„Karaluchy pod poduchy”: głupia komedia czy późny kapitalizm?

„Karaluchy pod poduchy”: głupia komedia czy późny kapitalizm?

( 22.03.2024 )

Produkcja o mało rozgarniętym kolesiu wynajmującym zrujnowane mieszkanie z gadającymi robakami, która dostała trzynaście milionów (!) dolarów budżetu i debiutanta na stołku reżysera oraz scenarzysty.

Premiera piątego sezonu Yellowstone zgromadziła przed ekranami blisko 12 milionów widzów, a jego finał zaplanowano na jesień 2024 roku. „Od Beavisa and Butt-Heada do Yellowstone, MTV Entertainment stawia na seriale oparte na scenariuszach” pisał w maju 2022 roku Los Angeles Times, podkreślając w artykule, jak długą drogę przeszła wytwórnia filmowa. Co ciekawe, Beavis i Butt-head zaliczają Amerykę nie był pierwszym pełnometrażowym filmem MTV, tak jak niektórzy sądzą. Były nim starsze o kilka miesięcy Karaluchy pod poduchy z 1996 roku, które z biegiem czasu niestety zyskały na aktualności.

To produkcja o mało rozgarniętym kolesiu wynajmującym zrujnowane mieszkanie z gadającymi robakami, która dostała trzynaście milionów (!) dolarów budżetu i debiutanta na stołku reżysera oraz scenarzysty. Kolorytu dodaje fakt, że pod powierzchnią niewybrednego humorku z filmu wyłaniał się bardzo realny i ponury obraz świata biednych, którym sterują elity. Wkupienie się w łaski bogaczy jest tu jedyną przepustką do lepszego świata.

Randka z robakami

Pierwsza wersja filmu Karaluchy pod poduchy (w oryginale Joe’s Apt.) była krótkim metrażem i trwała niecałe trzy i pół minuty. Puszczano ją na kanale MTV w przerwach od muzyki w 1992 roku. Jej autorem był scenarzysta i reżyser John Payson, który w tamtym czasie odpowiadał też za promocję stacji na antenie przy pomocy krótkich animacji.

Jego Joe’s Apt. przedstawiał krótki epizod z życia tytułowego Joe’ego, a dokładnie historię nieudanej randki. Chłopak przed wyjściem do pracy (po ubiorze można wywnioskować, że biurowej) uprzedza swoich współlokatorów, że planuje wieczorem zaprosić do siebie nową sympatię. Co ciekawe, nie martwi go wszechobecny syf w mieszkaniu – prosi jedynie domowników, by ci nie popsuli mu spotkania.

Sęk w tym, że jego współlokatorzy to chmara gadających i rozumnych karaluchów. To też główni bohaterowie tej historii, o czym świadczą już pierwsze sekundy filmu: dynamiczne ujęcia z oczu (czułek?) pędzącego robaka, animowane karaczany na wycieraczce układające się w napis Joe’s Apt. i lecąca w tle piosenka ze słowami:

Welcome to Joe’s apartment

It’s our apartment, too

We’ve been around

for a hundred million years

And we’ll be here long after you

Oczywiście randka kończy się kompletną katastrofą, kiedy karaluchy próbują „pomóc” Joe’emu (w ramach międzygatunkowej przyjaźni) zdobyć serce wybranki. W efekcie dziewczyna wybiega z mieszkania z krzykiem po tym, jak setki robaków spadają na jej głowę i dekolt z przechylonego żyrandola. Zrezygnowany chłopak zostaje sam w swoim mieszkaniu. No, niezupełnie sam. Jest z nim jeszcze jakieś pięćdziesiąt tysięcy karaluszych kumpli.

Co ciekawe, sam pomysł na historię – antropomorficzny sposób przedstawienia karaluchów – został podejrzany w innej, wcześniejszej produkcji. Mowa o japońskim anime z 1987 roku, Twilight of the Cockroaches. Reżyser obrazu, Hiroaki Yoshida, połączył w swoim filmie animację i zdjęcia fabularne, skupiając się jednak na losach samych karaluchów, ich wzajemnych relacji i osobistych dramatów. Warto wspomnieć, że jego robaki zostały obdarowane ludzkimi twarzami, co potęguje dysonans poznawczy widza. 

Payson od początku myślał o animacji poklatkowej, ale to były lata dziewięćdziesiąte, a efekty komputerowe były next best thing w Hollywood. Do zmiany koncepcji przekonał go Chris Wedge z Blue Sky Studios (które kilka lat później dało światu Epokę lodowcową). To on wyreżyserował animację karaluchów, co dało trzynaście minut materiału i ponad dwieście ujęć. 

*Reklama

Pełnometrażowa wersja Karaluchy pod poduchy też zawiera scenę randki – nakręconą od nowa i z innymi aktorami (w roli Joe’ego wystąpił Jerry O’Connell, znany z serialu Sliders i jednej części Krzyku). Całą resztę filmu trzeba było wymyślić od zera. To zrozumiałe, że Payson postanowił opowiedzieć, skąd główny bohater znalazł się w tym mieszkaniu, w jakich okolicznościach zaprzyjaźnił się z karaluchami i co wydarzyło się po feralnej randce. 

Pan tu nie mieszkał

Tytułowy Joe przyjeżdża do Nowego Jorku z midwestu. To uosobienie naiwnego chłopaka z prowincji z wielkimi oczekiwaniami co do życia w metropolii. Niemalże od razu zostaje kilkukrotnie napadnięty, pobity i okradziony. Prędko przekonuje się też, że nie stać go na wynajem mieszkania. Jego jedyną szansą na dach nad głową jest podszywanie się pod syna tragicznie zmarłej lokatorki w jednym ze zrujnowanych budynków w East Village (dzięki temu fortelowi będzie mógł zająć jej miejsce). Joe będzie dzielił niewielkie i zapuszczone mieszkanie z armią gadających karaluchów, które są prawowitymi właścicielami lokalu.

Na szczęście Joe zostaje szybko zaakceptowany przez karaluchy, jako że nigdy nie sprząta, a co za tym idzie, mimowolnie tworzy sprzyjający ekosystem dla żyjącego z nim robactwa. „Pomimo różnicy w wielkości, Joe i karaluchy żyją razem całkiem dobrze, odkrywając nowe możliwości, jakie oferuje ich relacja” – zauważył w swojej recenzji Karaluchy pod poduchy z 1996 roku John R. Dilworth, animator i twórca kreskówki Chojrak – tchórzliwy pies. W filmie jest też oczywiste nawiązanie do Podróży Guliwera Jonathana Swifta. Dilworth dostrzega paralelę w sposobie traktowania liliputów, karaluchów… i ludzi. „Czy ubogie rodziny mieszkające w kamienicach nie są też postrzegane jak niepożądane owady podlegające komitetom mieszkaniowym, które są lobbowane przez deweloperów czerpiących zyski z gentryfikacji okolicy?” – zastanawia się Dilworth.

Karaluchy > Ludzie

Karaluchy w filmie Paysona to raczej heteroseksualni mężczyźni imitujący niektóre ludzkie zachowania. Dla karaczanów wciąż najważniejszą wartością pozostaje społeczność. Ludzie zdają się raczej nienawidzić własnego gatunku.

Nowy Jork, który przedstawia Payson, dzieli się na dwa światy – korporacyjne wieżowce i dobrobyt politycznych elit oraz miejsce zamieszkania głównego bohatera, które przypomina post-apokaliptyczne ruiny. W East Village dzieci bawią na podwórkach robiąc domki dla lalek z porozrzucanych strzykawek, a czyściciele kamienic wyrzucają lokatorów przez okno w biały dzień. Nikogo to nie obchodzi.

Dziękujemy!
( Film ) ( Recenzja ) ( Anna Wyrwik )

Gitara do prądu, bo „czasy się zmieniają”. Recenzja filmu „Kompletnie nieznany”

Jedyną osobą, której zależy na tym miejscu, jest niejaka Lily Dougherty (Megan Ward), obiekt miłosnych westchnień Joe’ego, która prowadzi swój mały ogród między blokami. Dougherty okazuje się jednak córką senatora (Robert Vaughn), który po kryjomu chce wyburzyć to miejsce i wybudować największe więzienie o zaostrzonym rygorze na świecie (warto wspomnieć, że nic tak źle się nie zestarzało w tym filmie, jak sposób, w jaki napisano postać wspomnianego senatora).

Co ciekawe, w chwili, gdy ogród Lily zostaje zniszczony (pośrednio na zlecenie jej ojca), dziewczyna nie ma żadnego problemu, by postawić kreskę na tym miejscu i stanąć po stronie bezdusznych elit. Dopiero gdy za sprawą „nadprzyrodzonych” mocy karaczanów udaje się odtworzyć wielki miejski ogród, dziewczyna odzyskuje wiarę w to miejsce. Natomiast Joe… staje się właścicielem nieruchomości. Co jednak robi nasz bohater? Wręcza jej akt własności, by w imię miłości stać się jej utrzymankiem. 

Tym samym miejsce, o które tak bardzo wcześniej zabiegał senator (i przez które lokatorzy byli pozbawiani życia) trafia w ręce elit, tyle że okrężną drogą. Lokalna społeczność po raz kolejny traci swoją podmiotowość i jest zdana na łaskę wpływowych polityków.

Przydługi żart MTV, łabędzi śpiew „Generacji X”?

Krótkometrażowe Joe’s Apt. z 1992 roku to całkiem sympatyczny produkt swoich czasów. Jego pełnometrażowy następca bardziej przypomina zawartość kosza na śmieci (pełnego karaluchów). Mnóstwo tu nieposegregowanych pomysłów. Jest tu społeczny komentarz, a zaraz obok krindżowy humorek. Część z tego nadaje się do spożycia, a część to zwykłe odpadki.

Reakcje krytyków i kinowej widowni na Karaluchy pod poduchy były bezlitosne. Ci pierwsi zmiażdżyli obraz w swoich recenzjach, ci drudzy po prostu go olali. Film zarobił niecałe pięć milionów dolarów (przypominam, że budżet wynosił trzynaście milionów). Była to jedyna pełnometrażowa produkcja Paysona. W 2002 roku porzucił przemysł rozrywkowy i nawet znalezienie jego prawdziwego zdjęcia w internecie jest sporym problemem (serio, fotografia, która pojawia się przy jego nazwisku w Google, należy do jakiegoś kierownika procesu zarządzania dostawami z Methuen w Massachusetts).

Nie mogę przestać myśleć o tym, czy Payson z premedytacją wykorzystał ogromny budżet, by pokazać w głupkowatej komedii środkowy palec korporacjom i bezdusznym politykom? Żeby tak zamanifestować swoją „alternatywność” w obrębie mainstreamu? Przywodzi mi to na myśl słowa Marka Fishera z jego książki Realizm kapitalistyczny. Czy nie ma alternatywy?.

„Nikt nie ucieleśniał tego impasu (zmagając się z nim) bardziej niż Kurt Cobain i Nirvana. Monstrualna prostracja i bezprzedmiotowa wściekłość Cobaina zdawały się w umęczony sposób wyrażać przygnębienie generacji, które przyszło po historii, którego każdy ruch został przewidziany, namierzony, kupiony i sprzedany, zanim w ogóle się wydarzył. Cobain wiedział, że był tylko kolejnym spektaklem, że w MTV nic nie sprzedaje się lepiej, niż bunt przeciwko MTV: wiedział, że każdy jego krok jest banałem w dawno napisanym scenariuszu, wiedział, że nawet zdawanie sobie z tego sprawy to banał” – zauważył Fisher.

A może to wszystko bzdura i Payson jedynie hiperbolizował ówczesne problemy, z którymi borykało się jego pokolenie (znieczulica, gentryfikacja) i z którymi wciąż sobie nie poradziliśmy?

Świadczą o tym między innymi takie nagrania na YouTube, jak „This tiny NYC apartment goes for $650 a month!”, w którym młoda dziewczyna (notabene pracująca w mediach) pokazuje, jak urządziła się na powierzchni 7,4 mkw. W chwili pisania tego tekstu filmik o niej obejrzano ponad 19 milionów razy. A pamiętacie Lilkę Charniuk z kawalerki w Poznaniu? W 2021 roku „Gazeta Wyborcza” zrobiła z niej przykład lokatorki zadowolonej z życia na dziewięciu metrach kwadratowych, przez co później dziewczyna musiała wyjaśniać, że wcale nie było jej tam tak dobrze.

Jedno jest pewne, że gdyby ktoś postanowił nakręcić dzisiaj remake Karaluchów…, musiałby jedynie znaleźć mniejsze mieszkanie.

( Mintowe Ciasteczka )

Nasza strona korzysta z cookies w celu analizy odwiedzin.
Jeżeli chcesz dowiedzieć się jak to działa, zapraszamy na stronę Polityka Prywatności.