Summertime sadness. Książki na koniec lata
Schyłek lata, gdy czuć wiszącą w powietrzu zmianę, to nie czas na czytanie książkowych nowości. To czas, by wraz z klasykami godnie pożegnać to, co było, i rozgościć się w melancholii końca ciepłych miesięcy.
„Dopłynął – powiedziała głośno. – Już po wszystkim”, to słowa Lily Briscoe o panu Ramsayu, który wybierał się do latarni morskiej w powieści Virginii Woolf o tym właśnie tytule. Z końcem sierpnia uczucie targające Lily Briscoe – żal połączony ze spełnieniem, tęsknota zabarwiona ulgą i jednocześnie niepokojem o nieznanym źródle – udziela się wszystkim. Dni wciąż są gorące, ale noce robią się chłodne, na ziemi można już znaleźć pojedyncze liście i po raz kolejny trzeba się zmierzyć z odwieczną, niedającą nam spokoju prawdą: zima znów nadejdzie, a my jesteśmy o rok starsi. Istnieje taki tydzień w roku, gdy słowo „nieuchronność” wydaje się naprawdę nie do udźwignięcia, a zmęczenie przybija do podłogi. Schyłek lata, gdy czuć wiszącą w powietrzu zmianę, to nie czas na czytanie książkowych nowości. To czas, by wraz z klasykami godnie pożegnać to, co było, i rozgościć się w melancholii końca ciepłych miesięcy.
W tej książce lato przyszło za szybko i skończyło się zbyt gwałtownie. Gdy bohaterowie wybierają się na spontaniczną wycieczkę do Atlantic City, by ratować swój związek, jest już październik, a oni nie mają ze sobą rękawiczek. Chłód przenika ich ciała i dusze, bo tej miłości nie można już uratować.
I dlatego „Zakochany” Alfreda Hayesa to idealna lektura na koniec lata. Nic w końcu bardziej nie napawa przyjemną melancholią, niż stracone szanse na szczęście i analiza uczucia, które rozpala się z równą gwałtownością, co gaśnie. „Wszystko nagle wydało mi się ostrzejsze niż przedtem, a jednocześnie wyblakłe, jakby ze świata, do którego przywykłem, nagle coś wyparowało”, mówi narrator i jest to cytat z drugiej połowy książki, gdzie już wiadomo, że jego związek z ukochaną – młodą piękną dziewczyną po przejściach – nie przetrwa. A może raczej wiadomo to od samego początku, ale podobnie jak w Wielkim Gatsbym i paru innych wielkich powieściach liczymy, że coś jeszcze uda się zdziałać, by uniknąć katastrofy?
Alfred Hayes urodził się w 1911 roku w Londynie, w żydowskiej rodzinie, z którą na początku I wojny światowej wyemigrował do Stanów. Tam Hayes parał się różnymi mniej lub bardziej chwalebnymi pracami zarobkowymi, a oprócz tego pisał wiersze, powieści i scenariusze filmowe. I tak powstał „Zakochany”, książka, której cała fabuła zawiera się w samym tytule.
„Studium współczesnej miłości” nazywa Lawrence Durrell swój „Kwartet aleksandryjski”, a więc Justynę, Balthazara, Cleo i Mountolive’a. W romansach, w które uwikłani są czterej tytułowi bohaterowie i wielu innych niewspomnianych na okładkach, więcej jest jednak wyrachowania i smutku niż prawdziwego uczucia. Jeśli miałabym jednym słowem określić tę prozę, nazwałabym ją duszną: w końcu rzecz dzieje się w upalnej („ufikcyjnionej” przez autora) Aleksandrii, zmęczone ciała lepią się do siebie i wciąż brakuje im powietrza, by móc na głos wypowiedzieć nękające ich koszmary. W, dajmy na to, Balthazarze narrator opisuje swój romans z Bogu ducha winną Melissą i równolegle z Justyną – femme fatale, która, żeby odzyskać dawno zaginione dziecko, zgadza się na związek z (na pierwszy rzut oka) bezwzględnym Nessimem. Narrator zdaje sprawę z tych dawnych wydarzeń z wyspy, która jest oddalona w czasie i przestrzeni od tej historii: „Odrętwiała cisza tych wyspiarskich dni jest bardzo stosownym komentarzem do myśli i uczuć człowieka, który samotnie przechadza się po pustych plażach lub wykonuje proste gospodarskie czynności w domu bez matki”. I tak właśnie za chwilę spoglądać będziemy na lato, które nieuchronnie zmierza ku przeszłości.
Swoje powieści Durrell przyrównywał do budyniu z rodzynkami i miał być może na myśli ich nielinearny wymiar, gdzie wydarzenia wpadają w narracyjną masę bez jasno zrozumiałego porządku. Ale ważna jest tu nie chronologia, tylko atmosfera pięknej walki o sprawy od początku przegrane.
„Życie przed sobą” Émile’a Ajara to opowieść dziecka, podporządkowana jest więc fabularnie i językowo logice braku logiki. Momo jest sierotą, wychowuje go pani Roza, stara, schorowana żydówka, która, będąc na zasłużonej emeryturze po wieloletniej pracy na ulicy, zajmuje się dziećmi takimi jak on – niechcianymi, porzuconymi, marginalnymi. Pani Roza wraz z podopiecznymi mieszka na szóstym piętrze paryskiej kamienicy w dzielnicy Belleville i systematycznie przekazuje im rozmaite mądrości na temat prawideł, jakie rządzą tym nędznym padołem. Tyle że pani Roza – ze swoim ciepłem, dziwactwami i ekstrawagancją – jak wszystko inne, musi się skończyć, a Momo – jak my wszyscy – nie zamierza się na to zgodzić.
Walka Momo, by nie poddać się temu, co nieuchronne („Dobrze widziałem, że nie oddycha, ale było mi wszystko jedno, kochałem ją nawet bez oddychania”) jest oczywiście wzruszająca, ale w sposób hardy i pozbawiony czułostkowości. Taki był też życiorys autora „Życia przed sobą”, jedynego pisarza w historii, który dwukrotnie otrzymał nagrodę Goncourtów, choć regulamin nagrody takiej ewentualności nie przewiduje. Émile Ajar to pseudonim Romaina Gary’ego (czyli tak naprawdę Romana Kacewa), który pod każdą kolejną przykrywką wydawał genialne książki.
„Do latarni morskiej” Virginii Woolf warto czytać na koniec każdego lata i co roku odnajdywać w niej kojące poczucie, że da się niezawodnie odnaleźć własny stan ducha na kartach powieści. Kolejne strony niosą ze sobą co najmniej jeden trafny cytat, jak chociażby ten: „A co było jeszcze bardziej uderzające, gdy się tak obserwowało zbliżającego się i oddalającego pana Ramsaya, i panią Ramsay siedzącą z Jamesem w oknie, i chmurę płynącą po niebie, i zgięte drzewo, to czuło się, jak życie, złożone z drobnych wydarzeń przeżywanych jedno po drugim, staje się jednolitą skędzierzawioną falą, niosącą człowieka w górę, by nim w końcu cisnąć o brzeg”.
Rodzinna wyprawa do latarni morskiej jest tu figurą ziemi obiecanej analogicznej do Moskwy z Czechowa, tyle że w przeciwieństwie do trzech sióstr pan Ramsay w końcu do latarni morskiej dotrze. Jak można się domyślać, będzie już jednak za późno na satysfakcję obiecywaną przez latarnię morską, ale zanim się o tym przekonamy, Woolf udanie odtworzy atmosferę nadziei, przesytu i smutku, która wisi w powietrzu pod koniec lata.
Czytaj też: Burdel pod maską. Rozmowa z Dorotą Masłowską
I taki to był tydzień w kulturze. Powrót Oasis i wielki duet Madonny z JP2
Jeśli okaże się prawdą, że w biograficznym filmie o Madonnie (tworzonym przez Madonnę) Jana Pawła II zagra Piotr Adamczyk, będzie można symbolicznie domknąć pontyfikat tego, jak...
czytaj więcej ->I taki to jest miesiąc w kulturze. Co z tą Masłowską i kto z „Planety singli” zagra w nowej adaptacji „Lalki”
Michał Walkiewicz urządził zabawę w obsadzenie ról w najnowszej adaptacji filmowej „Lalki”, której ma się podjąć Maciej Kawalski, reżyser znany z...
czytaj więcej ->Kinomural 2024: fajerwerki wyobraźni na 300 m2
21 i 22 września Wrocław będzie światowym centrum ruchomych murali. Na festiwalu łączącym kino ze sztuką i architekturą zobaczymy prace setki artystów i artystek. Gościem specja...
czytaj więcej ->