Prawdziwie heroiczny wysiłek. Agata Pyzik o nowej wystawie w Zachęcie „O czym wspólnie marzymy?”
( 31.10.2025 )
Mimo zmian administracyjnych i zakończenia rządów PiS, jest w budynku Zachęty coś, co wciąż komunikuje: jesteśmy w kryzysie. To uczucie, którego nie potrafię do końca opisać, a jednak mam wrażenie, że coś jest głęboko nie tak, kiedy w ogromnym budynku czynna jest tylko jedna wystawa, a i ta jest w jakiś sposób niespełniona.
Zaczynam rozumieć trochę lepiej, o co chodzi, kiedy jako pierwszą pracę wystawy „O czym wspólnie marzymy?” widzę znajomą, pozszywaną z jutowych worków monumentalną płachtę. To instalacja „Pałac snów” pochodzącego z Ghany Ibrahima Mahamy, którą już kiedyś widziałam. Było to w 2019 roku – pokrywała cały budynek Galerii Narodowej w centrum Tirany, kiedy polski kurator Adam Szymczyk otworzył tam wystawę „Tirana Patience”. W ramach wydarzenia zakryto część obrazów z trudnej, komunistycznej przeszłości Albanii, by w ten sposób zwrócić uwagę na prace współczesnych artystów, które miały „przykryć” dzieła komunistyczne. Ogromnie się wtedy na to zżymałam – jak to, po co wycinać komunistyczne dziedzictwo, dlaczego cenzurować te prace, przecież widz sam może podjąć decyzję, co chce oglądać, a czego nie. Co ważne, tuż przed otwarciem wystawy w Tiranie miało miejsce trzęsienie ziemi i galeria została zamknięta niemal natychmiast po wernisażu, a ze względu na korupcję i problemy administracyjne pozostaje zamknięta aż do dziś (!). Termin ponownego otwarcia jest wciąż przekładany, choć to jedyne muzeum sztuki nowoczesnej w Albanii.
Ibrahim Mahama, „Sika Asem”, 2013–2025, instalacja in situ (zszywana juta), praca powstała dzięki wsparciu Fundacji OmenaArt Foundation, fot. Daniel Rumiancew / archiwum Zachęty, CC BY-SA
W Zachęcie nie jest aż tak źle: nikt jej nie zamyka, musi sobie tylko jakoś poradzić ze skutkami ośmiu lat PiS i kilkuletnich rządów dyrektora Janusza Janowskiego, któremu niestety udało się storpedować mnóstwo ambitnych planów kuratorskich. Wśród nich były na przykład plany Joanny Kordjak, wybitnej kuratorki, która w dekadzie przed Janowskim zrealizowała wiele wspaniałych wystaw historycznych, subtelnie negocjujących polskie dziedzictwo socjalistyczne („Zaraz po wojnie”, „Kosmos wzywa!”, „Polska – kraj folkloru?”, by wymienić tylko kilka). Teraz powróciła do tych wątków, jednak „O czym wspólnie marzymy” (ze wsparciem pochodzącego z Ukrainy Tarasa Gembika i białoruskiej kuratorki Antoniny Stebur) jest już wystawą noszącą niezagojone rany po okresie pisowskim. Z mniejszym niż zwykle rozmachem, za ewidentnie mniejszy budżet. Jej tematyka – mroczne dziedzictwo „przyjaźni” Polski socjalistycznej z krajami tzw. trzeciego świata, które nie brały udziału w zimnej wojnie – jest bardziej aktualna niż kiedykolwiek.
Kawały gruzu
W Zachęcie praca Mahamy nie wisi na fasadzie budynku. Znajduje się na monumentalnej klatce schodowej i wydobywa z klasycznych marmurów jakiś mrok. Instalacja złożona z jutowych worków po kawie opowiada o ekonomicznym eksploatowaniu Afryki i może służyć za symbol większości relacji międzynarodowych, gdzie silniejszy wykorzystuje słabszego. Dla mnie jednak ta praca jak i cała wystawa w kontekście Zachęty opowiadają o czymś jeszcze – o kryzysie komunikacji.
W jednym z pomieszczeń wystawy są dwie akwarele, których status materialny jest niepewny. Pojawiają się i znikają za „zaparowaną” szybką dzięki inteligentnemu systemowi oświetleniowemu, który włącza światło, gdy ktoś zbliży się do gabloty. Jedna z akwareli przedstawia sylwetkę od klatki piersiowej w dół, posągowo muskularną, jak rzeźba socrealistyczna. Na brzuchu i udach tej sylwetki zawiązana jest kuffija – popularna „arafatka” – ale nie jest ona po prostu materiałem przewieszonym przez biodra, lecz częścią skóry, odciśniętą niczym tatuaż i niezmywalną. Jest jak piętno. W tę sylwetkę wciskają się odłamki gruzów, a ona sama umieszczona jest w ciasnym pomieszczeniu, które przypomina trumnę. Całość wygląda jak zaginiony obraz Andrzeja Wróblewskiego, tego wielkiego polskiego malarza modernistycznego, który opowiadał o traumie wojny. Autorem jest Palestyńczyk, Hosni Radwan, a białe kawały gruzu pochodzą ze zbombardowanego domu.
Tyle że to nie jest autentyczna praca, lecz jej kopia wykonana przez współczesnego artystę, Ahmeta Öğüta, tureckiego Kurda, obecnie na emigracji w Berlinie. Oryginał, prezentowany w Zachęcie na wystawie „Malarstwo palestyńskie” w 1980 roku, zaginął, tak samo jak dokumentacja całego pokazu, unikalnego w polskiej historii wystawienniczej. Dziś otwierałby nam oczy na tak wiele spraw.
Ahmet Öğüt, „Bezpieczny powrót zaginionego”, 2025, kopia dzieła Hosniego Radwana Pamięci Palestyny (z wystawy Malarstwo palestyńskie, CBWA, Zachęta, 1980), mural, inteligentne szkło, fot. Daniel Rumiancew / archiwum Zachęty, CC BY-SA
Nie było tak źle
Antykomunistyczna narracja wylansowana po 1989 zatarła wszelkie pozytywne ślady po socrealizmie, nauczyła nas myśleć, że Polska była jakimś więzieniem, państwem w permanentnym stanie wojennym. Przeciętny mieszkaniec naszego kraju nie ma bowiem pojęcia, jak ciekawe relacje zawiązywała Polska w okresie socjalistycznym. Nie będzie wiedział, że młodzi ludzie z krajów tzw. Ruchu Państw Niezaangażowanych, które nie brały udziału w zimnej wojnie – przede wszystkim z wyzwalających się wtedy z oków kolonializmu Afryki, Ameryki Południowej czy Azji – od lat 60. setkami przyjeżdżało do Polski. Widzieli ją jako okno na świat, kształcąc się w naszych szkołach filmowych i artystycznych, ale też na innych uczelniach. Mało mówi się dziś o tym, że nasze instytucje, z Zachętą na czele, chętnie pokazywały sztukę krajów zrzucających jarzmo zachodniego imperializmu, nie tylko z przyczyn propagandowych. I dlatego całkiem na miejscu było to, że Zachęta wspierała sztukę wywłaszczonych Palestyńczyków, nawet jeżeli stały za tym dwuznaczne motywy.
W latach 1949–1989 globalne kontakty Polski obejmowały: Azję (Chiny, Koreę Północną, Wietnam, Mongolię, Indie, Syrię, Jordanię, Liban, Irak, Iran i Kuwejt), Amerykę Łacińską (Meksyk, Kubę, Brazylię, Peru, Ekwador, Kolumbię, Wenezuelę, Argentynę i Panamę) oraz Afrykę (Egipt, Maroko i Algierię). W Zachęcie odbyło się ponad 30 wystaw sztuki z tych krajów! Więcej niż w latach tzw. wolności. „Odrzuciliśmy relacje z nie-zachodem – zdają się mówić kuratorzy trwającej ekspozycji „O czym wspólnie marzymy” – bo były naznaczone przemocą. Ale jednocześnie coś cennego utraciliśmy – internacjonalizm”. Dziś, gdy zachodnie liberalne demokracje są w kryzysie, tego internacjonalizmu potrzebujemy jak powietrza. A to dlatego, że powinniśmy rozumieć swoją politykę kulturalną i swoje relacje międzynarodowe poza binarnym kontekstem Wschód–Zachód, albo nawet Ameryka-Rosja. Aby to lepiej pokazać, kuratorzy postanowili zestawić doświadczenia z przeszłości z tymi z teraźniejszości. Wiele z tych pozornie odległych kultur zostało bowiem w Polsce i jest częścią naszego społeczeństwa, prowadząc na co dzień cichą, heroiczną walkę. Jedną z tych nacji na pewno jest Wietnam. Jednak chyba dopiero współczesna fala imigracji wywołana wojnami i kryzysami politycznymi, przede wszystkim z Ukrainy i Białorusi, stała się katalizatorem i dla polskiego społeczeństwa, i dla kuratorów, aby pochylić się nad tymi dawnymi więzami.
Wystawa pokazuje również, w jaki sposób ta przeszłość wpływa na polską sztukę dziś. Część artystów wystawiająca dziś w Zachęcie ma rodziców, którzy przyjechali do Polski i postanowili zostać, część przyjechała tutaj w ramach różnych programów wymian i już została, na przykład dlatego, że są uchodźcami z krajów w trudnej sytuacji politycznej. Artystka Oliwia Bosomtwe stworzyła na wystawie rodzaj muzealnej gabloty, w której wystawiła wybór prac afrykańskich artystów na dawną modłę, tak jakby to były etnograficzne eksponaty. W taki sposób Polacy najczęściej odnoszą się do osób o innym kolorze skóry: jeśli nie są rasistami, to popadają w inna skrajność, w fetyszyzację. Za motywem fetyszyzacji poszła też Kenijka Amy N. Muhoro, współautorka nowej, antykolonialnej ekspozycji Muzeum Etnograficznego. Muhoro stworzyła katalog obiektów ze swojego życia, kiedy po odchorowaniu covidu zauważyła, że traci pamięć. Zebrała je, żeby je zapamiętać, ale też ujęła je na sposób autoetnograficzny, pokazując, jak przedmioty codziennego użytku zostają umuzealnione.
Do niedawna łatwiej było udawać ślepego i głuchego na polski udział w międzynarodowych zbrodniach, ale ten stan rzeczy uległ zmianie chociażby z powodu sytuacji na polsko-białoruskiej granicy. W poruszającym muralu Minerva Cuevas nawiązała do meksykańskiej tradycji muralistycznej (w 1955 roku na Stadionie Dziesięciolecia miał powstać mural Davida Alfaro Siqueriosa w ramach „przyjaźni” naszych narodów) – i do kwestii prześladowania uchodźców oraz niszczenia białowieskiej przyrody. Można by dziś ironicznie uznać, że Stany Zjednoczone i Polska rzeczywiście się do siebie zbliżyły, ale nikt by nie zgadł, że punktem wspólnym stanie się rasizm: w tym wypadku podobny stosunek Amerykanów wobec Meksykanów i Polaków wobec uchodźców z Bliskiego Wschodu.
Minerva Cuevas, „Stadion społeczny”, 2025, mural, fot. Daniel Rumiancew / archiwum Zachęty, CC BY-SA
Reszta wystawy jest jeszcze bardziej poruszająca. Najciekawszymi momentami były dla mnie te, kiedy współcześni niepolscy artyści komentowali niepolską sztukę z krajów opresjonowanych. Tak jest u artystki ukraińskiej Oksany Brukhovetskiej, która zainspirowała się radykalnymi lewicowymi wyszywankami z Chile, tzw. arpilleras, i afroamerykańskim quiltingiem, pokazywanymi w Zachęcie w roku 1979, i stworzyła ich współczesne wersje. Chilijska sztuka arpillero to narracyjne wyszywanki tworzone przez kobiety. Rozwinęła się w latach 60. i 70. jako wyraz oporu przeciwko przemocy policji i junty wojskowej Pinocheta, który doszedł do władzy po krwawym puczu przeciwko socjaliście Salvatorowi Allende. Briukhovets stworzyła monumentalne wyszywanki (które są tradycyjną formą artystyczną również w Ukrainie) z heroicznymi portretami kobiet: białych, brązowych i czarnych. W jej ujęciu walka kobiet wszelkich etniczności z mizoginią, przemocą i rasizmem z różnych krajów staje się dziełem nawiązującym do międzynarodowych tradycji. Co ciekawe, jedną ze znajdujących się w Zachęcie prac zainspirował plakat radziecki z lat 60. apelujący do solidarności kobiet przeciwko imperializmowi. Artystka nie odrzuca więc całkowicie radzieckiego dziedzictwa, zastanawia się raczej, jak użyć go dzisiaj. Podobnie postąpiła Białorusinka Marina Napruszkina, której tkaniny możecie zobaczyć na Kijowskim Biennale w MSN. W obu tych pracach Napruszkina wykorzystuje slogany takie jak „Ziemia bez pamięci, ciało bez odpoczynku” czy „Przyszłość nie jest rozdzielana po równo”, nawiązując do współczesnych niesprawiedliwości, ale też do transparentów z czasów socjalizmu. Tutaj ponury przekaz zostaje rozbrojony poprzez nośniki tych sloganów, czyli huśtawki. Huśtając się na nich i wprawiając slogany w ruch, nabieramy symbolicznej władzy nad nimi.
Oksana Briukhovetska, „W solidarności z Ukrainą”, 2022, fot. Daniel Rumiancew / archiwum Zachęty, CC BY-SA
Nie robić z siebie ofiary
To jasne, że Polska do dziś angażuje się w relacje międzynarodowe nie dla samej „przyjaźni”, ale przede wszystkim dla zysku: kiedyś chodziło o zasoby naturalne, dziś raczej o tanią siłę roboczą. W ogromnej, immersyjnej pracy „Escorias” („żużel”) kolektyw Punto Espora każe nam błądzić po skomplikowanym labiryncie stworzonym z ogromnych zasłon pofarbowanych węglem, by zaprowadzić nas do symbolicznej „studni”. To projekcja, w której ekstrakcja węgla nabiera mrocznego, ale też dziwnie hipnotyzującego wymiaru. Z kolei praca wideo Marty Romankiv i Weroniki Zalewskiej opowiada o doświadczeniach dostawców Bolta i Ubera w Warszawie, osób pochodzących z Pakistanu, Zimbabwe i Białorusi. W filmie uderzyło mnie, do jakiego stopnia wszyscy starają się nie skarżyć na nic. Żaden z nich nie chce robić z siebie ofiary. Zszokowało mnie, kiedy bohater z Pakistanu opowiadał o rasizmie, którego doświadcza niemal bezustannie ze strony Polaków, lecz zaraz dodał, że radzi sobie z nim dzięki temu, że w podobny sposób traktowali go przedstawiciele wyższych kast w ojczystym kraju. „Wszędzie jest tak samo. Nie myślę o tym. Jestem szczęśliwy”. Jak wiemy, praca dostawcy i obecność każdego z tych mężczyzn z Polsce są uwarunkowane szczególnie brutalnym, zglobalizowanym rynkiem, który co prawda umożliwia ludziom łatwe przemieszczanie się w celu znalezienia pracy, lecz nie daje żadnej stabilności zatrudnienia. Jest wypaczeniem jakiejkolwiek idei przyjaźni między krajami.
Kuratorzy nie mówią jednak, że kiedyś było lepiej, nie ma tu ani krzty nostalgii. Jest za to silna tęsknota za ciepłem i czułością. Stąd duża instalacja kolektywu Galas, który zajmuje się w Warszawie gotowaniem, organizowaniem imprez rave i fundraisingiem na rzecz grup narażonych na wykluczenie. Ale wspólne gotowanie jest też łatwym sposobem na bycie razem. Kuchnia uchodzi za najbardziej podstawowy, ale i ambiwalentny sposób na przenikanie się kultur - niespecjalnie pomogła Wietnamczykom, Turkom czy Syryjczykom uchronić się przed rasizmem czy marginalizacją w naszym kraju. Ten fragment wystawy jest uroczy, ale i zbyt naiwny, bym uległa jego przekazowi.
GALAS, „Nie przeszkadzajcie — gotujemy!”, 2025, instalacja w formie kuchni społecznej, w której odbywają się publiczne warsztaty, we współpracy z projektantem Andreiem Stseburaką, fot. Daniel Rumiancew / archiwum Zachęty, CC BY-SA
Jakie braterstwo?
Wystawa opowiada o zmarnowanym potencjale polskiej kultury na prawdziwy multikulturalizm. Potencjał ten został zmarnowany nie całkiem z naszej własnej winy: ta wersja socjalizmu, którą wprowadzono w Europie Wschodniej, okazała się fałszywą obietnicą międzynarodowego braterstwa. Choć oparta na szlachetnych ideach antyfaszyzmu i antyrasizmu, okazała się płytka. Ale przynajmniej była. A wraz z upadkiem żelaznej kurtyny i nadejściem gospodarki kapitalistycznej, Polska po prostu odrzuciła wszystko, co wiązało się z komunistyczną przeszłością – także to, co było w niej cenne. Sztuka rozwijała się bowiem inaczej w niekapitalistycznych warunkach. Nie oglądano się bowiem na zachodni konsumpcjonizm, co stymulowało sztukę na sposoby, które dziś wydają się niemal niemożliwe.
Można więc powiedzieć, że i tym razem tkanina jutowa Ibrahima Mahamy coś za sobą skrywa. Na wystawie w Zachęcie nie ma spektakularnych instalacji, może poza tą kolektywu Punto Espora. Wygląda, jakby została zrobiona na szybko, z mniejszym budżetem niż zwykle. Tkanina skrywa różne kryzysy, między innymi kryzys porozumienia. Może nie tak potężny, jak ten w Tiranie, gdzie oligarchia, ekstrakcja złóż i petrodolary skutecznie uniemożliwiają uzyskanie porządnych funduszy na kulturę, mimo że Albania prowadzi negocjacje z Unią Europejską w sprawy umowy stowarzyszeniowej. W Polsce po 20 latach obecności w Unii i ponad dwóch latach neoliberalnych rządów pojawiła się zapowiedź innego kryzysu: większa swoboda ideologiczna niekoniecznie przekłada się na lepsze myślenie o kulturze. Okazuje się również, że nie przepracowaliśmy starego rasizmu, a do nich doszły nowe konflikty, m.in. nastroje antyukraińskie. Mimo że nasz sąsiad od ponad trzech lat walczy z imperialnym agresorem, rząd aktualnie kasuje programy kulturalne i oświatowe, które mogłyby ten stan rzeczy zmienić. I dlatego wystawę w Zachęcie uważam za prawdziwie heroiczny wysiłek: za niewielkie pieniądze grupa kuratorów-aktywistów wykonuje pracę, którą powinny wykonywać szerzej działające, lepiej dofinansowane instytucje. I nawet jeśli „O czym wspólnie marzymy?” nie wypada olśniewająco, to jest próbą skierowania naszych myśli na coś większego i wspanialszego.
„O czym wspólnie marzymy? Globalne związki – porzucone przyjaźnie”
Zachęta – Narodowa Galeria Sztuki
kuratorzy: Taras Gembik, Joanna Kordjak, Antonina Stebur
17.10.25 – 8.02.26