Lars Saabye Christensen, fot. Anne Valeur. Zdjęcia dzięki uprzejmości wydawnictwa Marginesy

Koty i literatura są do siebie podobne. Lars Saabye Christensen [wywiad]

Arek Kowalik
literatura
wywiad
6.03.2025
9 min. czytania

Obiecałem swojej żonie, że nigdy nie będę o niej pisał. Ona bardzo ceni swoją prywatność i oczywiście szanuję jej prośbę. Jednak osoby, z którymi jesteśmy blisko, zawsze mają na nas wpływ. Jesteśmy małżeństwem od pięćdziesięciu lat, więc w pewnym sensie jest obecna we wszystkim, co piszę.

Peter, główny bohater twojej powieści „Modelka”, stwierdza, że obrazu się nie kończy, można go tylko porzucić. Ty porzuciłeś „Modelkę” dwadzieścia lat temu, ale za sprawą polskiego tłumaczenia ta książka do ciebie powraca. Czym jest teraz dla ciebie? Dawną przyjaciółką czy zombie, które nawiedza cię zza grobu?

To duch, który pojawia się znienacka. Próbowałem o nim zapomnieć, ale znów wrócił [śmiech]. Jako pisarz muszę zostawiać swoje powieści za sobą, żeby napisać coś nowego, żeby się nie powtarzać. To ciekawa konfrontacja z czymś, co napisałem prawie 20 lat temu. Są w tym różne emocje, zdenerwowanie i lęk o to, czy książka jest wystarczająca dobra, czy dalej jest istotna. Ale wciąż zgadzam się z Peterem, bohaterem „Modelki”. Powieści – tak samo jak obrazu – nigdy się nie kończy, tylko się od niej ucieka. Myślę, że wciąż jest aktualna, szczególnie teraz, gdy tak popularne są książki autobiograficzne, w których opisuje się prawdziwe postaci. Cały czas pojawia się pytanie, na ile możesz wykorzystywać innych ludzi, żeby tworzyć swoją sztukę.

W „Modelce” krzesło staje się symbolem kondycji artysty. Gdy jest zbyt wygodne, Peter nie potrafi nic namalować. Czy jako pisarz musisz czuć dyskomfort, by tworzyć?

W pewnym sensie tak. Musi mi czegoś brakować, coś musi być zepsute. Piszę, żeby to naprawić. I nigdy nie jestem w pełni zadowolony.

Czułeś jakiś rodzaj dyskomfortu, kiedy pisałeś tę książkę w 2005 roku?

Próbowałem sobie wyobrazić, co by się wydarzyło, gdybym nie mógł już więcej pisać, i do czego byłbym w stanie posunąć się, żeby to odzyskać. Ile i kogo jestem w stanie poświęcić, by tworzyć swoją sztukę. Peter posuwa się naprawdę daleko i ostatecznie godzi się na okropną rzecz kosztem drugiego człowieka. To trudne i bolesne pytania, ale myślę, że koniec końców ludzie są ważniejsi od sztuki. 

Lars Saabye Christensen, fot. Anne Valeur. Zdjęcia dzięki uprzejmości wydawnictwa Marginesy

Powieściowy Peter jest malarzem, który traci wzrok. Co musiałoby się przydarzyć tobie, pisarzowi, żebyś stracił możliwość pisania?    

Utrata wspomnień. Tego się najbardziej boję.

Pisanie powstaje ze wspomnień?

W dużej mierze. Pamięć jest ważnym elementem wyobraźni. Dla mnie pisanie powieści jest przede wszystkim pamiętaniem. 

Dwa dni po tobie na festiwalu Conrada wystąpił Karl Ove Knausgard. Powiedział, że pisząc „Moją walkę” zrozumiał, że pamięć nie jest sięganiem do czegoś, co mamy w głowie, tylko raczej tworzeniem wspomnień na nowo w momencie, w którym próbujemy sobie coś przypomnieć. 

Zgadzam się z tym. Pisząc o czymś, co się wydarzyło, odkrywasz rzeczy, których wcześniej nie wiedziałeś. To inna forma pamiętania. Tworzysz opowieść od zera. Kiedy piszesz, musisz pisać o czymś, czego nie wiesz. Wyobraźnia, pamięć i pisanie są ze sobą połączone w trudny do zrozumienia sposób. Muszę pamiętać swoje własne życie, by móc opowiadać zmyślone historie. Wyobraźnia bierze się z doświadczeń i wspomnień. To, co przelewam na papier, wynika z tego, co jest we mnie. 

Twój bohater „wymienia” sobie oczy, by móc dalej widzieć i malować swoje obrazy. Co może zrobić pisarz, który traci pamięć?

Nie wiem. Da się zoperować oczy, trudniej uzdrowić mózg. Staram się cały czas ćwiczyć pamięć i cały czas pisać, żeby nie stracić wspomnień. Mam znajomych, którym się to przydarzyło. To straszne, gdy widzisz, jak ktoś traci pamięć, a wraz z nią zapomina, kim jest.

Pisanie jest dla mnie jak oddychanie. Piszę niemal codziennie od piećdziesięciu lat. Nie wiem co bym zrobił, gdybym nie mógł więcej pisać. 

Ale jeśli stracę pamięć to nie będę pamiętał, że jestem pisarzem.

Może będziesz wtedy szczęśliwszy? 

Być może! W końcu nie piszę dlatego, że jestem szczęśliwy, tylko dlatego, że coś mnie uwiera i jest zepsute, dysfunkcyjne. Czasem chciałbym nie musieć więcej pisać. Powiedzieć do siebie: ok, skończyłem, to moje ostatnie zdanie. Ale nie jestem jeszcze w tym miejscu i cieszę się z tego. 

Czy wiek zmienia to w jaki sposób piszesz?

Tak myślę. Mam 71 lat. W pewnym momencie uświadamiamy sobie, że nasz czas jest skończony. Napisanie wielkiej epickiej powieści zajmuje pięć, sześć, może nawet dziesięć lat i jest bardzo ciężką pracą. Ludziom wydaje się, że gdy pisarze są starsi i nie piszą już tak wiele jak wcześniej, to znaczy, że brakuje im pomysłów. Nie zgadzam się z tym. Można mieć dużo pomysłów, ale często brakuje siły, by je zapisać. To bolesny konflikt. Wiesz, co chcesz napisać, nie wiesz tylko, czy starczy ci energii. Nie sądzę bym był już w tym miejscu, ale takie myśli się pojawiają. 

Lars Saabye Christensen, fot. Lina Hindrum. Zdjęcia dzięki uprzejmości wydawnictwa Marginesy

Fizyczny aspekt procesu pisania to coś, o czym nie mówi się zbyt wiele. 

Wszystko sprowadza się do koncentracji. Pisanie zawsze było dla mnie bardzo fizyczne. Myślę lepiej, gdy jestem w dobrej formie. 

Rozmawialiśmy o dyskomforcie, ale drugim ważnym motywem twojej powieści jest obsesja.

Obsesja jest konieczna, by tworzyć. Inaczej nie wstawałbym codziennie rano, by spędzić wiele godzin na pisaniu. Tylko że to powinna być zdrowa obsesja, a dla mnie nie zawsze była zdrowa. Tak samo dla Petera, który przez twórczość izolował się od najbliższych, zamiast się do nich zbliżyć. Na pewno teraz jest lepiej niż kiedyś, bo staram się spędzać więcej czasu z moją żoną, z przyjaciółmi. Z kotem. Nie jestem już tak niecierpliwy jak niegdyś. Jestem lepszym człowiekiem. Potrafię lepiej dbać o ludzi wokół mnie.

Mówi się, że trzeba mieć w sobie dużo empatii, by napisać dobrą powieść. A jednocześnie są świetni pisarze i pisarki, którzy na żywo okazują się strasznymi dupkami. Jak to możliwe? Jak można mieć empatię dla postaci, a nie mieć jej dla prawdziwych ludzi? 

To dobre pytanie. Sam często o tym myślę. Wielu pisarzy i artystów jest skrajnie egoistycznych. Chcą mieć pełną kontrolę, chcą być w centrum uwagi, choć przecież potrafią  wykrzesać z siebie dużo współczucia, by wejść w buty swoich bohaterów. To wszystko staje się możliwe, bo w życiu odgrywamy rożne role. Jestem pisarzem, ale jestem też przyjacielem, mężem, miłośnikiem kotów, fanem piłki nożnej – i to są różne osobowości. 

Czasami niestety lepiej nie wiedzieć nic o pisarzu czy pisarce, bo niszczy to przyjemność płynącą z czytania ich literatury. To przykre, ale wielu twórców jest samolubnych. Ja nie jestem wyjątkiem. 

Poza prozą i poezją piszesz też teksty piosenek. Co pociąga cię w tej formie? 

Teksty piosenek były w zasadzie moim pierwszym poważnym kontaktem z literaturą. Beatlesi, Jim Morrison, Bob Dylan i inni. Wspaniałe słowa, wspaniała poezja.

Teksty piosenek od poezji odróżnia bezpośredni kontakt z publicznością. Często też nie słyszysz całego tekstu, tylko jego fragment. Musisz zawrzeć wszystko w jednej frazie. Napisanie dobrego, złożonego tekstu to wielkie wyzwanie i dlatego to robię. 

Lars Saabye Christensen z autorem wywiadu i talerzami

Pamiętasz pierwszy tekst piosenki, który cię poruszył? 

Eleanor Rigby, refren, w którym Paul McCartney śpiewa: All the lonely people | Where do they all belong? Zadaje sobie to samo pytanie, za każdym razem, gdy zaczynam pisać nową książkę. Skąd biorą się samotni ludzie? Musieli przecież gdzieś kiedyś mieć swoje miejsce, gdzieś przynależeć, ale jakoś to stracili. Kiedy słyszysz takie zdanie, mając 13 lat, to jest radykalne i poruszające. 

Dlaczego akurat Beatlesi tak mocno wpłynęli na twoją twórczość?

Beatlesi byli dla mnie rodzajem dobrowolnie wybranej edukacji, nie czymś narzuconym przez rodziców, nauczycieli, kościół czy władzę. Ich muzyka zmieniała się drastycznie z kolejnymi płytami, a ja dorastałem i zmieniałem się razem z nimi. Byli dla mnie tak samo ważni jak Hamsun czy Ibsen. Ich piosenki są bardzo konkretne, ale jednocześnie każdy może w nich znaleźć coś zupełnie innego. Jest w nich też mnóstwo frajdy. Zazdroszczę im radości i energii, którą potrafili włożyć w swoją muzykę. To dzięki temu wciąż jest tak inspirująca.

Wróćmy na koniec do „Modelki”. Peter w pewnym momencie orientuje się, że nigdy nie namalował portretów swojej żony i córki. Piszesz o swoich najbliższych?

Obiecałem swojej żonie, że nigdy nie będę o niej pisał. Ona bardzo ceni swoją prywatność i oczywiście szanuję jej prośbę. Jednak osoby, z którymi jesteśmy blisko, zawsze mają na nas wpływ. Jesteśmy małżeństwem od pięćdziesięciu lat, więc w pewnym sensie jest obecna we wszystkim, co piszę. 

Na pewno kot nie ma nic przeciwko temu, żebyś się nim inspirował. 

Napisałem o nim tomik wierszy! To było dwadzieścia pięć lat temu. To był mój wierny przyjaciel. Zawsze kładł się na stole, przy którym pisałem. Lubił dźwięk klawiatury.  

Jak miał na imię?

Buster Keaton. Ta książka niestety nie wyszła po polsku (nor.: Mann for sin katt, pl.: Człowiek dla swojego kota). Teraz towarzyszy mi inny kot. Też już jest stary, martwię się o niego każdego dnia. Ma na imię Sarepta.

Czy to imię coś znaczy?

To takie pudełko, z którego wyciągasz kolejne pudełka i nigdy nie jesteś pewny, co tam znajdziesz. Trochę jak matrioszka. Myślę, że w tym sensie koty i literatura są do siebie podobne. Za każdym razem odkrywasz w nich coś nowego.  

Lars Saabye Christensen, Modelka, przeł. Iwona Zimnicka, Wydawnictwo Marginesy