Komiks o powojennej Warszawie. Rozmowa z Jackiem Świdzińskim

Sebastian Frąckiewicz
książka
literatura
wywiad
23.01.2025
8 min. czytania

Lubię kondensację, opowieści dziejące się w bardzo skompresowanych, dusznych okolicznościach, wyciskających z postaci wszystkie soki. W „Brzasku” ta Warszawa jest opowiedziana też przez przedmioty. Przez to, co ktoś znalazł lub stracił.

Sebastian Frąckiewicz: W środowisku literackim mówi się, że jedyne nagrody, które mają wpływ na sprzedaż książki, to Nike i Paszporty „Polityki”. Jak się ma ta druga nagroda do popularności komiksu? Przekłada się na zyski ze sprzedaży czy nie?

W moim wypadku tak. Jak wygrałem „Paszport”, to nagle huknęło. Sklepy zamówiły kilkaset egzemplarzy w dwa dni – dużo jak na komiks. Wydawca musiał szybko dodrukowywać.

Czy te wyniki przełożyły się na liczbę twoich spotkań autorskich?

Tak, zorganizowano piętnaście takich spotkań. To pewnie ciut więcej niż w całym moim życiu przed otrzymaniem Paszportu.

Efekt Dukaja? Mam na myśli ten moment, kiedy Jacek Dukaj wydał swoją pierwszą książkę w Wydawnictwie Literackim. Nagle przestał być fantastą i przeszedł do mainstreamu. Może ty wobec tego przestaniesz być komiksiarzem, a zostaniesz kimś w rodzaju Młodego Mrożka albo autorem tzw. powieści graficznej czy literatury obrazkowej. 

Dowiem się tego przy kolejnych projektach. Przecież sam wiesz, jak to jest. Instytucje i magazyny kulturalne planują omawianie i zajmowanie się laureatami Paszportów „Polityki” wiele miesięcy do przodu. Weryfikacja następuje później. Sam jestem tego ciekaw. 

I tak uważam, że mam szczęście na tle innych twórców komiksowych, bo na przykład „Powstanie: film narodowy” zdobyło podobną popularność co „Festiwal” i otrzymało podobną liczbę recenzji w mediach mainstreamowych. To mogło wynikać z tego, że głównym bohaterem „Powstania” był szeregowy pracownik kultury. Można było utożsamić się z nim i uznać: „ach, to o mnie”.

„Zdarzenie. 1908”, Jacek Świdziński

Czyli każdy tak zwany robotnik kultury, sprekaryzowany i niedofinansowany, mógł się poczuć doceniony, czytając twój komiks.

Owszem, łącznie z wszystkimi redaktorami, dziennikarzami, animatorami, ludźmi piszącymi o kulturze. Wtedy ten fart polegał na wyborze odpowiedniego tematu, teraz – na nagrodzie. Ale czy to mi pozwoli na stałe przejść do tzw. mainstreamu? Pewnie zawsze będę myślał, że to już koniec tego dobrego.

Może „Brzask”, który właśnie wydajesz, będzie takim sprawdzianem? Jesteś współautorem prześmiewczego albumu „Przygody Powstania Warszawskiego”, a teraz na zamówienie realizujesz komiks dotyczący życia w ruinach powojennej stolicy. Czy „Brzask” można traktować jako prequel do „Festiwalu”, kolejną część warszawskiej trylogii?

Można tak na to spojrzeć, ale „Brzask” jest samodzielnym albumem. Zgłosiło się do mnie Muzeum Karykatury, które miało budżet od Urzędu Dzielnicy Śródmieście na to by, stworzyć komiks o Powstaniu Warszawskim.

Nie brzmi to jak oryginalny pomysł.

Ale być może da się zrobić o tym coś ciekawego. Zaproponowałem, żeby to był komiks, który dzieje się po Powstaniu. I to się spodobało. Na początku wymyśliłem coś jak „Festiwal”, czyli wielowątkowy fresk o powrotach do ruin, urządzaniu się w 1945 roku, 10 lat przed „Festiwalem”. Może nawet niektóre postaci by się powtórzyły. Taki Wojciech Fangor, który w latach 40. w ruinach Warszawy zrobił wystawę składającą się głównie z kubizujących pejzaży i nikt na nią nie przyszedł. Ale jak zacząłem sobie to rozpisywać, okazało się, że znów wyszłoby mi z 400 lub 500 stron, a miałem na to kilka miesięcy.

I tu płynnie przechodzimy do naszej polskiej tradycji robienia rocznicowych komiksów historycznych finansowanych przez instytucje publiczne. Jest to tradycja – jak obaj wiemy – pełna porażek. Jaki miałeś pomysł na to, by tej porażki nie powtórzyć?

Owszem, jest taka tradycja. Nadchodzi rocznica, robi się komiks albo mural. Ale u mnie była trochę inna sytuacja. Kasę dała dzielnica Śródmieście, ale wydawcą jest Muzeum Karykatury, od 2022 roku świetnie rozwijająca się instytucja, w której Michał Rzecznik jest ekspertem od komiksu. 


Skontaktowałem się z nimi i dostałem wolną rękę. Nie musiałem pokazywać kadrów, spowiadać się ze scenariusza. Uznałem jednak, że nie uda mi się zrobić 400 stron w parę miesięcy i że lepsza będzie kameralna historia. Opowiedziałem ją Michałowi. Spodobała się. Dopytałem, czy mogą być wulgaryzmy. Mogą. I tyle.

„Brzask” to historia o stracie kilku bohaterów, o życiu w resztkach – o przetrwaniu na czysto biologicznym poziomie.

Jest kameralna także dlatego, że akcja dzieje się dzień po wyjściu Niemców z Warszawy, od świtu do świtu. Gdy wszystko ucichło, ludzie zaczęli wchodzić do miasta, nie zdając sobie jeszcze sprawy z prawdziwej skali zniszczeń. Niby wracali do siebie, ale w niektórych miejscach nie dało się nawet odnaleźć ulic, więc czuli się jak na jakiejś ziemi niczyjej.

„Festiwal”, Jacek Świdziński

Albo jak na Marsie, w obcym, zupełnie nieznanym miejscu. Muszę też przyznać, że czytając „Festiwal”, pomyślałem sobie, że stworzyłeś najciekawiej narysowane ruiny w polskim komiksie. I teraz do tych ruin nagle wróciłeś. Poza tym twój „Brzask” jest bardzo teatralny:  jedno miejsce i czas akcji. Ogromną rolę w twojej narracji odgrywają przedmioty.

Lubię kondensację, opowieści dziejące się w bardzo skompresowanych, dusznych okolicznościach, wyciskających z postaci wszystkie soki. Wiesz: „12 gniewnych ludzi”, „Nóż w wodzie”, „Nienawistna ósemka”. I faktycznie, w „Brzasku” ta Warszawa jest opowiedziana też przez przedmioty. Przez to, co ktoś znalazł lub stracił.

W pamięci utknęła mi opowieść o facecie, który tuż przed 1 sierpnia wymienia pieniądze na znaczki pocztowe, i nagle zdobycze filatelistyczne stają się tzw. twardą walutą.

To wątek oparty na źródłach. Mam takie natręctwo, że jak coś robię o przeszłości, to wszystko musi być zainspirowane czymś, co przeczytałem lub zobaczyłem w archiwach. Jednym ze źródeł był dziennik Eugeniusza Szermentowskiego, pisarza i antykwariusza. Jego znajoma handlowała znaczkami. Tuż przed powstaniem pisał w dzienniku, że o ile u niego w antykwariacie jest spokojnie, to u niej panuje piekielny ruch. Miał przeczucie, że coś się zaraz wydarzy w Warszawie.

To zrozumiałe, ciężko uciekać z księgozbiorem pod pachą, a znaczki jakoś tak łatwiej ze sobą zabrać.

To też, ale głównie chodziło o niepewność waluty. To chyba stałe zjawisko w sytuacjach kryzysowych. Jak wybuchła pandemia, to ceny komiksów kolekcjonerskich i starych płyt winylowych skoczyły od razu. Nie umiem kolekcjonować, to zbyt stresujące, ale mam kolegów, którzy to robią. Wtedy nagle oczy im się zaświeciły. Ale w przypadku Powstania paradoks polegał na tym, że pod koniec lipca bogaci koledzy Szermentowskiego przerywali wakacje i specjalnie wracali do Warszawy. Na dodatek z dobytkiem z podmiejskich willi, bo uważali, że w mieście te rzeczy bezpiecznie przeleżą.

Nie czułeś żadnej presji związanej z tym, że pierwsza twoja publikacja po nagrodzie to komiks na zamówienie?

Chyba fajnie byłoby odmienić tę nieudaną tradycję komiksów na zamówienie? Robiąc je po swojemu i udowadniając, że mogą być udane? Jeśli wydawca też ma takie podejście, to czemu nie. Zresztą ten projekt spadł mi z nieba. Po Paszporcie miałem w planach kolejny komiks. Pół roku pracowałem. I to pół roku poszło się walić. To miała być bardzo skomplikowana rzecz wynikająca z osobistych doświadczeń. Niedawno urodziła mi się córka, a kilka lat wcześniej mój dziadek umarł na Alzheimera. Obserwowanie kogoś, kto jest wymazywany przez tę chorobę, jest jednocześnie traumatyczne i fascynujące. 

Masz na myśli to, że twój dziadek pod wpływem choroby upodabniał się do dziecka?

Tak. I za każdym razem, gdy go odwiedzałem w Białymstoku, coraz mniej mnie pamiętał. Człowieka tworzy jego pamięć, bez niej przestajesz być sobą. Potem urodziła mi się córka, a u małego dziecka szybko obserwujesz rozwój poprzez zapamiętywanie. I to miał być taki eksperymentalny komiks inspirowany zepsutą pamięcią. Ale uznałem, że wyjdzie z tego jednak coś zbyt niezrozumiałego. I spotka mnie tzw. klątwa Paszportu, że kolejny mój utwór będzie klęską. Gdy porzuciłem ten pomysł, przyszła propozycja z muzeum. A ten komiks co miał mieć 400 stron i opowiadać o czasach po 1945 – też go kiedyś zrobię. Mam mnóstwo materiałów, zawsze mogę do tego wrócić.

Tym bardziej, że przeszłość ci się nie zestarzeje.

Po moim trupie. (śmiech)

Jacek Świdziński – twórca komiksów nagrodzony Paszportem Polityki w 2024 za album „Festiwal”. Ponadto nakładem Kultury Gniewu publikował także albumy „A niech cię Tesla”, „Zdarzenie 1908”, „Powstanie: film narodowy”, „Wielka ucieczka z ogródków działkowych”. Jego krótkie formy komiksowe pojawiały się w „Przekroju” i „Dwutygodniku”. Właśnie ukazał się jego najnowszy album pt. „Brzask” (Muzeum Karytaktury).