I taki to był tydzień w kulturze. Złoty sedes Cattelana i nowa powieść Twardocha

Aleksander Hudzik
przegląd tygodnia
27.02.2025
3 min. czytania

W trzecią rocznicę wybuchu wojny w Ukrainie prezydent Donald Trump postanowił zademonstrować, czym jest przepisywanie historii. Pomylił ofiary z napastnikami, prezydenta nazwał dyktatorem, dyktatora – rozjemcą. Fikcja, którą uprawia, jest i straszna, i szkodliwa.

W tym tygodniu na ławę oskarżonych trafiło trzech mężczyzn, którzy kilka lat temu ukradli złoty sedes Maurizia Cattelana. Ale czy oskarżenie jest słuszne? Przypomnijmy – kibelek o wdzięcznym tytule Ameryka skradziono sześć lat temu z Pałacu Blenheim w Anglii. Demontaż i wyniesienie 103-kilogramowego obiektu, wykonanego z 18-karatowego złota, zajęło złodziejom pięć minut.

Co ciekawe, w tym samym roku Cattelan na targach w Miami zaprezentował swoje najnowsze dzieło – banana przylepionego do ściany szarą taśmą. Stworzenie tej instalacji również musiało trwać mniej więcej pięć minut. Biuro Śledcze Mint uznało, że w takim razie kradzież jest po prostu kolejnym dziełem genialnego Włocha, a złodzieje – jego ofiarami.

A teraz o rozboju w biały dzień. Promocją z piekła rodem można nazwać wyprzedaż kolekcji Muzeum Diabła Polskiego. Wszystko za pośrednictwem znanego serwisu OLX, gdzie trafiła największa w Polsce kolekcja ludowych wizerunków diabła (i druga największa na świecie, po Kownie).

Okazja jest przykra, bo kolekcja trafiła pod młotek po śmierci Wiktoryna Grąbczewskiego, właściciela prywatnego Muzeum Diabła Polskiego „Przedpiekle”. Na licytację za 1,25 miliona złotych trafiły między innymi:

• biblioteka o tematyce diabelskiej,

• diabelskie instrumenty muzyczne – skrzypce, kołatki, ligawki, gwizdki,

• opracowane cyrografy.

Smutna to historia, bo muzeum z siedzibą przy ulicy Bukowińskiej było częścią mokotowskiej i warszawskiej historii. W idealnym świecie jedna ze stołecznych instytucji mogłaby dokupić do swojej kolekcji trochę diabłów. Dobrym inwestorem mogłaby się też okazać spadkobierczyni fortuny po naczelnym diable PRL-u, Jerzym Urbanie. No, ewentualnie Kuria Metropolitalna.

W trzecią rocznicę wybuchu wojny w Ukrainie prezydent Donald Trump postanowił zademonstrować, czym jest przepisywanie historii. Pomylił ofiary z napastnikami, prezydenta nazwał dyktatorem, dyktatora – rozjemcą. Fikcja, którą uprawia, jest i straszna, i szkodliwa.

Skibidi Trump Cattelan Toilet

Do fikcji wraca też Szczepan Twardoch, opowiadając o tym, co dzieje się w Ukrainie. Z tą różnicą, że Twardoch najpierw naprawdę pojechał na front, by przyjrzeć się wojnie z tak bliskiej odległości, na jaką pozwalały względy bezpieczeństwa. A potem napisał książkę i wykorzystał fikcję, by przedstawić nam to, czego nie są w stanie opisać reportaże.

Null to powieść, która dzieje się na pierwszej linii frontu, czyli na „nullu”, gdzie grupa odciętych od świata żołnierzy broni fragmentu ziemi – tej ziemi, którą Trump, w najdziwniejszych negocjacjach, jakie widziała XXI-wieczna polityka, postanowił oddać Putinowi. Walka w nieludzkich warunkach, okopy – to wszystko pojawia się w Nullu, ale najważniejszy temat powieści jest inny. Nie wiem, czy to najlepsza książka Twardocha, ale być może jest to jego najważniejsza książka. Bo to opowieść, dzięki której trochę bardziej możemy wyobrazić sobie, z jakim piekłem od trzech lat mierzą się ludzie w Ukrainie.