Artysta z Kurdystanu fotografuje nieobecność
Pochodzący z Kurdystanu artysta przez trzy lata odwiedzał rodziny zaginionych w drodze migrantów. Z tych spotkań powstał projekt „Missing” (Nieobecność) i wystawa „Poczekalnia”.
Jak pokazać pustkę? Jak uchwycić w obiektywie tych, których nie ma, chociaż gdzieś przecież muszą być? Po jednych został pokój, posłane łóżko, po innych letnie buty, zdjęcia. Pustkę po ich obecności wypełniają ci, którzy są. Ich zrozpaczone twarze, utkwiony w podłodze wzrok albo chusteczka zaciśnięta w dłoni.
Dilshad skończył szkołę po dwunastu klasach. Był najstarszym synem, pracowitym chłopakiem. Ale w jego mieście w Kurdystanie o pracę było trudno. Decyzję o wyjeździe do Europy podjął jako szesnastolatek, był 2001 rok. Siedemnaście dni zajęło mu dotarcie przez Iran do Grecji. Tam w Atenach tydzień pomieszkiwał u znajomych. Wiedzą tylko, że ostatniego wieczoru wziął prysznic i ruszył w dalszą drogę. Ślad po nim zaginął.
„Gdyby wypłynął przez morze, zakładałbym, że utonął. A tak, nie mam nawet pewności, co się stało” – powiedział ojciec Dilshada, Abbas, kiedy spotkał się z fotografem Shamalem Husamalddinem Hassanem. Pochodzący z Kurdystanu artysta przez trzy lata odwiedzał rodziny zaginionych w drodze migrantów. Z tych spotkań powstał projekt „Missing” (Nieobecność), wystawę wokół zdjęć Hassana wraz z instalacją „Waiting room” (Poczekalnia) zorganizowała warszawska Fundacja KRAINA. Jagna Lewandowska, kuratorka, tak opisuje wystawę: „Każdy element: od zdjęć, przez wideo i przerwane nagle połączenie telefoniczne, podkreślają jedno: poczucie pustki i oczekiwania. Chcieliśmy pokazać, jak wypełnia ono życie rodzin zaginionych – rozpaczą i nadzieją jednocześnie”.
Na zdjęciu z ojcem Dilshada widać Abbasa siedzącego na dywanie pośród rozrzuconych zdjęć syna. Głowę trzyma w dłoniach. Czeka od 23 lat. „W tych okolicach w większości rodzin jest tak, że co najmniej jedna osoba mieszka w Europie albo właśnie usiłuje się do niej dostać”, mówi nam fotograf. Wielu z tych, których opuściło Kurdystan w poszukiwaniu lepszego życia, to bliscy artysty, znajomi, sąsiedzi: „Mieszkam obok nich i czuję ich ból”.
Kiedy Dilshad zniknął, jego rodzice sprzedali znaczną część ziemi, żeby mieć pieniądze na wykonywanie międzynarodowych połączeń i w ten sposób szukać jakichkolwiek informacji na temat zaginięcia syna. Sprawdzili w Atenach szpitale, areszty, dzwonili do znajomych. Bezskutecznie. Nie zostały po nim nawet ubrania.
Abbas w rozmowie z Shamalem: „W przypadku mojego syna wolałabym pewność jego śmierci niż cierpienie związane z jego tajemniczym zniknięciem”. Tego typu cierpienie nauka określa jako „niejednoznaczną stratę”. Terminu po raz pierwszy użyła amerykańska naukowczyni, Pauline Boss, uznawana dziś za pionierkę badań nad stresem rodzinnym. Pod koniec lat siedemdziesiątych przyglądała się stanom psychicznym rodzin żołnierzy zaginionych na polach walki, których ciał nigdy nie odnaleziono. Z racji niemożliwości uzyskania wiedzy o tym, co się stało, cierpienie krewnych określiła jako stratę bez możliwości domknięcia. Osoby poszukujące odpowiedzi zostają w zawieszeniu, które opóźnia proces żałoby, wobec czego psychicznie ich dewastuje. „Oczekiwanie jest bolesne – mówi Abbas – ale nigdy nie tracimy nadziei na powrót syna”.
Bezrobocie. To główny powód, dla którego tysiące migrantów z Kurdystanu decyduje się zaryzykować życie, by dotrzeć do Europy.
Bakhtiar, rocznik 93., też wyjechał z powodu braku pracy. Dostał się do Turcji, skąd w grudniu 2021 roku wyruszył do Europy. Stamtąd dzwonił do rodziny, zastanawiał nad powrotem do domu, bo wyglądało na to, że żadna z opcji podróży nie jest bezpieczna. Ostatecznie wszedł na pokład łodzi. Kiedy ta tonęła, zadzwonił do rodziny: „Proszę, mamo, wybacz mi”. Shamalowi rodzice Bakhtiara powiedzieli: „Kilkanaście razy dziennie całujemy półkę, na której kładł swoje ubrania, stąd unosił się zawsze jego zapach”.
W rozmowie z „Mint” fotograf tłumaczy, jaka jest skala zaginięć. „Spotkałem wiele rodzin, po których bliskich ślad nagle się urwał. To z jednej strony ich indywidualna strata, a z drugiej – systemowy problem. Miesiącami, często latami szukają jakiejkolwiek informacji o swoich bliskich na własną rękę, bo tylko im tak naprawdę zależy na tej wiedzy. W większości przypadków nigdy nie poznają prawdy.
Pustka wypełnia pojedyncze domy, a w szerszym wymiarze również kurdyjskie miasta. Pustoszeją gwarne kiedyś place w Ranijji, rodzinnym mieście Shamala w północno-wschodniej części Kurdyjskiego Okręgu Autonomicznego. Znikają znajome twarze z podwórek, najlepsi przyjaciele i dalsi znajomi. Głównie mężczyźni, głównie młodzi i silni, bo kto inny miałyby siłę pokonać tysiące kilometrów i dostać się do lepszego świata? W ich rzeczywistości nie tylko nie ma pracy i szans na utrzymanie, ale codzienność jest utrudniona przez pogarszający się klimat, latem temperatury dochodzą do 50 stopni, brakuje wody, a prąd dostarczany jest tylko sześć godzin dziennie. Międzynarodowa Fundacja Summit działająca na rzecz uchodźców i osób przesiedlonych wylicza, że takich osób jak Dilshad czy Bakhtiar migrowało z irackiego Kurdystanu od 2015 roku przeszło 760 tysięcy. Liczba zaginionych w drodze pozostaje nieznana, bo w Europie nikt się nimi nie zajmuje.
Czytaj też: Modernizm w Ukrainie. Wystawa w trybie pilnym
Jedną z nielicznych, która upomina się o ich prawa, jest Cristina Cattaneo, profesorka Uniwersytetu Mediolańskiego uznawana za jedną z najlepszych specjalistek antropologii sądowej w Europie. Przywrócenie tożsamości anonimowym zmarłym, ale i szacunku dla nich i ich rodzin, to jej życiowa misja. W filmie Valentiny Cicogny i Mattii Colombo „Pure Unknown” (Dowody na istnienie), pokazywanym w tym roku między innymi na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym WATCH DOCS, Cattaneo mówi o prawach człowieka przysługującym zmarłym. W konfrontacji z systemem stają się one niewidoczne i niezrozumiane, a przede wszystkim kosztowne. Cristina Cattaneo wylicza, że zbadanie DNA przeszło trzystu oczekujących w kostnicy ciał, które utonęły w Morzu Śródziemnym, kosztowałoby przeszło 80 tysięcy euro. Dlatego latami czeka się na identyfikację – żaden rząd nie chce wydawać swoich środków na tego typu testy.
„Mimo ogromnego ryzyka i tragicznych często wieści, wiele rodzin wciąż sprzedaje swoje domy i ziemię, by zebrać pieniądze na podróż do Europy dla swoich dzieci. Rozumiem to, bo kieruje nimi potrzeba godnego życia. Sam mam 39 lat, niektórzy pytają mnie, dlaczego nie wyjeżdżam, ale wierzę, że tu jest moje miejsce” – opowiada Shamal. Fotografią zajmuje się od 14 lat, uważa, że jego obowiązkiem jest dokumentowanie życia Kurdów.
Jagna Lewandowska, kuratorka, podkreśla, jak ważna jest postawa fotografa: „Bez jego determinacji nie byłoby naszej wystawy, ale też trudno byłoby nagłaśniać problem. Zależało nam na tym, by wynieść kwestię zaginięć i oczekiwania ich bliskich poza granice Kurdystanu. Takie same przypadki zdarzają się właściwie na wszystkich granicach, na naszej polsko-białoruskiej też”.
Dlatego wraz z Konradem Smoleńskim, twórcą instalacji będącej częścią wystawy, zdecydowali włączyć do nagranych w Kurdystanie materiałów filmowych także fragmenty wypowiedzi oparte na zapisach wywiadów, które z rodzinami przeprowadził Shamal. Kontakt często urywa się gwałtownie, niespodziewanie. Twórcy starali się oddać emocje oczekujących za pomocą wyświetlanego w „Waiting roomie” wideo, które nagle się zatrzymuje, z mocnym montażem, dźwiękiem i zapalającym się nieoczekiwanie światłem. „Oglądający nie ma tu ciągłości w narracji, podobnie jak w kontakcie z bliskimi. Rodzina pozostaje bez łączności. Kolejnym elementem wystawy były materiały pokazane na telefonach komórkowych, zmontowane przez Michała Algebrę. Telefony są symbolicznym, ale i dosłownym «być albo nie być» dla podróżujących i ich bliskich, tym, co ich łączy i tym, co po zaginionych zostaje” – podkreśla kuratorka.
Sytuacja polityczna w Kurdystanie jest niezwykle trudna. Kurdowie uznawani są za autonomię w granicach Iraku, pozostając tam obywatelami drugiej kategorii. Jest ich przeszło 6 milionów. To jedna piąta irackiej ludności, pozostałe dwadzieścia milionów Kurdów mieszka w Turcji, dziesięć milionów w Iranie, a dwa w Syrii. To największy na świecie naród bez własnego kraju.
I to właśnie z irackiego Kurdystanu pochodzi znaczna część migrantów przywożonych przez białoruskie służby na polską granicę. Jeśli zdarzy się, że umrą w białowieskiej Puszczy i nie zostaną zidentyfikowani, ich ciała trafią do bezimiennych grobów na podlaskich cmentarzach. A gdzieś daleko stąd pustkę po ich obecności wypełniają ci, którzy zostali. Ich zrozpaczone twarze, utkwiony w podłodze wzrok albo chusteczka zaciśnięta w dłoni.
Wystawa „Waiting Room (Poczekalnia)” odbyła się w Fundacji Kraina w Warszawie w czerwcu 2024 roku.
I taki to był tydzień w kulturze. Płacz za mozaikami w Panoramie i opera Węgorzewskiej
Zamiast płakać za zamalowanym muralem Picassa, moglibyśmy płakać za mozaikami Strachockiej-Zgud. Tyle że najpierw musielibyśmy uświadomić sobie, że mają one jakąś wartość.
czytaj więcej ->Norman Leto chodzi własnymi drogami
Syntetyczne obrazy w końcu zdominują internet, ale póki to nie nastąpi, Norman Leto pcha sztuczną inteligencję w kierunku awangardy
czytaj więcej ->Sztetl i aromat panieńskiego pokoju. O Fradl Sztok
Autorka Białych futer nie stroni od ukazywania kobiecej intymności, erotycznych pragnień. Jednak to jej feministyczne zacięcie i aktualność podejmowanych zagadnień mają...
czytaj więcej ->