Reklama

Najlepsze płyty roku według osób redaktorskich Mint

Angelika Kucińska, Kacper Peresada, Cyryl Rozwadowski, Klementyna Szczuka
muzyka
18.12.2024
12 min. czytania

Przygotowaliśmy dla Was zestawienie najlepszych płyt 2024 roku. Jaki to był rok w muzyce? Opowiadają: Angelika Kucińska, Kacper Peresada, Cyryl Rozwadowski, Klementyna Szczuka.

Kendrick Lamar – „GNX”

Kendrick Lamar – „GNX”

Mój związek z muzyką Kendricka Lamara trwa solidne 14 lat. Dobrze pamiętam ściąganie jego mixtape’u „Section.80” z legendarnego portalu Datt Piff. Pamiętam jego koncert na Open’erze po wydaniu debiutanckiego „Good Kid, M.A.A.D. City”, gdy razem z naczelnym „Minta” Alkiem Hudzikiem staliśmy pod sceną, a za nami papierosy palił aktualny bramkarz Barcelony Wojciech Szczęsny. Nie powinno więc nikogo dziwić, że 2024 przebiegł mi w bardzo kendrickowy sposób. Od maja siedziałem po nocach, czekając, aż raper wyda kolejne dissy na Drake’a i zakończy rok wydaniem niezapowiedzianego albumu „GNX”. To pierwsza płyta w karierze rapera, której nie można określić mianem „concept albumu”. Nie ma tutaj historii, która przewija się przez całą długość LP. Są po prostu kawałki, w których raper „pierdoli dwuznaczności i chce, abyśmy poczuli to gówno”. I muszę przyznać – poczułem to gówno, ale potrzebowałem czasu, aby się do niego przyzwyczaić. Ascetyzm produkcyjny, gra głosem i najwyższej klasy tekściarstwo spowodowało, że nie wyłączam tej płyty od dnia premiery. Jest tutaj wszystko, za co pokochaliśmy Dota. „Wacced out mural” to opis ostatnich miesięcy w życiu muzyka, „man at the garden” to podsumowanie całej jego kariery, w której podkreśla, że wierzy w swoje miejsce w panteonie największych raperów w historii. „Squabble up” i „tv off” to albumowe bangery, które nawiązują do bangerowości „Not Like Us”. Natomiast „luther” czy „dodger blue” to wspaniałe melodie i potwierdzenie, że chociaż Kendrick wokalnie nie jest Lutherem Vandrossem, nadal umie tworzyć piękne piosenki. 

Mk.gee – „Two Star & the Dream Police”

Mk.gee – „Two Star & the Dream Police”

Dopiero po wydaniu „Two Star & the Dream Police” dowiedziałem się, że poprzednie wydawnictwo Mk.gee (Michaela Gordona) „A Museum of Contradiction” nie było long playem. A jeśli oceniać moje stanostwo pochodzącego z New Jersey muzyka na podstawie statystyk Spotify, jako 0,001% słuchacz powinien to wiedzieć. „Dwóch gwiazd” nie da się zamknąć w żadnej szufladce. Debiutancki album to całkowicie świeże podejście do popu, w którym muzyk zawiera szereg inspiracji od rocka po blues. W twórczości Mk.gee jest coś nieuchwytnego. Coś pięknego, co wyrywa się porównaniom. Mieszanka gitary, bitów i analogowej produkcji powoduje, że jego muzyka – chociaż czerpie pełnymi garściami z przeszłości – jest idealnym odtworzeniem tego, czym powinna być muzyka opowiadająca o przyszłości. „Nie staram się wam niczego sprzedać”, mówił muzyk w rozmowie z Dazed i naprawdę mu wierzę. Po prostu tworzy świetną muzykę.

Johnny Blue Skies – „Passage du Desir”

Johnny Blue Skies – „Passage du Desir”

Sturgill Simpson zapowiadał od dawna, że po wydaniu pięciu albumów pod swoim nazwiskiem jego kariera dobiegnie końca. Tak się stało (powiedzmy) i muzyk, który już w przeszłości występował pod aliasem Johnny Blue Skies, w czerwcu 2024 roku zadebiutował płytą „Passage du Desir”. Zainspirowały ją podróże po Europie i Azji, w które muzyk udał się po tym, jak w 2021 roku odwołał szereg koncertów po krwotoku ze strun głosowych. I chociaż Simpson występuje teraz pod nowym imieniem, „Passage du Desir” został utrzymany w tym samym stylu co poprzednie płyty. Muzyk nagrał ją wspólnie z oryginalnym zespołem, z którym pracował w okolicach 2010 roku, i stworzył jedyną w swoim rodzaju nawiązującą do R&B americanę, która tak chętnie łamie utarte muzyczne schematy. „PdD” to płyta idealna, wzruszająca, taka, którą możecie odpalić, patrząc na spadający śnieg w lesie i pomyśleć, że życie ma sens. 

Kacper Peresada

Chief Keef – „Almighty So 2”

Chief Keef – „Almighty So 2”

To Chief Keef ponad dekadę temu spopularyzował drill, podgatunek hip-hopu, który od tamtego momentu co jakiś czas odradza się w różnych częściach świata. Raper z Chicago regularnie wydaje nową muzykę (wiosną ukazał się także wspólny projekt Chief Keefa z producentem Mike Will Made-It, „Dirty Nachos”), ale na długo zapowiadany sequel kultowego mixtape’u „Almighty So” z 2013 roku fani czekali aż 11 lat. Ten ukazał się w formie albumu studyjnego. I tak naprawdę nie ma wiele wspólnego ze swoim poprzednikiem, którego brzmienie oddaje ducha rozpoczynającej się wówczas w rapie ery SoundClouda. „Almighty So 2”, czyli piąty album Sosy, powinni przesłuchać zwłaszcza fani Kanye Westa rozczarowani jego ostatnimi projektami. Siłą tej płyty jest przede wszystkim produkcja, którą zajął się sam Chief Keef. Dzięki dynamicznym zmianom bitów i zręcznie wplecionym samplom jak w utworze „1,2,3” zaryzykowałabym stwierdzenie, że jest to najbardziej interesujący mainstreamowy album hip-hopowy w tym roku.

Jamie xx – „In Waves”

Jamie xx – „In Waves”

Debiutancki solowy „In Colour” (2015) Jamie’ego xx to album ponadczasowy, nieskrojony pod panujące trendy. I taki jest też wydany w tym roku „In Waves”. Drugi album brytyjskiego producenta i członka indie popowego zespołu The xx jest jednak jeszcze bardziej przystępny i prawdopodobnie spodoba się również osobom, które nie słuchają muzyki elektronicznej na co dzień. Większość utworów zawiera wokale oraz rozpoznawalne sample, a wraz z Jamiem występują  m.in. Romy i Oliver Sim (The xx), Robyn, Kelsey Lu czy raperka John Glacier. Muzyka na nowej płycie jest euforyczna i taneczna, a przy tym nostalgiczna. Highlight? Singiel „Dafodil”, w którym ostatnie dwie wymienione przeze mnie artystki i Panda Bear podzielili się swoimi wspomnieniami z wakacji spędzonych w Londynie. Utwór dopełniają samplowane wokale związanego z Motown J. J. Barnesa, brazylijskiej piosenkarki Astrud Gilberto oraz… głos A$AP Rocky’ego pochodzący z dokumentu Netfliksa „Have a Good Trip: Adventures in Psychedelics” (2020).

Two Shell – „Two Shell”

Two Shell – „Two Shell”

Muzyka Two Shell jest wielowarstwowa. Na debiutanckim albumie brytyjskiego duetu zatytułowanym po prostu „Two Shell”, podobnie jak na poprzednich, mniejszych projektach, dużo się dzieje. Dźwięki mają różne tekstury – jedne bulgoczą, inne wydają się gładkie, bas jest wyraźny, a wokale przesterowane i zglitchowane. W porównaniu do epek nowy materiał brzmi jednak bardziej emocjonalnie. Zespół wzbudza zainteresowanie elektronicznej sceny muzycznej już od około pięciu lat (w 2022 roku „Pitchfork” wyróżnił epkę „Icons” jako „Best New Music”), ale dopiero od niedawna powoli buduje własny wizerunek. Two Shell w tym roku nie tylko wreszcie opublikował debiutancki album, ale również nawiązał pierwszą większą współpracę – nagrał z FKA twigs utwór „Talk to Me” oraz pomógł przy produkcji singla „Eusexua” zapowiadającego nowy album artystki. W rozmowie z „Mixmag” pół żartem powiedział, że kazał im to zrobić ich management. Duet idzie pod prąd zarówno pod względem muzycznym, jak i marketingowym. I cały czas się rozwija.

Klementyna Szczuka

TONFA – TRZECIA SZYNA

TONFA – TRZECIA SZYNA

Kolosalnym absurdem w historii polskiego hip-hopu pozostaje fakt, że raperzy – na przełomie wieków zjednujący niepokorne serca przekazem o samotności wśród betonu i wściekłością na bezlitosność ustrojowej transformacji – ostatecznie wzbogacili się na swojej muzyce i zajęli dosyć wygodną pozycję w skomercjalizowanej rzeczywistości. I tu, w roku 2k24, wkracza Tonfa, cała na szaro, pokazując, że oldschoolowy rap można lubić i równocześnie mieć z niego bekę. Wzdłuż „Trzeciej szyny” rozciąga się blokerski landschaft przefiltrowany przez postmodernistyczną wrażliwość. Norman i Kierat otwarcie przyznają, że nie są dziećmi klasycznie rozumianej patologii, tylko chłopakami, których smutna rzeczywistość zmusza do gnicia na etacie w imię godziwej egzystencji. I tym wyznaniem sprzedają strzała między oczy wszystkim samozwańczym rapowym bossom, którzy żyją dostatnio dzięki uprzejmości algorytmów. Glitchowe, bujające produkcje, za które odpowiadają Kaserolaaa i DJ Zeten, wyznaczają rytm świata, w którym gibią się bloki, faluje chodnik, dresiarze tańczą poloneza, a motorniczy bije brawo.

||ALA|MEDA|| – Spectra 02

__ALA_MEDA__ – Spectra 02

Niezależnie od wersji nazwy, którą akurat posługuje się bydgoska Alameda, jej muzyka pozostaje transowa w każdym wydaniu. Na ostatnich dwóch albumach, skupionych wokół Kuby Ziołka, zamiast europejskich tradycji folkowych na pierwszy plan wysuwają się wpływy afrykańskie. „Spectra 02” to druga odsłona podróży zespołu w świat południowoafrykańskiego gqomu i angolskiej batidy, a owoce tej wycieczki zręcznie rozwijają konwencje post-clubowych nurtów. Starcie elektronicznych tekstur z żywą instrumentacją nadaje głębi drugiej odsłonie Spectry i wzmaga komfort odsłuchu. To nadal jednak bez wyjątku kawałki, które – dzięki podlaniu charakterystyczną m.in. dla brytyjskiego dubstepu złowieszczą monumentalnością – nadają się do puszczenia w klubie. Im głośniej, tym lepiej

Antonina Nowacka – „Sylphine Soporifera”

Antonina Nowacka – „Sylphine Soporifera”

Wokalistka, kompozytorka i artystka wizualna Antonina Nowacka zawsze eksperymentowała z głosem – jego teksturą oraz zdolnością do snucia fabuły bez używania choćby jednego słowa. Podobnie jest w przypadku najnowszej płyty Nowackiej, ale to jej pierwszy solowy longplay, na którym warstwa instrumentalna dorównuje poziomem partiom wokalnym i splata się z nimi, tworząc opalizujący warkocz dźwięków. „Sylphine Soporifera” korzysta z miarowego strumienia new age’u, który pozwala umysłowi odpłynąć i zwiedzać nieznane dotąd krajobrazy. To kompozycje złożone z dźwięków emulujących ulotne i chwilowe przejawy natury; piosenki złożone z rosy, piany morskiej, refleksów świetlnych przenikających liście czy gałęzie i zapachu wilgotnego mchu.

Cyryl Rozwadowski

Charli XCX „Brat”

Charli XCX „Brat”

Już dobre kilka lat temu – gdy nagrywała numery, które brzmiały jak odkurzacz („Vroom Vroom”) – entuzjastycznie wieszczono, że Charli XCX jest przyszłością muzyki pop. Mieliśmy rację. Na „Brat” wreszcie dokonał się ten prognozowany transfer z peryferii głównego nurtu do ekstraklasy nowoczesnej piosenki. Brytyjska muzyczka zuchwale tłumaczy obcesowy hedonizm kultury rave i błyskotliwe eksperymenty hyperpopu na język przebojowych refrenów. Ale „Brat” to nie tylko płyta, która broni prawa do nieprzyzwoitości w balandze – brawura Charli XCX polega również na tym, że na imprezowym albumie z premedytacją psuje zabawę, gdy oddaje się gorzkim refleksjom na temat wad sławy albo dziewczyńskich przyjaźni uwikłanych w patriarchalną bujdę o koleżankach i rywalkach. „Brat” to pochwała chaosu i jednocześnie deklaracja radykalnej samoakceptacji, która jest gestem oporu wobec powszechnie symulowanej perfekcji. To więcej niż płyta, to filozofia życia. 

Kim Gordon – „The Collective”

Kim Gordon – „The Collective”

Jaka piękna katastrofa! Wszystko tu trzeszczy, zgrzyta, uwiera i drapie. Kim Gordon – pierwsza dama amerykańskiej sceny niezależnej, przyjaciółka Kurta Cobaina, współliderka nieodżałowanych Sonic Youth – niedbale i przez zaciśnięte zęby skanduje butne teksty o końcu świata. Marzy o rewolucji w czasach, w których doświadczenie duchowe stało się luksusowym produktem opakowanym w święcący papierek. Już sam fakt, że muzyczka, która w tym roku obchodziła 71. urodziny, bezczelnie rozsiadła się w przestrzeni zarezerwowanej dla młodzieży, czyni „The Collective” albumem cudownie obelżywym. Wciąż czujna i otwarta na formalne fikołki, Gordon z pomocą Justina Reisena (nadwornego producenta modnych raperów jak Drake i Lil’ Yachty) zestawia trapowe beaty z noise’owymi gitarami i industrialną sekcją rytmiczną. Tak brzmi apokalipsa. 

Fontaines D.C. – „Romance”

Fontaines D.C. – „Romance”

Smutni etosowcy będą mędzić, że Fontaines D.C. zaprzedali duszę diabłu w pstrokatym sweterku, bo kiedyś grali bezkompromisowego post punka i nosili się cali na czarno, a teraz co, kryzys tożsamości? Co za brednie. „Romance”, czwarty album dublińskiego, zespołu, faktycznie jest ich najbardziej eklektycznym i przystępnym w odbiorze dziełem. Dawne natarczywe zwrotki wymienili na przebojowe refreny. Wciąż jednak uprawiają muzykę o postpunkowym rodowodzie, klaustrofobiczną, o satysfakcjonującej gęstości i posępną w tonacji – tyle że dziś surowe i szorstkie boksuje się u nich z gładkim i miłym. Nie ma też wiele prawdy w opiniach, że gdy Fontaines D.C. porzucili hermetyczną poezję irlandzkiej klasy robotniczej na rzecz komunikatywnych, sentymentalnych tekstów, ich twórczość straciła wymiar polityczny. „Romance” to płyta, co za banał, o miłości? Nie, to rzecz o desperackim poszukiwaniu sensu w czasach postępującego znieczulenia. Czy coś nas jeszcze wzrusza? Fontaines D.C. – którzy wciąż z lubością cytują albo wspominają w piosenkach swoich ulubionych pisarzy, tym razem np. Joyce’a i Salingera – na „Romance” wyrastają  na najważniejszy gitarowy zespół swojego pokolenia. Wspaniała ewolucja.  

Angelika Kucińska

Reklama