I taki to był tydzień w kulturze. Pieniądze od Taylor Swift i „Sto lat samotności”

Aleksander Hudzik
przegląd tygodnia
13.12.2024
3 min. czytania

Swift za 149 koncertów w ramach trasy Eras na samych biletach zarobiła 2 miliardy 77 milionów i 600 tysięcy dolarów. Bonusy były hojne, bo pięćdziesięciu kierowców autobusów, którzy jeździli ze Swift podczas pierwszej, amerykańskiej części trasy, dostało po 100 tysięcy dolarów.

Katedra Notre-Dame w Paryżu odbudowana. 7 grudnia można było po raz pierwszy wejść do świątyni, odkąd w 2019 roku pożar zniszczył dach i jedną z wież. Jest w tej historii coś niezłomnego. Budowę kościoła ukończono w 1346 roku, każde kolejne stulecie przynosiło nowe zniszczenia i naprawy, a mimo to świątynia dalej stoi. Dwaj francuscy miliarderzy, Arnault i Pinault, zapłacili za to, by dożywotnio nazywać ich mecenasami dziedzictwa narodowego, a ja się zastanawiam, czy ci, którzy w pożarze widzieli symbol upadku chrześcijaństwa, teraz czują jego wielką odnowę.

Pieniądze (w kulturze lubimy o nich rozmawiać) posypały się też na głowy pracowniczek i pracowników zespołu Tylor Swift, która wypłaciła 197 milionów dolarów premii dla muzyków, muzyczek, technicznych, choreografów, słowem – wszystkich, którzy z piosenkarką pracowali. Swift za 149 koncertów w ramach trasy Eras na samych biletach zarobiła 2 miliardy 77 milionów i 600 tysięcy dolarów. Bonusy były hojne, bo pięćdziesięciu kierowców autobusów, którzy jeździli ze Swift podczas pierwszej, amerykańskiej części trasy, dostało po 100 tysięcy dolarów. Nie wiemy, ilu łącznie jest beneficjentów i beneficjentek tych przyjemnych premii, ale mam nadzieję, że każda z osób pracujących przy koncercie Swift dodatkowo zarobiła tyle, że może sobie teraz kupić prywatny odrzutowiec z napisem Swift!

No i ciekawe jakie premie za koncerty stadionowe dostał Team Podsiadło!

Święta, podsumowania, rankingi końcoworoczne, a na ostatniej prostej wyłonił nam się kandydat na najlepszy serial roku. To „100 lat samotności”. Reżyserka tej szesnastoodcinkowej produkcji poszła za dobrą radą Hitchcocka, by ekranizować tylko złe książki. Z opowieści Màrqueza zrobiła coś, co się w wyobraźni pisarza nie mogło pomieścić. Widać to choćby po budżecie produkcji, który czuć od pierwszego odcinka – przenosimy się ze wsi do dżungli, z dżungli na mokradła, z mokradeł na plażę, i wszystko to w klimacie, który Peter Jackson stworzył we „Władcy Pierścieni”. Słowem – monumentalny spektakl. „100 lat samotności” to taki serial, który lepiej oglądałoby się w kinie, gdyby kina mogły grać maratony seriali (to pomysł na najlepszy festiwal filmowy 2025 roku). Serial, tak jak i książka, nie podąża za jednym bohaterem, ale nie daje nam też poczuć, że za szybko przerzucamy się z dekady na dekadę, z postaci na postać. Powieść ekranizują kolumbijska reżyserka Laura Mora, a wraz z nią – zespół trzech scenarzystek i dwóch scenarzystów. Czemu o tym piszę? Bo „100 lat samotności” trzeba było przepisać, żeby z tej ważnej książki (troszkę podkręciłem z tym Hitchcockiem) zrobić wizualną ucztę, która zostanie z nami na kolejne dekady.

I taki to był tydzień w kulturze.

Reklama