollin
Bez kategorii
wywiad
27.03.2024
10 min. czytania

W naszej kulturze jest ogromna niecierpliwość wobec żałoby. Już po kilku tygodniach wiele osób w żałobie dostaje znaki od otoczenia, że powinni się ogarnąć. Przemysław Bollin rozmawia o żałobie z towarzyszką umierania Anją Franczak po seansie filmu Cztery córki.

Cztery córki zaczynają się od sceny, w której dwie dziewczyny i ich matka mówią, że w filmie będą grały same siebie. Dwie pozostałe córki, z którymi rodzina straciła kontakt, grane są przez aktorki. Spotkałaś się wcześniej z takim pomysłem? 

Pomysł jest bardzo oryginalny. Forma filmu mnie zahipnotyzowała. Traktuję go jako film o stracie, mimo że dwie z czterech tytułowych córek nie zmarły, ale zostały utracone w inny sposób. Trzeba jednak pamiętać, że każda strata jest związana z procesem żałoby. Wrażenie zrobił na mnie fakt, że nie było tam prób ukrywania emocji czy zatrzymywania łez, jak to często bywa w naszej kulturze. 

Jakie zdanie zostało z tobą po seansie?

„Będziemy rozdrapywać rany”. Zastanawiam się jednak, czy jest prawdziwe. Czy kobiety w filmie faktycznie rozdrapują rany?

I co to właściwie znaczy?

Ludzie wypowiadają takie słowa ze strachu, żeby ktoś przypadkiem nie rozgrzebał starego tematu. Czasami jest w nas potrzeba stłumienia bólu. 

To dobrze?

Schemat stłumienia ograniczający dostęp do traumy sam w sobie nie jest zły. Jest w tym głęboka mądrość naszej psychiki – te mechanizmy nie są przeciwko nam, ale dla nas. Są osoby, które wypierają rzeczy do końca swojego życia i mają do tego prawo. Nikogo nie można zmuszać, by przepracował i świadomie spotkał się ze swoją przeszłością. Ale są ludzie, którzy szukają sposobu na świadomą integrację całego swojego życia. Myślę, że ten film dla jego bohaterek – to moja hipoteza – może być narzędziem do integracji. Dzięki pracy nad filmem mogą spotkać się ze zdarzeniem, które kiedyś je przerosło. 

CZYTAJ TEŻ: Dyrygentka ogląda film „Maestro”

W książce Poradnictwo w czasie żałoby J. William Worden pisze o żałobie powikłanej. Czy to przypadek ukazany w Czterech córkach?

Tu trzeba ostrożnie. W środowisku naukowym trwa spór o ten termin. Są badacze i psychologowie, którzy zgadzają się na termin żałoby powikłanej, przy jasno określonych kryteriach diagnostyki. Druga część świata naukowego występuje w kontrze. Niemiecka szkoła, z której wychodzę, sugeruje termin żałoby utrudnionej i nieutrudnionej. 

Czym jest żałoba utrudniona?

Czasami osoba w żałobie ma do udźwignięcia dodatkowy ciężar. To nie znaczy, że jest zaburzona, słaba, albo że sobie nie radzi. Po prostu jest dodatkowy kamień, który utrudnia przeżycie żałoby. Mogą być nim tragiczne okoliczności śmierci, brak wsparcia lub ambiwalentna relacja z osobą zmarłą. Patrząc na więzi rodzinne, szczególnie z rodzicami, zazwyczaj mamy do czynienia z ambiwalencją. Rzadko zdarza się, żeby między pokoleniami wszyscy żyli w harmonii i zgodzie. W Czterech córkach ukazano ekstremalny przykład, gdzie w grę wchodzi przemoc, fundamentalizm i organizacja terrorystyczna.

Cztery córki

Czy to, co zostało przedstawione w Czterech córkach, jest bliskie temu, czym zajmujesz się na co dzień?

W mojej pracy nie chodzi o to, żeby ponownie się zmierzyć z trudną sytuacją albo ją „przepracować”. Oferuję osobom w żałobie przestrzeń, w której mogą po prostu dzielić się tym, co obecnie jest w nich żywe – dotyczy to zarówno osób umierających i ich rodzin, jak i osoby w żałobie po stracie bliskiego. Razem szukamy na przykład sposobów utrzymywania wewnętrznej więzi z osobą zmarłą, często za pomocą rytuałów. Kluczowa jest psychoedukacja – dzielę się wiedzą o tym, że żałoba jest procesem indywidualnym i bardzo różnorodnym.

Jakie pytanie najczęściej słyszysz w swojej pracy?

Czy to jest normalne? Ludzie martwią się, czy sposoby, w jakie przeżywają żałobę, są normalne.

Dlaczego tak się dzieje?

Poziom edukacji o żałobie jest tak niski, że dla wielu ludzi obraz po stracie jest czarno-biały. Ludzie myślą, że ktoś komuś zmarł, to ta osoba będzie w żałobie, a w pewnym momencie żałoba się skończy i życie pójdzie dalej.

Mityczne pięć faz i dwanaście miesięcy.

Maksymalnie! Tak naprawdę już po kilku tygodniach wiele osób w żałobie dostaje znaki od otoczenia, że powinni się ogarnąć. W naszej kulturze jest ogromna niecierpliwość wobec żałoby.

Czym to skutkuje?

Jednym dniem wolnego w pracy. Potem musisz wrócić do systemu i funkcjonować. Brakuje wiedzy i zrozumienia, a proces żałoby potrafi być bardzo głęboki i dotykać najczulszych części tożsamości, przemyśleń egzystencjalnych.

Na czym polega twoja rola?

Zachęcam osoby, z którymi pracuję, do zaakceptowania tego, co jest. Próbuję otwierać ludzi na czułość i troskę wobec samych siebie, kiedy pojawia się temat śmierci w ich życiu.  

Mnie niedawno zmarła mama. Widzę po rodzinie, jak trudno niektórym osobom pogodzić się ze stratą. 

Ludzie w żałobie często są krytyczni wobec samych siebie. Mają dodatkowe wyrzuty sumienia, że ich boli, że czują ulgę po śmierci osoby przemocowej albo takiej, którą długo się opiekowali. Czują ulgę, a jednocześnie wstyd. Moja rola często polega na tym, żeby pozwolić na cały wachlarz doświadczeń i emocji. Żeby zdjąć tę dodatkową warstwę bólu w formie samooceny.

To znaczy?

W centrum bólu jest śmierć. Z tym mało można zrobić, to część naszego życia. Ale ból istnieje w konkretnym kontekście kulturowym, w świecie pełnym relacji rodzinnych, zawodowych, przyjacielskich, instytucji medycznych, firm pogrzebowych. Ten kontekst często bywa źródłem dodatkowego bólu zamiast ukojenia. 

Na przykład?

Ktoś został źle potraktowany w szpitalu albo nie mógł pochować bliskiego tak, jak chciał; ktoś ze znajomych powiedział: „No to teraz musisz być silny, nie płacz, trzeba iść do przodu”. W swojej pracy widzę, że ludzie doświadczają straty, ale tak naprawdę często cierpią z innego powodu. 

Chciałbym podzielić się własnym doświadczeniem z pożegnania w kaplicy pogrzebowej. Jedna osoba próbowała ściszyć płacz drugiej. W reakcji usłyszała: „Nie, nie uciszajcie mnie, muszę wypłakać, ja chcę pożegnać”. Osoba wychodziła z założenia, że trzeba być silnym i nie pokazywać łez ani emocji. Rzecz w tym, że niewyrażone emocje zostają w naszym ciele, czy tego chcemy, czy nie – i mówię to już nie jako dziennikarz, a nauczyciel jogi. 

Stare zwyczaje pełniły kluczową rolę w ostatnim pożegnaniu. Wyrażały siłę wspólnoty, tworzyły przestrzeń na wyrażenie bólu i emocji. Widzę w nich głęboką mądrość, dlatego też staram się o nich mówić i szukać dla nich nowych form. 

Nawiązujesz tu do działań Instytutu Dobrej Śmierci. Organizujecie kręgi żałoby, webinary o indywidualnej ścieżce żałoby i różnych rytuałach pożegnania. Właśnie o pogrzeb chciałbym dopytać. Czy przychodzą do ciebie osoby, które mówią: „Anja, na pogrzebie czułem, że nie mogłem się pożegnać tak, jakbym chciał”?

Tak.

Co wtedy?

Tworzymy razem kolejny rytuał, który bardziej pasuje. Kilka razy miałam taką sytuację, że ktoś był zdesperowany po pogrzebie, mówiąc, że to w ogóle nie pasowało do wartości zmarłego człowieka i jego własnych. Albo na przykład nie mógł w nim uczestniczyć z powodu pandemii lub innych przyczyn. Wówczas zastanawiamy się, czy jest coś symbolicznego, co możemy zrobić; czy jest grono ludzi, które chciałoby się jeszcze raz zebrać w intencji zmarłego. 

Rytuały przejścia tworzy wspólnota, ale znam też osoby, które chciały coś zrobić same dla siebie. Może warto przy tej okazji nieco odczarować słowo „rytuał”. Nie zawsze chodzi o złożoną, rozbudowaną ceremonię. 

Czym są mniej skomplikowane rytuały?

Małe rytuały to może być cokolwiek, co robimy świadomie i z intencją. Zapalenie świeczki dla kogoś też jest rytuałem, albo upieczenie ciasta według przepisu zmarłego dziadka.

W swoich działaniach podkreślasz, że osoba zmarła nie znika z naszego życia. Zostają wspomnienia…

…wszystkie jej ślady, być może zostaje też połączenie metafizyczne. Niektóre osoby doświadczają bliskości, której nie można racjonalnie wytłumaczyć.

Cztery córki

Trzeba to robić?

Nie trzeba. Zachęcam natomiast, żeby je normalizować. 

Kiedy w psychologii zaczęto zwracać uwagę na pojęcie więzi? 

W psychologii żałoby pojęcie więzi jest kluczowe od lat dziewięćdziesiątych. Wtedy w świecie nauki doszło do zmiany paradygmatu. Przez większość XX wieku uważano, opierając się na tezach Sigmunda Freuda, że żałobę należy przepracować, by emocjonalnie się oddalić, i w konsekwencji więź zerwać. Skierować siły witalne w innym kierunku. 

Co wpłynęło na zmianę paradygmatu?

Liczne badania naukowe oraz przełomowa książka Dennisa Klassa, Continuing Bonds: New Understandings of Grief. Zostało udowodnione, że utrzymywanie wewnętrznej więzi nie jest szkodliwe, wręcz przeciwnie. 

Wiele lat temu byłem w mieszkaniu wdowy. Na ścianie w salonie wisiało pełno zdjęć jej zmarłego męża. Wspominała, że podczas wizyt nowo poznanych mężczyzn dochodziło do nagłych zdarzeń. A to szklanka spadła, a to światło zgasło. Zastanawiałem się, czy taka ściana zdjęć nie stanowi przeszkody – czy to nie jest za dużo?

Tu są dwa wątki. Wspomniałeś o zjawiskach paranormalnych – w zasłyszanych historiach pojawiają się cały czas. Gotowość do otwartej rozmowy o nich jest w naszej kulturze ograniczona. Boimy się, że zostaniemy ocenieni. Gdy pytam ludzi, czy wokół śmierci wydarzyło się coś, czego nie da się racjonalnie wytłumaczyć, większość z nich ma coś do opowiedzenia. A to zegar się zatrzymał w godzinę śmierci, a to ptak zaczął pojawiać się na balkonie regularnie. Przypadek? Zjawisko paranormalne? Jest mi obojętne, jak to nazywamy. Zacznijmy normalizować zdarzenia, które znajdują się na granicy racjonalności dla naszego umysłu. Jeśli są wspierające, super, czujmy wdzięczność. 

Druga sprawa to wątpliwości dotyczące tego, czy cała ściana zdjęć zmarłej osoby nie jest przesadą. Nie znam historii tej kobiety. Nie chodzi o to, żeby z domu tworzyć mauzoleum, ale też nie ma konieczności pozbywać się ich w całości z naszego życia. Znajdźmy zmarłemu dobre miejsce. 

W jaki sposób?

Ktoś może trzymać ważne przedmioty po zmarłym w jednym pudełku. Może regularnie chodzić na cmentarz albo odwiedzać inne ważne miejsca. O danej porze zapalać świeczkę. Można również podejmować symboliczne działania. Chodzić do ulubionej plaży lub knajpy zmarłej osoby i tam czuć z nią bliskość. Bardzo bym chciała, żebyśmy mogli bardziej otwarcie o tym mówić, bez strachu przed oceną.

Ludzie boją się mówić o śmierci, ale istnieją kultury głęboko uduchowione, gdzie szacunek dla przodków jest żywy.

Rdzenne kultury pełne są rytuałów dbających o kontakt z przodkami. Może w każdej i każdym z nas jest tęsknota za postrzeganiem siebie w łańcuchu pokoleń. Potrzebujemy wyjścia z perspektywy indywidualnej historii, szukamy kontekstów międzypokoleniowych, międzygatunkowych, a nawet globalnych. Tęsknimy za połączeniem. 



Anja Franczak – założycielka Instytutu Dobrej Śmierci. Zajmuje się edukacją w obszarze śmierci i żałoby. Wspiera osoby na ostatnim etapie życia, osoby w żałobie oraz tych, którzy im towarzyszą poprzez konsultacje indywidualne, szkolenia i warsztaty. Ważną rolę w jej pracy odgrywają rytuały.