Piotr Kurek. Słuchanie jest wystarczające
( 14.12.2023 )
Pomyślcie o obrazach Rothko i tiulowej zasłonce. Jeśli coś wam doskonale współgra, to macie już dobre wyobrażenie o muzyce Piotra Kurka.
Philip Sherburne na łamach „Pitchfork” porównał jego album Smartwoods do malarstwa barwnych płaszczyzn – nurtu nowojorskiej szkoły abstrakcji, który intensywnymi smugami farby miał dawać poczucie nieograniczonej przestrzeni. Jednocześnie Sherburne nazywa kompozycje Kurka „półprzezroczystymi”. Album, wydany 15 września 2023 roku (i tego samego dnia wyprzedany) miał dwie koncertowe premiery. Niedawno, już po publikacji krążka, artysta grał w warszawskim Pardon, To Tu, ale sam materiał zaprezentowano po raz pierwszy już rok temu, w sali krakowskiego Kina Kijów podczas Unsoundu. To ten festiwal zamówił, a później wydał projekt, w którego skład oprócz Kurka weszli(-ły): harfistka Anna Pašic, kontrabasista Wojtek Traczyk i odpowiedzialny za sekcję dętą Tomasz Duda.
Piotra Kurka słyszałam na żywo trzykrotnie: w kinie, w ogrodzie na Jazdowie i w Bemma Barze – małym wrocławskim klubie muzycznym pod hostelem. Wtedy też porozmawiałam z nim po raz pierwszy, a okazja do spotkania z jego muzyką ponownie jawiła się dość zagadkowo. Doom metal i renesansowa opera, tropiki i polifonia, barok, jazz i acid – trudno opisać te połączenia w recenzji, choć często pojawiają się tam one właśnie na zasadzie kontrastów. Czy kluczem do zrozumienia muzyki Piotra jest ta swoista „mozaikowość”? Od tego zaczynam naszą rozmowę.
Piotr Kurek, fot. Filip Preis
„Możliwe, że jest jakiś fundament, ale sam nie szukam klucza do mojej muzyki”, odpowiada artysta, gdy wspominam o tekstach w prasie. „Raczej działam intuicyjnie, rozwijając pomysły, które aktualnie mnie fascynują, czy to samodzielnie, czy we współpracy z innymi muzykami. Za każdym razem poszukuję nowego pomysłu do tworzenia muzyki. Tylko w ten sposób mogę dotrzeć do miejsca, w którym jeszcze nie byłem. Chociaż nie zawsze to jest moim celem, po prostu szybko się nudzę i potrzebuję nowej stymulacji”, przyznaje.
Może to wszystko nie powinno dziwić, skoro mowa o artyście, który uczył się gry na renesansowej cornamusie, gdy dorastał, i jednocześnie „robił techno na komputerze”. Wśród inspiracji, które być może miał na myśli Piotr i które dały początek kolejnym projektom, znalazły się już m.in. nagrania terenowe z Amazonii (Heat, 2011), postać awangardowego kompozytora Corneliusa Cardew (Lectures, 2009), plik odnalezionych fotografii i romantyczne malarstwo (World Speaks, 2022) czy tradycyjny repertuar pieśni wołoskich, serbskich i albańskich (Inne pieśni, 2009).
„A jednak mimo takiej różnorodności stylistycznej, od razu wiadomo, że to materiał Piotra Kurka” – wyłapuję z pokoncertowej dyskusji wrocławskiej publiczności. Gdy dzielę się tą uwagą z Piotrem, artysta przyznaje, że cieszy go rozpoznawalność stylu, który uprawia. Nie chciałby jednak wydawać kolejnej płyty „gdzie wszystko brzmi tak samo”. Dodaje: „Zaspokajam swoją ciekawość, angażując się w liczne projekty. Zawsze miałem ich wiele, ale nigdy nie zagłębiałem się w żaden z nich za bardzo”. Bodaj pierwszym z takich składów byli Ślepcy – duet z Marcinem Stefańskim. Następnie powstała Piętnastka – z początku projekt solowy, który urósł do duetu (ze znakomitym perkusistą Hubertem Zemlerem) oraz innych składów z szeregiem gościnnych muzyków. Kolejne, liczne współprace pozostawiły bardziej i mniej efemeryczne efekty.
„Mam dosyć epatowania swoją osobą” – wyznaje mi. „Żyję już ze sobą od pewnego czasu i wolę, aby ktoś jeszcze wziął w tym udział, nawet jeżeli sam jestem autorem całej muzyki. Prawda jest taka, że pracując nad muzyką, spędza się wiele czasu samemu. Dlatego myślę o projektach, w których będę mógł spotkać się z drugą osobą. Wolę zetknąć się z kimś, napić kawy i porozmawiać – może coś z tego wyniknie?”. Wynikło – chociażby po spotkaniu z Sylvią Monnier podczas rezydencji w Lyonie, w postaci kasety wydanej jako duet Suaves Figures.
Chcąc zatem poznać muzykę Piotra Kurka, nie wystarczy przeszukać katalogi po jego nazwisku. Odchodził od niego również jako solista, przybierając inne, „zmyślone”. Na pewno da się znaleźć jego twórczość pod różnymi aliasami, na przykład Heroiny. To solowy projekt na gitarę i automat perkusyjny – połączenie będące efektem wieczorów spędzonych na oglądaniu koncertów no-wave’owych zespołów.
„Generalnie łatwiej przychodzą mi projekty solo, jednak czasem wolę ukryć się pod inną nazwą lub przybrać pseudonim – prosty zabieg, a daje mi pewną wolność i dystans do siebie”. Czyżby więc całe to przemykanie pomiędzy stylami nie dawało wystarczającej wolności? „Muzyka brzmi wtedy trochę inaczej, gdzieś głęboko we mnie musi być podział na moją muzykę i projekt na boku, zrobiony najczęściej dla zabawy. Nawet w tej chwili, gdy o tym myślę, od razu czuję chęć zrobienia czegoś nowego, chociaż może na szczęście mam na to teraz mniej czasu”.
Później sam zastanawia się, czy brak poczucia, aby jakikolwiek jego projekt był skończony, wynika z jego charakteru. Jednak w efekcie słuchacz(-ka) nie otrzymuje zbioru szkiców. Każdy album jest zamkniętą całością, stąd pytam ostrożnie, czy swoich płyt nie traktuje jako kompozycji. W rozmowie sam zauważa, że przy ostatnich pracach skłaniał się przede wszystkim ku prowadzeniu opowieści. „W pewnym sensie tak, kompozycja – czyli po prostu pewna koncepcja na całość” – stwierdza. „Rozkładam ją na album, a reszta dzieje się automatycznie: tytuły utworów, koncepcja okładki. Nie mam pomysłów, które mógłbym zamknąć w jednym utworze. Czuję, że idea wybrzmi w pełni dopiero, gdy rozwinę ją do kilkudziesięciu minut”. To ciekawe podejście, kwituję, a Piotr dopowiada: „chyba nie do końca dzisiejsze”. Istotnie, stoi w kontrze do streamingowo-trackowej wrażliwości, z jaką na co dzień konsumujemy/przeżywamy muzykę.
Piotr przyznaje za to, że nie przepada (może z podobnych względów) za opowiadaniami, wybierając dłuższe formy literackie. Oczywiście pytam od razu, co teraz czyta – podejrzewając, że zdradzi nad czym obecnie pracuje. „Przygotowuję utwory dla kwartetu smyczkowego, na podstawie napisanej przepięknym językiem książki Davida Diopa, At Night All Blood is Black (Bratnia dusza, przeł. J. Giszczak, Cyranka). Opowiada o senegalskich żołnierzach w okopach I Wojny Światowej”. Po chwili dodaje: „Nie interesuje mnie jednak wojna jako temat na utwór muzyczny, ale zupełnie abstrakcyjna sytuacja, w której znaleźli się bohaterowie – pośród obcego dla siebie konfliktu. Przypomina mi to konwencję pieśni rycerskiej, chanson de geste, oraz inne motywy średniowieczne”. Kolejna inspiracja jest więc równie nietuzinkowa, co poprzednie.
Nie wiadomo jednak, czy praca ta zaowocuje wydawnictwem płytowym. Zresztą niejeden materiał zmieniał formę: na żywo, na albumie. Samo Smartwoods najpierw było układanką MIDI (muzycznego „kodu” między instrumentami a programem komputerowym). Z kolei prezentowany i przetwarzany live podczas wrocławskiego koncertu A Sacrifice Shall Be Made / All The Wicked Scenes (nawiasem mówiąc wykonywany wyjątkowo rzadko) to album-kolaż złożony z fragmentów muzyki napisanej na przestrzeni kilku lat do spektakli teatralnych: 500m i Dekalog w reżyserii Tiana Gebinga oraz Dwa Miecze Grzegorza Jarzyny. „Po premierze spektaklu rozwinąłem pewne pomysły, które nie miały szansy wybrzmieć w trakcie pracy”, mówi Piotr, zapytany przeze mnie o to, jak muzyka żyje poza sceną. „W końcu towarzyszy mu także choreografia, tekst i dramaturgia – nie ma za dużo miejsca na dwunastominutowy utwór wokalny”.
Podobnie musi być z pisaniem muzyki do filmu – ścieżkę dźwiękową Piotra usłyszymy w Mammalii Sebastiana Mihăilescu (2023) oraz Sweat Magnusa von Horna (2020). Wyobrażam sobie, że takie komponowanie – z całym zespołem osób pracujących nad wspólną wizją – jeszcze inaczej wpływa na jego proces twórczy. „Przy pracy nad filmem czy spektaklem ma się świadomość, że jest się elementem większej układanki. To dla mnie prostsze, jestem częścią czyjejś opowieści. Wtedy mogę trochę poeksperymentować, wcielić się samemu w jakąś rolę. Lubię to także dlatego, że rzuca mnie w rejony, które są dla mnie niewygodne, a jednak odnajduję zawsze tam coś bardzo kreatywnego”. Z tych samych powodów do twórczości Piotra trafić miał AutoTune czy inne manipulacje głosem. Są one obecne zwłaszcza na albumie Peach Blossom (2023), który także zakwitnął na bazie muzyki do innego spektaklu Tiana Gebinga – 某种类似于我的地洞:心室片段 Heart Chamber Fragments.
Głos jest ważną częścią kompozycji Kurka, a w ostatnich albumach jest jeszcze wyraźniejszy niż w poprzednich projektach – ma on „zaludniać scenę”. Ostatnie albumy coraz trudniej jest mu zagrać w pojedynkę – z uwagi na ich złożoność i współpracę wielu osób. Na wrocławskim koncercie za plecami Piotra migają twarze zniekształcone glitchem, a może tylko skryte za półprzezroczystym pleksi. Wideo przygotował sam Piotr, który wyjaśnia: „Dziś towarzyszyli mi w projekcji aktorzy i wokaliści ze spektaklu, do którego ta muzyka została stworzona. Oczywiście w uproszczonej formie, ponieważ mimo wszystko pragnę, aby koncert działał bardziej na żywo niż na ekranie. To nie ma być wizualizacja, jak klasyczny wygaszacz monitora. Wolałbym już zagrać w ciemności, niż decydować się na coś takiego”.
A jednak wciąż pamiętam powidok sali Kina Kijów, po której przelewały się animacje Francesca Marelli. Przypomina mi się przywołane na początku porównanie Sherburne’a. Zastanawiam się, na ile proces pisania muzyki ulega zmianie, gdy ma się świadomość, że będzie jej towarzyszyć aspekt wizualny. „Tak naprawdę najtrudniej jest tworzyć muzykę dla samej muzyki. Gdy jej słucham, nie mam w głowie obrazu. Słuchanie samo w sobie jest wystarczające. Nie chciałbym też tworzyć muzyki, która byłaby jednoznacznie fantastyczna – wolałbym, aby była po prostu muzyką, nie kojarzącą się z niczym konkretnym”.
Wciąż rozmyślam nad pytaniem, które usłyszałam we wrocławskim klubem: skąd wiem, że gra muzyka Piotra Kurka? Dla mnie charakterystyczną cechą jego utworów jest napięcie między narracją a transowością. Piotr dopowiada, że „oniryczne skojarzenia” i tak się pojawią, nie trzeba ich na siłę wpisywać w kompozycję. „Tworzę w naszej rzeczywistości. Zamiast bujać w obłokach, wystarczy usiąść w tej sali, posłuchać samej muzyki. Nie trzeba szukać wśród snów, bo koncert dzieje się właśnie tu i teraz. Nie dążę przez muzykę do transcendencji. Jak dźwięk unosi się troszeczkę nad ziemią, to już wystarczy”. Nie odlatuję więc i podążam za jego opowieścią.
Smartwoods, Piotr Kurek, wyd. Unsound
