Od 30 lat praktykują duchowość poprzez sztukę. Grupa Nowolipie
Grupa Nowolipie to szczególny przykład kolektywnego procesu twórczego. Bez twardej hierarchii i układu sił. Ich spotkania kryją w sobie pierwotne, twórcze szaleństwo.
Wszyscy to potwierdzają: spotkania Grupy Nowolipie to chaos i kosmos. Ktoś się śmieje, że to Kosmodrom Bajkonur, stacja przesiadkowa. „Szpital na peryferiach”. „Albo Kusturica!”. W tym roku kończą 30 lat.
Stacja przesiadkowa
Zakonnica z czerwonymi rogami. Tęczowy kościółek. Matka Boska owinięta w złote kości. Zielony ufoludek. Wianki z kwiatów i serduszek. W dolnym rogu napis: MIŁOŚĆ.
Tak wygląda jedna z prac Grupy Nowolipie.
Obraz jest poskładany z różnych kawałków, każdy domalował ktoś inny. Kilkanaście osób przez cztery godziny siedziało wokół stołu przykrytego kartonem i mazało po nim pędzlami. Każda ma swój własny styl. Język kolorów jest wyrazisty. Wszystko razem tworzy obfite, abstrakcyjne kolaże.
Żeby coś takiego mogło powstać, natchnienia szukają w książkach, w poezji. Czasem pojedyncze słowo daje początek motywowi przewodniemu. Czasem przychodzi on sam, na zawołanie.
Temat na dziś: „Rozmowy z Bogiem” Neale’a Donalda Walscha. Na początek czytają fragment książki. Napisał ją człowiek, któremu wszystko w życiu się wykoleiło. Stracił pracę, rodzinę. Cały jego dobytek strawił pożar. Ledwo przeżył wypadek drogowy. Wylądował na bruku, mieszkał w namiocie, zbierał złom. Wtedy Walsch zaczął pisać listy do Boga, prosząc o jasny znak. Bóg zaczął mu odpisywać. Pismem automatycznym.
Walsch na początku myślał, że oszalał. Bóg mu odpowiedział: „rób jak uważasz, to nie ma znaczenia, ważne jest, co zrobisz z tymi informacjami”. Napisał kilkanaście książek, prawie każda trafiła na listę bestsellerów „New York Timesa”.
Zarobił na nich 10 milionów dolarów.
Najpierw słuchają, żeby mieć jakiś podkład tematyczny, potem malują. Na kartonie pojawiają się pierwsze kształty. Przy stole obowiązuje rotacja. Za godzinę ktoś się znajdzie w tym samym miejscu, co na początku, coś dorysuje i zamaluje poprzednika.
Przy stole nie można sugerować się własnym ego.
Pierwsze dwie godziny to chaos i miks różnych motywów. Każdy bazgrze po swojemu i na co ma ochotę. Na końcu wszystkie elementy trzeba wykończyć, poskładać w całość jak puzzle – szczelnie wypełnić karton.
Grupa Nowolipie to dziś rzadki i szczególny przykład kolektywnego procesu twórczego. Bez twardej hierarchii i układu sił. Dodatkowo ich spotkania kryją w sobie jakieś pierwotne, twórcze szaleństwo. W jednym momencie dzieje się tak strasznie dużo, że świat wydaje się trzeszczeć w szwach. Sporo zamieszania robi Agnieszka, dla której praca w Grupie to najlepsza forma terapii – choruje na stwardnienie rozsiane. Tworzy sama w domu, potem roznosi swoje prace po różnych instytucjach kultury w Warszawie. Zapomina o problemach. Dziś próbuje się doprosić, by ktoś namalował jej dyplom. Już chwilę później jest gotowy. „Dyplom dla Agnieszki. Za kolorowe obrazki”. Z czerwonym paskiem.
Wszyscy to potwierdzają: spotkania Grupy to chaos i kosmos.
Ktoś się śmieje, że to Kosmodrom Bajkonur, stacja przesiadkowa.
„Szpital na peryferiach”.
Albo Kusturica!
Grupa została założona jako zajęcia rehabilitacyjne, forma arteterapii dla osób chorych na stwardnienie rozsiane. Zainicjowała ją Joanna Grodzicka. Znalazła młodego chłopaczka świeżo po studiach i poprosiła, by poprowadził takie zajęcia.
Trzydzieści lat temu telefon od niej odebrał Paweł Althamer.
Grodzicka była wtedy po diagnozie, poruszała się na wózku. Wracała akurat z sympozjum poświęconego terapii związanej ze stwardnieniem rozsianym. Usłyszała tam, że warsztaty plastyczne mogą stać się formą rehabilitacji i odskocznią. Szukała kogoś, kto pracuje z gliną. Paweł po Akademii podjął pracę w ognisku artystycznym, gdzie uczył młodych plastyków, i pomagał im dostawać się na studia. Robił też teledyski, lalki, rzeźby.
Na pierwszym spotkaniu z grupą poczuł przeszywający smutek. Zobaczył życiorysy, które urwały się przez chorobę.
„Ci wszyscy ludzie bardzo smutno wyglądali, zostali powstrzymani na drodze do kariery” – wspomina Paweł i zaczyna wymieniać. Józek był kolejarzem. Boguś majstrem w Norblinie. Krystyna była poetką i tkaczką w zakładach. Była też pani Krysia, geodetka i Ela, matematyczka. Paweł Sienkiewicz pracował jako stolarz. Przyjechała też Joanna, która promieniała witalnością mimo unieruchomienia.
Zaczęło się od prostych ćwiczeń: lepienie z gliny, wałeczki, pierwsze naczynia i garnuszki. Zajęcia miały mieć charakter terapeutyczny, manualny, miały rozruszać chore dłonie. Dla członków grupy to było pionierskie wydarzenie. Zaczęli tworzyć dla samego tworzenia. Istotą spotkań stały się same spotkania; utrzymywanie przyjaźni.
Chodziło też o to, żeby uwierzyć w siebie.
Dla Pawła to był przełom. Spotkanie z grupą zadecydowało, że odszedł od nauczania ludzi, którzy chcieli dostać się na Akademię. Arteterapia stała się dla niego antidotum na edukację. Każdy może tam skorzystać z wolności robienia tego, na co ma ochotę. Bez oczekiwań. Bez terminów, wystaw, liczenia pieniędzy. Grupa praktykuje sztukę ze zdrowiem; z korzyścią dla siebie i innych.
Paweł nie jest nauczycielem, który mówi innym, co mają robić. To trochę jak na podwórku, gdzie jest banda dzieciaków i jeden wymyśla najfajniejsze zabawy.
Robią to, na co mają ochotę: rysują i malują. Rzeźbią w pleksi, śmieciach, glinie. Jedni są specami od dłubania w drewnie, inni robią rzeźby z drutu, blachy, pordzewiałych nakrętek i kapsli. Czysta radość – liczy się wspólna zabawa.
„Spotykamy się towarzysko, przy okazji sobie coś tam mażemy, bazgrzemy” – mówi Darek. „Nie jestem artystą, ja tu frekwencję robię! Chodzi o to, żeby z domu wyjść, między ludzi. Trzeba pozytywy łapać, człowiek pójdzie tu, tam; jak przyjedzie facet z kosą, to mnie nie zastanie w domu. I sąsiada też nie ma!”.
Darek Turewicz dołączył do Grupy w 2001 roku. Namówiła go Ula Dobrzyniec-Konarska, która jest w niej od początku, członkini tak zwanej „starej gwardii”. Pracował w handlu obwoźnym. Kiedy wysiadły mu nogi, pracował na Excelu w domu, a jak już nie mógł wysiedzieć, to musiał oprócz rehabilitacji znaleźć jakieś zajęcie. Na spotkania Grupy przychodzi non stop od 20 lat.
„To karuzela, która się nie zatrzymuje” – mówi Paweł. „Napędzają ją sami uczestnicy; ci, którzy chcą się na niej kręcić. Są tacy, którzy chcieliby ją zatrzymać, żeby się jej bliżej przyjrzeć, odkryć, jak jest skonstruowana. Próbując zrozumieć jej działanie, mogą ją tylko popsuć. By zrozumieć, trzeba się na nią wskoczyć i się kręcić, a nie rozbierać na części.
Z czasem stają się kolektywem artystycznym. Grupą twórczo-towarzyską. Miejscem, które przełamuje rozróżnienie na sprawnych i niepełnosprawnych. Na tym polega fenomen Grupy Nowolipie.
Robert Kwaśniewski jest w grupie od siedmiu lat. Zaczęło się od projektu „Wiatrołomy 2018” stworzonego przez Pawła i Romana Stańczaka na placu Małachowskiego przed Zachętą, pośród drzew przewróconych przez burze. Był to „Kongres Rzeźbiarzy”, rzeźbiarski plener. Powstało wiele prac różnych autorów i jedna wspólna.
Powalony pień drzewa przypominał niektórym wrak smoleńskiego samolotu.
Robert zaangażował się w projekt, a później przeszedł do grupy. Nie pełni tam żadnej konkretnej funkcji, zajmuje się sprawami organizacyjnymi. Na co dzień, wraz z Tarasem Gembikiem, prowadzi też Antykryzysowy Klub przy Muzeum Sztuki Współczesnej w Warszawie. Klub angażuje osoby w kryzysie bezdomności w życie kulturalne miasta.
Taras jest łącznikiem z instytucjami.
Robert – z ulicą.
Grupa Nowolipie spotyka się w każdy piątek w godzinach 12–16. Czterdzieści spotkań w ciągu roku. Niektórzy mówią, że to piątek, a nie niedziela, jest ich dniem świętym w tygodniu.
Co piątek malują, rolują kartony i odkładają je do pokoju, gdzie składują prace. Lwia część jest u Pawła w studiu: dużo pięknej ceramiki, obrazów, rysunków i tam sobie leżakują. Niespecjalnie zależy im na tym, żeby eksponować się na zewnątrz, w galeriach i muzeach. Robert wrzuca zdjęcia na Facebooka, tak żeby mogli się pochwalić przyjaciołom i rodzinom.
To nie znaczy, że chowają się przed światem.
W 2007 roku grupa wynajęła dwupłatowiec za pieniądze ze sprzedaży wspólnych prac i przeleciała nim nad Warszawą. Projekt zapoczątkowali Rafał z Remigiuszem, których dzieciństwo było związane z lataniem – wyrastali w środowisku inżynierów lotnictwa i pilotów. Dwa lata później ruszyli w kolejny lot. Na pokładzie przemalowanego na złoto boeinga 737 znalazło się w sumie 160 osób przebranych w złote kombinezony. Lecieli do Brukseli, stolicy Unii Europejskiej, chcąc uczcić 20 lat wolnej Polski.
„Chodziło o samą świadomość latania – że możemy wzlecieć ponad codzienność” – tłumaczy Paweł. „Możemy to robić samolotem, możemy też uprawiać loty wyobraźni”.
Tymczasem pośród bloków, na skwerach, wyrastają ich plenerowe prace. W 2010 roku powstała rzeźba „Sylwia”, którą można oglądać w Parku Rzeźby na Bródnie. Naga kobieta z wężami zamiast włosów leży na tafli sadzawki. Z jej sutków płyną strumienie wody.
Na osiemnastych urodzinach MSN-u członkowie Grupy prowadzili warsztaty pod Pałacem Kultury i Nauki. Dołączyć mógł każdy, kto zwolnił, kto się odwrócił. W tym roku dostali zaproszenie na paradę z okazji otwarcia nowej siedziby muzeum. Dwa lata temu w Galeria Sztuki im. Jana Tarasina w Kaliszu wystawiła ich prace.
Ale na tym nie koniec. Ostatnio kopie cyfrowe prac Grupy Nowolipie poleciały na Księżyc. W ramach projektu Lunar Codex, zainicjowanego przez poetę i naukowca Samuela Peralta, powstała pierwsza pozaziemska kolekcja dzieł sztuki 30 tys. twórców i twórczyń ze 161 krajów. Prace zostały zapisane na specjalnych dyskach stworzonych przy pomocy nanotechnologii. Będzie można je odczytywać przez setki tysięcy lat.
Dysk z pracami grupy wylądował w kraterze Malapert A na południu Księżyca.
Karol Malapert był flamandzkim uczonym, astronomem. W 1613 roku przywiózł do Polski pierwsze lunety do obserwacji gwiazd, założył pierwsze obserwatorium astronomiczne, gdzie badał plamy słoneczne, mgławice Oriona i Saturna. Pracował w Kaliszu, niedaleko miejsca, w którym grupa miała wystawę. Prace, które tam powstały, poleciały w stronę krateru jego imienia.
Pod koniec wernisażu w Kaliszu, z wieży sąsiedniego kościoła, wzniosło się wielkie stado ptaków. Okazało się, że Malapert miał tam swoje obserwatorium. „Przypadek albo kosmiczne przeznaczenie” – zastanawia się Robert.
Jest szansa, że prace grupy polecą jeszcze dalej. Lunar Codex planuje załadować na rakietę kolejne prace i wysłać je w trzydziestoletnią podróż w kosmos.
A czy prace grupy dotrą kiedyś do galerii? Dorobek Grupy jest tak bogaty, że mógłby spokojnie zapełnić Muzeum Narodowe.
Paweł postuluje utworzenie nie tyle muzeum, co Świątyni Grupy Nowolipie.
„Niechaj kościoły świetlicami się staną!” – ogłasza triumfalnie. „Jak mówił święty Paweł: „wszystko, co na światło się wydobędzie, samo światłem się stanie”.
Na pytanie, czy piątkowe spotkanie z grupą to dzień święty, Paweł odpowie, że oderwał się od perspektywy niedzielnej liturgii. Niemniej jego praktyki religijne sprowadzają się do malowania, rzeźbienia, śpiewania, pisania, spotykania się z ludźmi.
„Praktykujemy duchowość poprzez sztukę” – mówi. „Jest to tak przystępna praktyka, że można to robić na ulicy, przy stole i w każdych innych okolicznościach. Budzimy w sobie artystów, jakbyśmy się wsłuchali w przekaz Josepha Beuysa i postanowili tę wspaniałą wizję – że każdy człowiek jest wolną, twórczą istotą, która wyraża się poprzez sztukę, bez względu na to, jaki przyjmuje ona charakter – wcielić w życie”.
Spotkanie przy wspólnym stole jest jak seminarium. Ludzie odkrywają tam, że nie ma co dalej drążyć osobistych tragedii.
„Poprzez nasze działania, relacje, podejście do życia i sztuki tworzymy twórczy mikrokosmos, na który rzeczywistość nie ma wielkiego wpływu, którym się dzielimy” – mówi Robert. Paweł uśmiecha się szeroko i dodaje: „Rzeczywistość powstaje tu, podczas malowania, spotkania, a dopiero później jest doświadczana na zewnątrz! Prawdziwe życie odbywa się w środku, w skupieniu. Bardziej w nas”.
Kiedyś Ula Dobrzyniec-Konarska powiedziała w wywiadzie, że Grupa Nowolipie to wspólnota ludzi o różnych światopoglądach. Robią coś razem różnych sposobów patrzenia na świat. W Grupie istnieją osoby i postawy manifestujące różne nastawienie polityczne. Dla przykładu Remigiusz sympatyzuje z PiS-em, z radykalnymi katolikami. Nie przeszkadza mu to spotkać się z Pawłem i rysować ufoludki.
„Nie trzeba iść tą samą ścieżką, ale możemy sobie te ścieżki splatać i zrobić na nich mały biwak” – mówi Paweł. „Lubię pojęcie splecionych wszechświatów. Natomiast politycy to ubodzy w wyobraźnię artyści, którzy splatają w sobie jedynie swoją edukację, dziedzictwo, niemożności i integrują wewnętrzne problemy. Bez świadomości, że mogą to robić razem”.
Dodaje, że Grupa Nowolipie jest praktyką, która jest zaangażowaną polityką – pokoju, miłości, tolerancji, zrozumienia, szacunku do różnorodności.
„To jedyna polityka, która nas nie zabije” – mówi Paweł. „Nie ma sensu zakładać na kije kosy czy jakieś inne stare młoty. Trzeba krzewić pokój, rozsiewać zioła miłości. To utrzymuje człowieka w równowadze; czyni prawdziwe cuda”.
Cuda i akty sakralne opanowały wyobraźnię Grupy Nowolipie.
Joanna Grodzicka, ich inicjatorka i założycielka, zaniemogła wkrótce po poznaniu Pawła i powołaniu Grupy. Choroba całkowicie ją sparaliżowała, mogła ruszać tylko oczami.
Paweł przyjechał do niej na ostry dyżur z lalką. Nie wiedział, jak się zachować. Pokazywał jej kukłę, robił teatrzyk, próbował mówić do Joanny.
Po szpitalu trafiła do Torunia pod opiekę rodziców i medyków. Kilka lat później przyszedł sygnał, że wydarzył się cud, jak z Ewangelii. Joanna w stu procentach odzyskała sprawność, została uzdrowiona na skutek niewyjaśnionych okoliczności. Lekarze podpisali papiery, że nie są w stanie tego racjonalnie wytłumaczyć. Kilka lat później Joanna napisze książkę pt. „Lekarstwo Miłosierdzia, czyli wspólny mianownik doświadczenia nieuleczalnej choroby i uzdrowienia”. Zaraz potem jedzie w góry i wstępuje do zamkniętego klasztoru w Łasinie. Kiedy zostaje matką przełożoną, zaprasza w odwiedziny Grupę Nowolipie. Znów są razem.
W te wakacje pojechali do niej po raz pierwszy od kilku lat. Złotym autobusem, przebrani w złote skafandry. Zabrali ze sobą obraz, który dziś przy mnie namalowali.
Paweł w międzyczasie odwiedził wyspę Leros. Dwie dziewczyny, Turczynko-Greczynki, postanowiły zrobić tam festiwal sztuki; ożywić atmosferę, którą popsuł Mussolini w trakcie II wojny światowej. Projekt ma silny kontekst polityczny. Na Leros działa duży obóz dla uchodźców. Paweł wspólnie z mieszkańcami planował zrobić rzeźbę ze znalezionych na plażach materiałów. Wyrzeźbić Statek Szaleńców z ich autoportretami.
„By śmieci w skarb przemienić”, tłumaczy.
Podobnie jak z Grupą Nowolipie.
Od zeszłego roku Grupa działa przy Wolskim Centrum Kultury na Działdowskiej. Kurator mazowieckiej oświaty zmienił Państwowe Ognisko Artystyczne „Nowolipki” – gdzie od lat mieściła się siedziba grupy – na szkołę.
I taki to był tydzień w kulturze. Pieniądze od Taylor Swift i „Sto lat samotności”
Swift za 149 koncertów w ramach trasy Eras na samych biletach zarobiła 2 miliardy 77 milionów i 600 tysięcy dolarów. Bonusy były hojne, bo pięćdziesięciu kierowców autobusów, kt...
czytaj więcej ->„Auschwitz with lunch”! O filmie „Prawdziwy ból” [Podcast]
Prawdziwy ból to historia o odkrywaniu żydowskich korzeni i rodzinnej traumie, lecz przede wszystkim o tym, jak trudno jest naprawić niektóre relacje. Rozmowa Joanny Pi...
czytaj więcej ->Najlepsze książki 2024 zdaniem redaktorek Mint
Osiemnastolatka czyta w drodze do szkoły, ale przerywa jej Mleczarz. Młody mieszkaniec nadmorskiej wioski podgląda ludzkie cierpienie, zamiast ba...
czytaj więcej ->