Historia niedokończona
( 20.10.2023 )
Ludowa historia trafiła do szerokiego obiegu kulturalnego. Pytanie, czy nie stanie się tylko sezonową modą. Analizuje Paweł Mościcki
Przeszłość nigdy nie jest martwa.
Nie jest nawet przeszła.
William Faulkner
Na moich oczach w ciągu kilku lat narodził się nowy paradygmat myślenia. Chodzi mi o „ludową historię”, której kolejne książkowe wcielenia pojawiają się z taką częstotliwością, że trudno nadążać z czytaniem. Nie mogę więc powiedzieć, że poznałem wszystkie pozycje, które należałoby zaliczyć do tego nurtu. To, co znam, wydaje mi się jednak odświeżającym spojrzeniem na naszą historię. Konstruowanie narracji, hierarchia tematów, wybór bohaterów historycznych i interpretacja poszczególnych wydarzeń – te gesty dawno nie zyskały takiej wolności. Tak dzieje się zawsze, gdy ktoś zakwestionuje dotychczasowe paradygmaty i wywoła twórczy ferment.
Ludowa historia trafiła już do szerokiego obiegu kulturalnego – inspiruje kino, teatr czy dyskusje wokół literatury. Jednak właśnie ze względu na popularność tego nowego paradygmatu historycznego, warto zacząć zadawać sobie pytania o to, co z niego zostanie w dalszej perspektywie i czy będzie on w stanie oddziaływać nie tylko na badaczy i badaczki, ale także na szersze społeczne postawy i wyobrażenia. Mówiąc inaczej – czy przyniesie jakąś zmianę polityczną.
Ilustracja: Grzegorz Kozera, Historia niedokończona, 2023.
Żeby odpowiedzieć na to pytanie trzeba pamiętać, że naszym światem rządzi niemal bezwzględnie wrażliwość liberalna. Wszystko więc, co pojawia się w tak ukształtowanym polu, będzie siłą rzeczy zyskiwać liberalne zabarwienie. Tak będzie również z „ludową historią”, niezależnie od tego, jak bardzo budowana przez nią perspektywa wydaje się od liberalizmu odbiegać.
Podstawowym mechanizmem liberalnej wrażliwości jest zamiana każdego problemu społeczno-politycznego na kategorie moralne, czyli takie, które można rozwiązać, odwołując się do sumienia lub etyki jednostki. Widać to wyraźnie po tym, w jaki sposób prowadzi się dyskusje o wyborach, politykę międzynarodową i konflikty zbrojne lub jak rozmawia się o nowych technologiach. Liberalna wrażliwość przede wszystkim wskaże, co jest dobre, a co złe, ponieważ milcząco zakłada, że stanowi jedyny i powszechnie obowiązujący punkt widzenia. Każdy człowiek, który myśli inaczej, różni się więc od nas moralnie, ewentualnie po prostu „ma inaczej” (w przypadku trochę starszego, relatywistycznego nurtu liberalnej wrażliwości). Ten nowszy jest bezwzględnie moralizatorski.
Jak zmieni się ludowa historia, gdy zostanie przesiana przez to liberalne sito? Moim zdaniem podstawowy efekt będzie polegał na tym, że różnica klasowa, na której opiera się ten paradygmat, zmieni się w nową tożsamość. Widać to już po karierze zarzutów o „klasizm”, które pojawiają się co i raz w mediach społecznościowych i opiniotwórczych. Jest to oskarżenie o niewystarczającą wrażliwość na przedstawicieli klas ludowych lub elementy kultury, które są uważane za ich emanację. Zarzut pada jednak w absolutnej próżni, bo zamiast oferować perspektywę opisu rzeczywistości w oparciu o pojęcie klasy, moralizuje je i w ten sposób podporządkowuje wrażliwości liberalnej. To moneta wykorzystywana do obiegu wewnętrznego.
Zabieg ten sprawia jedynie, że moralnie uwrażliwieni mieszczanie mogą teraz pokazywać swą cnotliwość na nowym polu, po tym jak już wynegocjowali wzajemne hierarchie wokół rasizmu, seksizmu, homofobii czy transfobii. Dalej żyją jednak w świecie, w którym podział klasowy jest całkowitą abstrakcją, a opis konfliktów społecznych czy politycznych w oparciu o kategorię klasy – niemożliwy. Obawiam się, że taki los spotka również ludową historię, niezależnie od jej zasług. Stanie się ona kolejnym medalem świecącym na wyprężonej piersi postępowego mieszczanina, który w ten sposób będzie mógł wykazać się wrażliwością na nowy typ odmienności.
Ilustracja: Grzegorz Kozera, Historia niedokończona, 2023.
Co więcej, w tych samych kręgach, w których narodziła się ludowa historia, od kilku lat lamentuje się nad zagrożeniami populizmu. A czyż populizm w oryginalnym rozumieniu nie wziął się właśnie z populus, czyli ludu jako pełnoprawnego podmiotu demokratycznej polityki? Niezależnie od tego jak oceniamy takie lub inne rządy oskarżane o populizm, ważniejsza wydaje się sama ta retoryka. Oskarża ona ryczałtem o populizm miliarderów takich jak Trump i przywódców socjalistycznych czy ludowych na całym świecie. Dziś niektórzy uznają już całe polskie społeczeństwo za populistyczne, co wydaje mi się zabawne. Pokazuje to jednak, że ich skrytym marzeniem jest taki lud, który wreszcie przestałby być ludowy. Niewypowiedziane hasło ukryte w tej dziwnej sprzeczności trawiącej liberalną wrażliwość brzmi: „ludowa historia tak, ale ludowa polityka – nie”.
Tymczasem, jak pokazał Thomas Frank w znakomitej książce The People, No: A Brief History of Anti-Populism, bicie na alarm i straszenie końcem demokracji towarzyszyło populizmowi zawsze, nawet wtedy, gdy oznaczał on postępowy dziewiętnastowieczny ruch na rzecz równości społecznej (od którego wzięła się nazwa), New Deal czy ruchy obywatelskie z lat sześćdziesiątych. I retoryka anty-populistyczna, w której dziś liberalni mieszczanie biją olimpijskie rekordy, zawsze wychodziła z tego samego miejsca: od elit finansowych i eksperckich, które uważały się za nieomylne i jedyne źródło prawomocnej polityki. Ta natomiast służyła nieodmiennie interesom najbogatszych kosztem całej reszty.
Dziś takim językiem mówi w Polsce nawet nominalna lewica. Ma on jednak ten defekt, że jest fundamentalnie anty-demokratyczny. Demokracja nie jest bowiem ustrojem dla elit, tylko dla wszystkich. Podobnie jak historia nie jest opowieścią o elitach, ale o całym ludzie. I to takim, jaki istnieje naprawdę, a nie takim, jaki wymyśli sobie liberalna inteligencja na swój obraz i podobieństwo. Polityka polega zaś na działaniu dla tego ludu i z nim, a nie na utyskiwaniu na jego moralną niedoskonałość i niedojrzałość.
Jak zatem ocalić paradygmat ludowy przed „sukcesem” w liberalnym świecie? Wydaje mi się, że najważniejsze jest napisanie ludowej historii do końca, czyli do dzisiaj. Trzeba pilnie napisać ludową historię niedawnej przeszłości, a wraz z nią ujawnić genezę współczesnej liberalnej retoryki i wrażliwości. Tylko w ten sposób można zacząć tworzyć ludową teraźniejszość i realnie zmienić ramy polityki. Nie oznacza to śledzenia własnej wiejskiej przeszłości, ale analizę klasową dzisiejszego społeczeństwa. Perspektywa ta jest zastanawiająco nieobecna w bieżącej polityce i w analizie najważniejszych wydarzeń ostatnich lat, w tym pandemii i wojny. A skoro umiemy już rozpoznać w chłopie pańszczyźnianym figurę niewolnika, czas zacząć patrzeć na dzisiejszych miliarderów jako na globalnych panów, szykujących nam świat już nie turbokapitalizmu, który zmiótł z powierzchni ziemi wszelkie ludowe instytucje, ale wprost nowy feudalizm. Albo będziemy mieli autentyczną krytykę polityczną, albo popadniemy w historyczny sentymentalizm.
Ilustracja: Grzegorz Kozera, Historia niedokończona, 2023.
Ten kolejny krok w głąb paradygmatu ludowego oznacza konieczność przemyślenia na nowo dziedzictwa PRL i historii transformacji z punktu widzenia ludu, a nie narodu. Trzeba wyrwać historię z okowów IPN-owskiej ideologii, którą nieświadomie przesiąknęły dziś wszystkie liczące się siły polityczne. To dlatego prace posługujące się podobną perspektywą wydają się tak nieprzystające do otaczającego nas dyskursu. Polska debata publiczna tak głęboko uwewnętrzniła bowiem neoliberalny i narodowy wzorzec myślenia, że stał się on synonimem polskości.
Kto napisze ludową historię Polski ostatniego wieku – ze szczególnym uwzględnieniem ostatnich dekad – ten umożliwi zmianę naszej rzeczywistości politycznej. I da asumpt do tego, żeby „ludowość” nie była jedynie sezonową modą.
