boygenius: święta trójca nowego rocka
( 21.02.2024 )
Każda z członkiń odnosiła duże sukcesy, działając w pojedynkę, choć dopiero we trzy mają szansę zrewolucjonizować branżę, która desperacko potrzebuje uzdrowienia.
Najlepsze, co mogło przydarzyć się muzyce rockowej, to te trzy dziewczyny, które demonstracyjnie gardzą chłopackim etosem i piszą nową konstytucję supergrupy – konceptu solidnie osadzonego w historii rocka. Nikt nie śmiał prosić o boygenius, Twitter nie zasłużył na nie, ale wszyscy ich potrzebowali.
Zgrabnie ujął to Chris Willman z magazynu „Variety”, kiedy pisał, że boygenius – zespół trzech utytułowanych songwriterek: Phoebe Bridgers, Lucy Dacus i Julien Baker – podkreśla pierwiastek super w supergrupie, ale usuwa ego z superego. Bridgers, Dacus i Baker pokazały, że supergrupa może być przestrzenią partnerskiej współpracy trzech równoprawnych liderek. To specyficzna struktura, tyleż atrakcyjna, co ryzykowna. Kilku muzyków lub kilka muzyczek, rozpoznawalnych i docenionych, z powodzeniem działających solo albo w innych formacjach, zakłada razem zespół. Same gwiazdy, liga mistrzów. Nazwiska przyciągną publiczność, a nieuchronne potyczki o władzę najpewniej pogrążą zespół.
Julien Baker, Lucy Dacus i Phoebe Bridgers z Boygenius fot. Matt Grubb
Supergrupą byli Crosby, Stills & Nash, folkrockowy band z przełomu lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych. Był złożony z muzyków, którzy grali w popularnych wówczas zespołach: The Byrds (David Crosby), Buffalo Springfield (Stephen Stills) i The Hollies (Graham Nash). Gdy dołączył do nich Neil Young, wydłużyli swoją nazwę do Crosby, Stills, Nash & Young. Supergrupą było też założone piętnaście lat temu w Los Angeles Them Crooked Vultures, bo zespół współtworzyli Josh Homme z Queens of the Stone Age, John Paul Jones z Led Zeppelin i Dave Grohl z Nirvany i Foo Fighters. Boygenius też jest supergrupą, bo każda z członkiń odnosiła duże sukcesy, działając w pojedynkę, choć dopiero we trzy mają szansę zrewolucjonizować branżę, która desperacko potrzebuje uzdrowienia.
Trzy dziewczyny, trzy single, trzy nagrody Grammy
Kontekst im nie sprzyja. Kultura, mówiąc w dużym skrócie, nagradza patologiczny indywidualizm. Na listach przebojów triumfują soliści i solistki, wystarczy spojrzeć na bieżące zestawienie Hot 100 „Billboarda”. Jack Harlow, Taylor Swift, Olivia Rodrigo, Luke Combs. Uprawiany gatunek nie ma większego znaczenia, wszędzie rządzą jednostki – choć oczywiście deficyt nowych zespołów odnoszących spektakularne sukcesy boli i zaskakuje najbardziej, gdy mówimy o muzyce rockowej, poprockowej czy indierockowej, którą definiuje zespołowość. Jest coś romantycznego w opowieściach o sojuszach, trwających na dobre i złe – mimo że historia zna aż nazbyt wiele przypadków, gdy te odporne na wszystko sztamy pękały, bo trzeba było podzielić się tantiemami albo do studia wpadła akurat Yoko Ono.
Nawet gdyby boygenius nie były supergrupą, byłyby grupą, która jest super, bo przywracają wiarę w sens i idealizm pracy zespołowej. „Celem kapitalizmu od zawsze było zrobić z każdego indywidualistę, a tożsamość zespołu to coś więcej niż suma należących do niego jednostek” – stwierdziła Julien Baker w wywiadzie dla „The Atlantic”. Boygenius zapowiedziały swój debiutancki album nie jednym, a trzema wydanymi równocześnie singlami – bo choć nagrywają i aranżują piosenki wspólnie, każdy utwór wychodzi od autorskiego pomysłu jednej z muzyczek. Dlatego promowanie płyty trzema kompozycjami, z których jedna należała bardziej do Lucy Dacus, druga bardziej do Phoebe Bridgers, a trzecia – do Julien Baker, okazała się jedyną sprawiedliwą opcją. W wywiadach podkreślają, że są składem w stu procentach demokratycznym, a pracą, sławą i pieniędzmi dzielą się po równo.
Słychać, że estetykę boygenius współtworzą trzy muzycznie dojrzałe autorki, z których każda wnosi coś innego. Julien Baker – wręcz grunge’owy zgrzyt głośnych gitar, Lucy Dacus – głębię melancholijnych melodii, Phoebe Bridgers – precyzyjnie przemyślane aranżacje i talent do chwytliwych, ale nieoczywistych refrenów. Trzy tak mocne zawodniczki w jednej drużynie? Mogło skończyć się kolizją pomysłów, jakąś przedziwną implozją twórczej energii. I, prawdę mówiąc, w niektórych przypadkach tak bywa. Pełnometrażowy debiut boygenius, czyli album The Record wydany wczesną wiosną 2023 roku, nie jest płytą idealną, bo muzyczkom zdarza się gubić w melodiach bez charakteru, cherlawych jak utwór, nomen omen, „Not Strong Enough” (z niezrozumiałego dla mnie powodu to ich największy przebój), i transparentnych jak buńczuczny jedynie tytułem „Satanist”.
Ale The Record przyniosło też kilka wielkich momentów: jak niezwykle błyskotliwe w swojej prostocie, sentymentalne „True Blue” z tą znakomitą linijką: „You say you’re a winter bitch, but summer’s in your blood”. Albo jak kameralne, poruszające wspomnieniem dawnej miłości „Cool About It”. Choć odrobinę nierówne, The Record to na tyle świeża propozycja, że publiczność przyjęła płytę z entuzjazmem, złego słowa nie śmiały powiedzieć zagraniczne media muzyczne z Pitchforkiem na czele, a amerykańska akademia fonograficzna nominowała boygenius do nagrody Grammy w aż sześciu kategoriach – wyszły z gali z trzema statuetkami, w tym tą dla najlepszego alternatywnego albumu. I jednocześnie ogłosiły, że zawieszają zespół do odwołania, a media społecznościowe obiegła teoria spiskowa, że dziewczyny się pokłóciły.
Kto tu rządzi?
Popularna amerykańska aktorka Sarah Paulson skarżyła się swego czasu, że gdy udzielała wywiadów promujących film Ocean’s 8 – kobiecą odsłonę w cyklu gangsterskich komedii, któremu dał początek „Ocean’s 11” – dziennikarze pytali o atmosferę na planie i dziwili się, że jak to, osiem kobiet w jednym miejscu i nie było fochów ani awantur. Lata mijają, a patriarchalne przekonanie, że kobiety nie potrafią się ze sobą dogadać, bo jak nie urok, to PMS, nie traci na sile.
Boygenius świadomie weszły w polemikę z toksycznym przekazem kultury na temat relacji między kobietami, z zapałem opowiadając w mediach, że przede wszystkim połączyła je przyjaźń, szlachetna i bezinteresowna. „Ten zespół przynosi mi mnóstwo radości, to tu znajduję chwile wytchnienia, a przyjaźń z wami to jedna z najważniejszych relacji w moim życiu” – powiedziała Julien Baker w wywiadzie dla „The Guardian”.
fot. Shervin Lainez
Phoebe Bridgers, najbardziej rozpoznawalna ze wszystkich trzech – bo koncertowała z Taylor Swift, nagrała piosenkę z Paulem McCartneyem i była w związku z Paulem Mescalem, co szczególnie interesowało tabloidowe media – dodaje, że to w relacji z Baker i Dacus poczuła się w pełni zrozumiana, bo dla dziewczyn, które doświadczyły samotności życia w trasie, jej rozgoryczenie sławą nie jest fanaberią przewrażliwionej gwiazdeczki.
Gdy wychodziło The Record, dziennikarki i dziennikarze z radością podchwycili wyznania o tym, że muzyczki w trakcie pracy nad materiałem korzystały ze wsparcia wykwalifikowanej terapeutki, która pomagała im uchronić prywatne relacje przed zgubnym wpływem współpracy zawodowej. „Tam, gdzie rządzi miłość, nie ma woli władzy” – Baker, Bridgers i Dacus ewidentnie przyjęły Jungowską wykładnię i to ona wytyczała zasady funkcjonowania zespołu. „Tworzymy, wspierając siebie nawzajem” – opowiadała Phoebe Bridgers w „Rolling Stone”. „Każda z nas rządzi. Wszystkie cieszymy się, gdy pozostałe wychodzą przed szereg. O to chodzi w tym zespole od samego początku”. W branży zdominowanej przez mężczyzn, którzy trzymają z innymi mężczyznami, zespół stał się symbolem zdrowych dziewczyńskich więzi i krzepiącym przykładem siostrzeństwa.
Zadrwić i zmienić – ta nazwa to żart, ale rewolucja jest poważna
Gdy w sierpniu 2023 boygenius grały na festiwalu Pukkelpop, Bridgers podczas występu rozpięła koszulę. To samo zrobiła Dacus i razem tańczyły z dumnie odsłoniętymi piersiami. Publiczność była zachwycona emancypacyjnym gestem. Dziady z X (dawnego Twittera) wytknęły muzyczkom nieobyczajność. „Czasem robi mi się słabo, mam kiepskie krążenie, więc zdejmuję koszulę ze względów zdrowotnych – i chciałabym, żeby nie było to seksualizowane” – argumentowała Lucy Dacus w wywiadzie dla brytyjskiej edycji „GQ”.
Dacus dodaje, że euforyczny negliż na scenie Pukkelpop był budującym momentem również dlatego, że jej ciało „w przeszłości było traktowane jak zabawka i nadużywane”, ale jednocześnie zaznacza, że „to co zrobiłyśmy, powinno uchodzić za coś cool również poza kontekstem mojej osobistej historii”. Bezwstydnie celebrowana, traktowana podmiotowo kobieca nagość wciąż jest czymś rzadko spotykanym w muzyce rockowej, bo nagie ciało funkcjonuje w niej od zawsze, ale głównie jako pozbawiony autonomii przedmiot męskiego pożądania.
Boygenius ze swadą oczytanych w historii muzyki erudytek dekonstruują symbole, burzą stereotypy i poddają rewizji skostniałe przekonania, które stały się fundamentem rockowej mitologii. W nazwie zespołu szydzą z figury genialnego chłopca, wszechobecnej w rockowych hagiografiach. Gdy w „Not Strong Enough” śpiewają „always an angel, never a god”, przypominają o dysproporcji w oczekiwaniach wobec kobiet i mężczyzn oraz przywilejach, które są udziałem artystek i artystów. Bogiem może być Bono, ale nie Bjӧrk, bo przemysł muzyczny redukuje kobiety do roli niewinnych, uroczych, eterycznych, słodkich istot – pociesznych, ale pobawionych boskiej charyzmy.
Boygenius, „The Rest”
Pozując do okładki pierwszej EP-ki z 2018 roku, rozsiadły się na kanapie jak niegdyś muzycy Crosby, Stills & Nash, gdy lata temu robiono im zdjęcie na okładkę debiutanckiego albumu. Raz wyszły na scenę przebrane za Trójcę Świętą. Z kolei koncert w Nashville zagrały w pełnym dragu, by sprzeciwić się wprowadzonemu w stanie Tennessee prawu, które między innymi ograniczyło możliwość organizowania występów drag queens. Wszystkie trzy muzyczki identyfikują się jako osoby queerowe, wspierają organizacje działające na rzecz równości i publicznie popierają liberalne przepisy aborcyjne. Są ulubionym zespołem młodych feministek i dzieciaków ze społeczności LGBT+, bo nie ma dziś drugiego indierockowego składu, który równie dosadnie przypominałby o potrzebie sprawiedliwej reprezentacji. Przede wszystkim jednak skutecznie obnażają jedno z największych kłamstw w dziejach przemysłu rozrywkowego, podtrzymywane przez media, historyków, przebrzmiałe gwiazdy gitary i kapituły rozdające branżowe nagrody – że scenę rockową zbudowali i budują wyłącznie biali, heteroseksualni, cis mężczyźni.
Na konferencji prasowej po ceremonii rozdania Grammy Phoebe Bridgers rzuciła, że Neil Portnow, skompromitowany były prezydent amerykańskiej akademii fonograficznej, może „rot in piss”. Zgnić w szczynach. To Portnow zapytany kilka lat temu, dlaczego tak niewiele muzyczek jest nominowanych i nagradzanych statuetką Grammy, odpowiedział, że „kobiety powinny się bardziej starać”. „Kobiety grają rocka, od kiedy istnieje muzyka rockowa, tylko że ich wkład jest notorycznie ignorowany, zwłaszcza przez kapitułę Grammy” – rozwijała Bridgers w komentarzu dla „Vanity Fair”. Wkładu boygenius w najnowszą historię indie rocka nie da się zignorować. Nawet gdy najmniej megalomańska supergrupa w historii supergrup robi sobie przerwę.
Czytaj też: 5 najlepszych płyt 2023
