10 filmów Festiwalu mBank Nowe Horyzonty, które warto zobaczyć
( 11.07.2024 )
Nowe Horyzonty są odzwierciedleniem tego, jak współcześnie zmienia się filmowa wrażliwość współczesnych artystów.
Festiwal mBank Nowe Horyzonty to coroczne potwierdzenie, że sztuka filmowa jest wciąż żywa. Na mapie letnich wydarzeń od lat figuruje jako celebracja kina artystycznego, a w programie festiwalu można odnaleźć panoramę współczesnego kina, retrospektywy twórców i twórczyń, sekcje tematyczne, jak i najważniejsze odkrycia sezonu festiwalowego. Program 24. edycji liczy aż 285 tytułów – wybór, który oferuje festiwalowa rozkładówka, to wyzwanie samo w sobie.
Nowe Horyzonty są odzwierciedleniem tego, jak współcześnie zmienia się filmowa wrażliwość współczesnych artystów. Poniżej różnorodna dziesiątka, której celem jest zaproszenie do współuczestniczenia w szerokiej gamie doświadczeń – od dziwności po kojące opowieści, medytacje i trippowe odjazdy, czułość i absurd.
1. Arkadia (reż. Yorgos Zois, Grecja)
Grecka melancholia. Kiedy Yorgos Lanthimos coraz głębiej zapuszcza się w badanie perwersji i przemocy, tak Yorgos Zois, autor Arkadii – jednego z najciekawszych tytułów tegorocznego Berlinale – proponuje odmienne tony, chociaż erotyka jest trwałym elementem poetyki jego filmu. Arkadia to próba oddania atmosfery bezczasu, w jakim znajdują się dusze zmarłych, beznamiętnie próbujące zrozumieć kolej swojego losu względem tych, których opuścili. To wizja dziwna i na swój sposób upiorna, ale w swej dziwności też absolutnie przepiękna – Zois kreśli jedną z najbardziej kojących narracji o przepracowaniu straty. Arkadia to duchologiczna introspekcja, która albo uwiedzie swą senną poetyką, albo złamie serce. W obu scenariuszach będzie to jednak doświadczenie pełne zachwytu, więc koniecznie wpiszcie film Zoisa do nowohoryzontalnej rozkładówki.
Arkadia (reż. Yorgos Zois, Grecja)
2. Dream Team (reż. Lev Kalma, Whitney Horn, USA)
Kiedy mózg zblazowany jest od wrocławskich upałów, można zlasować go jeszcze bardziej, oglądając Dream Team. Film, ale jednak nie do końca – amerykański duet Kalma i Horn znów szaleje, tym razem tworząc filmowy serial, w którym w siedmiu krótkich odcinkach otrzymujemy losy być może najbardziej nieudolnego detektywistycznego duetu w historii kina. W głównych rolach Esther Garrel i Alex Zhang, na co dzień tworzący zespół Dirty Beaches, jako agenci Interpolu infiltrują pokracznych antagonistów, którzy doprowadzają ich w coraz to dziwniejsze rejony. Bagno teorii spiskowych nie ma realistycznego dna. Pomyślcie o tym kwaśnym połączeniu – Archiwum X, Słoneczny patrol, Violent Cop i The Room. Dream Team to film jak z najbardziej trippowych snów – telewizyjny bękart pulsujący od kiczowatej estetyki, eco-thriller eksploatujący absurdalne rejony erotyki i wreszcie kolażowe dzieło oblepiające tym cudownym rodzajem poczucia cringe’u, jaki wytworzyły b-klasowe filmy lat 90.
3. Koty z Gokogu (reż. Kazuhiro Soda, Japonia)
Definicja letniego feel-good? Dokument o kotach w sintoistycznym chramie na japońskiej prowincji. Mistrz japońskiego dokumentu, Kazuhiro Soda, od lat portretuje koty, które przypadkiem kradną pojedyncze sceny jego filmów. Tym razem jednak poświęca im cały dokument, a z ich obecności czyni temat antropologicznej refleksji wokół relacji w miasteczku Ushimado – ludzkie i nieludzkie zależności istnieją tu w pięknej harmonii, a obserwowanie ich to pewnie jedna z najprzyjemniejszych komedii, jakie w tym roku będzie nam dane zobaczyć.
(P.S. Kiedy pisałem fragment tego tekstu, do mojego ogrodu wszedł kot, wykorzystał go jako swoją kuwetę, po czym wyszedł – traktuję to jako aprobatę dla wyboru tego filmu)
Koty z Gokogu (reż. Kazuhiro Soda, Japonia)
4. Ludzka fala 3 (reż. Eduardo Williams, Argentyna, Portugalia, Holandia, Brazylia, Tajwan, Hongkong, Sri Lanka, Peru)
Senna wizja współczesnej wieży Babel, zarejestrowana za pomocą kamery 360 – kino konceptualnie deformujące się w trakcie swojego trwania, formalnie przeobrażające się w trippową podróż, na pograniczu Enter the Void i estetyki Apichatponga Weerasethakula. Jeśli czasem śnicie o rozmawianiu w kilku językach na raz, a postaci wędrujące obok przypominają widma, to Ludzka fala 3 jest być może jednym z takich koszmarów. Po wybudzeniu z tego seansu zostają tylko cielesne wspomnienia, fascynujące powidoki i setki pytań, na które prawdopodobnie nie znajdziecie odpowiedzi. Jeśli jesteście głodni filmowych eksperymentów, to sprawdźcie koniecznie Ludzką falę 3, bo najnowszy projekt Eduardo Williamsa jest dowodem na to, że w kinie można jeszcze poszerzać horyzont poznawczy. P.S. nigdy nie było drugiej części.
5. Imperium (reż. Bruno Dumont, Francja)
Porzućcie wszelką nadzieję, wy, którzy tu wchodzicie – ale nie istnieją rzeczy niemożliwe. Dumont udowadnia, że można nakręcić francuską wariację serialu Ranczo, ale tchnąć w nią epickość Gwiezdnych wojen i Diuny. I tak satyra na małomiasteczkowość staje się przy okazji pastiszem francuskiej kultury dworskiej i mesjańskich historii, a wszystko po to, by w dość absurdalnej formie nadać filmowi uniwersalne tchnienie – ludzkości brakuje po prostu odrobinę bliskości. Podczas premiery na Berlinale znalazłem się na filmie raczej przypadkiem, ale była to jedna z lepszych, nieświadomie podjętych decyzji tej edycji. Dumont oczywiście bywa nieraz paskudnym dziadersem, ale ze swojej bezczelności czyni atut. Ktoś powie, że Imperium to najwyższa próba kina najniższych lotów, przypominająca nieudany eksperyment AI, o naturszczykowej energii najsłabszych telewizyjnych produkcji rodem z TVN – zgadzam się ze wszystkim, a jednocześnie przekornie zachęcam, obejrzyjcie nowego Dumonta.
Imperium (reż. Bruno Dumont, Francja)
6. Trenque Lauquen (reż. Laura Citarella, Argentyna)
Duchologiczna mitologia małej mieściny – Trenque Lauquen. Absolutne cudo, film-labirynt, który ogląda się jak argentyński epilog do Twin Peaks. Nie ma aż tak dużo lynchowskiej zabawy z jaźnią, ale seans Trenque Lauquen to równie fascynująca układanka, zapraszająca do uwierzenia w magię zbiegów okoliczności. To film, który działa jak detektywistyczna historyjka o zniknięciu pewnej dziewczyny (imienniczki Laury Palmer), ale w samym środku stoi ciągła potrzeba umagiczniania świata. Tajemnice są tu jak domek z kart – mogą rozpaść się w każdym momencie, ale trwanie przy nich to jeden z największych dowodów, że kino narracyjne wciąż może piekielnie fascynować. Jeśli pamiętacie zeszłorocznych Delikwentów, to film Laury Citarelli idzie o krok dalej w bawieniu się storytellingiem – nie bez powodu w zeszłym roku zajął pierwsze miejsce w prestiżowym rankingu Cahiers du Cinema.
7. Wrócicie do siebie (reż. Jonás Trueba, Hiszpania)
Terapia dla par według Jonása Trueby. Alex i Ale są ze sobą od zawsze. Zaraz stuknie im piętnaście lat w związkowym kalendarzu. To ten rodzaj pary, której wzloty raczej przyćmiewają upadki; dla znajomych tworzą relację-ideał, modelowy wzorzec bez pęknięć. Zamiast jednak świętować kolejną rocznicę, decydują się na imprezę, która przy obecności najbliższych domknie ich relację, bo jak twierdzą – lepiej jest świętować rozstania, niż celebrować nudne śluby, które i tak kończą się rozwodami. Do znudzenia będą wyjaśniać to znajomym, którzy nie będą potrafili uwierzyć w to, co słyszą. Nietypowe podejście do materii związku czyni z filmu Trueby świetny materiał na antykomedię romantyczną – wypełnioną szalenie szczerym spojrzeniem na zażyłości i stawiającą w centrum dojrzałe rozstanie, a nie powab rodzących się uczuć. I chociaż Wrócicie do siebie rzuca w tytule pewną obietnicę, najpiękniejsze tkwi w tym, co wyłuskać można z procesu rozstania, a to zdaniem Treuby nie musi kojarzyć się z paletą gorzkich resentymentów czy rozczarowań.
8. Wszystkie długie noce (reż. Sho Miyake, Japonia)
Sho Miyake to obecnie najbardziej lubiany w Japonii niezależny twórca. Jego najnowszy film ogląda się jak terapię odwykową od przebodźcowanego życia albo jak dokument o fikcyjnej rzeczywistości gdzieś w Japonii, w której ludzie mogą otwarcie opowiedzieć o swoim społecznym niedopasowaniu. To obraz stworzony z delikatności i gigantycznych pokładów ciepła. Jeśli szukacie naprawdę czułej narracji, która nie fetyszyzuje japońskości jak robi to Perfect Days, zanurzcie się we Wszystkich długich nocach. Pokochacie tę wizję zwyczajności, gdzie ludzie mogą być po prostu ludźmi – z całym bagażem swych doświadczeń, z pękniętymi życiorysami obfitującymi w straty bliskich i depresyjne epizody, a czasem i niezapowiedziana agresję. Poetyka filmów Miyake odzyskuje japońską współczesność na nowych zasadach, dając nadzieję na bardziej empatyczną rzeczywistość. Czułość bez cienia fałszu.
Wszystkie długie noce (reż. Sho Miyake, Japonia)
9. Wszystkie odcienie światła (reż. Payal Kapadia, Indie)
Symfonia miejska Bombaju, wybrzmiewająca jako rejestr intymności. Fabularny debiut Payal Kapadii okazał się objawieniem tegorocznego Cannes, a przy tym prawdopodobnie najbardziej kojącym z konkursowych tytułów. Spowity w monsunowym świetle Bombaj staje się w nim sceną pokoleniowych przecięć trzech kobiet, orbitujących dookoła przeciwności miasta. To kino zakorzenione w społecznej sprawie i rozliczające się z życiowymi rozczarowaniami – Kapadia czerpie z poetyki wielkomiejskiego zagubienia, inscenizując dramaty o olbrzymiej skali bez uderzania w przyciężkie tony. To kino, które otwiera się przed widzem, hipnotyzuje delikatnością i odczarowuje mainstreamowe sposoby ukazywania Bombaju. Jeśli kolor niebieski ma jakieś znaczenie, to w przypadku filmu Kapadii jest to poczucie błogiego chłodu w upalne lato, zwiastującego nadejście światła w mroku. Kapadia może być takim światłem dla kina indyjskiego.
10. Zamknij oczy (reż. Victor Erice, Hiszpania)
Mam słabość do metafilmowych narracji, które opowiadają o duchologii kina – ukazujących siłę filmowego medium do egzorcyzmowania przeszłości i przywoływania obecności duchów. Victor Ericewraca po 40 latach twórczej przerwy – Zamknij oczy to baśń dla kinofilów i ten rodzaj historii, która przywraca magię kina w najczystszej postaci. Niewiele współczesnych filmów jest w stanie oddać taką miłość do celuloidu i samego aktu oglądania – patrzenia na obraz, który za moment rozpali iskrę pamięci, zaklnie obraz dawnych przeżyć w szkatułce filmowego doświadczenia. W oczekiwaniu na wydarzanie się filmowej magii Erice może nie mieć sobie równych – gdy zamkniecie oczy, nie będziecie chcieli ich już otwierać.
