Profesor Kleks i Doctor Who. Zupełnie nowe bajki
( 03.01.2024 )
Dorośli wychodzą z kina i narzekają na scenkę, w której Ada wyciąga pudło Lego z paczkomatu InPostu. Ale dla współczesnego dziecka paczkomat jest czymś naturalnym
Któregoś pochmurnego dnia przeglądałem sobie TikToka – gdybym wierzył w judeochrześcijański koncept winy, mógłbym tę czynność nazwać swoją guilty pleasure – gdy na ekranie pojawił się Grzegorz Skawiński koncertujący na żywo z własnego mieszkania. Coś wspaniałego – teledyski Kombi oglądałem jeszcze na czarno-białym telewizorze, a teraz spotykamy się w tej aplikacji „dla dzieci”. Zresztą zupełnie wbrew przesłaniu piosenki „Pokolenie”, Skawiński jest zainteresowany współpracą z Sanah, największą idolką współczesnych dzieciaków.
Gdy Trójka puszczała w kółko „Słodkiego, miłego życia”, do kin weszła Akademia pana Kleksa. Obejrzałem ją mając lat pięć, w kinie Bajka”. Czy bałem się wilków? Nie bardzo, mnie trwożył chłopiec-lalka, i to nie z powodu swojego robotycznego zachowania, lecz elektronicznych wnętrzności. Z tego powodu bałem się Testu Pilota Pirxa i horroru Saturn 3 – miałem koszmary, że sam jestem robotem. Krzysztof Grabowski, reżyser Kleksa, chyba czuł mój lęk, bo do Podróży Pana Kleksa wrzucił nie tylko armię robotów, ale i demonicznego androida wyglądającego jak golarz Filip. Ciekawe, czy to przez te dziecięce lęki zostałem cyberpunkowcem?
Akademia Pana Kleksa, 2023
Ponura baśń
Starsi słuchają Sanah jednym uchem i kręcą nosem; młodsi zaś podśpiewują za nią poezje Szymborskiej. To właśnie Sanah śpiewa piosenkę z nowej wersji Akademii Pana Kleksa, na koncercie odwiedził ją Tomasz Kot przebrany za słynnego profesora, w którego do tej pory w czterech filmach wcielał się Piotr Fronczewski.
Już po trailerze było widać, że zawitamy w zupełnie innej bajce. Stare Kleksy, te z PRL-u i III RP (ktoś w ogóle pamięta Tryumf Pana Kleksa?) braki w budżecie na efekty specjalne nadrabiały animacją, co zresztą pasowało do bajkowego nastroju, bo „bajka” to potoczna nazwa filmu animowanego; w baśniowej bandzie odwiedzającej Akademię można było obok postaci z Andersena czy braci Grimm dostrzec myszkę wyglądającą dziwnie podobnie do disneyowskiej Myszki Miki. Jej pierwsza wersja właśnie trafiła do domeny publicznej w Stanach, ale w PRL-u była w niej cały czas; zdobiła nie tylko przychodnie i przedszkola, ale i trafiała do literatury (w Zbudź się Ferdynandzie występuje Kaczor Donald). I to wszystko dekady przed Shrekiem!
Mam jeszcze jedno wspomnienie związane z pierwszą filmową wersją Akademii Pana Kleksa – ten kolorowy baśniowy świat był zderzony z podwórkiem, na którym mieszkał Adaś Niezgódka. Podwórkiem, które wzbudzało mój niepokój, bo było typową studnią w starej kamienicy, szarą i ponurą; wychowywałem się na jasnym i przyjaznym dzieciom nowoczesnym osiedlu i te stare miasta mnie zwyczajnie odstręczały, z jakiegoś powodu przypominały czasy drugiej wojny, która wówczas wciąż trwała w popkulturze. Dopiero po latach dowiedziałem się, że książkowa Akademia również opowiadała o drugiej wojnie, o magicznym azylu dla żydowskich chłopców, ale wtedy nikt nam o tym nie mówił. Filmową wersję odbierałem raczej jako ucieczkę od PRL-u – stąd ta Myszka Miki, symbol amerykańskiego snu, jak guma do żucia i klocki Lego, na które gapiłem w Pewexie.
Akademia Pana Kleksa, 2023
Generation Kleks
Bohaterka nowej Akademii Pana Kleksa, Ada Niezgódka, jest nastoletnią Polką mieszkającą w Nowym Jorku. Nasz amerykański sen się spełnił. Dorośli wychodzą z kina i narzekają na króciutką scenkę, w której Ada wyciąga pudło Lego z paczkomatu InPostu, sponsorów filmu. Wybija ich to z baśniowej atmosfery, ale przecież dla współczesnego dziecka paczkomat czy pudło klocków jest czymś naturalnym, wręcz przezroczystym. Widokiem tak powszechnym, jak niebieskie policyjne budki na ulicach Londynu sześćdziesiąt lat temu. A dorośli się złoszczą, bo reklama; jakbyśmy wciąż żyli w latach dziewięćdziesiątych, kiedy reklamy były jednocześnie czymś pożądanym i odpychającym – o tym był właśnie Tryumf Pana Kleksa! Przebijam się przez recenzje ze skargami, które pojawiły się po pokazach prasowych – nie podoba się dorosłym, ale dlaczego, to właściwie nie wiadomo. Bo zmienili. Bo kiedyś byli sami chłopcy na literkę „A”, a teraz nie dość, że doszły dziewczynki, to uczniowie i uczennice pochodzą z całego świata (choć z napisów końcowych widać, że grają je polskie dzieci). I tak dalej.
A mi się właśnie podoba, że dziecko sobie wyciąga Lego z paczkomatu; jednocześnie widać, że wcale nie jest szczęśliwe. Ma problemy rodzinne, a także objawy dziewczęcego ADHD. Smutek współczesnego dziecka nie musi wyglądać jak z tępej satyry; jeśli magiczna szkoła jest fajna tylko dlatego, że okazuje się lepsza od mieszkania w schowku na miotły, to co w niej takiego fajnego? A nowa Akademia okazuje się atrakcyjna dla współczesnych dzieci, zwłaszcza tych, które posmakowały już polskiej szkoły – wygląda zupełnie jak jedna z tych demokratycznych szkół, którymi zachwyca się liberalna prasa; Kleks jako nauczyciel podąża za zainteresowaniami dziecka, uczy empatii i wiary w siebie. Można kręcić nosem, że wszystko podane jest prosto pod nos, ale żyjemy w kraju, w którym subtelne komunikaty przelatują ludziom nad głową.
Akademia Pana Kleksa, 2023
Niekończąca się opowieść
Tak się złożyło, że w czasie przedpremiery Kleksa na Disney+ pojawił się również pierwszy odcinek najnowszego wcielenia Doktora Who. Ledwo co odbyły się obchody sześciu dekad podróży w czasie i przestrzeni – od premiery czarnobiałego serialu BBC, który wprowadził postać Doktora-kosmity ze zdolnością do regeneracji, podróżującego niebieską budką policyjną. Dzięki temu jednego aktora może zastąpić następny (lub następna). Serial zmieniał się przez lata, odzwierciedlając czasy, w których powstawał; zrobił sobie przerwę w latach dziewięćdziesiątych, by powrócić w 2005. Nie jestem pierwszą osobą, która dostrzega podobieństwa między Doktorem i Kleksem (zrobiła to Klara Cykorz na łamach „Nowej Fantastyki”); zwłaszcza między serialem a Podróżami Pana Kleksa, gdzie modernistyczne lotnisko przypomina bazę złego Wielkiego Elektronika, a industrialne korytarze emanują nowoczesnością. Srebrnogłowe roboty z Kleksa mogłyby się doskonale odnaleźć w armii Cybermanów z Doktora Who, z kolei latające żelazko strzelające makaronem byłoby doskonałą bronią do walki z Dalekami przypominającymi solniczki.
DOCTOR WHO 2008 DAVID TENNANT
Tyle ze scenografii, bo ważniejszy w tym wszystkim jest duch. Doktorowe metafory nie zawsze są trafne (to ogólna wina fantastyki) i niektórzy twórcy nieco się w nich gubią, ale serial generalnie od zawsze stał po stronie społecznego progresu – w latach osiemdziesiątych ukazywał absurdy thatcherowskiego turbokapitalizmu, a w nowej odsłonie wspierał między innymi rodziny LGBT. Rocznicowe odcinki trzymały się tego edukacyjnego tonu, w mocny sposób opowiadając się po stronie prześladowanej dziś młodzieży trans. W rolę najnowszego Doktora wciela się znany z serialu Sex Education Ncuti Gatwa (pochodzący z Rwandy Szkot) – promienieje charyzmą i queerową energią. Niby wszystko się zmieniło, ale od pierwszej sceny nie ma wątpliwości, że to ten sam Doktor, co sześćdziesiąt lat temu.
Doctor Who, Sezon 15, BBC
Tak samo potrzebom dzisiejszych czasów odpowiada nowa Akademia pana Kleksa. Zamiast magicznych pojedynków i przemocy – porozumienie i empatia, ale bez rozgrzeszania sprawców. To film, który pozwala dzieciom przeżywać emocje (Ada na początku nie jest zbyt sympatyczna). Co ważne, zdejmuje z piedestału ikonę kultowej, nieomylnej postaci. Nowy Kleks nie wymądrza się z katedry, lecz słucha. Najważniejsze, że film nie atakuje dzieci w sposób, w jaki czynią to dziś dorośli. Przecież bohater mógł trafić w niepowołane ręce i zostać użyty na przykład w ramach walki ze „smartfonami zabijającymi wyobraźnię”! Na szczęście już Pan Kleks w kosmosie pokazał sojusz komputerów i baśni.
Jak widać, Kleks posiada tę samą zdolność regeneracji, co Doktor. To mistrz transformacji. W pierwszym filmie zmienił się nawet w Jana Brzechwę; autora książki, który po prostu opowiedział nam bajkę. Zmyśloną, ale prawdziwą!
