Obsesje Tomasza Mroza
( 09.11.2023 )
W sztuce zawsze najbardziej jarało mnie to, że nie wiedziałem, jak coś wykonać i nie wiedziałem, co z tego wyjdzie. Rozmowa z artystą
Opowiedz o wystawie Słońce było pierwsze w Monopolu. Co to za postać z oczami na dupie?
To postać ze średniowiecza, rysowano ją na marginesach książek. Miała same nogi, czasem korpus, na plecach twarz i czasem oczy właśnie na dupie. Nazywała się Grilloi. Symbolizowała zło, była wcieleniem Belzebuba albo innego demona. Ja nie wiem właściwie, o co mi w tym chodzi. Pracuję intuicyjnie. Na początku chciałem zrobić człowieka, który się zawala pod własnym ciężarem. Chciałem, żeby ta klęcząca rzeźba z gliny złamała się naturalnie w pasie, ale nie miałem na to pieniędzy i wystarczająco dużo czasu, więc zrobiłem same klęczące nogi. Potem wybuchła wiosna, wystrzeliły rośliny, na przykład łopian większy, więc pomyślałem, żeby dać tym nogom pod kolana wielki liść. I tak rzeźba zaczęła się rozwijać. Wtedy dostałem też zaproszenie od Frania Smorędy na wystawę z Teofilem Ociepką.
Ociepka był okultystą, wierzył na przykład w istnienie ciał, które żyją w świecie astralnym, pomiędzy światem fizycznym a duchowym. To pasuje do twoich postaci. Instalacja w Monopolu trochę przypomina miejsce kultu.
Pierwsza myśl o tej wystawie: wyobraziłem sobie demona siedzącego w rogu pomieszczenia, ale nie chciałem zrobić typowego szatana ze znanej nam ikonografii. Stworzyłem więc stworka, który jest ukryty w norze, a patyk i kamień wyznaczają jego drogę, która kończy się płaszczyzną z dziurą – to przejście do innego wymiaru, innej rzeczywistości.
Mówisz o tej brunatnej płaskorzeźbie, która przypomina odbyt?
To jest część projektu większej płaskorzeźby złożonej z kilkunastu elementów. Nie wykonałem całości, zrobiłem tylko jeden z prawych rogów kompozycji. Całość będzie złożona z różnych dziur. Niektóre będą odlane w terenie, tutaj, niedaleko Jeziorka Czerniakowskiego, a niektóre będą rzeźbione fizycznie. Na całości będzie wyryty prosty rysunek Dumb Wojaka.
Wierzysz w inne wymiary rzeczywistości i zjawiska nadprzyrodzone?
W liceum plastycznym wierzyłem w obce cywilizacje, że to one stworzyły religię i poprzez nią sterują ludźmi. Kultura sci-fi. Bardzo chciałbym, żeby istniały inne cywilizacje oprócz naszej, żeby w końcu wylądowali obcy na ziemi i powiedzieli „Hello! Jesteśmy tu, uratujemy was!”. To by rozbroiło całą religię. Od dłuższego czasu jesteśmy urabiani przez służby różnych państw. Fake newsy służą temu, żeby człowiek nie wiedział, co jest prawdą, a co fałszem. Tak, wiem, brzmi to jak kolejna teoria spiskowa, dlatego w pewnym momencie przestałem wierzyć w cokolwiek. Ale brakowało i brakuje mi czegoś duchowego. Na początku pandemii słuchałem wykładów mnichów buddyjskich, które pomagały mi uzyskać względny spokój wewnętrzny. Człowiek wierzący ma o tyle prościej, że może czuć się bezpieczniej – wierzy, że pójdzie do nieba i wszystko będzie super.
Tomasz Mróz, bez tytułu, 2022/2023, polimer, silikon, metal, żywica, akryl, 56 × 77 × 5.5cm/175 × 70 × 102 cm, dzięki uprzejmości artysty i Galerii Monopol
Może sztuka to twoje poszukiwania czegoś zamiast religii?
Może tak jest. Na pewno muszę się zapisać na terapię. Może wtedy dojdę, o co mi chodzi. Trzy lata temu, kiedy był Strajk Kobiet, byłem z przyjaciółmi pod lokalnym kościołem i myślałem, że wyrwę go z posadami. Oczywiście przyjechała żandarmeria z policją. Jedna z kobiet pod kościołem upadła na kolana wzywając na głos boga, żeby uratował jej kościół przed zgorszeniem. Zrobiło mi się jej żal, że przez nas tak musi cierpieć, ale od tamtego momentu moja czara goryczy się przelała i stałem się radykalny.
Z kościołem od zawsze zmagam się na maksa. Religia miała na mnie duży wpływ, bo pochodzę z bardzo katolickiej rodziny. Kościół był zawsze obecny w moim życiu, brałem nawet udział w pielgrzymkach do Częstochowy. Matka dotąd się mnie pyta, czy byłem w kościele w niedzielę, mimo że już dawno temu tłumaczyłem jej, dlaczego nie chodzę do kościoła i proszę, żeby nie poruszała tego tematu. Ale ona tego nie przyjmuje do wiadomości.
Przez całą podstawówkę przeczytałem dwie książki, „Życie po życiu” i „Życie po śmierci”, które dostałem od mojego pojebanego kuzyna. Były o tym, że wszyscy, którzy przeżyli smierć kliniczną, widzieli jakiś tunel, światło, spotykali się ze swoimi przodkami i wyświetlał im się w głowie film z całego ich życia. Po tej lekturze stwierdziłem, że nie ma sensu uczyć się czegokolwiek i zacząłem podpalać wszystko w okolicy. Byłem piromanem. Lubiłem patrzeć na ogień. Liceum plastyczne mnie uratowało, zacząłem się przyjaźnić z innymi ludźmi i odszedłem od podpalania. Pochodzę z prostej, chłopskiej rodziny. Trochę z przypadku jestem tu, gdzie jestem.
Tomasz Mróz, bez tytułu, 2023, silikon 12 × 38 × 49.5 cm, detal, dzięki uprzejmości artysty i Galerii Monopol
Dlaczego tak uważasz?
Miałem iść do szkoły zawodowej. Kończąc szkołę podstawową, miałem zawód wybrany przez ojca i załatwione praktyki stolarskie. Przyjaciel ze szkoły, Grzegorz Gonsior, namówił mnie na liceum plastyczne. Świadectwo miałem jednak mierne, więc to było trudne. Pomógł mi bardzo.
Dobrze się czułeś w tym liceum?
Tak, bardzo. Do momentu matury. Chodziłem do klasy między innymi z Radkiem Szlagą i właśnie Gonsiorem. To był 1998 rok, dostałem wezwanie do wojska. Miałem do wyboru: kierowca albo spadochroniarz. Wybrałem spadochroniarza, bo wiedziałem, że nigdy nie wyskoczę z samolotu – mam lęk wysokości. Poszedłem do liceum dla dorosłych, żeby się przed tym ratować. To było najgorsze liceum w Opolu. Z najniższym poziomem. I wyjechałem do Holandii, żeby zarobić na korepetycje.
Czytasz książki czy dalej trzymasz się swojej zasady?
Po studiach, jak weszły audiobooki, nadrobiłem większość klasyki i zacząłem głównie czytać literaturę sci-fi.
Profesor z ASP zapytał cię kiedyś: ćpasz? Bierzesz psychodeliki? Twoje pracę są nieźle pojechanymi wizjami.
Zawsze się bałem, że sfiksuję od narkotyków. Raz w życiu zjadłem grzyby. Kwasu nigdy nie próbowałem, zostawiłem to sobie na emeryturę. Miałem dużo znajomych, którzy eksperymentowali z różnymi substancjami. Jeden z nich nałożył sobie na głowę worek z butaprenem i w ten sposób się udusił. Inny kolega po grzybobraniu przyszedł do mnie kolejnego dnia, siadł na kanapie i milczał przez cały dzień, po czym zdiagnozowano u niego schizofrenię. Czułem, że nie powinien jeść grzybków, próbowałem go od tego odwieść. Prace są z życia, z przeżywania różnych sytuacji. Z dzieciństwa.
Strach trochę pomyśleć, jakie to przeżycia, doświadczenia?
Miałem kuzyna, którego matka siedziała w Stanach i stamtąd wysyłała jego ojcu horrory i pornosy. Rodzice zostawiali mnie z nim w domu z przekonaniem, że jestem bezpieczny. Nie wiedzieli, co się tam odpierdala. Miałem wtedy około dziesięciu lat. On puszczał nam pornosy, a zaraz potem horrory. Potem odgrywał sceny z tych horrorów, a my z drugim kuzynem uciekaliśmy do łazienki. Tyle że on do tego wszystkiego był złodziejem, więc otwierał drzwi śrubokrętem. Pamiętam też z lat osiemdziesiątych Oblicza śmierci na VHS-kach. Sceny fikcyjne były wymieszane z dokumentalnymi. Ktoś się rzuca na bramę i wylewają mu się flaki z brzucha. Albo scena u dentysty, który przewierca facetowi czaszkę na wylot. To mi zostało w głowie.
Jeździliśmy też na wieś. Rodzina ze strony matki to dwanaścioro rodzeństwa i każdy miał dzieci, więc było gęsto. „Bawiliśmy” się na przykład w Niemców i Żydów – kuzyn, ten pojebany, był Niemcem, a my Żydami i musieliśmy się ukrywać. Zakopywaliśmy się.
Straszne te zabawy.
To nie była w ogóle zabawa, my się go bardzo baliśmy. Wiedzieliśmy, że jak nas złapie, to dostaniemy wpierdol. Raz matka mnie z tym kuzynem wysłała na ryby. On łowił ryby, zabijał je rzucając o posadzkę i potem wrzucał martwe do wody. Koleś był psychopatą. W tym wszystkim moja mega katolicka rodzina wychowywała mnie w duchu, że Bóg jest miłością, wszyscy ludzie się kochają, a świat jest wspaniały. Z takim nastawieniem wyruszyłem do pracy zagranicę i okazało się, że świat w ogóle tak nie wygląda.
Ile miałeś lat?
Pierwszy raz ojciec wysłał mnie jeszcze w liceum. To było jak obóz pracy. Mieszkałem w kontenerach z ludźmi z Bośni, z Rosjanami, Portugalczykami, Polakami. Pracowaliśmy na polu. Po dwóch miesiącach ktoś ukradł mi cały hajs. Nie polubiłem się z Bośniakami – byli straumatyzowani, bo to było tuż po wojnie na Bałkanach, a ja nie miałem o tym pojęcia. Byłem jeszcze gówniarzem, więc posądziłem ich o kradzież. Nauczyłem się wtedy, żeby nigdy nie posądzać nikogo bezpodstawnie, bo okazało się, że okradli mnie Polacy. Z całego towarzystwa zachowywali się najgorzej. Pijaństwo, rzyganie, robienie bardachy. Nauczyłem się, że nie można oceniać ludzi i kierować się stereotypami.
Za każdym razem, kiedy wyjeżdżałem, mieszkałem z jakimiś dziwnymi postaciami. Pewnego dnia w pracy zabrakło jednego faceta. Okazało się, że wylądował w szpitalu, bo jakiś koleś przeciął go nożem. Poprosiłem, żeby mi pokazano faceta, który to zrobił. Po pracy wracam do domu, a on już siedzi z otwartą wódką przy stole i mówi „pij”. Nie wyrzucili go z pracy, tylko przenieśli akurat do mojego domu. Musiałem się z nim napić. I on nagle wstaje, wali pięścią w ścianę, wywala dziurę i krzyczy, że zaraz komuś zajebie. A jesteśmy sami… Mieszkaliśmy razem przez dwa miesiące. Miał taki zły tatuaż na ramieniu, który wyglądał tak, jakby go sobie sam wydziarał lewą ręką. Czaszka z korzeniami. Odważyłem się zapytać go pod koniec wyjazdu, co to jest. Powiedział, że jak zabije Niemca pochodzenia żydowskiego, to będzie miał koronę nad tą czaszką. To byli właśnie tacy ludzie. Mieszkałem też u starszego Holendra, który okazał się pedofilem. Koleś wcześniej prowadził dziecięcą drużynę piłkarską i opowiadał mi o chłopcach, w których był zakochany i którzy „byli jego”. Byłem uwięziony, bo zabrał mi paszport.
Historie jak z thrillera. I jak to się skończyło?
Zgłosiłem to w końcu w pracy i pomogli mi od niego uciec. Potem główny prezes fabryki przekazał mi, że policja się mną interesuje w związku z jakąś dziwną sprawą. Wiedziałem jednak, że to ten facet, bo on często gdzieś dzwonił i przedstawiał się jako policjant. Każdy wyjazd to były dziwne sytuacje. I jeszcze ta polskość.
To znaczy?
Do Holandii jeździli – i jeżdżą chyba nadal – najgorsi Polacy. Pamiętam, że w końcówce lat dziewięćdziesiątych Holendrzy się uśmiechali, jak mówiłem, że jestem z Polski, a w 2010 roku, kiedy byłem tam ostatni raz, holenderskie dzieci otoczyły mnie krzycząc „kurwa, kurwa”. Holendrzy nie jeżdżą za bardzo na wakacje, spędzają je na kempingach, w bungalowach, gdzie hodują kury ozdobne i inne zwierzęta. Mieszkają tam też często Polacy zatrudnieni w fabrykach. Polacy zabijali kury i gotowali z nich rosół. Topili się w kanałach. Rozniecali pożary w domkach. Potrącali Holendrów jadących na rowerach. Kiedyś szef mnie zapytał, dlaczego jak się pali dom w Holandii i ginie w nim człowiek, to musi zawsze być Polakiem? Robiłem wycieczki, żeby uciec od polskości. Wyjeżdżałem na weekendy. Starałem się robić wszystko, żeby ocalić swoją głowę.
Tomasz Mróz, bez tytułu, 2023, polimer, silikon, metal, akryl, 83 × 29 × 37 cm, detal, dzięki uprzejmości artysty i Galerii Monopol
Teraz bardziej rozumiem niektóre twoje prace: „Polish White Power” czy „White pride”.
Dwanaście lat pracowałem w Holandii, dziesięć lat w Norwegii, a teraz może czas na Islandię. Jest praca w hotelu i sprzątanie po turystach, którzy piją jakieś niebieskie drinki i rzygają na niebiesko. Ale trochę się przestraszyłem, jak usłyszałem o gościu, który osiemset metrów z pracy do domu czołgał się w zaspach. „Doszedł” w półtorej godziny.
Brzmi jak dobra inspiracja. Przypomniała mi się twoja wystawa „Śpij spokojnie żółw cię nie u…” w Galerii Foksal sprzed niemal dziesięciu lat. Przytulny drewniany pokoik, kwiat, łóżko z kołderką, pod którą nagle coś się poruszyło. I tajemnicza postać w oknie…
Bardzo lubię tę pracę, mam do niej duży sentyment. W tamtym czasie Agnieszka Czarnecka zaproponowała, że udostępni mi dom w Podkowie Leśnej. Przeprowadziliśmy się tam razem z Dominiką Olszowy, moją partnerką, która zaczynała wtedy studia na warszawskiej ASP. Zima była sroga – żeby otworzyć drzwi, trzeba było odśnieżać. Kable pod ciężarem śniegu często się zrywały i nie mieliśmy ogrzewania ani światła. Siedzieliśmy przy świecach. To było ciekawe doświadczenie. Zacząłem w Podkowie chodzić do lasu i wymyśliłem, że zrobię domek na drzewie, z którego będę obserwował trasy zwierząt i zrobię wystawę w lesie tylko dla nich. Przygoda skończyła się jednak dość szybko, gdy w nocy odpaliłem latarkę w lesie i poruszyły się gałęzie obok mnie. Bardzo szybko opuściłem las. Ale powstał drewniany pokój.
Rzeźbisz patyki. Dlaczego nie wykorzystujesz naturalnych?
Bo lubię sztuczność. Znajduję prawdziwe i ściągam z nich formy. Używam teraz polimeru, który jest przyjemny i przede wszystkim nie jest toksyczny. Szkodliwych materiałów używałem dużo w swoim życiu. Ale równie dobrze mógłbym odlewać w brązie czy złocie. Jakoś nie chcę wprowadzać do swoich rzeźb elementów „prawdziwych”. Złożyłem projekt na stypendium Miasta Stołecznego Warszawy, żeby eksplorować teren Jeziorka Czerniakowskiego. Projekt, który miałem w lesie, chcę przełożyć na owady, na mikroskalę, żeby było prościej. Chciałbym robić owadom i małym zwierzakom na przykład domki.
Jak dochodzisz do światów, które przedstawiasz w swojej sztuce?
Wymyślam, rysuję w zeszycie, a potem zaczyna się rzemiosło albo robię jeden element i zastanawiam się, co dalej. Ostatnio właśnie spróbowałem tak zrobić i jest to o wiele przyjemniejsze, tylko niestety zabiera jeszcze więcej czasu. Chodzi mi o coś, co bardziej przypomina malowanie obrazu. Malarka może łatwo zamalować przestrzeń obrazu i namalować coś zupełnie innego. W rzeźbie tradycyjnej, jaką uprawiam, to się nie do końca sprawdza, bo masz konstrukcję, która to uniemożliwia. Ale mimo to można się bawić i chyba o to w tym chodzi. W sztuce zawsze najbardziej jarało mnie to, że nie wiedziałem, jak coś wykonać i nie wiedziałem, co z tego wyjdzie. Ale tak naprawdę może cały ten proces jest nieistotny, bo dzisiaj, gdybym tylko mógł, zleciłbym firmie wykonanie animatroniki, formy i odlewów rzeźb. Cały czas jednak się blokuję, żeby nie robić niczego skomplikowanego.
Dlaczego ?
Głównie ze względów finansowych i czasowych. Dostawałem sygnały, że moja sztuka jest droga w produkcji. Ale sorry, najdroższa wystawa jaką zrobiłem, kosztowała piętnaście tysięcy złotych. A zazwyczaj w instytucjach państwowych były to kwoty około ośmiu tysięcy na realizację. Pierwsze, co zrobiłem podczas pracy do wystawy w Monopolu, to prototyp mechanizmu, który odpowiadał za ruch robaków. Ale zrezygnowałem z tego pomysłu, bo potem siedzę w domu i zastanawiam się, czy już się popsuło, czy zepsuje się jutro i będę musiał jechać rozwiązywać problem.
Jesteś sfrustrowany, że nie możesz zrealizować tego, co masz w głowie?
Irytuję się, jak widzę prace zagranicznych artystów, których produkcja kosztuje setki tysięcy dolarów. Na przykład prace Jordana Wolfsona produkuje Spectral Motion studio, które odpowiada za efekty specjalne do X-Men, Hellboy czy Stranger Things. Nie jestem w stanie w żaden sposób konkurować z takimi artystami. Jedyne, co mogę zrobić, to właśnie ograniczyć środki. Ale uwielbiam sztukę amerykańską i inspiruję się nią. Tyle że wszystko robię sam. Ostatnio zarzuciłem projektowanie skomplikowanych mechanizmów, ale teraz jak o tym mówię, to sam w to nie wierzę, bo myśląc o kolejnej wystawie, myślę o czymś w stylu perpetuum mobile.
Opowiedz mi o swoim projekcie Arka.
To był 2009 rok. Miałem obsesję, żeby zrobić arkę, ale taką, która by weszła do produkcji seryjnej. Jedna wersja byłaby dla biedoty, a druga dla bogatszych ludzi.
Czym ona miałaby być?
Mam tu rysunek, jak płynie ku zachodzącemu słońcu.
Wygląda trochę jak statek kosmiczny.
Miałaby gumowe boje i w środku niezbędne wyposażenie. W wersji „biednej” byłaby możliwość przeżycia dwa tygodnie, a w wersji lux – dwa miesiące. Tania wersja byłaby jednoosobowa, czyli fotel bezpieczeństwa połączony z kiblem. „Bogata” pomieściłaby rodzinę. Chciałem je eksponować trochę tak, jak pokazuje się nowe modele samochodów. Nie chciałem jej budować w całości, tylko pokazać jej przekroje. Zafiksowałem się na tym. Spędziłem około czterech lat na szukaniu sponsorów. Było kilka momentów, że już mi się wydawało, że zaraz się uda, ale ostatecznie okazywało się, że brakuje pieniędzy. W końcu odpuściłem.
Często narzekasz na brak dofinansowania. Czujesz się niedoceniony jako artysta?
Nie czuję się niedoceniony, ale mam dziwny sposób robienia sztuki. Nie wiedziałam, w zasadzie do tej pory nie wiem, jak się ze sztuki utrzymywać. Wiedziałem, że po skończeniu szkoły nie chcę na pewno robić tak zwanych fuch. Wolałem jechać zarobić pieniądze do Holandii czy Norwegii i to się przez jakiś czas sprawdzało. Żyję w ciągłej pętli: robię wystawę, staję się bankrutem, jadę zarabiać zagranicę, wracam, robię wystawę i tak w kółko. Od czasu skończenia szkoły nie miałem takiego roku, który mógłbym w całości poświęcić sztuce. Chciałbym to zmienić, bo po skończonej wystawie jest fajny rozpęd i ma się ochotę kontynuować proces albo rozpocząć coś nowego. Chciałbym uczestniczyć w rynku, być jego częścią, sprzedawać więcej, ale nie jest to takie proste. Rzeźba nigdy nie była popularna wśród kolekcjonerów. Teraz, kiedy nie mamy prawie żadnych instytucji państwowych, a te, które pozostały, nie mają środków finansowych. Są galerie prywatne, które są super, ale nie ma zachowanej równowagi i miejsca na eksperyment. Jestem artystą, który częściej pracował z instytucjami.
Może teraz, po wyborach, ta sytuacja się zmieni.
Mam w planach obchodzić dwudziestolecie twórczości w Opolu. A może to będzie od razu czterdziestolecie, bo znalazłem ostatnio dużo starych rysunków z okolic 1985 roku.
