Reklama

Osiągam stan zgody z sobą i na siebie. Fragment dziennika Andy Rottenberg

Anda Rottenberg
literatura
18.12.2024
6 min. czytania

Publikujemy fragment wydanego właśnie dziennika Andy Rottenberg Schyłek. Dziennik 2019–2022.

Warszawa, 22 grudnia, 2019

Jest ciemno od samego rana. Ciepło i deszczowo. Nic mi się nie chce. Wczoraj przepisywałam przypadkiem odnalezione notatki z roku 1974, które pokazują stan moich uczuć sprzed czterdziestu pięciu lat. Moja pamięć zarejestrowała całkiem inne doznania. Ale prawda jest w tych zapiskach, nie w pamięci. Nie wiem, czy się zdecyduję na publikację tej degrengolady. I na te późniejsze kawałki – kilka kartek z podróży do Danii i wejrzenie w życie marcowej emigracji. Pierwszy pobyt w Kassel, Amsterdamie i Paryżu. Powierzchowne, banalne. Zawstydzające. 

Życie przeciekło. Trzeba się z tym pogodzić. 

A jednak nie umiałam powiedzieć „dziękuję” na wczorajsze zaproszenie do Islandii od poznanej w Wenecji szefowej wydziału kultury Reykjavíku. Dopadły mnie z koleżanką w hotelowej łazience, w Wenecji: „Proszę pani, leciałyśmy razem samolotem z Warszawy. Każdy, kto wchodził, serdecznie się z panią witał. Kim pani jest?”. 

No i jest efekt tych samolotowych powitań. Fakt, nigdy nie byłam w Islandii. Może na Islandii? Ale czy o to chodzi, żeby jeszcze i ją zobaczyć przed śmiercią? 

Zrobiłam z Zosią zakupy na święta. Doczekałam tego, że wnuczka przejmuje świąteczną pałeczkę. Bardzo jest przejęta. Postanowiłam uzupełnić wybór dań o pasztet z soczewicy, bo Alicyjka nie je mięsa. Nawala kuchenka – boję się, że nie będzie na czym gotować przez te świąteczne dni. Wszystko na prąd. Pełne uzależnienie od osiągnięć cywilizacji. 

Kiedy tak stałam przy kuchni, z radia płynęła rozmowa z Mają Komorowską, która posyłała w eter starannie wyszukane i przygotowane słowa poezji. Kiedyś mi je czytała przy herbacie u siebie w domu. Nie wiem, czemu mnie wyróżnia. Wysłałam jej esemes z podziękowaniem. Oddzwoniła. Też dziękowała. Jej życie jest pełne. Spełnione. Potrafi być chrześcijanką. W najlepszym sensie. Bardzo jej tego zazdroszczę. 

Dziś rano myślałam o samotności mojej byłej przyjaciółki. O tym, czemu tak się stało, że wszyscy ją opuścili. Nawet ja. Pomyślałam o tym po kilku troskliwych telefonach od przyjaciół, pytających o moje zdrowie, ofiarujących pomoc, zapraszających na święta. Tyle dostajemy, ile dajemy? Ale ona przecież była gotowa dawać. Tyle że nie to, czego od niej oczekiwano. Ludzie nie potrzebują pouczeń, tylko odrobiny dobroci. Tolerancji. Czyli bardzo mało. A może jednak to jest bardzo dużo?

Warszawa, 23 grudnia

To chyba jednak dużo, bo dzwonią moi byli asystenci i mi to mówią wprost: „Kto daje, ten dostaje”. 

Siedzę i zagłębiam się w przeszłość, w stare dzienniki, które przepisuję dla wydawcy – i nie mogę się nadziwić, czym żyłam. Nie publicznie, tylko intymnie. Jedno, co widzę, że w relacjach z ludźmi, a szczególnie z mężczyznami, byłam za inteligentna, zbyt czujna i za mało chytra. Jak w całym życiu.

Właśnie ruszyłam kalendarz z roku 1975. Myślę, że jest ciekawy tylko dla mnie. Inni będą się przy nim nudzić, więc chyba go nie wyślę do druku. Zostanie dla Alicji i Zosi, zrobią z nim, co zechcą.

Osiągam stan zgody z sobą i na siebie. Oraz na świat, jaki jest – choć on coraz trudniejszy. Więc nie na cały świat, z którym już nikt sobie nie radzi, lecz na świat przyjaciół i znajomych, bo w końcu do niego się wszystko sprowadza.

Anda Rottenberg, z materiałów promocyjnych wydawnictwa

Widzimy to u schyłku życia. I punktujemy, czasem ze zdumieniem, jak wówczas, gdy znajdujemy w gazecie reportaż z życia Pilcha na wózku inwalidzkim. Tego Pilcha, któremu się wydawało, że będzie wiecznie młody i atrakcyjny.

Wczoraj w nocy obejrzałam Happy End Hanekego, w którym reżyser nawiązuje do swojej wcześniejszej Miłości. Niegdysiejszy gwiazdor francuskiego filmu, stary J.L. Trintignant w roli starego inwalidy na wózku opowiada wnuczce, jak zabił nieuleczalnie chorą żonę. I nie żałuje. W końcu namawia ją, żeby go popchnęła na tym wózku do morza.

Też bym chciała, żeby mi ktoś z miłości skrócił umieranie. Ale nie ma kto, bo rozstałam się z wszystkimi mężczyznami swego życia. Niektórzy już nie żyją.

A dzieciom nie mogę tego zrobić.

Warszawa, 25 grudnia

Niby wczoraj nie uczestniczyłam w tych wszystkich wigilijnych przygotowaniach, ale dziś uszło ze mnie powietrze. Zosia się bardzo postarała, ma kulinarną wyobraźnię (bo tego się nie da nauczyć), wyszło pięknie. Ale siedem na osiem osób bez przerwy paliło papierosy, w pokoju było szaro od dymu, wietrzenie niewiele pomagało. Jedzenie, choć dobre, jednak przekraczało moje możliwości.

Podczas kolacji kolega Zosi wysłał jej esemesem sprawozdanie z jego wieczerzy wigilijnej: „Nastąpiła krępująca sytuacja, bo dziadek zaczął się żegnać, więc babcia też wstała i oznajmiła, że żona idzie za mężem. Problem w tym, że oni się rozwiedli w 1965 roku i każde z nich od czterdziestu lat jest w innym związku. Aktualna żona dziadka i aktualny mąż babci byli trochę zszokowani”.

Przed nami jeszcze tydzień intensywnego „świętowania”. Jeśli liczyć zbitkę Trzech Króli z weekendem, to nawet dwa tygodnie. Nie wiadomo, co robić, zostaje życie towarzyskie. Może Alicja da się namówić na jakiś niewielki spacer? Bo jazda z Jolą do Powsina to za dużo na moją rekonwalescencję.

Wieczorem mam gości. Sama chciałam.

Warszawa, 26 grudnia

Dziś urodziny mego taty. Kończyłby sto dziesięć lat. A przeżył niecałe sześćdziesiąt sześć. Wcześnie stracił ojca, Józefa Ringa, którego Franz Josef zaciągnął pod broń, by walczył o Austrię. Podobno zginął w jednej z dwóch bitew pod Monte Grappa nad rzeką Piave, jak twierdził jego kuzyn Olek. Tata miał wówczas osiem bądź dziewięć lat. Dla jego matki miejsce bitwy nie było zbyt ważne, ponieważ musiała się zajmować trójką dzieci i jakoś na nie zarobić już od jesieni roku 1916. Wojenny i powojenny niedostatek odbił się na zdrowiu dzieci. Josek zmarł jeszcze przed 1939 rokiem na gruźlicę. Mania, najmłodsza, choć też była słaba, mogła trochę pożyć, gdyby nie Hitler i jej przywiązanie do matki, której nie porzuciła w getcie. Jej cioteczna siostra Hela dociągnęła w niezłym zdrowiu chyba do roku 2016, a była niewiele od niej młodsza.

Faktem jest, że tata był chorowity od końca lat pięćdziesiątych, kiedy mu się odezwało nie tylko biedne dzieciństwo, ale i łagry. Pochowałam go w Legnicy pod jesionem, a trzy lata temu przyszły huragany i drzewo się wywróciło razem z korzeniami. Grób ocalał, lecz go lekko przekrzywiło. Pamiętam panikę, kiedy nie mogłam go znaleźć, bo znikł punkt orientacyjny. Od tamtej pory tam nie byłam. Lecz groby są mniej ważne od pamięci. A żyje coraz mniej osób, które go znały.

Fragment nowej książki Andy Rottenberg, Schyłek. Dziennik 2019–2022, Wydawnictwo OsnoVa, premiera 13 grudnia 2024.

Reklama