Uciec choćby do Świebodzina. Fotografie Konrada Pustoły
Pierwsza styczność z fotografiami Pustoły przypomina grę na spostrzegawczość w stylu książek „Gdzie jest Wally?”. Na gęsto zapełnionym obrazku trzeba odszukać jednego, konkretnego ludzika. Z Jezusem na zdjęciach Pustoły bywa podobnie.
Fotografie Konrada Pustoły układają się w opowieść o klasowych fantazjach i aspiracjach, o drapieżnej industrializacji, o gigantomanii i nieleczonych kompleksach. O Polsce, która stała się krzyżówką zagranicznego korpo i folwarku. Do stycznia można je oglądać w krakowskim Bunkrze Sztuki.
Jest widoczny z każdego miejsca w mieście. Przed jego wzrokiem nic się nie ukryje – widzi wszystko, czuwa dzień i w nocy. Jest wszędzie, nigdy nie śpi z góry spogląda na domy, zagląda do środka przez okna.
Jezus towarzyszy ludziom w Świebodzinie bez przerwy, od rana do wieczora.
Ma 36 metrów wysokości, waży 440 ton. Kosztuje 6 milionów złotych. Konstrukcja została konsultowana ze specem od budowy betonowych dinozaurów w parkach tematycznych. Na głowie Jezusa (dokładnie w koronie) miejscowy proboszcz montuje anteny do przesyłu internetu. Kibice zielonogórskiego Falubazu wieszają mu na szyi gigantyczny szalik w klubowych barwach, a polskie media głowią się, czy Chrystus zostałby kibicem żużla. Pharrell Williams przekonuje, że najlepiej byłoby wystrzelić go rakietą w kosmos – zrobi to w jednym z teledysków.
W pewnym momencie cały świat patrzy na Świebodzin, ale działa to też w drugą stronę: Jezus ze Świebodzina odwzajemnia spojrzenia. A jeśli na chwilę przyjmiemy ten punkt widzenia? Co widzi człowiek, a co widzi bóg? Konrad Pustoła jako jedyny zadaje sobie te pytania. Kilka lat później będzie się zastanawiał, co widzą ze swoich okien ludzie u władzy.
Tymczasem do balonu przyczepia aparat i posyła go w niebiosa. Wznosi się w ten sposób na wysokość wzroku boskiej opatrzności. Okazuje się, że Jezus Chrystus Król Wszechświata na zachodzie widzi stację benzynową, Tesco i kawałek pola. Na wschodzie – osiedla (niektórzy twierdzą, że prawą ręką wskazuje prosto na solarium). Fotografia trafia na wystawę „Kiedy zbudowano Tesco w Świebodzinie? 5 lat przed Chrystusem”. Poprzedza ją seria zdjęć, które ukazują bezludne pejzaże miasta z pomnikiem Jezusa w tle.
Pierwsza styczność z fotografiami Pustoły przypomina grę na spostrzegawczość w stylu książek „Gdzie jest Wally?”. Na gęsto zapełnionym obrazku trzeba odszukać jednego, konkretnego ludzika. Z Jezusem na zdjęciach Pustoły bywa podobnie – zawsze zostaje gdzieś daleko w tle, jest puzzlem niepasującym do reszty elementów. Na pierwszy plan wybijają się za to betonowe przystanki, płoty, place budowy, posesje jednorodzinne i wiaty garażowe. Autor każe nam skonfrontować nasze wyobrażenie o majestacie i świętości z polską nijakością.
W tekście do wystawy napisze: „Cel został osiągnięty. Wyścig, tak z czasem, jak i na metry, Świebodzin wygrał z peruwiańską Limą. Posąg na stałe wpisuje się w krajobraz. […] Wieść gminna głosi, że każde okno, które pozwala spojrzeć na Chrystusa, podnosi wartość nieruchomości. Wszyscy zyskują. Ekonomia usług. Konsumpcja dóbr abstrakcyjnych”.
Konrada Pustołę zawsze interesował żywioł postkomunistycznego kapitalizmu, jego nieokiełznane odmiany i polskie warianty, tak różne od realiów zachodnich. Wśród jego zdjęć można znaleźć te, które mówią o cudach i dziwach typowych dla czasu transformacji, ale też o momentach przesilenia.
W latach 2005–2006 Pustoła pracował nad cyklami „Nieskończone domy” i „Nieskończone fabryki”; mają one wiele wspólnego ze zdjęciami ze Świebodzina. W jednym i drugim przypadku mamy do czynienia z doświadczeniem stricte przestrzennym. Ludzi na zdjęciach nie ma, istotny jest sam pejzaż – niemalże odczłowieczony i wymarły. Pustoszeją kolejne domy i zakłady pracy. Budynki stają się upiorami, które będą straszyć. Ten scenariusz powtarza się dość często: ktoś władował się w kredyt, kupił działkę, budowa się przeciągnęła, pieniądze się rozeszły i nawet nie zdążył się wprowadzić. Nieotynkowany budynek tkwi w szczerym polu. Zarasta, aż w końcu się rozpadnie. Dla Pustoły te porzucone inwestycje są „niemym pomnikiem porażki, zawiedzionych oczekiwań, rodzinnych tragedii i ciemną stroną turbokapitalizmu”. To dokumentalny zapis przemian typowych dla transformacyjnej zapaści.
Czytaj też: Czy Donalda Trumpa pokona film o Trumpie i co zobaczyliśmy na otwarciu MSN i gali Nagrody Literackiej Nike?
W Bunkrze Sztuki wszystko zaczyna się od dużego zdjęcia z placu budowy centrum handlowego Arkadia – miejsca, które w Polsce okresu transformacji staje się rajską krainą (nazwa zobowiązuje). Pustoła – z wykształcenia ekonomista – zaczyna w tym czasie pracę nad pierwszymi poważnymi projektami. Na jego oczach formuje i modeluje się nowa Polska; każde kolejne zdjęcie stara się zlokalizować jej ducha i korzenie. W jego obiektywie budowa galerii, która ma położyć podwaliny pod narodziny nowej kapitalistycznej metropolii, tonie w czerni i bieli. Pozbycie się kolorów tworzy wrażenie pustki. Długie naświetlanie eliminuje wszelkie ślady zgiełku i ruchu. Ludzie znikają; obecność człowieka jest wyczuwalna, ale niewidoczna.
Pęd ku nowoczesności jest bezosobowy i bezimienny. Nie ma twarzy, nie reprezentują go konkretne osoby. Kapitalizm u Pustoły nie tyle integruje, co izoluje. Bardziej niż „nowy początek” przypomina dojście do ściany; do jakiejś formy krańca lub kresu. Warszawa zdaje się miejscem spowitym melancholią, nieludzko sennym i pustym, wręcz zaczarowanym. Według Pustoły można powiedzieć o człowieku więcej, jeśli całą uwagę poświęci się temu, co go otacza. Jeśli uchwyci się napięcie między ludzkim losem a danym miejscem. Jednocześnie unika dosłowności i czystego zapisu fotograficznego, jest wyczulony na szczegół: z rzeczywistości wyławia miejsca znajome i typowe, ma przy tym nosa do osobliwości i absurdów. a przykład punkt ksero „U Adasia” w Legionowie, obwieszony dziesiątkami banerów i billboardów reklamowych („XERO”, „DRUKI”, „WIZYTÓWKI”, „PIECZĄTKI EKSPRES 5 MINUT”), dobitnie pokazuje, jak deformuje i polaryzuje się polska przestrzeń miejska. Ktoś powie: przegięte i nienormalne; chaotyczne i przypadkowe. Ktoś inny, że po latach komuny najwyższy czas skończyć z szarością i pokolorować Polskę.
Krajobraz u Pustoły nigdy nie jest politycznie neutralny. To, jak kadrujemy widok na naszą rzeczywistości, wynika z ekonomicznego porządku i płynących z niego zależności.
Na każdym zdjęciu przedstawiony jeden widok z okna jednej konkretnej osoby. „Widoki władzy” to jeden z najbardziej wyjątkowych rozdziałów polskiej fotografii po 2000 roku.
Łączy ich wszystkich pewien próg rozpoznawalności; majątek, sukces i zasługi. Fakt, że w podobnym stopniu pobudzają zbiorową wyobraźnię. Galeria ludzi władzy, postaci ze świata establishmentu, polityki lub wybitnych w swojej dziedzinie – pisarzy, artystów, duchownych, finansistów, magnatów prasowych – sprowadza się w tym przypadku do obrazu za oknem. Pustoła pokazuje, co z gabinetów widzą prezydent Komorowski i kardynał Dziwisz; Jurek Owsiak, Doda i Zygmunt Solorz.
Kolekcja jest niepełna, obejmuje tylko tych, którzy wpuścili fotografa do środka.
Co najbardziej uderza – wydaje się, że ci wszyscy ludzie mieszkają jakby obok, nie są oddzieleni od świata barierą i szczelnym parawanem; obrazy za oknem są często wręcz przeciętne i nieciekawe. Oprócz właściciela Polsatu i kilku przedsiębiorców nikt nie patrzy z góry; nie rezyduje pośród chmur. Krystyna Janda z parteru swojego mieszkania widzi samochody parkujące na ulicy i ogrodzone płotem blokowisko. Nic, co by się kojarzyło z legendą polskiego filmu. Wisława Szymborska miała natomiast za oknem dużo drzew, spory skrawek zieleni. Tylko emaliowany, zielony płot otaczający działkę nieco psuł wrażenie.
Pustoła udowadnia, że widok, jaki „władza” ma na świat, ma coraz mniejsze znaczenie. Przestało chodzić o rządy sprawowane z ambon i trybun, papieskich okien i balkonów. Chodzi bowiem o to, jak „władza” chce być widziana, a temu służą już nowe „okna”: ekrany komputerów i smartfonów. Sam widok z okna przestaje być czysto symboliczny, nie jest już ani priorytetem, ani swobodnym wyborem człowieka. Wszyscy jesteśmy zależni od tego, jak zmienia się krajobraz polskich miast i nasza najbliższa okolica. Nie mamy na to wpływu; możemy tylko stać w oknie i patrzeć. Za rok lub dwa może już nie być tego, co widzimy z naszych okien.
Znamienne, że tytuł wystawy, otwartej niedawno w krakowskim Bunkrze Sztuki, zbiega się z tytułem projektu „Zniknij nad Wisłą” z 2009 roku, w którym Pustoła brał udział. Z dzisiejszego punktu widzenia – po katastrofie na Odrze – cykl poświęcony ekologii i przyszłości warszawskiego odcinka Wisły to komentarz, który nie stracił na aktualności.
Tym razem Pustoła zapuszcza się z aparatem w chaszcze, na tereny zarośnięte w sposób naturalny, gdzie przyroda dyktuje warunki. Na prawym brzegu Wisły jest pusto, to nie betonowe schodki z lewego nabrzeża, miejsce spotkań, tylko dzikość – same krzaki i drzewa. Opuszczony brzeg zdradza niewyraźne ślady obecności człowieka. Filip Springer w książce „Szara godzina. Czas na nową architekturę” postuluje, by zwrócić przyrodzie miejskie obszary. By mogły swobodnie zarosnąć, zdziczeć, zmienić się w chaszczowisko i knieję. W miejsce świata przyrody stworzyliśmy zupełny chaos – z betonu i blachy. Historia Konrada Pustoły zaczyna się w środku innej historii, która mówi o próbach uwolnienia się z życia miejskiego. „Sanna” – projekt Pustoły z 1999 roku, pierwszy, którym zyskał uznanie środowiska – opowiada o rodzinie Brossów, która przed żywiołem metropolii uciekła jak najdalej, w zaciszne Bieszczady. Pytanie sprowokowane przez fotografa brzmi: czy aby wieść spokojne życie, musimy koniecznie porzucić miejskie realia i ratować się przeprowadzką na wieś, lub, od biedy, na przedmieścia? Czy to jedyne lekarstwo na realia późnego kapitalizmu i ostrą betonozę?
Kiedyś wydawało nam się, że uciec od świata można niemal wszędzie, choćby do niepozornego Świebodzina, i tam się zaszyć. Dopóki z ziemi nie wyrósł betonowy Jezus, a wraz z nim gąszcz sklepików z dewocjonaliami.
Wystawa „Zniknij nad Wisłą” przypomina o fotografiach Pustoły na rok przed 10. rocznicą jego śmierci. „Brakuje dystansu wieku i doświadczenia. Brakuje czegokolwiek, co jakoś chroni i pozwala napisać w spokoju o śmierci bliskiej osoby. Umarł Konrad Pustoła, miał 39 lat i miał żyć, jak każdy w tym wieku” – tymi słowami na łamach „Krytyki Politycznej” żegnał go Sławomir Sierakowski. Kurator wystawy Stach Szabłowski zaznacza, że dorobek artysty nie zniknął z pola polskiej sztuki; jego czułość i wnikliwość są wciąż żywe w pracach laureatów i laureatek Stypendium Pamięci Konrada Pustoły. Te można również oglądać w Krakowie.
Dokąd odpłynął „Wieloryb”? Wydawnictwo i uczelnia badają sprawę przekładu
W środowiskach literackich od ponad tygodnia huczy o sprawie „Wieloryba”, bestsellerowej koreańskiej powieści nominowanej do Nagrody Bookera, o której chodzą słuchy, że… na pols...
czytaj więcej ->I taki to był tydzień w kulturze. Nagroda Goncourtów i animowany „Quo Vadis”
To jest prawdziwe wyzwanie – stawiać budynek przez naście lat tylko po to, żeby na dzień dobry okazało się, że pewnie trzeba będzie go przenieść do metawersum.
czytaj więcej ->Coppola zrealizował „wymarzony scenariusz”. „Megalopolis”
Większość widzów i mediów znęca się nad „Megalopolis”. Dodatkowo pogrążają je oskarżenia, że Coppola bez zgody całował w policzek aktorki na planie (reżyser zapowiada pozew). Po...
czytaj więcej ->