Honza Zamojski, a man of his own
( 24.11.2023 )
To próba użycia słów tak, by były solenne, ostateczne i tworzyły własny, niezależny świat. Przekonanie z gruntu kabalistyczne, ale i przy okazji jeszcze pierwotne – co się pięknie w sztuce Zamojskiego ujawnia – że słowa, słowa, słowa, panie Hamlet, coś jednak znaczą.
Sator, arepo, tenet, opera, rotas… Właśnie rzuciłem zaklęcie, do którego wykorzystałem magiczny kwadrat. To zestawienie słów, które mają taką właściwość, że pionowy i poziomy rząd daje to samo słowo, gdy spisze się je po sobie w wersach, a całość da się czytać od końca. Sator, arepo… znane było jeszcze w antycznym Rzymie, dużo przed Christopherem Nolanem i jego filmem Tenet, który wziął część zaklęcia za tytuł. Sam uważam, że zaklęcie działa i ten tekst też można przeczytać do końca.
Tekst jest o Honzie Zamojskim, artyście średniego pokolenia, i jego czarach – nie tylko z ostatniej, tegorocznej wystawy i albumu: Rise and fall of the Middleman, ale w ogóle. Bo artysta sporo czerpie z magicznych kwadratów i kabalistyki – to jego metoda i forma, które pętają go, ale i rozwijają, o czym dalej.
Na razie zacznijmy od pewnej zbieżności. Od jajka, od początku. Tak się akurat składa, że jedną z pierwszych zabaw słowno-graficznych (później nazwano to poezją wizualną), które indeksowała historia kultury, jest antyczny wiersz Simiasza z Rodos o jajku. „Przypuszcza się, że wiersz Simiasza pomyślany był jako napis na rzeczywistym jajku, a więc jako rodzaj pisanki, którą czytający musiał w trakcie lektury bezustannie obracać w dłoniach.” Co w wierszu? „Poeta zachęca, by wziąć jajko do ręki”. Łatwo sobie wyobrazić, że można tymże jajkiem kręcić w drugą stronę, cofając historię do samego początku („w moim początku jest mój kres”, mówi poeta T.S. Eliot dwa i pół tysiąca lat później).
fot. Matevz Paternoster
I tak się też składa, że jeden z koncepcyjnych albumów graficznych Honzy Zamojskiego jest o jajkach: Four eggs theory z 2015 roku, gdzie jajko jest traktowane jak symbol, którym artysta wyjaśnia cały swój cykl twórczy, a sam koncept „skrętności” i „zaklinania” pojawia się tu po raz kolejny, a potem wraca jako magiczny kwadrat w kolejnych albumach, Love letter z 2017 i Rise and fall of the Middleman z 2023 roku.
Znaczenia tego zaklinania można szukać w samych albumach i na wystawach Zamojskiego. Można też odszukać źródła inspiracji, pamiętając o wrażeniu, jakie zrobiła na nim książka Piotra Rypsona, Obraz słowa. Historia poezji wizualnej (stamtąd cytat o jajku).
To próba użycia słów tak, by były solenne, ostateczne i tworzyły własny, niezależny świat. Przekonanie z gruntu kabalistyczne, ale i przy okazji jeszcze pierwotne – co się pięknie w sztuce Zamojskiego ujawnia – że słowa, słowa, słowa, panie Hamlet, coś jednak znaczą.
O czym pisze Zamojski? Jakie stawia znaki? Uczulam, to nie jest poeta ani prozaik, czy w ogóle literat, to artysta-grafik, ale tematy, które porusza, i szczodrość naiwności, z którą podejmuje swoje wątki, robią z niego poetę. Irytujące jest może to, że pisze od razu po angielsku (szukając innych audytoriów, jak to artyści), ale odczytuję ten gest jako brak skrępowania tonem, tradycją i recepcją.
Zamojski, a man of his own pisał już o lęku i miłości, twórczości i jej genezie, a ostatnio o middlemanie, o pośredniku, czyli na pewno o sobie: o człowieku w środku życia. Nie podam cytatów, przykro mi, ten materiał nie nadaje do cytowania. Wielka czcionka i wersy rozpisane po kilka na stronę opowiadają o uderzeniach, „kuciu” słów, stemplowaniu rzeczywistości, tym bardziej, że typografia przypomina tę antyczną, tę od dłuta i kamienia. Przy takiej sile oszczędza się litery.
I tak warto patrzeć na całą jego sztukę, którą da się podzielić na dwie kategorie. Pierwsza i ważniejsza część, dla samego artysty chyba też, to właśnie te albumy z poezją wizualną, a druga, przenikająca się z tymi albumami, to wystawy. Bo zwykle jest tak, że każdej wystawie (każdemu albumowi) towarzyszy jego odpowiednik, w relacji libretto-opera, jak to ładnie zauważył Przemysław Strożek.
photo_by_MatevzPaternoster
Tak było przy okazji „Fishing with John” w Galerii Foksal, tak było z albumem Kosmos i okolice w Zachęcie. Ta podwójność jest wymagająca, najbardziej pewnie dla Zamojskiego, ale coś go musi przy niej trzymać. Co go tak w słowach pociąga, że wyjmuje je z książek?
Ułóżmy hipotetyczny przebieg kariery. Zaczynał od fascynacji rapem, obejrzał z czasem Ghost Doga Jima Jarmuscha (ścieżka dźwiękowa z Wu-Tang Clan!), przy okazji doświadczył, jak to jest wyrażać się przez sztukę i dlaczego – jak każda nienachalność – taki rodzaj wyrazu popłaca, potem zaczął z powodzeniem projektować książki, co przyniosło mu pierwsze laury i zainteresowanie tak zwanego mainstreamu (pracował nawet z Panią Grażyną Kulczyk!). Z czasem jego zainteresowanie ironią i rozwiązaniami graficznymi właściwymi popkulturze sprawiło, że odkrył wagę słów w swojej twórczości, te zaś (i to jest największa intuicja Honzy Zamojskiego) są ostatecznie obrazami – pamiątką po tym, co odbiło się kiedyś na siatkówce oka i pozostało w mózgu. I tak u Honzy Zamojskiego widać jak w soczewce, jak w jajku, cały proces technologiczny kultury, którą można czytać jak w magicznym kwadracie: od końca do początku. Od słów, które nie znaczą nic, aż po materialne, rzeźbiarskie desygnaty całych wyrazów w galeriach. Słowo to obraz. Obraz to rzecz.
Może to dlatego te wystawy łatwo przyrównać do jaskini pomalowanej przez ludzi pierwotnych, gdzie przestrzeń obraca się w sens. Obrazy odnoszą się do siebie nawzajem, trzeba poruszać się uważnie, by dzięki napisom bezpiecznie połączyć się z drugim człowiekiem. Zakląć świat na dobre.
Czy chodzi o jaskinię, czy może Zamojskiemu bliżej by było do hieroglifów (ostatecznie cofa pismo do obrazów) i egipskich świątyń? Nie jestem pewny, ale wiem, że dlatego lubię chodzić na wystawy, nie tylko Zamojskiego – bo artyści robią z przestrzeni coś, co znaczy. Dobra wystawa to trochę kościół, trochę dom z jego kosmogonią, na pewno coś więcej niż stragan czy śmietnik. Zamojski porządkuje przestrzeń w sposób wyjątkowo sugestywny i przejrzysty.
Honza Zamojski
Przejrzystość, o której mówię, to też świadomy wybór artysty. Zaczynał w Poznaniu, jest równolatkiem członków grupy „Penerstwo”, ale w przeciwieństwie do nich poszedł w jasność i klarowność przekazu. Z czasem pozbył się w kilku wątków – odwołań do rapu czy słodkiego, czeskiego humoru, zostawiając tylko słowa, stojące za nimi podstawowe, humanistyczne idee i wspierające je grafiki: ludzi, oczu, dłoni (i jajka!).
Gdzie jest teraz Zamojski? To ciekawy moment. Nie jest klasykiem i wciąż walczy o uznanie, walka go wyczerpuje, jego strona na Wikipedii od dawna nie była uzupełniana, ale też nie jest człowiekiem nieznanym. Wypracował własny język, nie tylko w słowach, ale i grafice, i myślę, że da się już „robić coś w stylu Honzy”.
Ostatniej książce towarzyszy plansza, z której można sobie wyciąć i skręcić ludzika, bohatera całego albumu. To middleman, pośrednik, bohater opowieści. Skręcony ludzik przypomina tańczącego kościotrupa z Meksyku i potrafi przybrać każdą możliwą pozę. To fajna zabawka, także dla dzieci.
Na obwolucie albumu ten sam ludzik występuje z włócznią i przypomina człowieka pierwotnego, a więc i pierwszego, ale w środku albumu jest inaczej. Tu ludzik mierzy się z tym, że tej wyjątkowości już nie ma, tak jak początku i końca, zostaje jedynie pośrednictwo – między warsztatem a doświadczeniem, między dziecięcym gaworzeniem a inskrypcją na grobie. Ot życie, stan pośredni między śmiercią a śmiercią.
Ten stan widać także słowach albumu – o ile w poprzednich książkach są one zdawkowe, rwane, tu zamieniają się w odrobinę już dłuższe historie, całe zdania, jakby Zamojski docierał do łagodniejszego, bardziej powłóczystego momentu, gdzie okazuje się, że prawdziwej magii nie wystarczy jedno słowo czy zaklęcie.
Tu doszedł do ściany. Bezpiecznie zawróci czy się przebije? Na pewno dowiemy się w kolejnych albumach.
NERO, VL9 Photography
