Mitologie: Żulczyk vs Nike

Mitologie: Żulczyk vs Nike

( 08.11.2023 )

Dekonstruuje mit nagród literackich i pozostaje ich największą ofiarą. Felieton o pisarzu bez Nike

Jesień to kilka stałych. Zmiana czasu, później listopadowe święta, w końcu mikołajki, ale wcześniej, na początku października, są jeszcze utyskiwania Jakuba Żulczyka na nagrody literackie, a szczególnie jedną – Nagrodę Nike, przyznawaną przez spółkę akcyjną Agora, właściciela między innymi Gazety Wyborczej.

„Przyzwyczaiłem się już do myśli, że chyba nigdy nie nominują mnie do nagrody Nike”, żali się człowiek poczciwy w 2018 roku, by wrócić z żartem w 2020: „Dzięki za nominację do Nike!!… a, sorry, znowu nie”. Dla jasności: w 2021 roku nie wygrał, w 2022 też nie. Żulczyk to popularny i wrażliwy autor, który porusza masową wyobraźnię, mierzy się ze stereotypami męskości i refleksyjnie odnosi się do przemian w polskim życiu społeczno-kulturowym – ale w 2023 roku znów nie zdobył Nike.

Powodów do utyskiwań jest wiele: że nagroda pieniężną jest za mała, że nigdy nie dostał nawet nominacji, że nie dostał nominacji ktoś, kto powinien, albo że nagrody są w ogóle skorumpowane. Żulczyk utyskuje od blisko dziesięciu lat i tym samym dekonstruuje mit nagród literackich – a zarazem pozostaje ich największą ofiarą.

Ofiarą, bo zamiast przyjąć – jak więźniowie – że taki jest jego los, a ekonomia prestiżu ma swoje zasady, nie przyjął swojego wyroku z godnością. Zamiast spokojnie cieszyć się innymi sukcesami (wynikami sprzedażowymi czy zainteresowaniem kapituł nagród takich jak Wielki Kaliber, Nagroda Literacka m.st. Warszawy) i przejść na emigrację wewnętrzną, zżyma się. I tak traci siły na sprawy, na które nie ma wpływu. A nie ma wpływu, ponieważ nie kolaboruje z władzami tego więzienia: nie łasi się do krytyków, redakcji czy członków kapituł. Otwarty bunt zabiera czas i zdrowie. Jakub Żulczyk cierpi.

Erving Goffmann, teoretyk życia w tak zwanych instytucjach totalnych, a więc więzieniach czy szpitalach psychiatrycznych (sposób organizowania pragnień środowiska literackiego przez kapituły literackie ma w sobie coś z totalności), wymienia jeszcze jedną taktykę. Żulczyk mógłby więc przyjąć ten sam model działania, co jego wrogowie, przejść na ich stronę i ustanowić własną nagrodę. Na przykład o zużyte trampki znanej marki (znalazłby się sponsor, to się wszystko klei na poziomie semiotyki, topos buntownika ma się cały czas dobrze). Stać go na to. Ale czy musi?

Żaden mit, żadna ideologia nie opiera się czasowi i status quo – Żulczyk vs nagrody (zwłaszcza Nike) – również podlega tej dynamice. Od dekady istnieje coraz więcej wyróżnień w środowisku literackim: są nagrody lokalne, sekcyjne, dla debiutantów, za całokształt, ale równocześnie pojawiają się zarzuty, że większość książek nie jest czytana przed nominacjami, że obrady nie są jawne, a w gremiach obradują ci sami ludzie (piosenka Dezertera: kto? To ci sami ludzie. Kto?). Krytyka jest jawna, król jest już nagi, otwarcie rozmawiamy o instytucjach totalnych. Tu ciekawy jest Nobel dla Olgi Tokarczuk po skandalu w kapitule noblowskiej z 2018 roku, który zdjął nimb świętości z tej nagrody. Środowisko już wie: nie tacy oni święci, to raz; a dwa, jak „nasza” może, to i my zasługujemy, przynajmniej na rozmowę.

Inflację prestiżu dogania też inflacja ekonomiczna. Przypominam, że w Niemczech w 1923 roku, zaledwie dziesięć dekad temu za sto tysięcy marek (i więcej) można było kupić jajko kurze, sztuk jeden. Kilka lat wcześniej – jedno gospodarstwo rolne. O jednym mieszkaniu kupionym za nagrodę literacką marzyła pewna poetka z Warszawy. Nigdy jej nie dostała. Obecnie za równowartość tej nagrody można kupić garaż w stolicy. Nie sposób też domagać się (choć Żulczyk się domaga), aby organizatorzy nagrody zwiększyli przyznawaną kwotę, gdy na przykładzie Agory media straciły monopol na rynek reklamowy (który oddają właścicielom social mediów), a przez to monopol organizowania hierarchii w kulturze (na rzecz użytkowników social mediów) – jeśli kapitał ekonomiczny przekształca się w kapitał kulturowy, to brak kapitału ekonomicznego też się przekształca – na ogół w brak tego kapitału. A zatem podwyżek nie będzie. W zamian można dostać kilka nagród za to samo, jakby ktoś to sobie odpowiednio obliczył. Styknie.

Dziękujemy!

Ilustracja: Michał Loba

To wszystko uszczypliwe żarty oparte na pomyśle Goffmanna, kilku tezach Bourdieu i wciąż aktualnej Ekonomii prestiżu Jamesa F. Englisha, ale wciąż żarty. Dopiero możliwość wypowiedzenia tych żartów pokazuje, że kończy się pewien sposób organizowania społecznej wyobraźni w środowisku kulturowym. Agora S.A i inne centra dotychczas uważane za prestiżowe (Polityka sp. z o. o.) przegapiły mariaż środowiska literackiego ze środowiskiem filmowym czy środowiskiem gier i nie doceniły literackości seriali i gier komputerowych (kiedy będą nagrody za scenariusze!). W to miejsce wcisnął się rynek, co widać na przykładzie Jakuba Żulczyka.

Tym samym wracamy do znanych pieśni z lat dziewięćdziesiątych i miłoszowych rozważań w monopolistycznej („jedynka, dwójka, polsat”) telewizji oraz programach kulturalnych typu „Pegaz”.

– „Gdzie jest kultura wysoka?!”, z troską pytała wtedy redaktorka „Pegaza”.
– „Na wyspach”, kojąco odpowiadał redaktorce poeta.

Dziękujemy!
( Recenzja ) ( Karol Płatek )

Krystalicznie czysty ton. Tove Jansson

Niezła wyspa – godzinny program o kulturze, w porze gdy ludzie jeszcze nie śpią. Co najmniej Australia. Dziś jest na odwrót. Działy psychologii zajęły dawne miejsce działów kultury. Nie ma już kultury wysokiej widzianej jako szczyt dążeń ludzkich, a być może nie było jej nigdy, co rychło uświadomiły nam media społecznościowe z ich horyzontalną pluralizacją.

W tej grze z dystrybucją prestiżu Żulczyk ma obecnie jedno dobre wyjście. I nie jest to ustanawianie własnej nagrody – imienia studia podcastowego, które założył (promocja!), miasta Olsztyna, skąd pochodzi, w imieniu zjednoczonych prowincji Polski. Nie, zupełnie nie. Mimo wszystkich tych możliwości, byłaby to zbyt absorbująca taktyka, zbyt wielu ludzi, za duży rwetes. No i daleko takim działaniom do pisania.

Wystarczy cierpliwie czekać aż zadzwoni telefon, przyjdzie mail z oficjalną nominacją na twórcę cyfrowego, kreatora czy kogoś w stylu Alfa i Omega kultury w Polsce. Będzie to równoznaczne ze stanem faktycznym, ale na moment odsłoni też osłabioną walutę konkursów: zanikający prestiż i konieczność kupowania buntowników niejako na przekór utartym hierarchiom. Jeśli niniejszy tekst można potraktować jako laudację lub wniosek za kandydaturą Żulczyka, służę: najbliższe są styczniowe „Paszporty Polityki”.

Jeszcze jedno. Taka nagroda za całokształt dałaby członkom kapituły świetną wymówkę, by w kolejnych latach nie nagradzać już książek buntownika. Dla autora byłaby z kolei wspaniałą okazją do długich wynurzeń, że wyszło na jego (wyszło/nie wyszło), i chwilowo zawiesiłaby dyskusje na temat ogólnej wartości nagród. Przy okazji dając świetne alibi co do omawiania samych książek skoro i tak nie ma to większego wpływu na ich sprzedaż. Dobry deal, nie?

( Mintowe Ciasteczka )

Nasza strona korzysta z cookies w celu analizy odwiedzin.
Jeżeli chcesz dowiedzieć się jak to działa, zapraszamy na stronę Polityka Prywatności.