„Nie chciałbym być białasem w fullcapie”. Rozmowa z asthmą

„Nie chciałbym być białasem w fullcapie”. Rozmowa z asthmą

( 26.04.2025 )

W życiu Mateusza Wardyńskiego nie zmieniły się dwie rzeczy: jego poglądy i zajawa na trap. Bo słuchał go również, gdy znacznie częściej niż teraz włączał najntisy. Mimo że muzyka asthmy ewoluuje, a on sam rozwija się jako artysta, nie odcina się od przeszłości. Jego trzeci album zatytułowany po prostu „ASTHMA” to, jak sam mówi, manifest. Tym razem – niezależności.

W „bubba gump” na „nowym życiu” jest wers: „Uciekam, bo woła Japonia”. Teledysk do „SAM NA SAM”, pierwszego singla z nowej płyty, nakręciłeś w Tokio. To była samospełniająca się przepowiednia czy już wtedy planowałeś podróż do Azji?

To była samospełniająca się przepowiednia. Zabawne, że o to pytasz – ostatnio, gdy wybierałem piosenki, które zagram dzień przed premierą na Next Fest w Poznaniu, włączyło mi się „bubba gump” algorytmicznie. Nie słuchałem tego chyba dwa lata i gdy poleciał wers o Japonii, pomyślałem: goddamn, man, again! Już wiele razy miałem takie sytuacje, dlatego mega uważam, co mówię na trackach. Manifestuję teraz tylko pozytywne rzeczy, serio (śmiech). Ta moc jest zbyt potężna, żeby z nią igrać.

*Reklama

Jak to się stało, że wyjechałeś do Tokio?

Kasia Krakowiak-Bałka odezwała się do mnie, gdy szukała młodych artystów muzycznych, którzy wyznają podobne wartości, operują odpowiednią wrażliwością i wezmą udział w jej performansie „Czyszczenie Zachęty” w marcu 2024. Pomyślałem, że skoro nieustannie rozwijam swoją karierę artystyczną i otwieram się na inne pola, to dlaczego miałbym nie zajmować się też tego rodzaju sztuką. Kasia już wtedy wiedziała, że w listopadzie będzie robić w ramach Art Weeku projekt „Keeping Flowers Alive. Acoustic Ikebana” w Sogetsu Art Center w Tokio. Pracowała nad nim ponad 10 lat i dążyła do tego, by zrealizować go właśnie w tym miejscu. Po performansie w Zachęcie od razu zapytała, czy chciałbym tam pojechać. Bardzo się zajarałem. Od tego czasu współpracujemy na stałe.

Dlaczego akurat tam?
 

Sogetsu Art Center to miejsce o ogromnym znaczeniu symbolicznym i historycznym. Przestrzeń, która dawniej skupiała z jednej strony kobiety z wyższych sfer uczące się ikebany [japońska sztuka układania kwiatów – przyp. red.], a z drugiej – męskich kompozytorów tworzących koncerty w sali na dole. Chciała stworzyć pomost między tymi dwoma światami, zderzyć tradycję z nowoczesnością, czułość z technologicznym chłodem, naturę z dźwiękiem.

okładka

asthma, fot. Marek Andrzejewski

Na czym dokładnie polegało to wydarzenie?

W projekcie wzięli udział performerzy oraz tancerze. Wspólnie stworzyliśmy partyturę opartą na japońskich nazwach roślin i kwiatów. W kulminacyjnym punkcie – performansie – wszystkie te elementy: instalacja, dźwięk, ruch, śpiew i technologia połączyły się w jedno. To był rodzaj organicznego koncertu, który czerpał z duchowości ikebany, ale też wprowadzał nowe narracje, nowe formy obecności w sztuce. 

Możliwość pracy i nawiązania relacji w świecie artystycznym sprawiły, że przez ostatni rok poczułem się jeszcze bardziej niezależny od rapowego środowiska, z którym i tak nigdy nie budowałem zażyłej relacji. I teraz tym bardziej nie czuję potrzeby jej budować. W ogóle pobyt w Japonii dużo mi dał i rozwojowo, i artystycznie, i prywatnie. Tęsknię za tym, jak się tam czułem.

Wysoki futurystyczny wokal w „SO MUCH MONEY” brzmi, jakby był stylizowany na japoński. Czy podróż do Azji wpłynęła na to, jaki jest twój nowy album?

Gdy byłem w Japonii, płyta była już miksowana. Ten kawałek powstał w połowie 2023 roku. Przyszedłem raz do Kuby Karasia, a on pokazał mi tiktoka, którego chciał użyć do numeru. Była na nim figurka kotka maneki-neko, który mówi: „Będziesz pierwszym miliarderem w swojej rodzinie. Manifestuj ogromne sumy pieniędzy razem ze mną, powtarzaj: money comes, money goes, money loves me”. Kuba pociął ten sampel, ułożył melodię razem z Kubą Więckiem, który był z nami w studio, i kazali mi to zaśpiewać.

Śmieję się ze znajomymi, że jedyny feat na płycie to Die Antwoord, bo mam wrażenie, że ten sampelek na końcu brzmi totalnie jak wokal Yo-landi Vi$$er.

Dlaczego ostatecznie wydałeś album niezależnie i bez featów?

Po zakończeniu współpracy z Def Jamem jeszcze przez połowę zeszłego roku negocjowałem kontrakt z innym majorsem. Okazało się, że wcale nie był taki, jaki myślałem, że będzie. W tym samym czasie budowaliśmy team managementowy, a ja nagrywałem nowe piosenki i zastanawiałem się, co w nich zmienić. Utwory, które miały mieć gościnki, były stworzone stricte pod nie. Wyrzuciłem te kawałki, gdy zdecydowaliśmy się na niezależność. Uznałem też, że jest przesyt gościnek w rapie – artyści sprzedają płyty nimi, a nie solowymi trackami.

Związaliśmy się z Believe, firmą, która obsługuje nas dystrybucyjnie tak jak wytwórnie. Dogadałem się również z Sony na publishing, a to wzmocniło konstrukcję, którą zbudowaliśmy z managementem. Na albumie są numery o doświadczeniach ze środowiskiem muzycznym takie jak „NAPIERAM”, i czułem, że wydanie go w majorsie byłoby de facto atakowaniem struktur, będąc ich częścią. A debiut aktorski w „Belfrze”, pisanie tekstów z Rosalie albo praca z Kasią Krakowiak-Bałką tylko utwierdziły mnie w przekonaniu, że chcę realizować projekty wedle mojej wizji, na każdym możliwym polu. Mam na myśli teledyski, okładki i całą identyfikację wizualną.

okładka

Klementyna i asthma po wywiadzie, fot. Arek Kowalik

Jak z perspektywy czasu oceniasz tę dezycję?

Wydawanie płyty bez pomocy wytwórni jest dużo bardziej czasochłonne, ale z drugiej strony pierwszy raz w życiu w pełni na niej zarabiam. Mam autonomię i całkowitą kontrolę, a każda osoba, z którą pracuję, była uważnie wybrana. Wytworzyła się bezpieczna aura. Chociaż wiadomo, liczba nieprzespanych nocy i załamań nerwowych, które przeżywałem przez te prawie trzy lata… Goddamn it! Pamiętam, jak raz opowiedziałem Nikicie, styliście, o tym, jak wyglądał cały zeszły rok. Zapytał: „Stary, jak ty się nie poddałeś?”.

„nowe życie” było zainspirowane zmianami w twoim życiu prywatnym. Czy wydarzyło się w nim równie dużo od premiery twojego poprzedniego albumu?

Totalnie. By a long shot chyba nawet więcej niż wcześniej. To też kwestia tego, że nigdy nie robiłem tak długo albumu. Na płycie jest 13 tracków, a przez te prawie trzy lata nagrałem ich blisko 40. Na przykład utwór „PEŁNE KOŁO” zrobiłem z SHDØWEM, mieszkając w Gdyni, mając jeszcze lat 22, będąc w jednej relacji. Wszystko co zrobiłem w zeszłym roku w Warszawie, zrobiłem, będąc w jeszcze innej relacji. Teraz nie jestem w żadnej…

„PEŁNE KOŁO” brzmi jak epilog do „nowego życia”. Wydajesz się pogodzony z przeszłością i pewny, że nawet jeśli wydarzy się coś trudnego, to się nie załamiesz.

*Reklama

Ta piosenka powstała w podobnym czasie, co tamten album. Wiadomo, życie rzuca różne podkręcone piłki. Na szczęście nauczyłem się lepiej sobie z nimi radzić.

Kiedy zacząłeś pracować nad nowym materiałem?

Gdy wyprowadziłem się do Gdyni, mając napisane „nowe życie”, od razu zacząłem pracować z SHDØWEM. W 2023 roku podczas mojego pobytu w Trójmieście natrzaskaliśmy razem materiału. Dlatego uznałem, że wszystkie utwory na „ASTHMIE”, które zrobiłem z nim, powinny być obok siebie – chociaż są częścią większej całości, tworzą osobny zbiór. Z kolei gdy w grudniu 2023 przeprowadziłem się do Warszawy, zacząłem spotykać się z Wują HZG, Kubą Karasiem i Kubą Więckiem. Wiedziałem, że to konkretnie z nimi chcę współpracować, ponieważ nie ograniczają się do jednego gatunku muzycznego i stylu produkcji.

Dziękujemy!
( Muzyka ) ( Esej ) ( Przemysław Bollin )

Nihil na poddaszu, polska dusza w Śnialni

Jak to się stało, że twoje brzmienie rozwinęło się w bardziej eksperymentalną, rageową stronę?

Początkiem tego, co finalnie stało się płytą, była epka „RUN UP”. To jest gruba historia.

Dawaj.

W czerwcu 2023 nolyrics [polski kolektyw producencki – przyp. red.] wynajęli wielką chatę na Mazurach. Zapytali, czy przyjadę. Grałem wtedy jakiś koncert, byłem po premierze „nowego życia”. Pierwsza część tego dnia – mega hype energy. Cały czas byliśmy w studio. Zrobiliśmy numer „RUN UP”, a później w nocy „HIGH AF”. Zaraz po tym zadzwoniła do mnie moja przyjaciółka z Gdyni. Siedząc z drinkiem w basenie z widokiem na jezioro, dowiedziałem się, że nasza znajoma przedawkowała. Trochę mnie zmiotło. Widziałem ją dosłownie dwa dni wcześniej gdzieś w Trójmieście.

okładka

asthma po wywiadzie, fot. Arek Kowalik

Niedługo po tym telefonie nagrałem „YAKUZĘ”. Tego dnia doświadczyłem jakichś czterech stanów emocjonalno-świadomościowych. Uznałem, że to najwyższa pora na taki odklejony eksperymentalny mumble’owy przerywnik. Potrzebowałem włączyć Caps Lock, zmieniłem styl pracy. Do tej pory najpierw pisałem – a epkę „RUN UP”, podobnie jak kilka numerów, które trafiły na „ASTHMĘ”, od razu nagrałem.

Czy to, czego słuchasz, też się zmieniło w ostatnich latach?

Teraz cała moja playlista to głównie drip energy – Key Glock, Playboi Carti, Ken Carson, Travis Scott, Young Thug. Lepiej wychodzi mi się z domu, gdy włączę „Music” Cartiego zamiast Gang Starr. Chociaż już w gimnazjum słuchałem trapu – Chief Keefa, Bobby’ego Shmurdy – i jestem totalnym geekiem tej muzy, to na przykład w 2020 roku na etapie robienia „manifestu”, słuchałem bardzo dużo gitar w stylu Rage Against the Machine z mojego wczesnego dzieciństwa i najntisowego hip-hopu.

W pewnym momencie przestałem wracać do starych rzeczy i zacząłem najwięcej słuchać tego, co wychodzi teraz i wydaje mi się świeże. Ostatnio najczęściej płyty „Plan A” Lil Tecca z zeszłego roku. Ten album nie jest tak syntetyczny, jak niektóre rzeczy w tym stylu i kinda reminds me o Young Thugu 2017. Miks jest bardzo ciepły, jest w nim bardzo dużo melodii. Lil Tecca świetnie operuje głosem.

Pierwotnie twój nowy projekt miał nazywać się „ASH-TANGA”. Dlaczego jednak nazwałeś nową płytę po prostu „ASTHMA”?

Tak miał nazywać się projekt z SHDØWEM. Uznałem, że self-titled będzie najbardziej właściwy, bo ten album to manifest niezależności, moja emancypacja artystyczna i życiowa. Ludzie kojarzą mnie, asthmę, z tym, że mam jakąś kminkę, moja muza niesie jakieś wartości, jest artsy. Chciałem stworzyć korelację pomiędzy mną z czasów debiutu a mną teraz. Dalej mam te same poglądy społeczno-polityczne co dawniej, ale przez to, że poruszam podobne kwestie, co na „manifeście” chociażby w projektach z Kasią, jako artysta muzyczny chciałem zrobić coś zupełnie innego.

Eksperymentowanie z brzmieniem i współprace, które podejmujesz, sprawiają, że trudniej cię zaszufladkować.

Na bank. Zwykle jestem najmłodszą osobą w pomieszczeniu. Moim celem jest, by za 10 lat być tak samo zadowolonym z dyskografii  i jednocześnie móc zagrać w filmie, napisać tekst dla kogoś albo zrobić perfo za granicą. Dzięki temu życie sztuką jest dużo bardziej fascynujące. Nie chciałbym być białasem w full capie, który ma 50 lat i jedzie na sentymencie do najntisów. Nie wszyscy raperzy starzeją się jak Kosi! (śmiech)

Trzy dni po premierze kończysz 25 lat. Jak czujesz się w tym momencie?

Teraz już mega dobrze. Jestem totalnie spełniony i chyba nigdy nie byłem tak spokojny przed premierą płyty. Przez ostatnie trzy lata dużo ludzi próbowało mi włożyć kij w szprychy i sprowadzić mnie do parteru. Jakiś czas temu nie wiedziałem, że będę mógł utrzymać się ze sztuki i jednocześnie produkować swój album. Wydanie płyty niezależnie to dodatkowy ogromny koszt. Wiem, jak trudne to było i fakt, że dowiozłem ten projekt na własnych zasadach jest najlepszym uczuciem ever. Nikt mi tego nie odbierze i nikt już tego nie zatrzyma.

okładka

“asthma” (2025), asthma

( Mintowe Ciasteczka )

Nasza strona korzysta z cookies w celu analizy odwiedzin.
Jeżeli chcesz dowiedzieć się jak to działa, zapraszamy na stronę Polityka Prywatności.