Wymyślanie końca świata: „Pieśń prorocza” Paula Lyncha
Pieśń prorocza to opowieść o tym, jak liberalna demokracja stacza się w reżim. Łącząc konwencje dystopii i realizmu, Paul Lynch pyta w tym tekście: czy w czasach powszechnego znieczulenia powieść może być dla nas ćwiczeniem z radykalnej empatii?
Wydana nakładem Marginesów w świetnym przekładzie Kai Gucio Pieśń prorocza to narracja o utracie wolności, rodzicielskiej miłości poddanej próbie i bezradności wobec politycznej opresji. W zeszłym roku książka została uhonorowana Nagrodą Bookera. Esi Edugyan – autorka Washington Black (2018) i przewodniczka ówczesnej kapituły – podkreśliła, że proza Lyncha z wyrazistością oddaje niepokoje współczesności, „przedstawia realia państwowej przemocy, nie dając przy tym łatwych pocieszeń”; dodała też, że osoby czytające nieprędko zapomną zawarte w Pieśni proroczej ostrzeżenie. Oby, bo w Pieśni proroczej Lynch chciał – jak mówi w jednym z wywiadów – uchwycić niepokoje zachodnich demokracji. Lynch robi to tak przekonująco, momentami wręcz brzmiąc, jakby pisał książkę z przepisu na zdobycie nagrody, że na początku książki zamieszczono zapis: wszelkie podobieństwo do przedstawionych osób, sytuacji czy miejsc jest przypadkowe.
Eilish Stack mieszka w kraju, który przypomina współczesną Irlandię, jest naukowczynią z doktoratem z biologii komórkowej i molekularnej oraz matką czwórki dzieci. Jej postać pojawia się już w pierwszym zdaniu:„zapadła noc, a ona stała przy oknie wychodzącym na ogród i nie usłyszała pukania”.
W domu Eilish pojawiają się mężczyźni z Urzędu Spraw Narodowych Garda (USNG). Poszukują oni Larry’ego – męża Eilish, działacza związkowego, który zostaje oskarżony o wywrotową działalność. Niedługo będzie się starał udowodnić, że aktywność prodemokratyczna nie jest wymierzona przeciwko państwu. Jak u Kafki, wraz z dźwiękiem pukania zachwiany zostaje porządek rzeczywistości, a w życie bohaterki wdziera się dławiący niepokój.
To mocne, ale też klasyczne otwarcie. Zapowiedź tego, że Pieśń prorocza będzie książką poważną, dotykającą kwestii etycznych, dostajemy już wcześniej: w mottach wybranych przez Lyncha i tworzących kontekst dla tytułu. Pierwszy cytat pochodzi z Księgi Koheleta, drugi to fragment z Bertolta Brechta. Lynch chciał dodać jeszcze jedno motto – z książki The Crossing Cormaca McCarthy’ego, ale brytyjski wydawca nie uzyskał pozwolenia. Te motta, które weszły do książki – jak to jest zazwyczaj w przypadku dobrze dobranego paratekstu – pozycjonują naszą lekturę. Lynch pisze za Brechtem: „Czy w tych mrocznych czasach / też się będzie śpiewać?”, „Też, będzie się śpiewać / O mrocznych czasach”.
Dialog tytułu i epigrafów kojarzy mi się z jednym ze znaczeń greckiego słowa „apokalipsa”, które pierwotnie odsyłało nie do końca świata lub katastrofy, lecz do objawienia. Być może ta właśnie etymologia wyjaśniałaby nieobecność proroka w tej powieści? Kiedy dzień po wyborach w Stanach scrollowałam Facebooka, pomyślałam, że drugie skojarzenie z apokalipsą, które może się uruchamiać, to współczesny dyskurs o zmierzchu demokracji. Jak mówi Maciej Jakubowiak, autor książki Ostatni ludzie. Wymyślanie końca świata (2021), jesteśmy regularnie karmieni „skojarzeniem autorytarnej władzy z apokalipsą”.
Wraz z rozwojem wydarzeń dystopijna aura staje się coraz mocniejsza. Liberalna demokracja przeradza się w reżim zaskakująco szybko: od przesłuchiwania rzekomo zagrażających systemowi osób, przez wstrzymanie wydawania paszportów, wprowadzenie poboru wojskowego i godziny policyjnej, odcięcie kraju od zagranicznych mediów, aż po otwarty konflikt.
Rozpad demokracji wydarza się w tym samym czasie, co kryzys emocjonalny i towarzysząca mu próba ratowania rodziny. Sytuacja zagrożenia na poziomie państwowym staje się częścią codziennych napięć, szczególnie w relacji Eilish z jej nastoletnimi dziećmi. Wspomnieć wystarczy, że najstarszy syn odmawia pójścia do szkoły z internatem i postanawia dołączyć do grupy rebeliantów, córka w mocno symbolicznej scenie konfrontuje Eilish z tym, że Larry nie wróci, a młodszy syn odreagowuje napięcie, buntując się i głosząc prawdy o robaku, który pochłania rzeczywistość. „Chciałabym, żebyś skończył z tymi bredniami o robakach, mówi [Eilish], nie podoba mi się to. Ale robak to fakt, odpowiada chłopiec, nie obchodzi go, czy ci się to podoba czy nie” – czytamy w piątym rozdziale. Wprowadzenie abstrakcyjnego motywu robaka – jak podejrzewam, nawiązanie do Przemiany Kafki – jest tu potrzebnym zabiegiem; pozwala zarówno rozładować narracyjne napięcie, jak i ukazać absurd sytuacji oraz sposób przeżywania jej przez dziecko.
Warto podkreślić, że powieść Lyncha unika wpisania się w jakikolwiek istniejący idiolekt historyczny czy polityczny. Kiedy zapytałam tłumaczkę powieści Kaję Gucio, co było dla niej największym wyzwaniem w procesie przekładu, wskazała problem z tym, jak w przekładzie oddać bezdech oryginału, i jak nie dać polskiemu odbiorcy powodu do odczytywania książki zerojedynkowo. Pieśń prorocza działa na poziomie symbolicznym – wyjaśnia Gucio, dodając, że: „jednocześnie daje wiarygodny portret życia w nieustannym napięciu i lęku”.
Nie sądziłam, że kiedykolwiek podczas pisania recenzji skorzystam z wyrażenia: książkę czyta się jednym tchem. Lektura Pieśni proroczej jest jeszcze intensywniejszym doświadczeniem, bo czyta się ją nie tyle jednym tchem, co na bezdechu. To skutkiem stworzenia takiego stylu, który byłby w stanie udźwignąć tematykę powieści. Lynch nie jest, rzecz jasna, w tych poszukiwaniach jedyny. Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że styl Pieśni proroczej czerpie do nagrodzonej Bookerem głośnej książki Milkman Irlandzkiej pisarki Anny Burnes (2018), w Polsce wydanej kilka dni temu jako Mleczarz w przekładzie Agi Zano. U Lyncha w pamięć zapadł mi choćby charakterystyczny fragment, w którym starszy już ojciec Eilish zwraca się do córki takimi słowami:
Oboje jesteśmy naukowcami, Eilish, należymy do tradycji, ale tradycja to nic innego jak to, na co wszyscy się zgadzają, naukowcy, nauczyciele, instytucje, jeśli zmienisz właściciela instytucji, możesz także zmienić właściciela faktów, możesz przekształcić strukturę wierzeń, to, co uzgodniono, i tak właśnie robią, Eilish, to naprawdę całkiem proste, PSN próbuje zmienić to, co ty i ja nazywamy rzeczywistością, chcą ją zamulić jak wodę, jeśli stwierdzasz, że jakaś rzecz jest inną rzeczą, i powtarzasz to dostatecznie wiele razy, to musi tak być, a jeśli powtarzasz to w kółko, ludzie przyjmą to za prawdę, sama idea nie jest już oczywiście stara, to naprawdę nic nowego, ale ty obserwujesz, jak rozgrywa się to w twoich czasach, a nie w książce.
W klaustrofobicznym świecie powieści brakuje nie tylko metaforycznego, ale też dosłownego oddechu. Opowieść poprowadzona jest głosem narratora, który nie wie więcej niż bohaterka czy osoby czytające. Choć mówi on teoretycznie w trzeciej osobie, trzyma się blisko przeżyć Eilish i to na jej perspektywie skupia się narracja. Wszystko wydarza się w czasie teraźniejszym, w długich sekwencjach bez pauz, akapitów czy wyodrębnienia dialogów. Skoro Eilish nie ma gdzie uciec ani gdzie się zwrócić po pomoc, to również na poziomie formy nie ma przestrzeni na oddech czy biel graficzną.
Ciekawe, że na longliście zeszłorocznego Bookera znalazły się aż cztery pozycje z Irlandii. Obok Lyncha były to The Bee Sting Paula Murraya, How to Build a Boat Elaine Feeney i Old God’s Time Sebastiana Barry’ego. Co więcej, Lynch jest piątym po Iris Murdoch, Johnie Banville’u, Roddym Doyle’u i Anne Enright irlandzkim pisarzem, który otrzymał Bookera. W niedawnym wywiadzie dla „Guardiana” na pytanie o współczesną irlandzką powieść Lynch opowiadał, że Irlandia jest w momencie rewolucji społecznej, która ma głęboki wpływ na sztukę. „Kiedyś żyliśmy w cieniu krzyża, teraz jesteśmy kosmopolitycznymi Europejczykami tworzącymi postkatolickie społeczeństwo, eksplorującymi i na nowo określającymi, co to znaczy być Irlandczykiem w zglobalizowanym świecie” – twierdził, dodając – „nasza sztuka eksplodowała z niesamowitą energią, aby sprostać temu momentowi. Prophet Song wydaje mi się powieścią globalną, ale bezsprzecznie irlandzką”.
Przeglądając fragmenty angielskich recenzji zamieszczonych na okładkach oryginału, mam wrażenie, że w odbiorze Pieśni proroczej dominuje perspektywa globalna. Wobec bardziej naglących skojarzeń i interpretacji dyskusje o związkach książki z historią literatury irlandzkiej mogą schodzić na dalszy plan. A jednak warto pamiętać, że w ostatnich dekadach, szczególnie pod wpływem socjopolitycznych zmian związanych z szybkim wzrostem ekonomicznym tzw. celtyckiego tygrysa (1994-2008), zwiększyła się zauważalność irlandzkiej fikcji. Kilka lat po tym, jak literacką Nagrodę Nobla zdobył Seamus Heaney, w Irlandii stworzono posadę o nazwie „Ireland Chair of Poetry”, potem kolejną: „Fiction Laureate”, jednocześnie działalność rozpoczęły też niezależne wydawnictwa takie jak Lilliput Press, New Island Books, Tramp Press oraz magazyny literackie typu „Banshee” czy „The Moth”.
Choć literatura irlandzka może nam się kojarzyć z eksperymentami stylistycznymi Joyce’a i Becketta, jej historia nie należy do najłatwiejszych. W trakcie spotkania-performance’u w ramach tegorocznego Festiwalu Conrada Sebastian Barry zaznaczał, że wczesne dzieje literatury irlandzkiej pisane były z perspektywy kolonizatora – Wielkiej Brytanii. Jednym ze znanych przykładów zawłaszczania narracji jest powstały w trakcie podboju Irlandii przez Tudorów pamflet A View of the Present State of Ireland (1596) pióra angielskiego poety Edmunda Spencera. Historia kolonizowania Irlandii przez koronę brytyjską rozpoczyna się oczywiście wcześniej, wraz z pierwszą inwazją anglo-normańską z końca XII wieku.
Pisząc o formalnych i tematycznych wyborach irlandzkich pisarzy i pisarek, akademiczka Susan Cahill zaznacza, że autorów i autorki jak Roddy Doyle, Jamie O’Neill, Mary Morrissy, Lia Mills, Anne Enright czy wspomniany Barry łączy gotowość do przyjrzenia się mitom definiującym narodowość oraz uczuciu niepewności wobec własnej historii. Irlandzkie pisarstwo często podejmuje wątek przełamywania milczenia, niejednokrotnie sięgając po głos ekscentrycznych narratorów, którzy wychodzą poza perspektywę centrum.
Pieśń prorocza należy do książek, których warto doświadczyć, zanim zacznie się je opisywać. Trudność w jej recenzowaniu polega na tym, że każde omówienie poruszających scen uprzedzałoby rozwój wydarzeń. Świetnie napisana, przemyślana pod względem formy Pieśń prorocza jest zbyt dobra, by spojlerować, a tym samym odbierać osobom czytającym napięcie i niepewność, które tkwią przejmującej historii. Rozczarowaniem były dla mnie ostatnie strony powieści. Pod pozorem otwartego, niedopowiedzianego zakończenia, Lynch używa w nim najoczywistszej z dostępnych metafor przesiedlenia i emigracji, uderzając w tony moralizatorstwa i wymuszając na nas emocjonalną reakcję. Mimo ogólnie dobrych wrażeń z lektury, deklarowany cel Lyncha, by zwrócić uwagę na kryzys migracyjny i przywileje zachodnich demokracji, odsłania naiwność jego myślenia o współczesnych konfliktach, szczególnie tych rozgrywanych na Bliskim Wschodzie.
W książce tej Lynch uchwycił zło, które – jak blurbuje Michał Nogaś – „wydarza się na naszych oczach, choć tak bardzo staramy się go nie widzieć”. Oczywiście twierdzenie, że oddane w powieści zdarzenia mogłyby mieć miejsce wszędzie, jest tyleż prawdziwe, co problematyczne. Ostatecznie to właśnie książka napisana po angielsku, przez irlandzkiego autora i nominowana do największej brytyjskiej nagrody odnosi sukces, podkreślając tym samym obojętność Zachodu wobec takich problemów jak kryzys migracyjny i polityczne przesiedlenia. Jak Lynch twierdzi w jednym z wywiadów, empatię łatwiej nam czuć wobec tego, co znamy. To mało pocieszający wniosek, lecz adekwatny w kontekście językowej hegemonii angielszczyzny.
Paul Lynch, Pieśń prorocza, przeł. Kaja Gucio, Marginesy, 2024.
Czytaj też: Projekt niedokończony? Opowiadania Sylvii Plath
Kultura obowiązkowa, 2–8 grudnia
Rusza ArteKino Festival, darmowy festiwal filmowy online, oraz nabór na książkę do 18. Nagrody Literackiej Warszawy. Do tego: Invisible Exhibition w Londynie, przegląd polskiej ...
czytaj więcej ->I taki to był tydzień w kulturze. Przemówienie Nan Goldin i czy bojkotujemy „Anorę”
Autorowi „Red Rocket” i „Florida Project” należy się uznanie, ale to jest jednak brawurowy pokaz zapominalstwa, że w filmie, który rozgrywa się głównie w domu synalka rosyjskich...
czytaj więcej ->150 największych postaci polskiego rapu robi wspólne zdjęcie
Na zdjęciu pojawią się między innymi Solar – współzałożyciel SBM, jednej z największych wytwórni hip-hopowych w Polsce, Wini – właściciel wytwórni Stoprocent, Paluch – właścicie...
czytaj więcej ->