Kto nas straszy cancel culture? Kultura unieważniania cz. 1
( 28.05.2025 )
Reakcyjne centrum straszy lewicową cancel culture, a lewica broni się, że to zmyślone zjawisko. Jak jest naprawdę? To skomplikowane.
Trzy lata temu, 29 marca 2022 roku, brytyjska telewizja ITV zorganizowała koncert charytatywny na rzecz Ukrainy zaatakowanej przez putinowską Rosję. Jednym z występujących zespołów była walijska grupa Manic Street Preacher. Wykonali swój największy hit, „If You Tolerate This Your Children Will Be Next”; piosenkę inspirowaną hiszpańską wojną domową. Padają w niej słowa „skoro mogę strzelać do królików, mogę strzelać do faszystów”. To cytat z bezrobotnego Walijczyka, Toma Thomasa, ochotnika z Brygad Międzynarodowych. Przytacza je w książce „Miners Againts Fascism” („Górnicy przeciwko faszyzmowi”) Hywel Francis, zauważając, że jedna piąta ochotników nie miała „świadomych, spójnych powodów do wstąpienia, albo byli zdezorientowani sytuacją. Ich społeczne, polityczne i geograficzne pochodzenie nie różniło się w żaden sposób od innych walijskich ochotników – odróżniała ich jedynie motywacja, ponieważ zazwyczaj kierowała nimi chęć przygody i ucieczki od nudy oraz frustracji związanej z bezrobociem”.
Moją „maszyną, która zabija faszyzm” (god, I wish) nie jest karabin, tylko klawiatura (nie umiem grać na gitarze); ale w dzisiejszych czasach terroru grzecznych ludzi i reakcyjnego centryzmu nazwanie kogoś faszystą potrafi budzić oburzenie, jakby naprawdę doszło do próby zabicia człowieka. Dla publicysty prawicowego Klubu Jagiellońskiego przewrócenie pomnika nie różni się od morderstwa, a felietonista Tomasz Stawiszyński w „Tygodniku Powszechnym” oznajmia, że „w epoce mediów społecznościowych (…) za najdrobniejsze przewinienia płaci się czasem najwyższą cenę”. „Nie nazywali tego egzekucją, tylko unieważnianiem”, aż się chce sparafrazować „Blade Runnera”.
Kto gaslightuje gaslighterów
„Często takie [internetowe] awantury zaczynają się od słów, które wcale nie zostały wypowiedziane albo zostały użyte w innym kontekście, a wirtualny tłum używa ich ze złej woli i przeciw faktom”, twierdził Stawiszyński w wywiadzie dla „Polityki” z 2022 roku. Wydaje mi się to bardzo ironiczne, bo przekręcanie faktów i wyolbrzymianie znaczenia różnych wydarzeń to właśnie modus operandi reakcyjnego centryzmu. „Wierzysz w cancel culture?” zapytał Stawiszyńskiego „Dwutygodnik”, na co ten odparł: „Nie muszę wierzyć, ona jest dookoła”, a lewicowców twierdzących, że zjawisko nie istnieje, oskarżył o manipulację (gaslighting). Przy okazji jednak odmówił podania jakiegokolwiek konkretnego przykładu. Może dlatego, że narzekającym na „cancel culture” fakty bardzo przeszkadzają, a dyskusja o detalach obnaża prawdę. „Oczywiście, u nas nie jest jeszcze tak jak na przykład w Stanach Zjednoczonych – tam pełno jest historii ludzi, którzy stali się obiektem mniej lub bardziej zmasowanych ataków wściekłości, zostali zwolnieni z pracy czy zawieszeni, podczas gdy jedyne, co zrobili, to na przykład durny żart albo zakwestionowanie jakiejś jedynie słusznej dogmatyki”. Niedowiarkom poleca podcast Sama Harrisa i jego rozmowę z Meg Smaker oraz lekturę „The Rise of the Victimhood Culture” Jasona Manninga i Bradleya Campbella.
To dość dziwne – gdy opowiadam o różnych rzeczach, zawsze mam pod ręką jakiś prosty przykład; odsyłanie do wysłuchania trzygodzinnego podcastu albo lektury książki, która nie ukazała się po polsku, wydaje mi się zwyczajnie niegrzeczne. Zakładam więc złą wolę; Stawiszyński straszy widmem amerykańskiego cancel culture zmierzającym nad Polskę. Nie powiem, żeby chciało mi się słuchać podcastu znanego islamofoba Harrisa. Wystarczy zainteresować się sprawą, żeby zrozumieć, że to nie grupa rozwydrzonych internautów doprowadziła do anulowania pokazu filmu dokumentalnego „Jihad Rehab” na festiwalu Sundance. W krytyce filmu śledzącego losy byłych więźniów z Gauntanamo w „centrum rehabilitacji” w Arabii Saudyjskiej nie chodziło o „głupi żart” czy „kwestionowanie dogmatyki”, a o bardziej złożoną sprawę dotyczącą etyki tworzenia tego filmu, bezpieczeństwa jego bohaterów i braku reakcji na feedback. Film pod zmienionym tytułem „Bez cenzury” („UnRedacted”) pokazano na 38. Warszawskim Festiwalu filmowym, gdzie wygrał plebiscyt publiczności.
„Bez cenzury”, 2022
Mikra agresja
Jeszcze ciekawiej robi się w kwestii polecanej książki, która w ogóle nie opowiada o „cancel culture”, tylko o (rzekomej) pladze polegającej na tym, że przedstawiciele i przedstawicielki robią z siebie ofiary mikroagresji na amerykańskich kampusach. Czy znajdziemy w tej publikacji przykład wspierający tezę Stawiszyńskiego o wyrzucaniu z pracy za „głupi żart” czy „kwestionowanie dogmatyki”? Autorzy wspominają o Pauli Deen, prowadzącej program kulinarny, która została zwolniona i pozwana za seksistowskie i rasistowskie zachowania w miejscu pracy. Na tej podstawie stwierdzają, że takie zachowania stały się tabu wraz z awansem społecznym kobiet i mniejszości etnicznych. Karierze Deen to nie zaszkodziło; założyła własny kanał w serwisie streamingowym, wystąpiła w „Tańcu z Gwiazdami”; w jej obronie wystąpił były prezydent John Carter.
Może więc Stawiszyńskiego zatrwożył przypadek z Uniwersytetu Kansas, gdzie Andrea Quenette została wyrzucona z pracy, bo powiedziała brzydkie słowo na literę n? Bez problemu można znaleźć otwarty list od studentów, w którym opisali problemy z prowadzącą. Na uwagę zasługuje rzeczowy język, jakim napisany jest list, i wykorzystanie oficjalnego kanału komunikacji; grzeczność całego przedsięwzięcia. Nie wiem, na czym polega problem – czy studenci mają milczeć wobec przemocy wykładowców, bo inaczej wrażliwy publicyści nazwą ich przemocowcami? Kto jest tu prawdziwym przedstawicielem „kultury robienia z siebie ofiary”? Otóż, jak zwykle, prawica i reakcyjne centrum, które od dawna zaprzęgło postmodernizm do stawiania rzeczy na głowie; nie interesuje ich problem kultury gwałtu, ale fiksują się na statystycznie znikomej możliwości fałszywego oskarżenia. Czemu to służy i skąd się bierze, ze źle ulokowanej empatii? Potrzebie stania w kontrze do wszystkiego, co kojarzy się z „lewicą”? Czy reakcyjni centryści zatroskani o dobrostan dzierżących władzę potrafią odpowiedzieć na pytanie zadane w tytule przez warszawską „Wyborczą”: „Dlaczego dziekan Przastek tak długo był bezkarny”?
Kto uwierzy ofiarom
Temu lękowi poświęcony został esej Anne Applebaum „New Puritans”, przedrukowany w Magazynie „Gazety Wyborczej”. Widać tu bardzo ciekawy mechanizm – zanim publicystka przejdzie do konkretów, kreśli szerokie tło kulturowo-historyczne; streszcza więc „Szkarłatną literę” i straszy swoich amerykańskich czytelników stalinizmem; stworzywszy taki fundament, można opowiadać o dzisiejszych „purytanach” ery #metoo. W przeciwieństwie do Stawiszyńskiego sypie przykładami: „Kiedy poeta Joseph Massey został oskarżony o „molestowanie i manipulacje" przez kobiety, z którymi łączył go romantyczny związek, Akademia Poetów Amerykańskich usunęła całą jego twórczość ze swojej strony, a jego wydawcy – ze swoich”.
Co za piękny, poprawny politycznie termin, „łączył romantyczny związek”. Chłopak poznał dziewczynę, dziewczyna walnęła focha, chłopaka scancelowano. Nowi purytanie, którym nie podoba się, że chłopak był o 13 lat starszy, stosował przemoc psychiczną i nadużywał swojej roli mentora: „Około półtora miesiąca po rozpoczęciu ich znajomości (…) Massey zaczął coraz bardziej «natarczywie» nalegać na seks. Dała mu jasno do zrozumienia, że nie jest tym zainteresowana, ale że ceni ich przyjaźń”; to jeden z łagodniejszych fragmentów opisujących nadużycia poety. Applebaum pewnie tego nie czytała, albo uznała, że streszczenie „Szkarłatnej litery” jest ciekawsze od pochylenia się na ofiarami. Ale przez to nie zrozumiała, o co naprawdę w tym wszystkim chodzi: „Nie chcę zemsty, nie chcę publicznego zawstydzania, nie chcę, żeby stało się [Masseyowi] coś złego” – powiedziała jedna z kobiet. „Chodzi tylko o to, że kiedy dostaje publikacje i posady nauczycielskie… zyskuje większy dostęp do kobiet. Ma dostęp do studentek. Ma dostęp do młodej poetki, która znajdzie jego książkę w bibliotece i pomyśli: o, super, skontaktuję się z tym facetem”.
>Trzy lata temu, 29 marca 2022 roku, brytyjska telewizja ITV zorganizowała koncert charytatywny na rzecz Ukrainy zaatakowanej przez putinowską Rosję. Jednym z występujących zespołów była walijska grupa Manic Street Preacher. Wykonali swój największy hit
Trump, Orban, Cancel
Tymczasem przyjechał walec z napisem MAGA i dopiero teraz Amerykanie dowiedzą się, co to są stalinowskie czystki i jak niedaleko obóz koncentracyjny leży od obozu zagłady (trudno inaczej traktować zsyłkę do więzienia, z którego nie ma powrotu). Ale reakcyjni centryści wciąż są w fazie wyparcia, stukot faszystowskiego buta wciąż nie przeszkadza im w pisaniu, że to wszystko wina wychylonego w lewo wahadła. Publicystyczne histerie (jak ogólnoamerykańska debata o płatkach śniegu wywołana tekstem o campusowej stołówce w studenckiej gazetce „The Oberlin Review”) padają w Polsce na podatny grunt. U nas nikt nie lubi lewicy, nawet lewica; zamiast przyglądać się krytycznie amerykańskim publikacjom, przyjmuje się je na kolanach jak komunię. W 2017 roku publicysta „Krytyki Politycznej” Jakub Majmurek troskał się, co to będzie, jeśli zrobi się u nas te słynne „bezpieczne przestrzenie”. Nie wiem, może dziekani przestaną okazywać prącie?
Twarzą polskiego cancelu stał się profesor Jerzy Bralczyk, sponiewierany przez internautów, przywoływany jako ofiara w wywiadach z Masłowską i Applebaum (dla której „cancel culture” jest równie zła, co rządy Trumpa, Orbana i chiński podbój globalnego południa). Wziął go również w obronę Tomasz Stawiszyński („na coraz więcej spraw reagujemy coraz częściej iście fundamentalistyczną furią. Nierzadko – jak w sprawie Bralczyka – przystrojoną w kostium czułości oraz empatii”). Zaszczuli staruszka, bo powiedział, że psy nie umierają, tylko zdychają.
Dziękuję za odwagę
Po słowach Bralczyka faktycznie pojawiły się wulgarne komentarze; tak jak pojawiają się pod wpisami feministek czy polityków. Komentariat zachował się bardzo grzecznie, zajmując pozycje „za” lub „przeciw” (sam napisałem o tym wyważony komentarz do „Polityki„ z zabawnym tytułem, z którego felietonista „Wyborczej” Marcin Matczak wyniósł, że nazwałem profesora „osłem”). Nie stracił pracy, wręcz przeciwnie, dostał program w telewizji, krąży po Polsce (zakładam, że dostaje za spotkania dużo więcej niż przeciętny ubogi literat), wydaje książki. Gdzie ten cancel culture, hę? Może właśnie na kampusach, którymi straszą autorzy „Rozpieszczonego umysłu”, „iGen” albo „Kill All Normies”. No i proszę, akurat na drugiej edycji festiwalu Festiwalu Bonhoeffera (postać niedzisiejsza, planował zabić Hitlera, zamiast z nim dyskutować na targowisku idei) w Szczecinie miał w towarzystwie Michał Rusinka wystąpić Bralczyk. Już oczami wyobraźni widziałem ten studencki protest, hasła wymalowane na kartonach, gniewne okrzyki – oprócz gatunkizmu Bralczyk ma przecież historię rasizmu i seksizmu.
>Trzy lata temu, 29 marca 2022 roku, brytyjska telewizja ITV zorganizowała koncert charytatywny na rzecz Ukrainy zaatakowanej przez putinowską Rosję. Jednym z występujących zespołów była walijska grupa Manic Street Preacher. Wykonali swój największy hit
No i co, no i nic. Sala biblioteki nabita, wszyscy grzecznie rozmawiają, „różnią się pięknie”, Bralczyk czuje się ewidentnie jak pączek w maśle, dowcipkuje, wciąż przerywa kobietom, zakopuje się na stanowisku, nawet kiedy Rusinek podaje argumenty, po prostu wie lepiej. Nabija się z feminatywów, wyśmiewa osoby niebinarne („a ja tego nie rozumiem, czy to znaczy, że jestem binarny?”), kto mu zabroni? Ludzie przychodzą jak do papieża, po rozgrzeszenie ze swojej niedzisiejszości. Wreszcie wstaje kobieta, przedstawia się jako absolwentka weterynarii, i jako autorytet zgadza się z profesorem, zwierzęta zdychają; dziękuje mu za odwagę mówienia prawdy. Ta laurka z początku Bralczyka onieśmiela („jaka tam odwaga”), ale po chwili łapie wiatr w żagle i wsiada na swojego ulubionego konika – słowo „Mu***n”. Otóż usuwając to słowo zabraliśmy „Mu***nom” coś dobrego. Poproszony o doprecyzowanie, co takiego, odpłynął we wspomnienia z „Festiwalu Młodzieży” (miał wtedy osiem lat). Na drugi dzień sprawdzam, czy ktoś „anulował” Bralczyka za te słowa, ale na Facebooku znajduję jedynie fotkę „absolwentki weterynarii” z profesorem, wrzuconą na fanpage kobiecego kółka Konfederacji.
Czy to dowód na nieistnienie cancel culture? Mogłem przecież się odezwać, a nie siedzieć z dyktafonem jak Kevin Carter z aparatem, patrzeć i udawać brak zaangażowania. Nic nie powiedziałem, bo chciałem zrozumieć. Ale o tym w drugiej części.