Na Iwaszkiewicza mówiono „dziwadło”. Rozmowa o nieheteronormatywności i dziełach autora „Panien z Wilka”

Na Iwaszkiewicza mówiono „dziwadło”. Rozmowa o nieheteronormatywności i dziełach autora „Panien z Wilka”

( 06.06.2025 )

Iwaszkiewicz, Wajda, „Panny z Wilka" i bracia Świerczyńscy. O wielkim polskim dziele, czytaniu Iwaszkiewicza i przenikaniu się filmu i literatury rozmawiamy z Grażyną Stachówną, autorką książki „Trzy dwory. O Pannach z Wilka – prawdziwych, literackich i filmowych”.

Rozmowa z prof. Grażyną Stachówną towarzyszy premierze książki Trzy dwory. O Pannach z Wilka – prawdziwych, literackich i filmowych, w której badaczka odkrywa fascynujące powiązania między życiem młodego Jarosława Iwaszkiewicza a jego najbardziej znanym opowiadaniem. W centrum tej historii znajdują się bracia Świerczyńscy, przyjaciele pisarza z młodości i ofiary zbrodni katyńskiej, których losy być może zostały zakodowane w postaciach tytułowych „panien”. W czasach, gdy na nowo pytamy o relację między pamięcią, literaturą a historią, ten splot życia, sztuki i filmu – ukazany z przenikliwością i erudycją – jest szczególnie aktualny.

Dlaczego właśnie ta opowieść – Iwaszkiewicz, Wajda, „Panny z Wilka", bracia Świerczyńscy? Co sprawiło, że postanowiła pani złożyć ze sobą światy prawdziwego dworku, jego literackiego pierwowzoru i filmowej adaptacji?

Bezpośrednim bodźcem był kurs akademicki poświęcony analizie dzieła filmowego, który prowadziłam w 2019 roku na Uniwersytecie Jagiellońskim w ramach krakowskiego filmoznawstwa. Wówczas, tuż przed emeryturą, stanęłam przed wyzwaniem, ponieważ nie miałam jasnego pomysłu, jak przeprowadzić zajęcia. Wtedy właśnie moja przyjaciółka, profesor Małgorzata Lisowska-Magdziarz, en passant rzuciła mi hasło „żeby widzieć, trzeba wiedzieć”. Choć z pozoru wydaje się ono banalne, odkryłam, że kryje w sobie głębszy sens – zakorzeniony w teorii widzenia sformułowanej przez Ludwika Flecka. Wielu studentów nie znało ani opowiadania Iwaszkiewicza, ani filmu Wajdy, nie mówiąc już o prawdziwych wydarzeniach, które zainspirowały pisarza. Dla nich była to szansa na poznanie czegoś nowego, a dla mnie inspiracja do napisania kolejnej książki – w której chciałam połączyć różne interpretacje polonistów i filmoznawców. Nadszedł już bowiem czas, by opowiedzieć całą tę historię w sposób kompletny i spójny.

*Reklama

I tak powstała książka o trzech dworach: w Byszewach, gdzie w 1911 roku przebywał Iwaszkiewicz, w Wilku, gdzie osadził akcję swojego opowiadania napisanego w 1932 roku, oraz w Radachówce, gdzie w 1978 roku Wajda nakręcił film.

Opowieść o życiu i sztuce, a dokładniej o procesie przenoszenia zdarzeń z prawdziwego życia do sztuki: najpierw literackiej, a potem filmowej.

Dlaczego pobyt w Byszewach w 1911 roku był tak istotny dla Iwaszkiewicza?

Siedemnastoletni Iwaszkiewicz odkrył wtedy swoją tożsamość erotyczną poprzez związek z o rok starszym Józefem Świerczyńskim, swym przyjacielem gimnazjalnym. Przyjechał do Byszew jako korepetytor jego braci – których razem było sześciu, jak potem panien w Wilku. Pamięć o związku z Józiem towarzyszyła Iwaszkiewiczowi przez całe życie – ostatnie zapiski na jego temat umieścił w „Dzienniku” kilka miesięcy przed swą śmiercią. Należy dodać, że Józef został zamordowany przez NKWD w Starobielsku w 1940 roku.

Okładka

Trzy dwory. O Pannach z Wilka – prawdziwych, literackich i filmowych

To, co dawniej mogło być postrzegane jako sensacyjna plotka, dziś na szczęście uległo znormatywizowaniu – homoerotyzm nie gorszy już czytelników.

Ale nadal o życiu wybitnego pisarza należy, moim zdaniem, pisać w sposób oględny. Ważne są bowiem realia epoki, w której Iwaszkiewicz napisał „Panny z Wilka”, a także jego publiczny obraz, który wykreował i który utrzymywał przez wiele lat. To była gra z czytelnikami, jedni dostrzegli w prozie Iwaszkiewicza sygnały autobiograficzne, inni, słabiej poinformowani, ich nie widzieli. I może właśnie na tym do dziś polega siła jego twórczości: na opalizacji tematów, emocji, znaczeń.

W pani książce pojawia się słowo, które szczególnie przykuło moją uwagę. „Dziwadło” – tak właśnie bracia Świerczyńscy i ich wuj, Józef Plichta, właściciel Byszew, nazywali Jarosława. Wymienia pani elementy tej inności: ubranie, wschodni akcent, lektura Schillera. Pomijając akcent – który był w tamtym czasie naturalnym wyróżnikiem ludzi pochodzących z Kresów – to reszta kojarzy mi się z „Nie-Boską komedią” Krasińskiego – i postacią Leonarda: „oko wschodnie, rys niewieści” – gdzie z uprzedzeniami antysemickimi miesza się także pewna, choć niedookreślona, forma homofobii.

*Reklama

Słowo „dziwadło” w języku angielskim znajduje dziś swoje zakorzenienie i reinterpretację w terminie queer, który przecież pierwotnie również oznaczał „dziwność”, „odmienność”, „inność”. A dopiero potem, po latach walki i redefinicji, został świadomie przejęty jako znak tożsamości. Czy pani zdaniem mieszkańcy Byszewa wyczuwali – intuicyjnie, społecznie, obyczajowo – nieheteronormatywność Jarosława Iwaszkiewicza? Czy to „dziwadło” było tylko oceną powierzchowności, czy jednak świadczyło o głębszym rozpoznaniu jego nieheteronormatywnej tożsamości?

Nie wydaje mi się, by dostrzegano w nim nieheteronormatywność w takim sensie, w jakim dziś o tym mówimy. Odbierano go raczej jako kogoś po prostu innego. Proszę sobie wyobrazić: Ukraina i Kongresówka, z ich odmiennymi obyczajami. Nagle na Mazowszu pojawia się chłopak z Kijowa, wykształcony, delikatny, mówiący ze wschodnim akcentem, wychowany w kobiecym środowisku. A w Byszewach dominował silny, męski żywioł reprezentowany przez Józefa Plichtę i jego sześciu siostrzeńców. Właściciel Byszew nie miał szacunku dla literatury, muzyki i świata duchowego. Czytał wyłącznie „Trylogię” i „Klub Pickwicka”, a wszystko, co wykraczało poza ten kanon, uważał za zbędne.

Kiedy więc do majątku przyjechał młody chłopak, który miał wschodni zaśpiew w języku, nosił sandały bez skarpet, grał na fortepianie i na cymbałach – bo tam w salonie stały cymbały, których nikt wcześniej nie używał – i czytał w parku dramaty Schillera, to nic dziwnego, że odbierano go jako odmieńca. Był dziwadłem, ale raczej w znaczeniu estetycznym, intelektualnym – nie zaś w dzisiejszym sensie queerowym. Dziwadłem, bo do świata męskiej fizyczności i surowych wzorców wnosił coś kruchego, wyrafinowanego, a przez to niezrozumiałego.

Czyli to spór z kapitałem kulturowym w tle, a nie z tożsamością?

Tak mi się wydaje. W którymś jednak momencie przyjacielska relacja między Jarosławem i Józefem uległa przemianie. Zaczęli się dogadywać. Iwaszkiewicz po latach pisał otwarcie w „Dzienniku”, że Julcia z opowiadania to tak naprawdę Józef, że to właśnie z nim przeżył swą inicjację erotyczną. Po latach podkreślał, że opis nocy miłosnej Wiktora Rubena z Julcią był literackim przetworzeniem przeżycia, jakie połączyło go z Józefem, czegoś onirycznego, ulotnego, bardziej duchowego niż cielesnego. Doświadczeniem, które zaistniało na pograniczu jawy i snu. Może właśnie dlatego ta scena z „Panien z Wilka” – opis nocy miłosnej Wiktora z Julcią – należy do najpiękniejszych erotycznych scen w polskiej literaturze. Przełamuje bowiem nasze przyzwyczajenia do dosłownych, jednoznacznych przedstawień erotyki i cielesności – tak typowych dla współczesnej literatury i filmu. To rodzaj przeżycia, którego nie potrafimy już może w pełni zrozumieć.

Dziękujemy!

Panny z Wilka, reż. Andrzej Wajda

Przenosimy się dwadzieścia lat później, do opublikowanego w 1933 roku opowiadania Iwaszkiewicza. Jego bohater Wiktor Ruben ma 37 lat. Jest zmęczonym mężczyzną pogrążonym w depresji, głęboko rozczarowanym emocjonalnie, nosi w sobie nieprzepracowaną traumę wojenną. Nie czerpie przyjemności z pracy jako zarządca folwarku rolnego i stopniowo ogarnia go coraz większy lęk przed samotnością i zbliżającą się śmiercią. Prawdopodobnie jest homoseksualistą.

Wiktor przyjeżdża do Wilka po dwóch wojnach – pierwszej wojnie światowej w 1914 i wojnie polsko-bolszewickiej w 1920. Przywozi ze sobą egzystencjalne zmęczenie i rozczarowanie, ale także głęboką traumę wyniesioną z odbytych walk. Jest postacią niezwykle złożoną, różne tragiczne doświadczenia czynią go bohaterem wewnętrznie rozłamanym i udręczonym, a przez to fascynującym.

Dziękujemy!
( Sztuka ) ( Alicja Głuszek )

Collectible craft, czyli jak kolekcjonować dizajn

Czy Wiktor Ruben jest więc postacią ambiwalentną? Jego imię oznacza zwycięstwo, natomiast nazwisko Ruben może symbolizować upadek i porażkę.

Imię i nazwisko Wiktora Rubena było przez badaczy interpretowane na wiele sposobów. Z pewnością jest postacią ambiwalentną, z trzech ważnych przyczyn. Po pierwsze – dręczy go świadomość przemijania, czuje, że młodość jest już za nim: „lato się we mnie przełamało” – mówi. Po drugie – z powodu pamięci. Po piętnastu latach wraca do Wilka i kobiet, które zostawił tam w 1914 roku, idąc na wojnę. Pamięta siebie jako dwudziestolatka i sześć młodziutkich dziewcząt namiętnie wirujących wokół niego. Z każdą z nich coś go wtedy łączyło, choć nic nie wyniknęło z tych relacji. Teraz ze zdziwieniem odkrywa, że jego wspomnienia nie pasują do rzeczywistości, cztery dziewczyny stały się kobietami – Fela umarła, a Tunia dorosła. Po trzecie – z powodu śmierci. Wiktor jest naznaczony przez śmierć: traumę wojenną, śmierć księdza Jerzego, swego jedynego przyjaciela, śmierć Feli, o której dowiaduje się po przyjeździe do Wilka. W opowiadaniu Fela umarła na hiszpankę. W filmie Wajdy prawdopodobnie popełniła samobójstwo z miłości do Wiktora, dlatego została pochowana nie w rodzinnym grobowcu, ale w osobnej mogile pod cmentarnym murem.

Znów przenosimy się w czasie, tym razem o 45 lat, na plan filmu Wajdy. Iwaszkiewicz żywił szczególne uczucia wobec Olbrychskiego, był nim zauroczony i dedykował mu wiersze. Czy Wajda wykorzystał to w swojej adaptacji?

Wajda chciał kolejny raz pracować z Olbrychskim. Wcześniej zrobili razem osiem filmów. Chyba wiedział, że Iwaszkiewicz był zafascynowany młodym aktorem, urodziwym mężczyzną i odtwórcą świetnych ról, z Kmicicem na czele. Zderzył ich w finale filmu, w scenie w pociągu: siedzą naprzeciwko siebie w przedziale i wymieniają spojrzenia: Iwaszkiewicz i Olbrychski, pisarz i aktor, twórca literackiej postaci Wiktora Rubena i twórca jego postaci filmowej, człowiek, który przed laty był Wiktorem i człowiek, który go teraz gra. Ostatnie spojrzenie Iwaszkiewicza jest przeznaczone już tylko dla nas, widzów kinowych: patrzy na nas starzec, piękny, mądry, wyrozumiały, jakby mówił bez słów – oto jestem, oto moje życie i moje dzieło, ale zarazem także dzieło Andrzeja Wajdy. Oglądajcie i interpretujcie je, jak chcecie.

Dziękujemy!

Panny z Wilka, reż. Andrzej Wajda

Co najsilniej łączy opowiadanie Iwaszkiewicza z filmem Wajdy? 

Nostalgia, tęsknota za światem, który na zawsze przeminął z wiatrem historii i za ziemiańskimi dworkami, mieszkającymi w nich ludźmi, ich stylem życia, obowiązującymi wówczas wartościami, zasadami i obyczajami. Nostalgia pisarza i nostalgia reżysera.

Czy Wajda jest najlepszym interpretatorem Iwaszkiewicza, jeśli chodzi o adaptacje filmowe? To znaczy, czy nie było lepszego adaptatora? Mamy Kutza, który w „Sławie i chwale" wprowadził epickość, mamy Kawalerowicza z „Matką Joanną od Aniołów", a także Cywińską, która w „Kochankach z Marony" chyba próbowała nawiązać do estetyki Wajdy.

Nie chcę porównywać tych dzieł, bo to nie ma sensu. W moim odczuciu te dwie Wajdowskie adaptacje, czyli „Brzezina” i „Panny z Wilka” to filmowe arcydzieła.

Grażyna Stachówna, Trzy dwory. O Pannach z Wilka – prawdziwych, literackich i filmowych, Wydawnictwo Universitas, 2025.

( Mintowe Ciasteczka )

Nasza strona korzysta z cookies w celu analizy odwiedzin.
Jeżeli chcesz dowiedzieć się jak to działa, zapraszamy na stronę Polityka Prywatności.