I taki to był tydzień w kulturze. FEST i Fyre Festival – zmartwychwstanie

Aleksander Hudzik
przegląd tygodnia
13.09.2024
3 min. czytania

FEST Festival deklaruje pełną transparentność. Na stronie umieścił nawet licznik sprzedanych biletów aktualizowany w czasie rzeczywistym. Tylko chyba znów nie zdążył poinformować partnerów o planach.

Kolejna runda rozdania grantów z funduszy KPO na kulturę przypomina mi trochę film „Strange Darling”, jeden z najlepszych thrillerów, jakie widziałem (też sobie zobaczcie, bo film wciąż w kinach). Tak jak w opowieści Mollnera, siadasz sobie niezbyt wygodnie i wiesz, że coś złego musi się stać – w końcu to film, o którym wszyscy mówią, że jest rzeźnią. Ale naprawdę nie przypuszczasz, że killer jest aż tak bardzo wśród nas! 

A teraz o tym jak Deloitte spotyka się ze sztuką. Pilvi Takala – jeśli nie znacie, zapamiętajcie to nazwisko. Fińska artystka u siebie zdobyła taką popularność, jakiej w Polsce nie zaznała żadna osoba artystyczna urodzona w latach 80. Takala to mistrzyni dziwacznego performansu i niewygodnej pracy. Jedno z jej działań polegało na tym, że zatrudniła się w korporacji Deloitte. Przez kilka dni wykonywała tam zadania stażystki w sposób, który nie licował z etyką pracy w korporacji. Przez cały dzień jeździła windą, wmawiając innym pracownikom, że to tam ma najlepsze warunki do myślenia, albo gapiła się w ekran monitora, twierdząc, że nie może odpowiadać na maile, bo skupia się na merytorycznych zadaniach. To oczywiście oburzyło pracowników. A dlaczego? Pisze o tym Zofia Smełka-Leszczyńska w książce „Cześć pracy”, w której przygląda się kulturze zapierdolu. Jest to lektura krótka i treściwa, strona po stronie ukazująca mechanizmy uzależnienia naszej kultury i nas samych od pracy. Przez wmawianie nam, że nawet ekipa, z którą wspólnie smażymy kotlety w McDonalds, to rodzina, przez dzielenie społeczeństwa w oparciu o kolor kołnierzyka. Na szczęście są jeszcze artyści alergicznie reagujący na przymus pracy! Takim osobom jak Takala poświęciłbym wystawę. 

Może to Kwadratura Słońca z Jowiszem, a może po prostu magia przyciągania, że w tym samym tygodniu dwa legendarnie upadłe festiwale ogłosiły rezurekcję. Najpierw Fyre Festival, który miał się w 2017 zadziać na Bahamach. Organizatorzy zdążyli go wypromować, ale zapomnieli zorganizować. Potem był polski Fyre Festival, czyli FEST Festival, który w zeszłym roku nie miał się rozpocząć, choć organizatorzy postanowili ukrywać to do dnia otwarcia. Zdjęcia zamkniętej, choć już wybudowanej estrady w Parku Śląskim obiegły internet na długo przed tym, gdy organizatorzy powiedzieli „Upsi… odwołujemy”. Tym razem FEST Festival deklaruje pełną transparentność. Na stronie umieścił nawet licznik sprzedanych biletów aktualizowany w czasie rzeczywistym. Tylko chyba znów nie zdążył poinformować partnerów o planach, bo piętnaście minut po ogłoszeniu organizatorów dyrekcja Parku Śląskiego w Chorzowie poinformowała, że nic nie wie o planach na rzekomo powstający tam festiwal. Nic to! Czekam już na lato 2025 – tylu potencjalnie odwołanych wydarzeń nie mieliśmy od pięciu lat! 

I taki to był tydzień w kulturze.