Moja bohaterka to współczesna Szeherezada
( 05.10.2023 )
Cała wymiana między moją bohaterką a jej klientami jest oparta na iluzji – mówi Małgorzata Żarów, autorka powieści Zaklinanie węży w gorące wieczory, za którą dostała Nagrodę Literacką Gdynia. Z autorką rozmawia Arek Kowalik.
Czy nagroda wpłynęła na twoją codzienność?
Zmienił się mój status ekonomiczny, moja najbliższa przyszłość została zabezpieczona i nie muszę się na razie szarpać z dodatkowymi fuchami. I to jest dla mnie megaważne, taki jest sens nagród dla osób piszących. Umówmy się, nie jest tak, że książka, która dostaje jakąś nagrodę, jest rzeczywiście najlepsza spośród nominowanych, bo nie ma czegoś takiego jak „najlepsza książka”. Ale takie wyróżnienia są formą wsparcia, na które zazwyczaj nie masz szans jako osoba pisząca – to jest dla mnie duża rzecz.
Poza tym dzięki Gdyni wiele osób usłyszało o mojej książce pierwszy raz. Są debiuty, które wpadają w hype na Instagramie i niosą się dalej, poza recenzencką bańkę. Wydaje mi się, że moja powieść dopiero teraz wychodzi do szerszej publiczności.
Zaklinanie węży w gorące wieczory to twój debiut. Jak ci się pracuje nad kolejnymi projektami, odkąd dostałaś Gdynię?
Szczerze mówiąc niewiele się zmieniło w tej kwestii. Przez chwilę się bałam, że będę sama na siebie nakładać presję – jak ktoś mi powie, że coś jest zajebiste, to będę czuła, że muszę za wszelką cenę robić same zajebiste rzeczy, i ta presja urośnie do takiego poziomu, że potem już niczego nie ruszę.
Ale planujesz napisać więcej książek?
Tak! Już sobie to przepracowałam w ciągu ostatniego roku, albo wcześniej, tylko nie zdawałam sobie z tego sprawy – i teraz nie ma żadnego znaczenia, czy cokolwiek wygrywam. Zresztą myślałam, że będę tą osobą, która dostała sporo nominacji i niczego nie wygrała. Co jest okej, bo nominacje też są ważne. Ale jeżeli chodzi o pisanie kolejnej książki – wiem, o czym chcę pisać, ale nie chcę o tym opowiadać. Powiem tylko, że chodzi o powieść.
Czy pomysł, który miałaś na swój debiut, bardzo się zmienił w trakcie pisania?
Pierwszy pomysł pojawił się gdzieś na przełomie 2014 i 2015 roku, czyli całkiem dawno. Wtedy to zostawiłam, bo nie miałam pewności, czy warto temu poświęcać czas, czy ktoś to będzie chciał czytać, czy ktoś to wyda…
Miałam bohaterkę w sukni ślubnej, która chodzi po mieście i jest emocjonalnie rozbita – ale jeszcze nie wiedziałam, dlaczego. Wydaje mi się, że widziałam to w jakimś filmiku albo teledysku, którego nie mogę znaleźć do dzisiaj, więc może on w ogóle nie istnieje i może mi się to skojarzyło z czym innym. Ale kobieta w sukni zainspirowała mnie do pisania. Do tego doszła kwestia katastrofy – pamiętam serię dziwnych wypadków samolotowych, które wydarzały się co parę miesięcy – i wszystko ułożyło się w anomalię sygnalizującą koniec świata. Cam girl przyszła później, bo temat pracy seksualnej mocno mnie interesował i intensywnie się w nim edukowałam, aż doszłam do wniosku, że mogę tę książkę dobrze napisać.
Pogadajmy o katastrofie, która jest tłem twojej powieści. Bohaterka wędruje przez miasto, które spowija dym. To metafora przeważających dziś, negatywnych nastrojów społecznych?
Tak… już nam się wydaje, że mamy za sobą najgorszy rok, a potem przychodzi kolejny i przynosi kolejne dary. Próbujemy sobie to jakoś racjonalizować, chociaż ostatecznie żyjemy w absurdzie. I z tego punktu widzenia wydaje mi się, że realizm literacki jest bezradny. Bo to, co nazywamy rzeczywistością, jest już jakąś narracją, a ta jest pełna paradoksów i sama nieustannie się unieważnia.
Może to nie czasy się zmieniły, tylko sposoby, w jakie sobie o nich opowiadamy?
Mam poczucie, że żyjemy w bardzo poszarpanej rzeczywistości i współczesna literatura również ulega rozpadowi z tego powodu. Totalnie nie przekonują mnie apele o wielką powieść o Polsce na miarę dziewiętnastowiecznego realizmu, która łączyłaby w sobie wszystkie wątki współczesności. To wydaje mi się niemożliwe do zrobienia, przynajmniej nie w takim pogłębieniu, jakie mnie literacko satysfakcjonuje, bo napisać płytko można o wszystkim. Istnieją różne fragmentaryczne narracje i powinniśmy je wszystkie czytać, bo dopiero z nich wyłoni się obraz szerszej rzeczywistości. Natomiast oczekiwanie, że w jednej książce da się odhaczyć wszystko na raz jest zupełnie bez sensu, bo każdy tekst jest zakorzeniony w subiektywnej perspektywie autora czy autorki.
W swojej powieści piszesz o seksie bardzo bezpośrednio. Często mówi się, że język polski nie nadaje się do tego, bo brakuje nam odpowiedniego słownictwa. Ale może to wcale nie jest problem języka, tylko braku kultury rozmawiania o seksualności?
Wielokrotnie słyszałam takie stwierdzenia i zawsze mnie irytowały. Pojawiają się zarzuty, że albo mamy słownictwo, które jest zbyt wulgarne, albo zbyt surowe i anatomiczne – i że nie ma nic pomiędzy. Natomiast super wspaniałym językiem do pisania o seksie jest na przykład angielski. Tylko że jak popatrzysz na angielskie słownictwo, to najczęściej używa się tam równie wulgarnych wyrazów, co po polsku. Ale te nasze polskie nie są jeszcze osłuchane, bo nadal pojawiają się za rzadko. Wydaje mi się jednak, że w ciągu ostatnich kilku lat coś drgnęło w dobrym kierunku, bo problem leży w kulturze, nie w języku.
Co jeszcze powoduje, że sceny seksu są kiepsko napisane?
Podejrzewam, że pisarze często nie wiedzą po co im dana scena. Czy ma ona swoje uzasadnienie w tym momencie fabuły? Czy chodzi tylko o to, żeby twój wspaniały bohater mógł zaliczyć? Taka scena zwykle kończy się powielaniem schematów i scen z Pornhuba, bo tam się autorska wyobraźnia zaczyna i kończy, a do tego te fragmenty są często strasznie nadęte.
Była taka brytyjska nagroda za najgorszą scenę seksu w literaturze, Bad Sex in Fiction Award. „Literary Review” co roku publikowało fragmenty nominowanych książek i tam jest dużo zła. Nagroda powstała, żeby piętnować słabe sceny wrzucane do dobrych książek.
Może przydałoby się coś takiego w Polsce?
Jeśli ktoś byłby zainteresowany, ja chętnie zasiądę w jury! Ale z drugiej strony, nie wiem, czy w erze social mediów i inby literackiej to jest zdrowe – opisywanie seksu jest okrutnie łatwe do niemerytorycznego wyszydzenia. A może plebiscyt na dobre sceny zamiast tego? Piętnowaniem tych złych niech się jednak zajmą recenzje.
W dyskusjach o sekspracy pojawia się narracja, że jest to forma wyzwolenia dla osób ją wykonujących, szczególnie dla kobiet. Jednocześnie pornografia w mainstreamie sprowadza się do spełniania męskich fantazji.
Jestem przeciwko uogólnieniom. Są osoby, które w pracy seksualnej znalazły wyzwolenie, i takie, które go nie znalazły. To kwestia indywidualnego doświadczenia, jest tyle historii, ile jest osób. Jeśli chodzi o dyskurs feministyczny, to istnieją dwie skrajne narracje – ta, która uznaje pracę seksualną za wyzysk i uprzedmiotowienie, i ta, która widzi w niej seksualną emancypację – ale obie się skompromitowały. Mamy też na szczęście dyskurs, który nie wyklucza osób pracujących seksualnie i interesuje się raczej tym, co można zrobić, żeby tych osób nie marginalizować, tylko dać im prawa niezbędne do tego, żeby mogły polepszyć swój byt. Żeby to nie była tylko kwestia pustego ideologicznego argumentu, tylko praktyczna pomoc.
Widać też jak duży mamy problem z tym, żeby zaakceptować, że coś, co się dzieje pomiędzy dwiema albo więcej osobami nie jest jednoznaczne, bo pojawiają się co najmniej dwie perspektywy. Polecam w tym temacie tekst Noah D. Zatza, Sex work/sex act: law, labor, and desire in construction of prostitution, który zwraca uwagę, że w tym wcale nie ma sprzeczności. Wyzwolenie i wykorzystanie mogą dziać się jednocześnie. Mamy po prostu dwie strony, które mają różne motywacje: osobę pracującą, dla której to przede wszystkim forma emancypacji ekonomicznej, i osobę, która za to płaci, czyli klienta – jego emancypacja w ogóle nie interesuje, dla niego to doświadczenie jest seksualne i jako obiekt swojej fantazji może tę osobę uprzedmiotowić.
Problemem jest mainstreamowa narracja, która przyjmuje perspektywę klienta i upiera się, że to zajęcie jest uwłaczające.
Mam wrażenie, że w feministycznej narracji równolegle funkcjonują akceptacja dla osób pracujących seksualnie i pogarda dla klientów – pojawiają się głosy o przegrywach i incelach, którzy nie mają życia i muszą płacić za seks.
Też mi się wydaje, że to duży problem, który wynika z narracji dotyczących męskiej seksualności. Feminizm jakoś sobie radzi z opowiadaniem o kobiecej seksualności, a przynajmniej otworzył drzwi do tej opowieści. Natomiast nie potrafi zrobić tego samego z męską seksualnością, nie zauważa jej lub traktuje ją powierzchownie. Wśród części liberalnych feministek nadal w porządku jest obrażanie mężczyzn przez pryzmat stereotypowych wyobrażeń na temat „niedostatecznej” męskości rozumianej w bardzo patriarchalny sposób.
W twojej powieści są rozdziały, które pokazują cam shows twojej bohaterki, Violet Love. Cam girls, dziewczyny, które zarabiają na kamerce, udają na przykład postaci z hentai (animowanej japońskiej pornografii), albo – nowy trend z TikToka – NPC (non-player character). NPC powstały po to, żeby w grach symulować życie, a teraz prawdziwa osoba odtwarza NPC po to, żeby udawać symulację.
Kocham takie wątki. Kocham, naprawdę. Fascynuje mnie kwestia symulakrum, która pojawia się w tym kontekście. To jest coś, czego sama też jeszcze nie rozumiem: cała wymiana między moją bohaterką a jej klientami jest oparta na iluzji. Jej zadaniem jest utrzymywanie tej iluzji, bo ta iluzja musi się zadziać, żeby transakcja mogła dojść do skutku. Ona też jest osobą, która tworzy narrację. W tekście pojawia się nawiązanie, że jest taką jakby Szeherezadą i rzeczywiście ja to widzę w ten sposób, że to jest w pewnym sensie podtrzymywanie jakiejś narracji, żeby przetrwać.
Małgorzata Żarów, Zaklinanie węży w gorące wieczory, Wydawnictwo Czarne 2022.
