Podlasie na Eurowizji. Rozmowa z Niczos

Jakub Knera
muzyka
wywiad
14.02.2025
9 min. czytania

Niczos śpiewa po podlasku i razem z producentem Sw@da nagrała utwór, który znalazł się w polskich finałach Eurowizji. Rozmowa z artystką

Wasz utwór „Lusterka”, nagrany jako Sw@da x Niczos, znalazł się w polskim finale Eurowizji, stał się hitem w serwisach streamingowych i ma najwięcej odsłuchań ze wszystkich finalistów. Skąd pomysł, żeby wystartować z piosenką śpiewaną w języku podlaskim?

Pod koniec 2024 roku wydaliśmy album „#INDAWOODS”, a zaraz potem w naszych mediach społecznościowych pojawiły się głosy zachęcające nas do wystartowania w Eurowizji. Weszłam na stronę, zobaczyłam formularz, który nie okazał się aż tak trudny do wypełnienia. Ale nie przypuszczaliśmy, że zakwalifikujemy się właśnie ze względu na to, że nie śpiewamy po polsku. Na szczęście w regulaminie był zapis, że można się zgłaszać śpiewając nawet w gwarze albo wymyślonym języku – i w tym roku szczególnie to promowano. 

O czym opowiadają „Lusterka”?

To piosenka o wewnętrznym krytyku, o momencie, w którym wydaje się, że wszyscy mnie osądzają i czegoś oczekują, a w rzeczywistości to ja stawiam sobie poprzeczkę za wysoko. Wpisałam ten pomysł w konwencję wsi – podobają mi się takie metafory związane z Podlasiem. Eurowizja dodała do tego nowy kontekst, bo teraz wiele osób ma swoje zdanie na ten temat tego, w jakim języku można, a w jakim nie można śpiewać. 

Nie ma się co dziwić tym emocjom, bo śpiewasz w gwarze, pudlaśkiej movie. Eurowizyjne piosenki do tej pory śpiewano po polsku albo po angielsku.

Podlasie, z którego pochodzi gwara, to też Polska. Nie przypuszczałam, że w ogóle się zakwalifikujemy właśnie przez to, że nie śpiewam po polsku – zrobiliśmy to, bo lubimy próbować. Byłam przygotowana na to, że pojawią się kontrowersje, natomiast dla mnie to śpiewanie po swojomu. To po prostu piosenka. Dopiero potem dotarło do mnie, że faktycznie jest mało takich gwar na Eurowizji.

Sw@da x Niczos, fot. Karol Moch

Po swojomu, czyli jak?

To najczęstsze określenie na język podlaski – język Wielkiego Księstwa Litewskiego, który potem rozbił się też na białoruski i ukraiński. Każdy ma też trochę inne po swojomu – czasem mówi się „po prostemu” albo „po tutejszomu”. Tak mówimy na Podlasiu – „mikrojęzyk podlaski” to sformułowanie bardziej naukowe i dla szerszej publiczności.

„Lusterka” spotykają się ze skrajnymi reakcjami – albo słyszycie zarzuty, że skoro nie śpiewacie po polsku, to w ogóle nie powinniście reprezentować Polski, albo wyrazy zachwytu, że wprowadzacie w ten konkurs coś świeżego.

To dobrze, że ludzie nie są na to obojętni. Nie jesteśmy jak ciepła kluska, tylko wywołujemy różne emocje. Język wciąż jest dla ludzi bardzo ważny, do tego stopnia, że muszą napisać w sieci, że taki język nie istnieje. Albo odwrotnie. Czasem prowadzi to dalej i wzbudza w niektórych chęć odkrycia swoich korzeni – wiele słuchaczy i słuchaczek przypomniało sobie, że w ich rodzinie też tak mówiono.

A jak zareagowano na Podlasiu?

Jedna z naszych piosenek – „Trava Murava” – była już „podlaskim wiralem”. Otrzymujemy dużo wsparcia, bo okazało się, że wiele osób przywiązuje wagę do obecności Podlasia na Eurowizji. Są ludzie, którzy stamtąd pochodzą, ale nie wiedzą, że tak się mówiło – są zszokowani albo kwestionują ten podlaski, bo nie znają różnicy między podlaskim zaciąganiem a mówieniem po swojomu. Wypowiadają się też językoznawcy, którzy mówią, że to nie jest czysty język podlaski. To prawda, nie posługuję się „czystym” podlaskim – jeśli w ogóle coś takiego jest, bo każda wioska ma swoją wymowę – bo lawiruję, uwspółcześniam język i nadaję mu artystyczną formę. Język jest żywy i będzie się przekształcał, jeśli chcemy go zachować, to naturalny proces. 

Niczos, fot. Alina Mazavets

Kiedy podlaska kultura pojawiła się w twoim życiu?

W moim domu ten język nie był mocno obecny – pojawiały się jakieś wtrącenia, powiedzonka. Podlaską kulturę poznawałam dzięki muzyce różnych zespołów i dzięki temu, że uczyłam się dodatkowo białoruskiego. Kultura folku i tradycji zawsze była mi bliska – na przykład śpiewałam w chórze cerkiewnym, te wschodniosłowiańskie elementy były obecne. Ale zaczęło się nie od śpiewu, lecz od skrzypiec, na których też gram. W wieku 12-13 lat pojechałam do Muzeum Małej Ojczyzny w Studziwodach, gdzie na warsztaty prowadzone przez Maćka Filipczuka zaprosił mnie założyciel muzeum, Doroteusz Fionik. Przyjechali różni skrzypkowie z Polski, wszyscy grali bardzo profesjonalnie, a ja – byłam świeżo po skończeniu szkoły muzycznej – nie potrafiłam powtórzyć nic ze słuchu. Dziesięciu skrzypków gra na raz ludową melodię, a ja wiem, że to jest to, czym chcę się zajmować. A potem poszłam jeszcze w śpiew. Zaczęłam regularnie jeździć na Białoruś, na ekspedycje, podczas których jeździliśmy po wioskach i zapisywaliśmy ustnie przekazywane pieśni.

Podlasie w pewnym momencie zaczęło być promowane przez Up To Date Festival, teraz robią to takie profile jak Podlasiara, Howorymo po swojomu. To, co nagrywacie ze Sw@dą, określacie mianem „podlasie bounce”.

My próbujemy pokazać tę kulturę bardziej współcześnie, czerpiąc z tradycji, ale łącząc ją z innymi gatunkami muzycznymi. Ale nie jesteśmy sami: powstał na przykład zespół Berek, który rapuje po swojomu i w 2024 roku zrobili Barnfield Festival, na który zaprosili lokalnych artystów. Ludzie z mojego pokolenia – jak chociażby Asia Troc, założycielka Teatru Czrevo, która robi spektakle po swojomu – wracają do swoich korzeni, bo to już nie wstyd tylko duma. Ta kultura idzie w stronę sztuki – nie wiem, czy za kilkadziesiąt lat ludzie będą mówić gwarą, ale wierzę, że sztuka przetrwa.

Wyjechałaś z Podlasia na studia do Warszawy, a potem wróciłaś. Czy mieszkanie gdzie indziej wpłynęło na to, jak zaczęłaś postrzegać podlaską kulturę?

Warszawa na pewno daje dużo możliwości, ale pobyt w stolicy uświadomił mi, jak bogate kulturowo jest Podlasie. Czuję sentyment do wielu rzeczy, na których wyrosłam. Czymś takim jest kolędowanie – lubię do tego wracać i to ważna część mnie. Odkąd mieszkam w Białymstoku, jest mi znacznie łatwiej w tym uczestniczyć. Przede wszystkim zaczęło mi zależeć na tym, by na Podlasiu pojawiło się więcej przestrzeni na artystyczne działania i oddolnych inicjatyw.

Równolegle ze Sw@dą grasz z zespołem folkowym Hajda Banda. Kiedy postanowiłaś autorsko zajmować się muzyką?

Zaczęliśmy ze Sw@dą w 2019 roku, ale to były pojedyncze występy. Na poważnie zaczęłam grać z Hajda Banda. Często koncertowaliśmy i stało się to ważną częścią mojego życia. Zawsze traktowałam muzykę jako hobby – rodzice powtarzali, że muszę mieć ten porządny zawód, a dopiero potem zajmować się sztuką. Gdzieś z tyłu głowy miałam przekonanie, że ona będzie na drugim miejscu. Ale to się zmieniło, kiedy zaczęliśmy pracować nad płytą właśnie ze Sw@dą, mocno się w to zaangażowałam i dawało mi to dużo satysfakcji. 

Sw@da x Niczos – fot. Joanna Krukowska

Sw@da i Niczos oraz Hajda Banda to dwa zupełnie różne style śpiewania po swojomu. Z Hajdą Bandą bardziej hołdujesz tradycji.

To różne projekty, które mają cechy wspólne chociażby ze względu na śpiew. Na koncertach za to jest inna energia. Z Hajdą Bandą wolę koncerty niewydumane, raczej w stylu zabaw w Ambasadzie Muzyki Tradycyjnej w Jazdowie, gdzie wszystko jest surowe, jesteśmy razem i gramy bez nagłośnienia. Przy Hajdzie Bandzie ta surowość daje mi największą radość, widzę jak blisko siebie są ludzie, jak tańczą i zanurzają się w muzykę. Z kolei ze Sw@dą to też totalne uwolnienie, ale w klubie z dobrym nagłośnieniem na większej scenie. To inne środowiska i inny kontekst, ale energia jest podobna. Szukam takich stanów.

W ubiegłym roku nagrałaś też płytę z Antoniną Car, gdzie ambientowa muzyka łączy się z twoim śpiewem.

To dosyć niespodziewany projekt zainicjowany przez Up To Date Festival – coś nowego, kiedy wchodzisz we współpracę z kimś, kogo jeszcze nie znasz. Skok na głęboką wodę, który uświadomił mi, że mikrojęzyk podlaski można przenieść na jeszcze inną muzykę, bo słuchamy z Antoniną zupełnie różnych rzeczy. Fajnie, że Tomek Hoax z festiwalu to dostrzegł – lubię wpływać na takie nowe obszary. To był moment, w którym zaczęłam używać swojego głosu, ale nie białego. Wcześniej wstydziłam się śpiewać nie po białemu. Nasz album „Toń” był wyjściem ze strefy komfortu, ale bardzo się cieszę, bo to znowu odkrycie kolejnych możliwości i nowy sposób robienia tej muzyki.

Ostatnio film „Kneecap” opowiadał o rapowaniu po irlandzku w kontrze do dominującej na wyspach angielszczyzny, podobne zjawiska rozkręcają się w wielu innych krajach. Język jest najważniejszym spoiwem społecznym.

Mniejszość i lokalność są na wagę złota, a zanikają na różnych etapach rozwoju społecznego. Pokazanie tego na szerszą skalę ma ogromną wartość. Wcześniej żyłam w bańce, bo myślałam, że wszyscy o tym wiedzą: Polacy i Białorusini znają podlaski. Więc zderzyłam się ze ścianą, kiedy okazało się, że podlaska gwara jest dla większości czymś egzotycznym. To są tak piękne tradycje, na Podlasiu mieszało się tyle kultur… To oczywiście rodzi kontrowersje – kiedyś na Eurowizji był zespół z Francji, który nie śpiewał po francusku tylko w lokalnym dialekcie. Ale to nadal reprezentowanie kraju, pokazywanie, jaki jest różnorodny. Super by było, jakbyśmy coraz częściej dostrzegali te wszystkie pogranicza i mniejszości, które mają w sobie coś unikatowego.

Niczos, fot. Alina Mazavets