Jak Martin Scorsese pokazał jesień Osedżów

Jak Martin Scorsese pokazał jesień Osedżów

( 26.10.2023 )

Czas krwawego księżyca jest epicką kroniką dziejów Zachodu, który w zamyśle miał być demokratyczny, a w rzeczywistości stał się miejscem najskrajniejszej formy bezprawia w amerykańskiej historii


William Bradford, jeden z pasażerów statku Mayflower, tak opisał moment ostatecznego zejścia pielgrzymów na ląd w 1620 roku: „Jedyne, co mieli przed sobą, to odrażające i posępne pustkowie, pełne dzikich bestii i dzikich ludzi”. 200 lat później John L. O’Sullivan, zwolennik dalszej ekspansji terytorialnej, pisał na łamach „Morning News”: „Naszym boskim przeznaczeniem jest rozprzestrzenić się i zająć cały kontynent, który Opatrzność nam ofiarowała”. William Hale (Robert De Niro), bohater najnowszego filmu Martina Scorsese, spogląda na należące do Osedżów złoża czarnego złota, cedząc z zazdrością: „To my powinniśmy przejąć to bogactwo”.

Przez ponad trzy stulecia boski przymus jasno wyznaczał ramy misji osadników na kontynencie północnoamerykańskim. Najpierw Kolumb pozostający pod wpływem „Imago Mundi” Piotra z Ailly poszukiwał Ziemi Obiecanej. Później angielscy separatyści postrzegali siebie jako „lud wybrany” budujący po drugiej stronie Atlantyku „Nowe Jeruzalem”. Legendarni zdobywcy amerykańskiego Zachodu brali w posiadanie kolejne kawałki ziemi, realizując tym samym swoje niebiańskie przeznaczenie. Tym, co na przestrzeni wieków łączyło europejskich żeglarzy i amerykańskich osadników, było niedostrzeżenie człowieka, który Nowy Świat zamieszkiwał już od dawna. Jak gorzko skonstatował dokonania Kolumba Tzvetan Todorov, „Odkrył Amerykę, ale nie Amerykanów”.

A kiedy ów człowiek, rdzenny mieszkaniec Ameryki, został w końcu zauważony, jego plemiona były już wyraźnie osłabione przez liczne wojny, konflikty i nieznane wcześniej choroby. Był więc niejednokrotnie zmuszany do porzucenia swojej ziemi, otrzymując w zamian to, co pozostawało poza orbitą zainteresowania białych osadników. To samo miało miejsce w Oklahomie, gdzie w latach siedemdziesiątych XIX wieku Osedżowie kupili połacie nieprzyjaznej, jałowej ziemi, licząc, że „biali nie przyjadą tutaj. Jest tutaj dużo gór […] Biali nie lubią gór i nie przyjadą”.

Gdy jednak Ernest Burkhart (Leonardo DiCaprio) przybywa po zakończeniu I wojny światowej na ziemie Osedżów, zamiast nędzy i żałości napotyka mężczyzn w sportowych samochodach i kobiety z torebkami ze skóry krokodyla. Podopieczny Hale’a trafia do świata, gdzie znany mu porządek zostaje odwrócony, gdzie domyślnym kolorem skóry jest „mój” (należący do Indianki, Mollie) i gdzie pola oglądane z pędzącego auta należą do członków plemienia. Skalista ziemia okazała się skrywać bogate złoża ropy (o czym Osedżowie wiedzieli już w momencie podpisywania umowy z amerykańskim rządem, i jak przyznaje z podziwem Hale, „wszystkich przechytrzyli”). Wśród części mieszkańców stanu wywołuje to zawiść, gniew, a w końcu potrzebę zawrócenia biegu rzeki tak, by dolary płynęły znów w stronę białych rodzin, które „niesłusznie” zajmują tu rolę szofera, nie pasażera.

Niewypowiedziana zazdrość narasta, a kolejni przedstawiciele plemienia giną w okolicznościach, których nikt nie chce wyjaśnić. Podobno łatwiej jest wymierzyć sprawiedliwość za skrzywdzenie psa aniżeli Osedża. Scorsese zręcznie tka tu przestępczą intrygę. W świecie rewolwerów, ciemnych zaułków, mordów na zlecenie i pokątnych spotkań twórca Chłopców z ferajny czuje się jak ryba w wodzie. Dynamika duetu De Niro – DiCaprio również przywodzi na myśl nieśmiertelne klasyki kina gangsterskiego, gdzie jednocześnie czarujący i przerażający szef werbuje młodego adepta, uzależniając go od siebie kolejnymi zbrodniami aż do finałowej katastrofy. Od przedstawicieli nowojorskiego półświatka odróżniają ich momentami jedynie południowy akcent i kapelusze Stetsona.

*Reklama

Ale to nie Hale i Burkhart, nie De Niro i DiCaprio mieli znaleźć się w centrum tej opowieści. W trakcie pracy nad scenariuszem Scorsese zorientował się, że wbrew swoim ambicjom znów kręci film z perspektywy „białych kolesi”. W konsekwencji wątek Toma White’a (Jesse Plemons), przybywającego do miasteczka agenta FBI, został znacznie zredukowany na rzecz historii Mollie Burkhart (Lily Gladstone), jej matki i trzech sióstr. Ta część opowieści zostaje odmalowana w zupełnie innych, subtelnych tonach. Rubaszny dowcip wujaszka De Niro zostaje zastąpiony zagadkowym uśmiechem Gladstone, a gorączka czarnego złota ustępuje powolnemu, gorzkiemu pożegnaniu ze starym światem.

Niedługo po przybyciu do Oklahomy Ernest przegląda książkę o historii Osedżów. Na jednej z ilustracji autor umieścił wilki, Indian i parę osadników. „Czy umiesz znaleźć wilki na obrazku?”, pyta. Spora część Osedżów, a wśród nich Mollie, zostaje uznana za „niekompetentnych”. Nie mogą więc swobodnie rozporządzać swoim majątkiem, a państwo przydziela im „opiekunów”. Wyższe szanse na „niekompetencję” daje pełna indiańska krew; krew mieszana ma zaś świadczyć o lepiej rozwiniętych umiejętnościach społecznych. Podczas gdy potentaci naftowi budują rezydencje na wzór włoskich pałaców, Mollie musi tłumaczyć się z rachunku za mięso. W szalonych latach dwudziestych, w czasie ekonomicznego boomu, wielkich hulanek i spektakularnych upadków, Osedżom odmawiano prawa do udziału we wszechobecnej gorączce, sprowadzając ich do pozycji dzieci.

Gdy dziewiętnastowieczni osadnicy zachwycali się dziewiczością amerykańskiego pejzażu, zachwycali się ziemią przekształconą rękami Indian. Rzekoma dzikość ziem, którą miały chronić nowopowstałe parki narodowe, stanowiła w rzeczywistości efekt gospodarki rolnej Indian. Już za czasów Kolumba rolnictwo występowało na dwóch trzecich powierzchni kontynentalnych Stanów Zjednoczonych i to agrotechnika rdzennych Amerykanów miała ułatwić Europejczykom osadnictwo. Przekonanie o „niekompetencji” autochtonów stanowiło więc nie tyle fakt, co alibi dla ekspansji terytorialnej białych. Niedostrzeżenie w Indianach równego sobie człowieka dawało kolonistom carte blanche. Już pierwsi protestanccy kaznodzieje na nowym kontynencie głosili, „że jest prawem natury, że kto opuszczoną ziemię bierze w posiadanie i uprawę, staje się jej właścicielem”. „Opiekunowie” zajmowali się więc „opuszczoną” ziemią, złożami ropami i kontami bankowymi Indian. „Czy umiesz znaleźć wilki na obrazku?”

Dziękujemy!
( Recenzja ) ( Joanna Piechura )

Najlepsze książki 2023 roku. Joanna Piechura

Scorsese wchodzi w sam środek ówczesnej walki o ziemię – o ukryte w niej zasoby, ale przede wszystkim o tradycje i wiarę, które są z nią związane. Dostrzega w amerykańskim pejzażu element boski, a może nawet idzie o krok dalej – czyni krajobraz Oklahomy wspaniałym, szczególnie gdy sucha ziemia wybucha pod naporem cudownej, błyszczącej ropy w rytm bluesowej melodii Robbiego Robertsona. Okazuje się przy tym gorliwym uczniem Johna Forda, który szukał pierwiastka transcendencji w panoramie Zachodu, zainspirowany dziewiętnastowiecznym malarstwem pejzażowym. Zakochany w Poszukiwaczach Scorsese zdaje się rozumieć, że majestatyczność i wrażenie nieskończoności uchwycone w krajobrazie silniej niż słowa oddają istotę północnoamerykańskiego przeznaczenia.

Jak wiele innych grup rdzennej ludności, Osedżowie wydają się jednak wciąż opierać boskiej opatrzności. Walka o ziemię trwa nadal – autochtoni pytają dziś o przyszłość parków narodowych. Są one dla Amerykanów tym, czym dla Europejczyków ich katedry i świątynie, powodem do dumy i celem pielgrzymek. Dlaczego nie miałyby wrócić pod opiekę tych, którym niegdyś je odebrano? David Treuer, przedstawiciel Odżibuejów, postuluje wprost: Zwróćcie parki narodowe w ręce plemion. Choć Scorsese rozpoczyna film żałobnym śpiewem towarzyszącym zakopaniu ceremonialnej fajki, kończy go żywym tańcem odrodzonej wspólnoty. Nie udało się pogrzebać najważniejszego – pamięci. Pamięci, którą tak długo próbowano ignorować, skreślać, wymazywać.

„Zachód był najbardziej amerykańską częścią Ameryki”, pisał Frederick J. Turner, jeden z najważniejszych historyków i propagandystów pogranicza. Scorsese, który rozlicza się z koncepcją amerykańskiego marzenia, wziął więc na warsztat narodową mitologię z jej najświętszą legendą. Zachód ze swoimi długimi preriami, wielkimi jeziorami i masywami górskimi miał być przestrzenią do narodzin nowej cywilizacji. Wielu broniło przekonania, że zasiedlenie kontynentu służyło stworzeniu demokratycznego społeczeństwa, państwa prawa i światowego porządku opartego na idei sprawiedliwości. Z perspektywy rdzennej ludności działania te były jednak zwykłą grabieżą, gwałtem i terrorem, z czym Scorsese próbuje dokonać tu rozliczenia.

Czas krwawego księżyca okazał się epicką kroniką dziejów Zachodu, który w zamyśle miał być demokratyczny, a w rzeczywistości stał się miejscem najskrajniejszej formy bezprawia w amerykańskiej historii. W 1964 roku Ford zrealizował swoją Jesień Czejenów, dziś swojego rozrachunku z kolonialną polityką Stanów Zjednoczonych dokonuje jego duchowy spadkobierca.
Scorsese oddaje Osedżom sprawiedliwość, ale pozostaje zamknięty w swoim przywiązaniu do białych protagonistów. Sprawczość leży głównie w rękach Hale’a i Burkharta, wokół których zawiązuje się kluczowa intryga, podczas gdy indiańska społeczność wydaje się bierna. Może dlatego centralną postacią na plakatach jest DiCaprio. Może dlatego nowe wydania książkowego pierwowzoru promują nazwiska DiCaprio i De Niro. A w końcu – może to dlatego finałowy nekrolog odczytuje niezaangażowany obserwator tragedii. Scorsese dokumentuje kolejny krwawy rozdział w amerykańskiej historii. Robi to z charakterystyczną dla siebie wrażliwością i poczuciem misji, ale pewne granice wydają się niemożliwe do przekroczenia. Być może do opowiedzenia tej historii potrzeba potomków tych, którym udało się przetrwać.

( Mintowe Ciasteczka )

Nasza strona korzysta z cookies w celu analizy odwiedzin.
Jeżeli chcesz dowiedzieć się jak to działa, zapraszamy na stronę Polityka Prywatności.