I taki to był tydzień w kulturze. Przemówienie Nan Goldin i czy bojkotujemy „Anorę”

Aleksander Hudzik
przegląd tygodnia
Sean Baker
sztuka
29.11.2024
3 min. czytania

Autorowi „Red Rocket” i „Florida Project” należy się uznanie, ale to jest jednak brawurowy pokaz zapominalstwa, że w filmie, który rozgrywa się głównie w domu synalka rosyjskich oligarchów, na terenie Stanów, główną rolę męską gra Mark Eidelstein, moskiewski Timothée Chalamet.

„Nigdy więcej oznacza nigdy więcej, wobec wszystkich” – powiedziała Nan Goldin podczas wernisażu swojej retrospektywy „This Will Not End Well” w berlińskim Neue Nationalgalerie. Najpierw milczała przez cztery minuty, by uczcić pamięć 44,757 tysięcy osób zamordowanych w Palestynie, 3516 osób zamordowanych w Libanie i 815 izraelskich cywili zamordowanych 7 października 2023. Potem zamiast o sobie mówiła o Ludobójstwie w Gazie. To przemówienie przejdzie do historii. 

A „Anorę” bojkotujemy czy nie? Nowy film Seana Bakera to zgrabna opowieść, trochę o Kopciuszku, trochę o tym, jak postrzegana jest dziś praca seksualna, trochę o tym, o czym Baker opowiada od dawna, czyli że jak się urodziłeś w biedzie, to wyżej dupy nie podskoczysz. I fajnie, że Złota Palma w Cannes, bo generalnie autorowi „Red Rocket” i „Florida Project” należy się uznanie, ale to jest jednak brawurowy pokaz zapominalstwa, że w filmie, który rozgrywa się głównie w domu synalka rosyjskich oligarchów, na terenie Stanów, główną rolę męską gra Mark Eidelstein, moskiewski Timothée Chalamet, który z planu „Anory” wrócił do gry w moskiewskim teatrze, serialach, które sobie Rosjanie wieczorem do kolacji włączają, bo przecież nie oglądają relacji z frontu. I występy w „Anorze” przeplata Eidelstein występami w filmach takich jak „Pravednik” gdzie dzielni rosyjscy żołnierze w czasach II wojny światowej ratują tysiące ludzkich istnień. 

To był też tydzień dobrych wystaw, a szczególnie jednej, bo w Galerii Szydłowski w Warszawie otworzyła się właśnie wystawa, na której obrazy i rysunki Erny Rosenstein przypatrują się rysunkom i rzeźbom amerykańskiej artystki od lat mieszkającej w Polsce, Chloe Piene. To mała, prosta i piękna wystawa,  bo Rosenstein jest tu artystką, która nie opowiada wyłącznie swojej osobistej historii. Wydobywa się z jej prac to co najlepsze – dramat, który jest wyrysowany ołówkiem na kartce czy wymalowany na płótnie. Nie trzeba znać historii jej życia, żeby się tymi pracami przerazić, a wielkie rysunki na kalce Piene działają podobnie. I naprawdę dawno nie widziałem wystawy tak eleganckiej i tak przebojowej zarazem. Dla takich artystek warto chodzić do galerii. 

I taki to był tydzień w kulturze.