I taki to był tydzień w kulturze. Tajne grupy na Signalu, Limp Bizkit i kryzys instytucji
( 31.03.2025 )
Fraser ma w sobie tę bezczelność, która pozwala śmiać się w twarz publiczności, a my mówimy: „Wow, no w sumie to nas” – i chcemy oglądać dalej.
Gdybym mógł wybrać, w jakiej tajnej grupie na Signalu chciałbym się znaleźć, to zamiast tej z wiceprezydentem Stanów Zjednoczonych wysyłającym emotikonki modlitwy, bomb i amerykańskiej flagi, wolałbym trafić do grupy, w której ktoś powiedziałby mi zawczasu, że w Łodzi gra zespół Limp Bizkit. A tak – nie wiedziałem i ominął mnie koncert roku.
Albo do takiej tajnej grupy, w której ktoś wyjaśnia, dlaczego twórcy South Parku nie pracują nad nowymi odcinkami serialu, skoro w ich kraju motocykliści z Hells Angels krążą wokół salonów Tesli, chroniąc swoimi spalinowymi silnikami nowy elektryczny ład.
Dubajska czekolada, którą poleca Aleksander Hudzik
Ale trudno. Wylogowałem się do rzeczywistości. Warto było, bo dzięki temu odwiedziłem jedną z najlepszych wystaw, jakie widziałem w Polsce od lat – solowy pokaz prac Amerykanki Andrei Fraser w Zachęcie. I chociaż po dubajskiej czekoladzie (zjadłem trzy) największym internetowym natręctwem ostatnich miesięcy w kulturze jest pisanie: „Najlepsze dzieło o Polsce, nie (nakręcone, napisane, wysmarowane) w Polsce”, to wyrażenie doskonale oddaje istotę wystawy tej performerki i wideoartystki. Od lat zajmuje się ona wyśmiewaniem mechanizmów rządzących instytucjami kultury, a jej sztuka jest potrzebna polskiej publiczności tu i teraz. Fraser ma w sobie tę bezczelność, która pozwala śmiać się w twarz publiczności, a my mówimy: „Wow, no w sumie to nas” – i chcemy oglądać dalej. Ale refleksje artystki, choćby na temat tego, jak pole sztuki podzieliło się i rozpadło na osobne ekonomie – rynek sztuki, instytucje, fundacje, publiczne domeny i artystów – sprawiają, że tę wystawę ogląda się jak złowieszczą kapsułę, którą ktoś z lat 90. wysłał nam do obejrzenia w 2025 roku, żebyśmy zobaczyli, jak bardzo jesteśmy… w kryzysie instytucji.
A na koniec dopchnąłem ten tydzień lekturą w stylu: polecam 10/10 (nie na Filmwebie). Chodzi o Ostatnią zagadkę Hiszpana Arturo Péreza-Reverte. Książka ma klimat na czasie, czyli White Lotus – wakacje, rajska wyspa, plaża, na którą w latach 60. trafia starzejący się aktor, który przez lata grał Sherlocka Holmesa. Wyspa zostaje odcięta od świata, w altanie wisi denatka, a nasz protagonista za bardzo wjeżdża w tryb zawodowy. Zaczyna dedukować, idzie mu to całkiem sprawnie, a cała wyspa klaszcze. Ale nie o tym jest ta książka. Bo Pérez-Reverte sięga po kryminał, żeby opowiedzieć o tym, jak prawdziwe poszukiwania prawdziwych zbrodniarzy po II wojnie światowej kończyły w ślepych zaułkach. I że w prawdziwym świecie, w przeciwieństwie do książek Conana Doyle’a, sprawiedliwości nie ma.
I taki to był tydzień w kulturze.
?gł wybrać, w jakiej tajnej grupie na Signalu chciałbym się znaleźć, to zamiast tej z wiceprezydentem Stanów Zjednoczonych wysyłającym emotikonki modlitwy, bomb i amerykańskiej flagi, wolałbym trafić do grupy, w której ktoś powiedziałby mi zawczasu, że w Ł
