Ciało wymyka się kontroli. „Mapy naszych spektakularnych ciał”

Ciało wymyka się kontroli. „Mapy naszych spektakularnych ciał”

( 15.11.2023 )

Powieść Maddie Mortimer jest świadectwem bezradności języka wobec śmiertelnej choroby. Jak wtedy, gdy Lia słyszy w szpitalu: „Jest wszędzie” i już wie, że przerzuty oznaczają wyrok śmierci. Recenzja


Powieść Maddie Mortimer, Mapy naszych spektakularnych ciał, to historia oparta na osobistym doświadczeniu autorki. Mama Mortimer zmarła na raka, pozostawiając po sobie dzienniki, które prowadziła codziennie, od dwudziestego piątego roku życia aż do śmierci. Córka przeczytała te zapiski i stworzyła na poły fikcjonalną opowieść inspirowaną wspomnieniami matki.

Głównymi bohaterami Map naszych spektakularnych ciał są Lia, jej mąż Harry i córka Iris. Los Lii jest przepowiedziany już na samym początku – poznajemy ją w momencie, gdy dowiaduje się o nawrocie raka. Kiedy diagnoza wywraca świat Lii do góry nogami, granice między przeszłością a teraźniejszością zaczynają się zacierać, głęboko ukryte sekrety wypływają na wierzch, a język narracji, dotychczas sprawny i precyzyjny, okazuje się całkiem bezradny. 


Główna bohaterka na co dzień zajmuje się tworzeniem książek do nauki słówek dla dzieci – tworzy je analogowo, rysując każdy z elementów tuszem kreślarskim. Jej ostatnim ukończonym dziełem jest książka o anatomii, w której przytacza precyzyjne definicje poszczególnych części ciała. Wyszczególnione w powieści fragmenty tych książek są jedynym elementem Map utrzymanym w jednolitym stylu. W innych partiach książki język zmienia się nieustannie, a eksperymentalna, nowatorska forma Map wyróżnia się na tle innych literackich historii o nowotworze.

Problem w odnalezieniu odpowiednich słów do opisania choroby jest również poruszony w powieści Śmierć przychodzi nawet latem Zsuzsy Bánk (przeł. E.Kalinowska, Czarne 2023). Nowotwór rozpycha ciało chorującego i zawłaszcza fabułę, ukazując niemoc bohaterów wobec postępującej choroby („rośnie we śnie, dzień i noc, pozwala sobie na to, rozprzestrzenia się, my mu na to pozwalamy”). Język jest bezbronny w obliczu śmierci. „Nie mieliśmy żadnego innego tłumaczenia dla tych trzech liter, żadnego innego znaczenia, tylko ten jeden synonim, rak to w naszym słowniku śmierć, to umieranie, rak nie ma żadnej innej treści, nie pozostawia przestrzeni dla myśli, nie pozwala na zmianę znaczenia ani na jego umniejszenie, nie dopuszcza niczego innego”, mówi narratorka.

O raku czytamy też w eseju „Na coś trzeba umrzeć” Adrianny Alksnin (wyd. Ha!Art), która dostaje diagnozę raka nerki. Autorka również szuka własnego języka, by móc pisać o chorobie. Stara się uniknąć zwyczajowych „toposów onkopisania”, posługując się humorem i groteską. 

Maddie Mortimer stawia jednak na bardziej rygorystyczne rozwiązania – personifikuje raka, oddaje mu głos i krok po kroku przedstawia odbywaną przez niego „turystykę katastrofalną”. Najciekawszym chyba zabiegiem autorki jest przeplatanie dwóch rodzajów narracji, w których istotną rolę odgrywa sposób zapisu – typografia ma tu ogromne znaczenie. Narracja nowotworu rozsadza więc nie tylko ramy gatunkowe i językowe, ale i graficzne. Użycie różnego rodzaju fontów, roztrzelonego tekstu i fantazyjnych zawijasów, które w innych powieściach mogłoby drażnić, świetnie się sprawdza u Mortimer. Te fragmenty są zarówno osią książki jak i partiami, w których narracja ulega rozpadowi. W tym kontraście tkwi wartość powieści.

Bohaterka jako ciało

Z licznych retrospekcji dowiadujemy się, jak na przestrzeni ponad trzydziestu lat zmieniał się stosunek głównej bohaterki do swojego ciała. Lia dorasta na plebanii w poczuciu, że ciała należy się wstydzić, a każda jego część należy do Chrystusa. Gdy ma dwanaście lat, jej rodzice – surowa Anne i wycofany, bogobojny Peter – przyjmują do swojego domu prawie dorosłego chłopca – Matthew. Rodzice Lii wierzą, że chłopak zmierza do święceń kapłańskich i pozostają ślepi na namiętność rodzącą się między dwojgiem nastolatków. Lia pragnie Matthewa, ale każde ich zbliżenie przypomina akt agresji. „Przy nim każdy kolejny raz był bardziej świński, bardziej zaskakujący od poprzedniego, Matthew odwracał zwykłą chronologię aktu tak, że sam seks często stawał się grą wstępną, a zwieńczeniem był moment pierwszego zetknięcia ust”. 

*Reklama

Toksyczna relacja trwa kilkanaście lat i destabilizuje życie Lii, która traci wiarę w to, że w jej życiu zagości równowaga, że „zazna prawdziwej ulgi”. Cały okres dorastania spędza na czekaniu aż Matthew wróci ze swoich licznych podróży. Wówczas następują krótkie momenty ekstazy, gdy mężczyzna odwiedza ją, uprawia z nią seks i ponownie znika. 

Niespodziewanie czułości wobec ciała uczy jej Harry – przyszły mąż bohaterki – którego bezwarunkowa miłość ratuje Lię. Poznają się podczas pracy na działce. Mężczyzna po pracy na uczelni zajmuje się uprawianiem brukwi, fasoli wielokwiatowej i innych warzyw, a pielęgnowanie roślin daje mu poczucie spełnienia. W ten sam sposób, z podobną delikatnością Harry pielęgnuje uczucie do Lii. Gdy w ich dojrzałą już miłość wkrada się rak, a ciało Lii ulega powolnemu rozpadowi, niszczeje też świat Harry’ego. Wzruszająca scena następuje, gdy zrozpaczony mąż doszczętnie niszczy swój ukochany, doglądany przez wiele lat ogród.

W powieści ciało wymyka się kontroli. Jest agresywnie obecne – jak w przypadku seksu Lii z Matthew; lub boleśnie nieobecne – jak wtedy, gdy Lia jest molestowana w pociągu, a jej oprawca trafia na puste miejsce po usuniętych piersiach. Poza kontrolą jest też ciało pożerane przez chorobę. Widzi to Lia i widzą to jej najbliżsi – ciało wymiotuje, żółknie, niespodziewanie się wypróżnia, czołga się po podłodze. W końcu „rak jest chorobą ciała” – jak pisze Susan Sontag w Chorobie jako metaforze – „nie tylko nie objawia niczego duchowego, lecz dowodzi w sposób nader brutalny, że ciało to tylko ciało”. Boleśnie przekonują się o tym bohaterowie książki – zwłaszcza Harry, który „zaczyna postrzegać Lię jako ciało. Ciało, które choruje, ciało, które wchodzi w drogę pozostawania przy życiu”.

Kleksy i popękane artefakty 

Dziękujemy!
( Film ) ( Recenzja ) ( Paweł Mączewski )

Mr. Freedom: jak William Klein pokazał faka Jankesom i Wujowi Samowi 

Mapy naszych spektakularnych ciał są świadectwem bezradności języka wobec śmiertelnej choroby. Jak wtedy, gdy Lia słyszy w szpitalu: „Jest wszędzie” i już wie, że przerzuty oznaczają wyrok śmierci. Czasami język narracji jest zbyt niejasny, jak wtedy, gdy lekarze mówią o „pewnej klinice w Niemczech”, by dostarczyć nie odbierać pacjentce resztek nadziei, a czasem jest też zbyt łagodny – na przykład wtedy, gdy Lia tonie „przez skórę i kość i narząd, przez gabinet lekarski i biurko, i pielęgniarkę, i męża odległego jak księżyc Capri Sun”, i nie potrafi nazwać swojego bólu.

Nazywanie spustoszenia, które sieje w ciele choroba, Mortimer zostawia samemu rakowi. Narracja nowotworu jest zaskakująca – niekiedy poetycka („Dzisiaj gram na fortepianie jej żeber. Co druga nuta jest bemolem”), w innych partiach mroczna i ironiczna. Rak jako bohater jest piekielnie inteligentny. Kapryśność i wyrafinowanie jego narracji sprawiają, że jego głos atakuje ciało, przeobraża się w nie, a nawet tworzy z Lią romantyczną, ale i toksyczną relację. Im bliżej finału – tym mocniej splatają się ze sobą głosy Lii i jej choroby. Hybrydowy charakter końcowych rozdziałów podkreśla ciche przejście „Ja” w ogromne, niezmierzone „Ty”. Bo „śmierć nie wydarza się w pierwszej, czy w trzeciej osobie, tylko w drugiej”.
Może właśnie dlatego Lia tworzy swój własny, domowy i czuły język, który dzieli razem z córką. To ich „słowo-rozmowy” budują ich intymny świat i pozwalają matce znaleźć schronienie przed chorobą. Książka Mortimer to także piękna opowieść macierzyństwie. Dwunastoletnia Iris odziedziczyła po matce bystrość i fascynację słowem, ma poczucie  „nieograniczonych możliwości tego, czym mogą być różne rzeczy i co znaczą różne słowa”. 

Bliska relacja Iris z Lią jest przeciwieństwem chłodu, który panował między Lią a jej matką. Bohaterka wypełnia więc świat swojej córki tym językiem, którego sama szukała w dzieciństwie. 

Lia nie burzy bezpiecznej relacji z córką nawet w ostatnim stadium choroby. Gdy Iris pyta: „Dlaczego jesteś taka żółta?”, Lia – wiedząc, że córka nigdy nie zapomni, jak wyglądała matka przed śmiercią – stara się złagodzić opis swojej choroby czułością, odpowiadając, że żółć jest miłością wobec Iris. „Najsilniejsze, co we mnie zostało. I ona jest wszędzie. Całą nią przesiąkłam”. Iris również do końca gra w tę grę. Doskonale wie, że żółte ciało jest wynikiem słabnących narządów. Mimo to bohaterki „milczą, z szacunku dla tych małych fikcji, które muszą razem tworzyć, żeby jakoś to przetrwać”. 

„Śmierć ma to do siebie, że wyostrza życie” – pisze Mortimer i rzeczywiście uwypukla w powieści piękno bliskości, bezwarunkowej miłości i troski o słowa, które kierujemy do siebie nawzajem. Bo język rozkwita tam, gdzie budujemy czułe więzi.  

Dziękujemy!

Maddie Mortimer, Mapy naszych spektakularnych ciał, tłum. Agnieszka Walulik, Wydawnictwo Poznańskie 2023, s. 472

( Mintowe Ciasteczka )

Nasza strona korzysta z cookies w celu analizy odwiedzin.
Jeżeli chcesz dowiedzieć się jak to działa, zapraszamy na stronę Polityka Prywatności.