Dlaczego wciąż oglądamy Oscary?

Dlaczego wciąż oglądamy Oscary?

( 07.03.2024 )

Akademia nigdy nie nagradza tych, którzy naprawdę na to zasługują! Rozmawiamy z Michaelem Schulmanem, autorem książki Oscarowe wojny.

„Sztuka nie powinna podlegać kategoryzowaniu lub sztucznym ocenom, ale filmy wciąż powstają po to, aby nieustannie o nich rozmawiać”, mówi Michael Schulman, wieloletni dziennikarz tygodnika „The New Yorker” i autor Oscarowych wojen. To jedna z najważniejszych książek o złotych statuetkach Hollywood, której tłumaczenie właśnie ukazuje się nakładem Wydawnictwa Marginesy. 

Treść twojej najnowszej książki, która w Stanach miała premierę w lutym 2023, mocno koresponduje z niedawnymi strajkami związku amerykańskich aktorów i scenarzystów SAG-AFTRA. Czy tuż przed publikacją dochodziły cię słuchy, że taki strajk się wydarzy w lecie 2023?

Nie miałem o tym bladego pojęcia. Nie potrafię tak daleko wybiegać w przyszłosć (śmiech). Nie zmienia to faktu, że to przedziwne uczucie, kiedy zaczynasz zauważać tak wiele analogii między aktualnymi wydarzeniami a tym, co działo się w latach trzydziestych w ówczesnym Hollywood. Praktycznie sto lat temu nowo powstała gildia aktorów wybrała się na wojnę z dystrybutorami, aby zawalczyć o swoje kontrakty i płace. Dziś twórcy filmowi robią dosłownie to samo: nie tylko walczą o swoje prawa, ale także chcą zarabiać godne pieniądze. 

Jakie są podobieństwa między tymi dwoma wydarzeniami? 

Tak naprawdę jest ich kilka. Przede wszystkim mamy powtórkę z rozrywki, jeśli chodzi o pojawienie się widma w postaci nowej technologii. To ona wpływa tutaj na funkcjonowanie systemu biznesowego, co machinalnie prowadzi do konfliktu między pracownikami a pracodawcami. Aktualnie zagrożeniem jest obecność AI i sposób, w jaki może ona wpłynąć na platformy streamingowe i powstawanie nowych filmów lub seriali. 

W latach trzydziestych sytuacja była stosunkowo podobna: zamiast sztucznej inteligencji mieliśmy zupełnie inną technologiczną innowację. Był to czas, kiedy na ekrany kin zaczęto wprowadzać pierwsze filmy dźwiękowe. Do branży przybywały nowe nazwiska, a zainteresowanie kinem znacznie się zwiększyło. Ludzie poczuli się zagrożeni, bo pojawienie się dźwięku w kinie wiązało się z powstaniem zupełnie nowego porządku biznesowego. Czasy były wtedy zupełnie inne. Akademię postrzegano wówczas jako narzędzie dla wytwórni filmowych, które wykorzystywano w celu kontroli aktorów, scenarzystów i reżyserów. I nic dziwnego! Organizacja ta została założona przez Louisa B. Mayera, jednego z głównych szefów MGM, tylko po to, aby powstrzymać związki zrzeszające aktorów przed przejęciem kontroli nad Hollywood.

Dziękujemy!

Michael Schulman, fot. Ethan James Green, Harper Collins

Filmy takie jak Show People (1928) i Babilon (2022) doskonale ukazują ten zbiorowy niepokój. Deszczowa piosenka (1952) była nieco wyidealizowanym spojrzeniem na tamtem okres. 

Niestety, zaczęto jeszcze bardziej eksploatować aktorów, a sytuację niespodziewanie pogorszył wielki kryzys w 1933 roku. Aktorzy musieli się zjednoczyć i stworzyć swój własny związek zawodowy (SAG, Screen Actors Guild). Tylko w ten sposób mogli zawalczyć o swoje racje i wyjść z tego konfliktu obronną ręką. Tu zawsze chodzi o zmianę technologiczną, to ona wprowadza zamęt i redefiniuje dotychczasowy porządek.

*Reklama

Historia lubi się powtarzać. Wygląda na to, że nie uczymy się na błędach. Wszystkie te wydarzenia opisałeś w Oscarowych wojnach.

Dokładnie! Historia Hollywood jest w głównej mierze cykliczna, co oznacza, że istniejący konflikt między sztuką a komercjalizmem zapewne nigdy się nie skończy; tak po prostu działa ten nieco wadliwy system. Paradoks Hollywoodu polega na tym, że zleceniodawcy oczekują zarabiających na siebie produktów, natomiast aktorzy i scenarzyści mają nieco inną wizję na temat swoich filmów i seriali. W książce staram się pokazać, że historia filmu lubi się powtarzać. Przykładowo era „nowego Hollywood” w latach siedemdziesiątych była bardzo podobna do narodzenia się kina niezależnego w latach dziewięćdziesiątych. Dziś żyjemy w czasach, w których to stricte biznesowa strona przemysłu filmowego wzięła górę nad całą resztą. Ogromne zapotrzebowanie na platformy streamingowe stało się autodestrukcyjne dla sztuki, którą ta branża co roku produkuje. 

Współczesne Hollywood wydaje się bardzo monotonne – wyłącznie lawiruje wokół niezliczonych franczyz, takich jak MCU (Marvel Cinematic Universe), Star Wars, czy Indiana Jones. W głębi duszy liczę na to, że tuż za rogiem czyha nas nas kolejny twórczy renesans, który będzie następstwem obecnej, blockbusterowej sytuacji. Podobnie nie było ponad pięćdziesiąt lat temu: to właśnie wtedy powiew świeżości stał się odtrutką na w pełni przestarzałe i schematyczne filmy.

Dziękujemy!

Show People, 1928


Scenarzyści zakończyli swoje strajki, choć nie obeszło się bez zgrzytów. Już po dwóch tygodniach pojawiły się kolejne problemy finansowe. Dlaczego ta sprawa tak długo pozostawała nierozwiązana?

Oni dopięli swego, co nie oznacza, że nagle cała ta skomercjalizowana maszyna została ot tak naprawiona. Wytwórnie zaczęły zdawać sobie sprawę, jak trudne stało się czerpanie zysków z platform streamingowych. Oprócz Netflixa wszyscy inni dystrybutorzy walczą o resztę tego dochodowego tortu. To natomiast rodzi kolejne problemy…


W jaki sposób, jako redakcja „The New Yorker”, zareagowaliście w lipcu na rozpoczęcie strajków?

Na samym początku cała sytuacja wydawała nam się bardzo absurdalna. W końcu jeszcze jakiś czas temu trudno było sobie wyobrazić, aby sztuczna inteligencja była w stanie zagrać w filmie lub napisać scenariusz do netliksowego serialu. A jednak rzeczywistość uwielbia płatać figle. Im więcej o tym czytaliśmy, tym bardziej zaczęliśmy rozumieć, dlaczego ci ludzie strajkują. To zupełnie normalne, że chcą zabezpieczyć się na przyszłość i utrzymać swoje pozycje w wykonywanych zawodach. Podobna sytuacja miała miejsce ze strajkiem związanym z kasetami wideo w latach osiemdziesiątych. Technologia VHS była czymś zupełnie nowym, a Gildia Aktorów walczyła o częściowe wynagrodzenie ze sprzedaży kaset wideo. Szczęśliwie całą sprawę udało im się wygrać. Historia po raz kolejny zatacza koło. 


Czy strajk wpłynie także na pracę dziennikarzy filmowych w przyszłości?

W to akurat wątpię. Sytuacja wróciła do normy, kiedy tak naprawdę skończyło się wszystko, co związane z zeszłorocznymi strajkami. Tak samo było z Covidem: każdy z nas uważał, że świat nie będzie już takim samym miejscem jak kiedyś. Minęło kilka lat, a o pandemii praktycznie zapomnieliśmy. 


Wróćmy zatem do twojej najnowszej książki. Dlaczego zdecydowałeś się na opisanie historii Oscarów? Pytam, bo wcześniej napisałeś biografię Meryl Streep – dwa bardzo różne projekty. 

To historia stara jak świat. Jeszcze jako młody chłopak zacząłem oglądać gale oscarowe i śledzić nominacje. Z automatu stałem się ich wielkim miłośnikiem, a kiedy zacząłem pracować dla „The New Yorker”, co roku relacjonowałem ceremonie wręczenia nagród. Był jednak pewien moment, który mocno na mnie wpłynął. W 2017 roku, kiedy po raz kolejny wybrałem się na oscarową galę, doświadczyłem największego faux pas w historii tej nagrody. Mowa tu oczywiście o pomyłce związanej z wręczeniem złej koperty: choć to Moonlight był tegorocznym zwycięzcą, przez przypadek wyczytano La La Land! Kiedy ja i inni dziennikarze zrozumieliśmy, co właśnie się wydarzyło, wszyscy wokół mnie zaczęli krzyczeć!
Wygrana Moonlight była ogromnym zaskoczeniem; jeszcze kilka miesięcy wcześniej pisałem o problemie związanym z brakiem reprezentacji czarnoskórych twórców. Wtedy po raz pierwszy pomyślałem, że w końcu coś się dzieje; że dziś wszyscy jesteśmy częścią nowego rozdziału w oscarowej historii. To był punkt zwrotny, który zainspirował mnie do pracy nad Oscar Wars.

Dziękujemy!

Alex Hibbert i Mahershala Ali w „Moonlight” (2016), reż. Barry Jenkins.


W jaki sposób postanowiłeś zagłębić się w historię złotych statuetek? 

Moja książka skupia się na najważniejszych momentach oscarowej historii. Kierowałem się trzema kryteriami. Po pierwsze, zależało mi, by poszczególne opowieści rozłożyć w czasie (jeden rozdział na dekadę). Po drugie, wybierałem te lata, które wiązały się ze znanymi nazwiskami i premierami popularnych filmów. Jeżeli skupiłbym się na mniej znanych postaciach z hollywoodzkiego biznesu, nikt by tej książki nie przeczytał (śmiech). Po trzecie, chciałem, aby każdy rozdział opierał się na czymś więcej niż na samych Oscarach; chodziło o to, aby tekst odnosił się też do najważniejszych wydarzeń w historii dwudziestowiecznej Ameryki.

Research okazał się bardzo rozległy i piekielnie czasochłonny. Wiązał się choćby z odwiedzaniem biblioteki Akademii w Los Angeles (Margaret Herrick Library), czytaniem setek listów i telegramów czy przeprowadzaniem ogromnej liczby wywiadów. Rozmawiałem z ponad stu pięćdziesięcioma osobami: byli to potomkowie bohaterów tej książki lub ludzie, którzy wciąż są z nami i doskonale pamiętają tamte czasy. Przykładowo spotkałem sie z córką Daltona Trumbo, amerykańskiego scenarzysty, który trafił na czarną listę Hollywood za swoje lewicowe poglądy polityczne. Uniemożliwiło mu to pracę w amerykańskiej kinematografii, a sam otrzymał Oscara za scenariusz napisany pod przybranym nazwiskiem. Wspominam o tym, ponieważ Trumbo jest jedną z najważniejszych postaci w mojej książce. 

Czytaj też: Kto gra, kto dyryguje? Dyrygentka Marta Gardolińska ogląda film „Maestro”


Jestem ciekaw, skąd wzięła się okładka Oscar Wars. Została zaprojektowana przez polską artystkę, Agatę Nowicką. 

To okładka moich marzeń. Uwielbiam ją i jestem bardzo wdzięczny Agacie. Kiedy wraz z moimi wydawcami zaczęliśmy o niej rozmawiać, na samym wstępie podkreśliłem, że nie chcę kolejnej stereotypowej okładki z czarno-białym zdjęciem oscarowym. W pewnym momencie narodził się pomysł, żeby zainspirować się plakatem z klasycznej komedii Ten szalony, szalony świat z 1963 rok, na którym widać, jak bohaterowie filmu walczą o torbę pełną pieniędzy.

Czy Oscary są nadal ważne dla naszej popkultury? 

Prawdą jest, że przez ostatnie dziesięć lat Oscary traciły na popularności, co nie zmienia faktu, że co roku są ogladane przez ogromną liczbę osób. Do tego medium, jakim jest telewizja, zmieniło się na przestrzeni ostatnich lat: dziś znacznie trudniej zebrać widzów konkretnego niedzielnego wieczoru, by wszyscy nagle obejrzeli galę rozdania nagród. Na świecie dzieje się wiele innych ciekawych rzeczy! 

Dziękujemy!
( Rozmowa ) ( Arek Kowalik )

Moja bohaterka to współczesna Szeherezada

Warto podkreślić, że sztuka nie powinna podlegać kategoryzowaniu lub sztucznym ocenom. W rzeczywistości nie ma czegoś takie jak „najlepszy film” albo „najlepszy aktor”. Rzadko zgadzamy się z werdyktami Akademii, ale gale rozdania wciąż nas pochłaniają, a nawet i zapewniają konkretną dawkę rozrywki.


Potrafisz wyobrazić sobie dzisiejszy świat filmu bez złotych statuetek?

Nie, wydaje mi się, że są nieodłączną częścią współczesnego kina. I w gruncie rzeczy nie ma w tym nic złego. Masa ludzi ogląda Super Bowl, a przecież nikt nie ocenia fanów sportu za to, że kolektywnie siadają przed telewizorami i zaczynają śledzić amerykański futbol! 

We wstępie do swojej książki napisałem, że „Oscary zawsze się mylą”. Akademia nigdy nie nagradza tych, którzy naprawdę na to zasługują! Koniec końców jest to jednak jedyna zinstytucjonalizowana nagroda-wydarzenie, która (przynajmniej pozornie) kładzie większy nacisk na jakość niż ilość i zysk. Oscary są także przestrzenią dla wszystkich małych filmów, które nie są blockbusterami. Te nagrody mogą być niedoskonałe, ale nie ma innej takiej siły, która zachęci widzów, aby zapoznać się z taką ilością niszowych, słabo reklamowanych tytułów. 


Uważasz, że formuła Oscarów powinna się zmienić w niedalekiej przyszłości?

Oscary zawsze się zmieniają. Wiele osób twierdzi, że powinny trwać krócej, zmienić swoją formułę czy odbywać się bez prowadzących. Zmienianie uroczystości na siłę raczej nie ma większego sensu: ludzie uwielbiają ten rodzaj kiczu. Kiedy tego typu imprezy starają się być cool i obsesyjnie iść z duchem czasu, całość staje się żenująca.

W trakcie covidu w 2021 roku próbowano wymyślić Oscary na nowo. Wówczas pojawiły się głosy, że widzom brakowało dotychczasowego rozmachu. Prawdą jest też, że Oscary swoje najlepsze lata mają już dawno za sobą. Wątpię, że kiedykolwiek wrócimy do wskaźników oglądalności sprzed dwudziestu lat. 

Nie zapominajmy jednak, że nastąpiło już sporo zmian w wymiarze społecznym. Nagradza się coraz więcej niebinarnych i transgenderowych aktorów i aktorek. Do tego dochodzi cała dyskusja o równości społecznej, tocząca się od 2015 roku, czyli od czasu hashtagu #OscarsSoWhite. Na ten moment nie było jeszcze żadnego czarnoskórego laureata statuetki w kategorii najlepszy reżyser, a Michelle Yeoh była dopiero drugą woman of colour (zaraz po Halle Berry), która wygrała Oscara. Głęboko wierzę, że już wkrótce dowiemy się, jakie kolejne zmiany wprowadzi Akademia. To ciekawy czas, który wymyka się typowym oscarowym konwencjom. Jeszcze wiele przed nami. 

Michael Schulman 

Dziennikarz filmowy, współpracuje z „The New Yorker” od 2006 roku. Publikował na łamach New York Times, Vanity Fair, Aperture, czy The Believer. Na swoim koncie ma przekrojowe wywiady m.in. z Anthonym Hopkinsem, Jeremym Strongiem, Melem Brooksem, Robertem De Niro i Jane Fondą. Autor biografii Meryl Streep (Her Again: Becoming Meryl Streep). Jego najnowsza książka, Oscar Wars: A History of Hollywood in Gold, Sweat and Tears, to pozycja polecana choćby przez Wall Street Journal. Na co dzień mieszka w Nowym Jorku.

Dziękujemy!

Michael Schulman, Oscarowe wojny. Historia Hollywood pisana złotem, potem i łzami, przeł. Jan Dzierzgowski, Marginesy 2024.

Czytaj też: „Saltburn”, czyli bal wampirów

( Mintowe Ciasteczka )

Nasza strona korzysta z cookies w celu analizy odwiedzin.
Jeżeli chcesz dowiedzieć się jak to działa, zapraszamy na stronę Polityka Prywatności.