Booker i kosmiczny moralitet: „Orbita” Samanthy Harvey
( 14.03.2025 )
Pod kosmicznym sztafażem i widocznym na poziomie stylu pseudofilozoficznym liryzmem nie kryje się nic poza ogólnikowymi refleksjami o tęsknocie za Matką Ziemią oraz o połączeniu kontynentów i wszelkiej materii.
Statystyki sprzedaży rosną, zachwytom recenzentów nie ma końca, a blurby na okładce usianej planetami ogłaszają, że książka Samanthy Harvey jest „piękna” i „budzi podziw”. Dla mnie nagrodzona Bookerem Orbita jest kosmiczną wydmuszką, ale to też dobry punkt wyjścia do zastanowienia nad historią i marką tej brytyjskiej nagrody.
Orbita, wydana nakładem Wielkiej Litery i w tłumaczeniu Kai Gucio, to druga najkrótsza książka w historii tych uhonorowanych Bookerem (po nagrodzonej w 1979 książce Penelope Fitzgerald Offshore). Oryginał liczy 137 stron, natomiast polskie wydanie ma większy margines – to całe 183 strony. Choć nie o rozmiar przecież chodzi. Wertując Orbitę, zastanawiam się, czy ta opowieść rzeczywiście pomieściła szereg pytań egzystencjalnych zapowiadanych przez wydawcę.
Słowami autorki, która w wywiadzie dla „Guardiana” określiła swoje dzieło mianem „kosmicznej sielanki”, Orbita miała łączyć realistyczny styl z precyzją literatury przyrodniczej i pokazywać orbitę okołoziemską bez odwoływania się do konwencji sci-fi. Jest tak, jak to w sielankach bywa: patetycznie i naiwnie.
Kosmiczne ambicje
Orbita to szósta książka Samanthy Harvey, a zarazem pierwsze jej dzieło, które ukazuje się po polsku.
Kosmiczne ambicje
W 2009 roku The Wilderness, historia o wdowcu borykającym się z demencją, znalazła się na longliście Bookera. Brytyjska pisarka wydała również autobiograficzną książkę The Shapeless Unease (2020) opowiadającą o bezsenności, na którą od lat cierpi Harvey. Bezsenność „przyczyniła się [także] do pisania o tym, jak orbitowanie wokół Ziemi 16 razy dziennie zaburza poczucie czasu”.
Samantha Harvey podczas gali wręczenia nagrody Bookera za rok 2024, fot. Neo Gilder, materiały prasowe nagrody Bookera
Akcja Orbity trwa zaledwie jeden dzień i jest osadzona w przestrzeni pozaziemskiej. Znajdujemy się na Międzynarodowej Stacji Kosmicznej, skąd sześciu astronautów „obserwuje swoją milczącą błękitną planetę, okrążając ją codziennie szesnaście razy”. W stosunku do Ziemi Międzynarodowa Stacja Kosmiczna porusza się z prędkością – doczytuję na stronie Europejskiej Agencji Kosmicznej – 7,8 km na sekundę, jedna orbita trwa więc około 90 minut, co w cyklu 24-godzinnym daje 16 okrążeń. Cykl ten – jak widać na włączonym do książki Harvey schemacie orbitowania – miał również wpływać na konstrukcję powieści. Rozdziały nazywają się na przykład „Orbita 3, wznoszenie”, „Orbita 3, schodzenie” i tak dalej, co nie wiąże się jednak w większym stopniu z ich treścią.
Choć astronauci znajdują się tak daleko od Ziemi, jak nigdy dotąd, z opisu wydawcy wynika, że „czują się jej częścią i chcą ją chronić. Zaczynają zadawać sobie pytania: Czym jest życie bez Ziemi? Czym jest Ziemia bez ludzkości?”. Zapowiedź tego, że nie astronauci, lecz nurtujące ich egzystencjalne tematy będą głównymi bohaterami książki, widnieje już w otwierającym zdaniu: „[o]krążając Ziemię statkiem kosmicznym, są tak razem i tak samotni, że nawet ich myśli, ich mity osobiste czasami się zbiegają”. Kawałek dalej czytamy:
„Jakaś obca cywilizacja mogłaby popatrzeć na nich i zapytać: co oni tu robią? Dlaczego nigdzie się nie wybierają, tylko kręcą się w kółko? Ziemia to odpowiedź na każde pytanie. Ziemia to oblicze uradowanej kochanki; patrzą, jak śpi i jak się budzi, i zatracają się w jej nawykach. Ziemia jest matką czekającą na powrót swych dzieci, pełną opowieści, zachwytu i tęsknoty”.
Poza kręceniem się w kółko Roman, Anton, Chie, Pietro, Shaun i Nell prowadzą także badania meteorologiczne, obserwują hodowane przez nich mikroby i kryształy białkowe, pielęgnują rzeżuchę, eksperymentują na myszach oraz poddają się rutynowym skanom mózgu. Dodatkowo w warunkach mikrograwitacji cała szóstka musi „walczyć z pokusą rozpłynięcia się”, czyli uniknąć zaniku mięśni. Astronauci prężnie ćwiczą na siłowni: wyciskają ciężary, a gdy jeżdżą na rowerze treningowym, „poniżej znikają kontynenty i oceany”. W innym rozdziale czytamy: „[k]ontynenty przesuwają się niczym pola i wioski oglądane z okna pociągu. Noce i dnie, pory roku i gwiazdy, demokracje i dyktatury”. I tak przez 183 strony. Wyliczenia mnożą się bez końca, co szczególnie widać w rozdziale „Orbita 13”.
Ziemia, tęsknota, krówki
Odnoszę wrażenie, że astronauci pojawiają się w Orbicie głównie dlatego, że ktoś, ktokolwiek, musi zadać te pytania egzystencjalne. Brytyjska autorka opowiadała dziennikarzowi „Guardiana”, jak w trakcie lockdownu oglądała relację na żywo z Międzynarodowej Stacji Kosmicznej. „Umieściłam w powieści astronautów, ponieważ potrzebowała ona bicia serca”; wyjaśnia też, że bohaterowie „są tylko częścią obrazu, a nie soczewką”. Pod kosmicznym sztafażem i widocznym na poziomie stylu pseudofilozoficznym liryzmem nie kryje się jednak nic poza ogólnikowymi refleksjami o tęsknocie za Matką Ziemią oraz o połączeniu kontynentów i wszelkiej materii. W narracji Harvey „Rosja i Alaska leżą nos w nos, a dzieli je ledwie odrobina wody”, z kolei „Europa przechodzi w Azję bez zbędnych ceregieli”.
Postaci astronautów są tak papierowe, że nawet ich najgłębsze tęsknoty zredukowane są do narodowych stereotypów. Według tego klucza dwójka Rosjan tęskni za krówkami (w oryginale, inaczej niż w przekładzie Gucio, pisanych egzotyzująco krovka), Japonka trzyma w swojej kabinie tomik poezji o japońskich górach, a Włoch ubolewa nad makaronem z proszku, tęskniąc za włoską wioską. W tym szeregu uproszczeń moim „ulubionym” elementem jest Roman. Jak czytamy w rozdziale „Orbita 14, wznoszenie”, Roman zdecydował, że zostanie astronautą, kiedy był w łonie matki. Z innego fragmentu wynika, że moment przełomowy dla jego przyszłej kariery nastąpił jednak nieco później, pod wpływem fantastycznych opowieści ojca o rosyjskich lądowaniach na Księżycu:
„Na jego pytanie, czy kiedy dorośnie, może zostać kolejnym Rosjaninem, który poleci na Księżyc, ojciec odpowiadał, że tak, może poleci, poleci, bo tak jest zapisane w gwiazdach. Że na powierzchni Księżyca, obok rosyjskiej flagi, stoi małe pudełko krówek, jego ulubionych mlecznych cukierków, pozostawione przez ostatniego kosmonautę. Że na pudełku widnieje jego imię, że pewnego dnia zje te krówki”.
W wywiadzie Pauliny Reiter z Harvey brytyjska autorka wspomina rozmowę z byłym astronautą NASA. Mówił on, że kiedy już znajdziemy się w kosmosie, „nie identyfikujemy się jako Polak, Brytyjczyk czy Amerykanin, lecz jako ludzie. I to jest piękna, jednocząca siła podróżny kosmicznej”. Harvey nie zgadza się z idealizmem byłego astronauty, twierdząc, że ten kto pierwszy postawi nogę na Marsie, „wbije w jego powierzchnię narodową flagę”. To, jak autorka idealizuje Rosję, jest jednak tematem na osobny artykuł. I tu odsyłam osoby czytające do opublikowanego na łamach „Dwutygodnika” artykułu Tetiany Mykytenko.
Co sprawia więc, że kapituła nagrody chwali pozaziemską perspektywę Harvey, twierdząc, zupełnie na serio, że to coś, czego „wcześniej nie spotkaliśmy w fikcji”?
Popyt na moralitet
O literaturze najwięcej mówi się teraz chyba w podcastach i mediach społecznościowych. W tym kontekście zastanawiam się nad korelacją między skromną objętością Orbity a post-Bookerowskim boomem na tę książkę. Być może zawdzięcza ona swoją popularność temu, że miło jest być na bieżąco, złapać nagrodzoną książkę, móc od razu wypowiedzieć się na jej temat. Wiele zdań Harvey, utrzymanych w stylu „Paulo Coelho wystrzelony na orbitę”, można wyjąć z kontekstu i używać ich jako motywacyjno-refleksyjnych mott.
Orbita jednak rozczarowuje na wielu poziomach: ze względu na jednowymiarowe postaci, monotonię narracji, natrętny liryzm. Ten ostatni został zastosowany po to, by nadać słabej opowieści pozory głębi i refleksyjności, korzystając ze stereotypowych wyobrażeń o tym, co uchodzi za liryczne. Komu zatem może podobać się Orbita? W pytaniu zawierają się niebezpieczeństwa krytyki literackiej: czy można w ogóle pisać, że coś jest bardziej godne naszej uwagi niż co innego? Projektować „zwykłego” czytelnika w retorycznej kontrze do osoby z wykształceniem literackim? Do tego dochodzi jeszcze debata towarzysząca Bookerowi od lat – czy proza ma być ambitna, czy raczej poczytna i przystępna.
Książki nominowane do nagrody Bookera w 2024 roku, materiały prasowe nagrody Bookera
Inne książki, które znalazły się na zeszłorocznej shortliście Bookera, to Held Anne Michaels, Creation Lake Rachel Kushner, The Safekeep Yael van der Wouden, Stone Yard Devotional Charlotte Wood oraz książka, która wydawała się faworytem i która niedługo ukaże się również po polsku nakładem Marginesów, czyli James Percivala Everetta. Przy tym zestawie nominacji dziwi, że Orbita wygrała jednomyślnie.
O tej jednomyślności wspomniał Edmund de Waal – brytyjski artysta ceramiki i przewodniczący kapituły Bookera w 2024. Orbita, jak mówi werdykt, opowiada o „zranionym świecie”, urzekając swoim pięknem i ambitnym podejściem do tematu. W mainstreamowych mediach nie ma żadnej negatywnej recenzji tej książki. I tak na przykład czytam, że to „wyrafinowana medytacja nad nadzieją, pięknem, tym, co zwyczajne, i tym, co spektakularne” („Guardian”); że „Harvey napisała niesamowicie osobliwą i na wskroś oryginalną książkę” („The New Yorker”), która na każdej stronie zawiera „zdania tak wspaniałe, że aż chce się odłożyć książkę z zachwytu” („The Boston Globe”).
Nie ma innej nagrody, która co roku generowałaby takie ożywienie na rynku książki, jak Booker. W Anglii na tydzień przed ogłoszeniem zwycięzcy Orbita sprzedała się w nakładzie prawie 30 tysięcy egzemplarzy. Z kolei dzień po ogłoszeniu werdyktu popyt na kosmiczny moralitet wzrósł o 3000%; był tak duży, że – jak podaje strona Bookera – Orbita przyćmiła statystyki bestsellerowego Mleczarza Anny Burns (Booker 2018), Shuggiego Baina Douglasa Stuarta (Booker 2020) czy Pieśni proroczej Paula Lyncha (Booker 2023).
Doinwestowana autopromocja
Warto pamiętać, że Booker to jedna z bardziej lukratywnych nagród – za znalezienie się na shortliście osoba nominowana otrzymuje 2,500 £, zwycięstwo oznacza 50,000 £. W przypadku młodszej siostry Bookera, czyli International Booker Prize, kwota ta podzielona jest równo między osobę autorską i jego/jej tłumacza czy tłumaczkę. Poza tym Booker nie oszczędza na autopromocji; są wywiady, media o dużych zasięgach, jest Instagramowy broadcast pełen międzynarodowych bookstagramerów, a od niedawna robi także nagrania, w których fragmenty nominowanych utworów czytane są przez aktorów i aktorki brytyjskich teatrów.
Nagroda inwestuje w reklamę od zawsze. A dokładniej od 1969 roku, kiedy to brytyjski wydawca Tom Maschler pozazdrościł Francji ichniejszej Prix Goncourt, czyli Nagrody Goncourtów. Maschler twierdził, że brytyjski rynek nie ma „wystarczająco ważnej” nagrody. „Aspirowałem do tego, aby stworzyć konkurencyjny (i promocyjny) klimat, ogłaszając co roku shortlistę” – mówił. Tłumaczył, że motywacją do stworzenia Nagrody Bookera była rosnąca popularność powieści jako gatunku oraz przyciągnięcie uwagi zarówno prasy, jak i coraz liczniejszej publiczności.
Dziś, przynajmniej w szerszym obiegu, rzadziej wspomina się o jeszcze jednym czynniku. Była nim kulturowa integracja rynku książki w Wielkiej Brytanii z peryferyjnymi rynkami kręgu Commonwealth – Wspólnoty Narodów. W otwarcie postkolonialnej polityce Bookera odbijały się – o czym szczegółowo pisze Chris Holmes – nie tylko nadzieje na stworzenie szerokiej, jednoczącej kategorii „najlepszych powieści w języku angielskim”, ale też pewna ekspansywność myślenia. Tak jak herbata stała się symbolicznie brytyjskim towarem, tak też Booker miał stać się znakiem towarowym „najlepszej” prozy, często pochodzącej spoza geograficznych granic Zjednoczonego Królestwa.
Branding Bookera
Lubię nagrodę Bookera, jej nieprzewidywalność, dynamizm, to, że nie kategoryzuje ona fikcji jako pasującej czy niepasującej do ich profilu. Booker czerpie odnawialną energię z tego, że panel jury zmienia się z każdą edycją. Zanim osoby czytające poznają longlistę (która nie była ogłaszana aż do wycieku nominacji w 2002 roku), obwieszcza się skład kapituły. Nominacje zawsze są zarówno odbiciem osobistych preferencji jej członków i członkiń, jak i próbą określenia priorytetów dla corocznej wyprawy w poszukiwaniu świętego Graala o nazwie „proza środka”.
Samantha Harvey, fot. Ula Soltys, materiały prasowe nagrody Bookera
Śledzę przygody Bookera od nieco ponad dekady. To zaledwie fragment ponad pięćdziesięcioletniej historii nagrody. W ostatnim dziesięcioleciu Fundacja Bookera, prowadzona przez dyrektorkę Gaby Wood, jest szczególnie skupiona na różnorodności kapituły, co ma gwarantować świeżość spojrzenia i zaskakujące wybory jej członków. Takie podejście wyróżnia nagrodę na tle podobnych inicjatyw, na przykład akademicko-dziennikarskiego establishmentu, z którym związana jest kapituła Pulitzera. Pomysł na zmianę jurorów jest też świetny z punktu widzenia PR-owego – zaproszone do obrad osoby dołączają w ten sposób do „klubu” Bookera, stając się częścią jego strategii promocyjnych.
Kolonialne dziedzictwo i kontrowersje
Popularne dziś przekonanie, że Nagroda Bookera jest nie tylko prestiżowa i wpływowa, ale i różnorodna, to część bardziej złożonej mozaiki: projektu postimperialnej powieści. W 1972 roku John Berger w przemowie I have to turn this prize against itself potępił ówczesnych sponsorów nagrody, przypominając o roli, jaką firma McConnell Plc. odegrała w kolonialnej eksploatacji Gujany. Jego przemowa do dziś pozostaje jednym z niewielu głosów konfrontujących ówczesną kapitułę z kolonialnym dziedzictwem, na którym ufundowana była nagroda Bookera. Na początku lat 70. protest Bergera oraz przeznaczenie połowy środków (wówczas 5,000 £) na rzecz British Black Panther Movement wzbudziło zainteresowanie opinii publicznej, przyczyniając się, nie bez ironii, do nagłego wzrostu popularności Bookera.
John Berger w trakcie bankietu Bookera, 1972 rok © materiały promocyjne nagrody
Ta od lat napędzana jest mniejszymi i większymi skandalami. Przykładów jest wiele – o czym bardziej szczegółowo pisze Merritt Moseley w książce A History of Booker Prize (2021). W 1983 roku na gali rozdania Salman Rushdie wpadł w furię po tym, jak jego Shame nie otrzymało nagrody. Innym razem jeden z jurorów przyznał, że nie przeczytał wszystkich nominowanych książek. W 1991 roku nie nominowano żadnej autorki, a koleje 4 lata nie były pod tym względem o wiele lepsze (nominowano po jednej kobiecie). Coraz silniejsze głosy krytyki sprawiły, że w 1996 roku powstała więc inna nagroda – The Orange Prize for Fiction, dziś znana jako Woman’s Prize for Fiction. Z bardziej współczesnych kontrowersji, w 2019 roku niezdecydowana kapituła postanowiła zignorować zasady, przyznając dwie nagrody Bookera; jedną dla Bernardine Evaristo, drugą dla Margaret Atwood.
Kilka lat wcześniej, w 2014 roku, zdecydowano, że do Bookera będzie można zgłaszać teksty spoza granic Wspólnoty Narodów; do kandydatury dopuszczona została każda książka, o ile jest napisana po angielsku i opublikowana w Wielkiej Brytanii – niezależnie od narodowości osoby autorskiej. Pozwoliło to odejść od mało wygodnego kryterium przynależności do Wspólnoty Narodów i pójść w stronę poszukiwania powieści globalnej. Decyzja oznaczała również włączenie autorów i autorki ze Stanów, co wywołało burzę medialną i protesty w obawie przed homogenizacją rynku. Media ponownie podjęły tę kwestię w 2017 roku, kiedy połowę shortlisty stanowiły autorki i autorzy z Ameryki Północnej.
„Byłam przekonana, że nie wygram”
Na tle ostatniej dekady wyborów Bookera Orbita wypada co najwyżej blado. Treść książki nie spełnia górnolotnych zamiarów, które anonsowali wydawca i autorka, i sprowadza się do ogólnikowych refleksji i wyliczanek wypowiadanych w eter przez sześciu bohaterów. Przypominają nam oni o płynności geograficznych granic oraz o pięknie Matki Ziemi, która jest „jedyną życiodajną siłą”. W rozdziale „Orbita 1, wznoszenie”, Harvey stawia sprawę jasno: „bez niej [Ziemi – A.M.] nie ma życia. Bez tej planety nie ma życia. Oczywiste”.
Zapytana o związek między eksploracją a eksploatacją kosmosu Harvey podkreślała, że ludzie jako gatunek mają z jednej strony „naturalną, piękną, pionierską ciekawość”, z drugiej jednak tendencję do zawłaszczania i kolonizowania. Osadzenie „akcji” Orbity w kosmosie samo w sobie też jest jednak wygodnym, egzotyzującym chwytem. W jednym z opisów czytamy, że „Afryka z kosmosu wygląda jak późny Turner: te niemal bezkształtne pejzaże z gęstym impastem, a gdzieniegdzie przebłyski światła”. W mnożących się porównaniach i wyliczeniach „kontynenty i kraje pojawiają się jeden po drugim, a Ziemia wydaje się nie mała, ale niemal nieskończenie połączona, epicki poemat złożony z płynnych wersów”.
Czy Orbita odniesie sukces również w Polsce? Nie wiem. Z zainteresowaniem będę śledzić recepcję książki, licząc na to, że polska krytyka sprowadzi na ziemię ten wystrzelony w kosmos entuzjazm.
W lekturze zarówno oryginału, jak i przekładu towarzyszyło mi przekonanie, że ktoś chce mnie nabrać. Może książka jest prowokacją; napisanym przez ChatGPT tekstem, który – w kolaboracji z Google Earth – ma służyć do zbadania, czy sztuczna inteligencja może z powodzeniem naśladować nasz zachwyt nad Ziemią? Zwycięstwo Orbity potwierdza, że kryteria brytyjskiej nagrody z roku na rok bardzo się zmieniają; raz zachwycają, raz rozczarowują. Potrafią też zaskakiwać. Również samą autorkę, która przyznaje, że zupełnie nie spodziewała się nagrody. I dalej wyjaśnia: „byłam przekonana, że nie wygram, otrzymanie nagrody wydawało mi się jakimś kosmicznem błędem”. Z mojej perspektywy – ciężko nie przyznać jej racji.
