Veronika Hapchenko i pęknięty radziecki mit

Veronika Hapchenko i pęknięty radziecki mit

( 06.10.2023 )

Zawsze trzeba było brać pod uwagę czyjąś wizję, nie odpowiadał mi taki układ – mówi Veronika Hapchenko, twórczyni wystawy „Interloper”, którą uznano za najciekawszą wystawę tegorocznego Warsaw Gallery Weekend.

W Prypeci, poza szlakiem wycieczek, które odwiedzały wygaszoną elektrownię jeszcze przed ostatnią fazą inwazji Rosji na Ukrainę, można było zobaczyć dzieła sztuki, które uchowały się przed zniszczeniem – wysokie i szerokie na kilka metrów mozaiki o lekko wypukłych kształtach przyklejone do ścian budynków. Ich autorem był Iwan Litowczenko, radziecki artysta pochodzący z Ukrainy, dziś niemal tak samo zapomniany jak Prypeć, miasto opuszczone z dnia na dzień po wybuchu reaktora jądrowego w pobliskim Czarnobylu.  

Veronika Hapchenko nigdy nie widziała dzieł Litowczenki na własne oczy, ale przypomniała sobie ich wymiary i znaczenie, gdy historia znów przeszła przez Prypeć. Po wybuchu wojny artystka zaczęła zwracać uwagę na radzieckie mozaiki – częste ofiary wojennej zawieruchy i wandalizmu. Tak trafiła do Prypeci i odnalazła sztukę, której znaczenie rozpatruje na nowo. Efektem jest cykl obrazów, zaprezentowany w galerii Import Export w Warszawie podczas Warsaw Gallery Weekend i wyróżniony nagrodą Fundacji Sztuki Polskiej ING. 

To nie pierwszy raz, gdy Hapchenko wraca do wielkich narracji, którymi niegdyś żył Związek Radziecki. Trzy lata temu nieznana jeszcze szerzej artystka zainscenizowała performance poświęcony Pawlikowi Morozowie, chłopcu, który według opowieści wydał władzom własnego ojca w imię walki z własnością ziemską. W instalacji Hapchenko lekko przygarbiony chłopak patrzy zmartwionym wzrokiem na stół imitujący plastikową tandetę z ogródków lat dziewięćdziesiątych, na który skapuje wosk ze świec. Jakby Jesienin spotkał swojego prawnuka, którym okazał się blokers z miasteczka na Kołymie. 

*Reklama

Urodzona w 1995 roku artystka malując ten obraz konfrontowała doświadczenia swojej rodziny i swoje własne. – Dla mnie to był zwykły chłopak, nie budził we mnie specjalnych emocji; z kolei matka, jak wiele osób wchodzących w dorosłość, gdy upadał komunizm, traktowała opowieść o Morozowie z dystansem, trochę jak dowcip i karykaturę sowieckiej propagandy. Ojciec urodzony w latach pięćdziesiątych był zdziwiony, że w ogóle interesuję się tą historią. Miał żal, że wracam do opowieści umacniającej system, który zabrał mu młodość, perspektywy, wreszcie wolność. Gdy teraz patrzę na tę historię, widzę nie tylko mit, ale ciąg powtarzających się i niekończących tragedii – mówi artystka. 

*Reklama

Aerograf Veroniki

W pracowni Veroniki Hapchenko, kilka minut spacerem od krakowskiego Dworca Głównego, w kamienicy, która uchowała się przed zakusami deweloperów, dwa podłużne pokoje są przedzielone drzwiami wzmocnionymi plastikowym płaszczem. Gdy wchodzę, zaplątuję się w foliowej kotarze. Coś za coś. Taki system ma zatrzymać unoszący się w powietrzu pył farby wystrzelonej z aerografu. – W innym wypadku moja farba przyklejałaby się do obrazów Janka – tłumaczy Veronika, która współdzieli pracownię z kolegą malarzem. Maluje wyłącznie aerografem, urządzeniem, którym posługują się lakiernicy, modelarze i graficy, kiedy chcą uzyskać płynny efekt przejścia koloru w kolor. Ostatnio po aerograf coraz częściej sięgają także artyści i artystki, którym ta technika daje możliwość tworzenia płaszczyzn gładkich jak lustro, na których nie widać pociągnięć pędzla. Jakby uciekali od fizycznego wymiaru dzieła, w kierunku cyfrowej rzeczywistości. – Czujesz się malarką? – pytam artystkę, zajętą wyciąganiem srebrnej rączki aerografu z gustownego futerału. – Jak się czuję… – zastanawia się przez chwilę. –  Czuję się po prostu artystką.

Patrząc na wykształcenie Hapczenko, można ulec złudzeniu, że malarstwo to tylko jeden z epizodów. W Kijowie, z którego pochodzi, studiowała scenografię teatru lalek, ale nie czuła się w tym dobrze. – Zawsze trzeba było brać pod uwagę czyjąś wizję, nie odpowiadał mi taki układ – mówi. Zmieniła miasto i państwo i trafiła do Krakowa w ślad za bliskim jej artystą, Mychajłą Bojczukiem, który przyjechał tu w 1905 roku. W Polsce studiowała edukację artystyczną. Z Krakowa na kilka miesięcy przeniosła się do Wiednia, ale tam nie miała pieniędzy na płótna.  – Pracowałam na komputerze, studiując w pracowni postkonceptualnej. Z aerografu zaczęłam korzystać, dlatego że malowanie nim daje efekt najbliższy temu, co zaprojektowałam w digitalu. To najprostszy, najdokładniejszy sposób na zamianę jednego w drugie – tłumaczy. Taki styl rozwijała już w pracowni malarskiej w Krakowie pod okiem Michała Zawady. Gdy pytam ją o współczesne inspiracje, wymienia RoboCop z 1987 roku. W historii Paula Verhoevena zafascynowało ją światło, nigdy białe, zawsze nasączone żółtym filtrem. Takie samo światło sączy się w jej twórczości: aerograf pomaga w doskonaleniu tych efektów.  Tą techniką maluje dziś nie tylko ona: sprężoną farbą posługuje się również Jakub Gliński, by imitować efekt street-artowego sprayu na ścianie, oraz Adam Kozicki, którego obrazy stają się dzięki temu podobne do ilustracji. Hapchenko nie myśli jednak o malarstwie jak o sztuce dla sztuki. W jej praktyce forma musi służyć treści. Obrazy ukraińskiej malarki są jak portal między światem realnym i kosmosem – jakbyśmy zaraz mieli wskoczyć w sen, albo w inny niesamowity wymiar, by znaleźć się w opowieści, którą Hapchenko sama dla nas napisała. 

Dziękujemy!

Materiały prasowe. Galeria Import Export

– Wychowałam się w latach dziewięćdziesiątych. Moja matka jest z wykształcenia architektką, bardzo konkretny zawód, praktyczny: cyfry, wymiary, materia. Z drugiej strony moja mama od lat dziewięćdziesiątych interesowała się astrologią. Chodziła na zajęcia, uczyła się odczytywać znaki. Czy to był New Age?  Do tej pory nie wiem, ale kamieniarze, wolnomularze i architekci mieli też swój półmagiczny świat – tłumaczy.  Dopytuję: do czego ta wiedza była mamie potrzebna?  – Nie mogę do końca zrozumieć, ale może jednym z powodów był rozpad Związku Radzieckiego. Coś, co porządkowało nasz świat, nagle przestało istnieć. Astrologia mieści się na pograniczu matematyki i astronomii. Pomaga przewidzieć świat z tygodnia na tydzień. Uczysz się o hermetyzmie, o wróżeniu z rąk, i choć warstwa teoretyczna jest rozległa, na koniec sam sobie wybierasz, czy z tego korzystać, czy nie – mówi Hapczenko. – Dla niej to mogła być odpowiedź na pytanie: „Jak to się wszystko ułoży”. Ja też czasem szukam kogoś, kto wreszcie mi powie, jak to się wszystko skończy. 

Dziękujemy!
( Literatura ) ( Joanna Piechura )

Nowa Ernaux, „Fat City” i „Jazda” Spark. Polecenia książkowe na majówkę i nie tylko

Silny wpływ mistycznego myślenia na Związek Radziecki Hapchenko diagnozowała w swojej debiutanckiej wystawie w galerii Import Export. Przypomniała wówczas o postaci Nikołaja Fiodorowa, rosyjskiego myśliciela żyjącego w XIX wieku, ojca kosmizmu: teorii, według której postęp wiedzy w nieunikniony sposób prowadzi nas nie tylko do nieśmiertelności, ale też do możliwości wskrzeszenia wszystkich istot, które dotychczas żyły na ziemi. To z duchowego przebudzenia miała wyłonić się idea podboju kosmosu, którą rozwijał Konstantin Ciołkowski – jeden z pionierów radzieckiej kosmonautyki. Hapchenko namalowała postaci kolosów podtrzymujących ciężar – postaci jakby znane nam z zachodnich mitologii, a jednak włączane do wschodnich opowieści, uniwersalne i skupione na sile, z którego czerpała radziecka ideologia. Hapchenko twierdzi, że to myślenie o siłach nadprzyrodzonych jest żywotne do dziś. – Kilka lat temu z Syberii wyruszył szaman, który postanowił wypędzić demona z Kremla. W drodze do celu zatrzymały go rosyjskie – wspomina artystka. Nietrudno się domyślić, kto był demonem w moskiewskim pałacu. Nowe, złowieszczo współczesne znaczenie wystawy Hapchenko wyłoniło się niemal z dnia na dzień. Artystka otworzyła wystawę w styczniu 2022 roku, a gdy ją zamykano pod koniec lutego, rosyjskie wojska wkraczały do Ukrainy.

Po kilku dniach rosyjscy żołnierze zajęli też Prypeć, miasto, w którym matka Hapchenko pracowała jako młoda architektka. Prypeć w założeniu miał być miastem idealnym, hołdem dla rozwoju radzieckiej siły i myśli. Szerokie ulice, szkoły i obiekty sportowe dostępne dla wszystkich mieszkańców. – Jednocześnie architekci i budowlańcy podobno czuli już, że narracja komunistyczna ulega wyczerpaniu, że mit się wypala – Veronika relacjonuje wspomnienia matki. Sięgnięcie po Iwana Litowczenkę to jej zdaniem przykład takiego rozłamu między ideologią a rzeczywistością. – Praca zostaje zamówiona niby u radzieckiego artysty, ale gdyby  przyjrzeć się bliżej jego realizacji, widoczne stają się inspiracje artystami dysydentami z początku XX wieku, takimi jak wspomniany Mychajło Bojczuk. Twórczość ludzi, do których strzelano po rewolucji październikowej, stała się podwaliną dla pracy mającej głosić chwałę komunizmu – zauważa malarka. 

Dziękujemy!

Materiały prasowe. Galeria Import Export

W Prypeci Litowczenko stworzył pięć dużych mozaik: alegorię energii, muzyki, świtu, światła. By zilustrować światło, przywołał mit radzieckiego bóstwa Danko, postaci, o której pisał Maksym Gorki w opowiadaniu Stara kobieta Izergil. – I znów to samo:  Danko to postać, która nijak nie pasuje do komunistycznej narracji, to przecież Prometeusz, nietzscheańska, wierząca w swoją sprawczość jednostka – tłumaczy. – I jeszcze coś. W tych mozaikach wcale nie widać wiary w przyszłość. Tam postacie patrzą na nas zlęknionymi, szeroko otwartymi oczami, jakby obawiały się tego, co ma nadejść – tłumaczy.  

I nadeszło. Zanim upadł Związek Radziecki, w Prypeci nie było już ani jednego człowieka. Katastrofa elektrowni w Czarnobylu zapowiedziała katastrofę imperium. Można nie wierzyć w znaki, ale mit o potędze atomowej upadł jeszcze wcześniej niż mit o imperium. Wraz z upadkiem Prypeci zapomniano o Litowczence – o niego upomniała się dopiero Hapchenko. Zależało jej na tym, by pokazać, że kultura Związku Radzieckiego była budowana przez artystów i artystki z całego obszaru imperium, nie tylko Rosji, która dziś monopolizuje narracje o historii ZSRR.

W galerii Import Export opisane dyskursy nie przysłaniają jednak tego, co najważniejsze w sztuce Hapchenko – malarstwa. Z obrazów wyłania się nowy wymiar, jakby artystka dostrzegała coś, co wciąż pozostaje nienazwane, gdy patrzy na kolorowe kamienie, z których Litowczenko układał swoje mozaiki. Szklane paciorki przylepione do tynku w Prypeci układają się w obrazy, których nie da się rozgryźć za pomocą prostych metafor, ale można próbować zobaczyć w nich świat. 

Veronika Hapchenko, „Interloper”, galeria Import Export, do 10.11.2023.

( Mintowe Ciasteczka )

Nasza strona korzysta z cookies w celu analizy odwiedzin.
Jeżeli chcesz dowiedzieć się jak to działa, zapraszamy na stronę Polityka Prywatności.