Dawid Nickel chce pokazać, jak tańczy Polska

Dawid Nickel chce pokazać, jak tańczy Polska

( 06.10.2023 )

Od Parady Równości po Wixapol. Reżyser Ostatniego Komersu i #BringBackAlice pracuje nad dokumentem o polskiej scenie techno.


Na jakie imprezy chodzisz?

Jestem bardzo selektywny, jeśli chodzi o imprezowanie. Traktuję to jako ważną część kultury i staram się brać udział w wydarzeniach, które czymś się wyróżniają – ciekawą muzyką, nietypową lokalizacją, elementem performansu, kameralną atmosferą albo inspirującymi ludźmi. Zwykle są to imprezy queerowe, gdzie można poczuć się bezpiecznie. Przestały mnie bawić duże kluby, gdzie bez znaczenia jest, kto gra i kto tam jest. 

Pytam, bo pracujesz nad dokumentem Rave.

Razem z Łukaszem Rondudą robimy film o początkach rave’u w latach dziewięćdziesiątych i jego współczesnym obliczu. Przyglądamy się tematowi z perspektywy społeczno-politycznej, Nie będzie to jednak film o imprezowaniu, tylko o muzyce i jej odbiorze. Wybraliśmy kilka zdarzeń i osób – z lat dziewięćdziesiątych to pierwsze Parady Równości, a z dzisiejszych czasów Wixapol. Nasz bohater, który opowiada o końcówce dwudziestego wieku, miał wówczas radykalne podejście do muzyki. Teraz jest już otwarty na różne gatunki. Muzyczny eklektyzm jest sprawą naturalną dla reprezentantów generacji Z. W tym duchu funkcjonuje Wixapol, dzięki któremu powstała cała wspólnota ludzi o szczególnym rodzaju wrażliwości.

Dawniej działałeś jako DJ i organizator imprez w kolektywie Muzyka Nieheteronormatywna – będziesz do tego wracał? 

Uważam, że obecnie, przynajmniej w Warszawie, odbywa się tyle imprez queerowych, że już nie mam potrzeby ich robić – wolę w nich uczestniczyć. Poza tym, gdy organizujesz imprezę, de facto jesteś w pracy i musisz być trzeźwy. Lubię imprezy queerowe, na których nie ma podziałów, gdzie wszystko jest szeroko zdefiniowane i nie trzeba się określać – czy jest się gejem, lesbijką czy może hetero. Takie jak wydarzenia organizowane przez Dragana Bar czy Mazury Club. Istnieją oczywiście kluby stricte gejowskie, z dark roomami, gdzie kobiety nie są wpuszczane, ale to jest pewnego rodzaju wykluczenie.

Jesteś za podkreślaniem odrębności LGBT+ czy wręcz przeciwnie?

Zawsze będę wspierał ruch LGBT+, zwłaszcza gdy są łamane jego prawa. Ale jeśli chodzi o imprezowanie i w ogóle człowieczeństwo, wolę, jak wszelkie granice się zacierają. Nie chcę, żeby na imprezie lub na co dzień ktoś wymagał określania się, bo orientacja czy płeć nie powinny mieć żadnego znaczenia. Dlatego nie podoba mi się, że są miejsca, gdzie nie można wejść, bo są tylko dla osób jednej płci. A jednocześnie jestem radykalnym gejem – nigdy tego nie ukrywam. Moja tożsamość jest dla mnie bardzo ważna. 

Jak to się stało, że postanowiłeś zostać reżyserem?

Od zawsze lubiłem oglądać filmy i je robić. Jako nastolatek biegałem z kamerką Handycam i kręciłem głupie filmy ze znajomymi. Nie potrafiłem tego jeszcze nazwać, nie miałem odpowiednich narzędzi. Pochodzę z Kędzierzyna – nawet gdy przyjeżdżam tu teraz, spotykam osoby, które nie wiedzą, czym zajmuje się reżyser filmowy. Nie czułem się dobrze w tej miejscowości i chciałem wyjechać. Uznałem też, że skoro interesuję się filmami, to powinienem o nich pisać. Tak trafiłem na studia kulturoznawcze ze specjalizacją filmoznawstwo, ale już po paru tygodniach odkryłem, że nie interesuje mnie teoretyczne podejście do kina, tylko praktyczne. Miałem też inne pomysły na siebie, między innymi zajmowanie się dietetyką, ale moje przyjaciółki z Kędzierzyna namawiały mnie, żebym poszedł na coś związanego ze sztuką, chociaż same w ogóle nie były ze sztuką związane. Zacząłem studiować produkcję filmową na Wydziale Radia i Telewizji w Katowicach i dopiero w trakcie tych studiów zrozumiałem, że chcę zostać reżyserem.

Chętnie wracasz do rodzinnej miejscowości?

Bardzo lubię odwiedzać Kędzierzyn, spędzam tu sporo czasu, zwłaszcza latem. Nadal mam tu dużo znajomych. Opowiadają mi wspaniałe historie, które fascynują i inspirują o wiele bardziej niż słuchanie oderwanych od rzeczywistości artystów i artystek w dużym mieście. W Ostatnim komersie pokazałem realia znane mi z Kędzierzyna. Akcja mojego kolejnego filmu będzie się rozgrywała w Gliwicach, czyli też nie w metropolii.

Nie czujesz się wyobcowany po przejściu ze świata prowincjonalno-robotniczego do świata sztuki?

Nie wstydzę się swojego pochodzenia i głośno o nim mówię. Gdy przyjechałem do Warszawy i blisko współpracowałem z Małgorzatą Szumowską, fascynowało ją, skąd jestem, i to, że wyjechałem z Kędzierzyna i zająłem się pracą na planie filmowym. Bo wszystko zależało ode mnie, nie miałem ułatwień w rodzaju wpływowych rodziców czy znajomych. Ludzie z mniejszych ośrodków są bardzo zdeterminowani. Moje pochodzenie to siła, która napędza moją twórczość.

Kręcisz film o ludziach należących do generacji Z. Jak budujesz więzi z tym pokoleniem,  skoro sam jesteś millenialsem?

Cały czas czuję się młody duchem i tak się zachowuję. Wydaje mi się, że młodzi aktorzy traktują mnie jak kolegę, który robi film, a nie jak pana reżysera. Nie tworzę podziałów i dystansu, nie podkreślam tego, że jestem starszy czy bardziej doświadczony.

Od lat śledzę polskie debiuty, zarówno pełno-, jak i krótkometrażowe, i mam wrażenie, że młodzi twórcy, którzy są tuż po studiach lub jeszcze studiują, prawie w ogóle nie robią filmów o „swoim” świecie. Z czego to wynika?

*Reklama

Też dostrzegam ten problem. Mam wrażenie, że w polskim filmie nie opowiada się historii, które byłyby bliskie twórcom. Gdy jako student zobaczyłem 33 sceny z życia Szumowskiej, miałem wrażenie, że po raz pierwszy oglądam nowy polski film, który jest filmem współczesnym: o ludziach i świecie, które znam. Teraz pracuję nad Rave, gdzie jednym z wątków jest istniejący od wielu lat Wixapol – dlaczego przez ten czas nikt nie wpadł na pomysł, żeby zrobić o tym film? To przecież ważna subkultura dla młodych ludzi, w czasach, gdy brakuje wspólnotowości. Nie można przechodzić obojętnie obok takiego zjawiska, które samo w sobie jest dziełem sztuki. Tam jest tyle ciekawych osób i historii. Byłem na tegorocznych Nowych Horyzontach i oglądałem film After. Trwał siedemdziesiąt minut i pokazywał grupę ludzi bawiących się na imprezie techno, którzy później siedzą na afterze i rozmawiają. To jest tak łatwy film, podobno zrobiono go bardzo szybko i tanio, a był pokazywane na Berlinale. Zamiast zastanawiać się, jaką historię wymyślić i skąd wziąć wielomilionowy budżet, można zrobić imprezę, włączyć kamerę w smartfonie i powstaje pierwszy film.

Takim filmem były Wszystkie nieprzespane noce Michała Marczaka – zobaczyliśmy w nim ludzi, których znamy, w sytuacjach, które są nam bliskie. Po nim znowu nastąpiła cisza.

A mam wrażenie, że wiele osób, w tym młodych filmowców, odrzuciło ten film, uznając, że jest zły. Okazało się, że Marczak wszystkich wyprzedził ze swoim pomysłem. Wystarczyło kręcić to, co się widzi. Mam nadzieję, że debiutanci zaczną w końcu opowiadać historie, które są tu i teraz, które każdy z nas przeżył.

Nawet leżenie na kacu na kanapie po imprezie może się przydać do filmu?

Od razu wtedy piszę scenę. Cały czas czerpię ze swoich doświadczeń. Również w filmie o zapaśnikach, nad którym pracuję. Co prawda nie trenowałem sztuk walki, ale sport będzie tu drugoplanowy. Głównym tematem jest toksyczna męskość, której wielokrotnie doświadczałem i byłem ofiarą, gdy mieszkałem w Kędzierzynie. Gdy dorastałem, na przełomie lat dziewięćdziesiątych i dwutysięcznych, był bardzo mocny podział na świat mężczyzn i kobiet. Miałem koleżanki, więc w związku z tym wielokrotnie słyszałem, że jestem pedałem.

Czemu robisz film akurat o zapaśnikach?

Zapasy nie są popularnym sportem, przynajmniej w Polsce. Są niedofinansowe, mało kto chce się tym zajmować. Wyhajpowane i bardzo dochodowe są za to MMA i freakfighty. Rozmawiałem z młodymi zapaśnikami, którzy bardzo idealistycznie podchodzą do sportu, i trochę mi się to skojarzyło z byciem artystą. Taki poeta lub niszowy pisarz wie, że nie zarobi na swoim zajęciu, ale bardzo w nie wierzy i chce żyć w zgodzie ze sobą – podobnie zapaśnicy.

W filmie zagrają prawdziwi sportowcy? W Ostatnim komersie było sporo naturszczyków, a jednego z odtwórców głównych ról znalazłeś na Instagramie.

Chciałbym, żeby świat sportu wyglądał realistycznie, ale aktor w głównej roli musi być aktorem zawodowym. Aktorzy nieprofesjonalni wracają potem do swojego życia, a w tym filmie będą poruszane trudne tematy, więc nie chciałbym ich z tym zostawiać. Naturszczyków na pewno będę szukał, ale do mniejszych ról. Może to nie być łatwe, bo sportowcy reprezentujący tak „męską” dyscyplinę mogą nie chcieć wystąpić w filmie o tematyce queerowej. Już sam homoseksualizm jest przecież tematem tabu w sporcie zawodowym. Z drugiej strony ludzie są teraz nastawieni na kontrowersje, gale Fame MMA na tym bazują. Może więc kogoś skusi to, że wcieli się w osobę nieheteroseksualną, bo to kontrowersyjne i może przynieść sławę.

Dziękujemy!
( Film ) ( Recenzja ) ( Aleksandra Krajewska )

Biedne istotki, oj biedne. Może potrzebujecie emancypacji?

We współczesnym polskim kinie queerowym wraca taki schemat: młody chłopak, zwykle z prowincji, odkrywa w sobie orientację homoseksualną i mierzy się z nieprzychylnym otoczeniem. Homofobia to oczywiście wciąż istniejący problem, ale może pora pójść dalej i pokazywać nieheteronormatywność również jako coś oczywistego, bez cierpiętnictwa?

Tak, zauważam ten schemat. Do filmu o zapaśnikach piszę scenariusz z Michałem Borczuchem i na początku też miała to być historia o chłopaku, który nie wie, jaką ma tożsamość. Ale postanowiliśmy to wszystko odwrócić, bo stwierdziliśmy, że dość już opowiadania o biednej i pokrzywdzonej osobie queerowej. Chcę przełamać ten schemat.

Po Ostatnim komersie, reprezentującym kino niezależnie, zrobiłeś serial #BringBackAlice – produkcję o dużym rozmachu i budżecie. Czy taki przeskok był dla ciebie trudny?

Gdy zaczynałem pracę na tym serialem, czułem, że mam przed sobą ogromne wyzwanie. Było bardzo dużo dni zdjęciowych i powstało sześć odcinków po prawie pięćdziesiąt minut – jak trzy filmy fabularne. To było bardzo cenne doświadczenie, ale uświadomiło mi, że bliższe są mi kameralne produkcje, bo przy skromniejszych środkach dają jednak więcej wolności. Oczywiście nie jest tak, że nie chcę już robić seriali, chętnie się tego podejmę, bo dałem sobie radę przy #BringBackAlice. Ale wiem, że mój drugi film będzie bardziej podobny do Ostatniego komersu.

Polskie filmy od czasów pandemii mają zwykle niską oglądalność. Czy jest nadzieja dla kina?

Tak, sądząc po wynikach Barbie i Oppenheimera. Ludzie zostali przytłoczeni przez lockdowny, inflację, wojnę tuż za granicą, więc szukają rozrywki. Nie dziwię się. Są przebodźcowani trudnymi tematami i wolą włączyć w domu coś prostszego.

Może potrzeba polskiej Barbie?

Nie, mój film nie będzie polskim odpowiednikiem Barbie. Sytuacja w branży filmowej jest trudna, bo koszty wzrosły kilkukrotnie, więc zapewne będzie powstawało mniej autorskiego kina. Ale akurat ja potrafię robić tanio filmy; Ostatni komers zrobiłem za niecałe 700 tysięcy złotych.

Biogram:

Dawid Nickel – reżyser, scenarzysta. Absolwent Organizacji Produkcji Filmowej i Telewizyjnej na Wydziale Radia i Telewizji Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach i „Studia Prób” w Szkole Wajdy w Warszawie. Współpracował jako asystent reżysera z Małgorzata Szumowską i Janem Kidawą-Błońskim. Reżyser filmu Ostatni komers i serialu #BringBackAlice.

( Mintowe Ciasteczka )

Nasza strona korzysta z cookies w celu analizy odwiedzin.
Jeżeli chcesz dowiedzieć się jak to działa, zapraszamy na stronę Polityka Prywatności.