Krystalicznie czysty ton. Tove Jansson
( 08.12.2023 )
Może styl Jansson wynika z doświadczenia zdobytego na polu literatury dziecięcej? Tove Jansson „dla dorosłych” również sprawuje pełną kontrolę nad światem swojej prozy. Recenzja Karola Płatka
Ogromny sukces bywa zniewoleniem. Bez wątpienia doświadczyła tego Tove Jansson, która nie raz, nie dwa próbowała uciekać przed popularnością Muminków. Nowe przekłady czy telewizyjne adaptacje dziecięcych książek Jansson wciągały ją z powrotem w niekończącą się trasę promocyjną. Zachwyt i czytelnicze oddanie (zwłaszcza w wydaniu dziecięcym) zasługują na autorską obecność; Jansson w pełni to rozumiała. Co nie znaczy, że nie decydowała się – w sensie artystycznym – na śmiałe, życiodajne ucieczki z Doliny Muminków. Przełożony przez Justynę Czechowską tom Kobieta, która pożyczała wspomnienia, składający się z trzech zbiorów opowiadań Jansson z lat 1987–1991, pozwala rozejrzeć się po tej „dorosłej” części dorobku fińskiej ikony.
Tove Jansson fot. Per Olov Jansson
Podczas gdy Podróż z małym bagażem (1987) i Listy od Klary (1991) to zbiory opowiadań o klasycznej strukturze, Fair play (1989) przypomina cykl, a kompozycja dzieła jest częściowo upowieściowiona. Kolejne teksty może nie są rozdziałami linearnie opowiedzianej historii, ale akcja rozgrywa się w tym samym świecie. Zaczynam od tej części Kobiety, która pożyczała wspomnienia, nie tylko z powodu odmiennego literackiego zamysłu, który przyświecał pisarce przy tworzeniu Fair Play. To również jawnie autobiograficzny cykl, którego dwie bohaterki – Mari i Jonna – są literackimi portretami samej Jansson i jej wieloletniej życiowej partnerki Tuulikki Pietilä, graficzki, ilustratorki i malarki. Podejrzewam, że z dzisiejszej perspektywy najciekawszym aspektem Fair play może być queerowy wątek – rozbita na migawki historia miłości dwóch dojrzałych kobiet jest subtelna, a zarazem bezpośrednia. Relacja Mari i Jonny jest co prawda konsekwentnie nazywana „przyjaźnią”, ale trzeba wiele determinacji, żeby nie zrozumieć głębokiego uczucia łączącego obydwie bohaterki.
Podkreślam to dlatego, że we wstępie Justyna Czechowska pisze o wyjściowej recepcji Fair play, która pomijała ten, pierwszoplanowy przecież, element fabuły. Jansson nie chciała używać – lub czuła, że nie powinna – najbardziej zgranych erotycznych figur; ale zamiast nich mamy wspólne rytuały, domowe ciepło, zazdrość, a w ostatnim tekście zbioru – sygnał erozji związku i dojrzałą decyzję o daniu sobie nawzajem przestrzeni.
Ciekawsza od wątków autobiograficznych w Fair play jest jednak wszechobecność sztuki, która wypełnia egzystencję bohaterek. Obydwie są artystkami; ich codzienność kręci się wokół rysowania i malowania. Do tego Mari/Tove ciągle pracuje nad nowymi opowiadaniami, prosi Jonnę o opinie na temat powstających utworów, planuje następne literackie przedsięwzięcia. To, w jaki sposób Jansson przedstawia splątanie życia i pracy artystycznej, jest odświeżające i w jakimś sensie pocieszające; że da się bezpretensjonalnie opisać rzeczywistość, która w innym wydaniu ociekałaby nieznośnym samozadowoleniem. W opowiadaniach Jansson rysowanie czy pisanie to ten sam rodzaj czynności, co obowiązki dnia codziennego.
Tove Jansson fot. Per Olov Jansson
W wielu innych opowiadaniach sztuka również jest elementem centralnym; w zasadzie całą książkę można odczytać jako refleksję nad byciem artystką/artystą. Co ciekawe, w tekstach, w których pisarka oddala się od własnego życia, jest sporo ironii wycelowanej w środowisko bohemy. Jansson z ogromną sprawnością rejestruje grę gestów i póz tak charakterystyczną dla salonowych pogawędek, w których stawką jest ego rozmówców. W Grze towarzyskiej (z Listów od Klary), Jansson pisze: „Pożegnały się w przedpokoju, z czułością, która była szczera, choć do niczego nie zobowiązywała”. Celność i lakoniczność tego typu zdań kojarzy się z kanonicznymi przykładami literatury „salonowej”, skrupulatnie odnotowującej towarzyskie napięcia. Dowodem na doskonały słuch Jansson są też dialogi, brzmiące czasem tak, jakby autorka podsłuchała je na wernisażu wystawy nienajlepszych dzieł, gdzie wszyscy prześcigają się w pseudofilozoficznych rozmówkach: „Zresztą, czy nigdy nie przyszło wam do głowy, że wyrzuty sumienia są pretensjonalne? Czytałam gdzieś, że jak ludzie umierają, inni mają wyrzuty sumienia niezależnie od tego, czy byli mili, czy nie, to po prostu naturalna sprawa i nie należy tego traktować poważnie” (Śmierć nauczyciela gimnastyki z Podróży z małym bagażem).
Dorobek literacki autorki skupia się wokół kilku powracających motywów, które realizowane są na różne sposoby; oprócz wspomnianej już sztuki warto szczególnie zwrócić uwagę na troskę o środowisko, bo ekointerwencje Jansson tworzą frapującą literacką całostkę. Mały letnik (z Podróży z małym bagażem) to opowieść o chłopcu z miasta, który swoją innością zaburza prowincjonalną codzienność:
Od samego początku było jasne, że nikt w Backen go nie lubi. Był ponurym, chudym jedenastolatkiem, który wyglądał na głodnego. Powinien wzbudzać czułość i chęć otoczenia opieką, ale tak się nie działo. Po części wynikało to ze sposobu, w jaki na nich patrzył, czy raczej ich obserwował; jego podejrzliwe, natarczywe spojrzenie nie było ani trochę dziecięce. A gdy już się napatrzył, wypowiadał się jak stary malutki i, o rany, co też to dziecko potrafiło powiedzieć!
Mały Elis, miastowy chłopak, wytyka swoim wiejskim gospodarzom, u których ma spędzić wakacje na łonie natury, że źle traktują zwierzęta, nie szanują roślin, marnują jedzenie i nie zauważają nierówności społecznych (!). Maruda jest irytujący, ale w dużej mierze ma rację. Siła narracji Jansson polega na tym, że mimo tak zarysowanej fabuły autorka unika powielania klasistowskich klisz.
Warsztat pisarski Jansson jest doskonały – czasem aż zanadto. W pełni kontroluje ona strukturę swoich tekstów, buduje je z rozmysłem, z prostych elementów tworząc skomplikowane układy narracyjne. Gdy czyta się jej krótsze utwory, pierwszym skojarzeniem jest minimalizm spod znaku Raymonda Carvera, ale po dłuższym namyśle dochodzę do wniosku, że to nie ta szufladka. Amerykański minimalizm jest jednak dużo mniej „czytelny”; okruchy, które dostajemy na początku tekstu, nierzadko pozostają niewyjaśnione.
U Jansson sprawa wygląda zupełnie inaczej; lubi spiąć opowieść atrakcyjną puentą, lubi klarownie przedstawiać charakter swoich postaci i – mimo wszystko – prowadzić nas za rękę. Ta narracyjna przejrzystość momentami przypomina dziewiętnastowieczny realizm; jest w tym coś mocno niedzisiejszego. Zdania autorki są wypolerowane: „Był niedzielny poranek. Viktorię obudziło bicie dzwonów”; „Gdy Wuj zrobił się bardzo stary, zaczął się interesować botaniką. Nigdy nie założył własnej rodziny, ale miał dużo życzliwych krewnych, którzy o niego dbali; kupowali mu teraz dzieła na temat botaniki, bardzo drogie i pięknie ilustrowane. Wuj chwalił książki, po czym odkładał je na bok”. Brzmi to wszystko „aseptycznie”, niemal trąci myszką; tłumaczce Justynie Czechowskiej ufam jak mało komu, więc nie może być tu mowy o przypadkowej przezroczystości języka. Jansson z premedytacją wybierała taki właśnie styl. Z jednej strony łatwo uznać, że w tym języku niewiele się dzieje (i sam podczas lektury do takiego wniosku wielokrotnie dochodziłem), z drugiej jednak – przyjemność sprawiają spokój i prostota frazy Jansson. Warto z tej okazji przypomnieć, że autorka Komety nad Doliną Muminków pisała w języku mniejszości: po szwedzku, a nie po fińsku.
Tove Jansson fot. Per Olov Jansson
Może styl Jansson wynika z doświadczenia zdobytego na polu literatury dziecięcej? Tove Jansson „dla dorosłych” również sprawuje pełną kontrolę nad światem swojej prozy. Co ciekawe, w jednym z tekstów pisarka sama zwraca uwagę na swój krystalicznie czysty ton. W Bajorku z nenufarami (z Listów od Klary) ważną funkcję pełni pojawiająca się wiewiórka. Na samym końcu krótkiej opowieści, kiedy już naprawdę nie trzeba by dociskać całości puentą, Jansson nie może się powstrzymać: „I wtedy, zupełnie jak w jakimś opowiadaniu, zza kępki trawy wyskoczyła wiewiórka, jak gdyby nigdy nic”. To niewielkie wtrącenie – „zupełnie jak w jakimś opowiadaniu” – odczytuję jako autoironiczny wybieg, obronny manewr, świadczący o tym, że pisarka doskonale zdawała sobie sprawę ze swojej skłonności do (nadmiernie?) przejrzystej kompozycji. I za tę autorefleksję cenię ją jeszcze bardziej.
Tove Jansson, Kobieta, która pożyczała wspomnienia. Opowiadania, przeł. Justyna Czechowska, Wydawnictwo Czarne 2023, s. 336.
