Czy Polaków można nagrywać? Rozmowa z Arjunem Talwarem, reżyserem filmu „Listy z Wilczej”
( 09.05.2025 )
Często pojawiają się pytania, czy obcokrajowcy chcą Polakom coś zabrać, a przecież mogą wzbogacić Polskę, niezależnie od tego, czy są to imigranci czy uchodźcy. Faktem jest, że Polska szybko staje się bardziej różnorodna.
Dalej mieszkasz na Wilczej?
W tej chwili nie, bo ostatnio dużo podróżuję, ale nadal wynajmuję to mieszkanie. Choć ostatnio często myślę o tym, że może pora coś zmienić.
Czyli mieszkanie na Wilczej to nadal miejsce, do którego wracasz. Myślisz o nim jak o domu?
Tak, to mój dom, choć to pojęcie jest dla mnie skomplikowane. Mój dom jest zarówno na Wilczej, jak i w Indiach. Wracam tam co roku, bo potrzebuję relacji ze swoim krajem.
Wydaje mi się, że doświadczeniu emigracji często towarzyszy poczucie pewnej obcości – że nigdzie nie jest się w pełni u siebie.
Tak, mam podobnie. Zwłaszcza zimą, gdy wracam z Indii i Warszawa wydaje się najbardziej ponura! Wtedy przestawienie się zajmuje trochę czasu. Z drugiej strony w swoim kraju też nie zawsze czuję się jak w domu. Emigracja komplikuje życie... ale nie jestem uchodźcą, który musiał opuścić swój kraj. To mój wybór i takie są jego konsekwencje.
Listy z Wilczej, reż. Arjun Talwar
Nigdy nie wyjechałam z Polski na dłużej i zawsze byłam ciekawa, co skłania ludzi do emigracji. Dlaczego postanowiłeś szukać domu gdzieś indziej?
Nie pochodzę z artystycznej rodziny i w Delhi, w środowisku, w którym dorastałem, czułem się niezrozumiany. Myślałem, że odnajdę się w innym miejscu, że w Europie będę mógł zająć się sztuką i nie będę oceniany. Dopiero po czasie, gdy zacząłem wracać do Indii już jako filmowiec, zdałem sobie sprawę, że tam też są ludzie podobni do mnie.
Jaki był stosunek twojej rodziny i twoich znajomych do kariery artystycznej?
Uważali, że to śmieszne i że nie da się na tym zarobić. Jest w tym element prawdy. Osiągnięcie poczucia stabilności zajmuje dużo czasu.
Dlaczego wybrałeś akurat Polskę?
Nie powiedziałbym, że wybrałem Polskę, chodziło przede wszystkim o łódzką „filmówkę”. Byłem ciekawy europejskiej kultury filmowej, a do wyjazdu zmotywował mnie mój przyjaciel, który też był outsiderem i szukał przygody. Opowiadam o nim w filmie – to hołd dla ludzi, którzy jakoś odstają od społeczeństwa, mam do nich słabość. Na początku to szkoła i Łódź były naszym światem.
W mediach pełno jest relacji tzw. digital nomads, osób, które pracują zdalnie w pięknych miejscach odległych od ich krajów pochodzenia. Mam wrażenie, że ostatnio często idealizujemy taką emigrację, a to nigdy nie jest proste doświadczenie.
Moja emigracja była staromodna. Zależało mi na tym, żeby nauczyć się języka i poznać polską kulturę, ale wiele osób chce po prostu skończyć studia i wrócić do siebie lub ruszyć gdzieś dalej. Lubiłem myśleć, że Polska stanie się moim domem. Studia w Szkole Filmowej są specyficzne — zajęcia odbywają się po polsku i ogląda się polskie filmy. Poza tym dużo czasu spędza się w urzędach i biurach, walcząc z polską biurokracją, więc znajomość języka bardzo się przydaje!
Twój film w dużej mierze składa się z rozmów z sąsiadami. Byli tacy, którzy nie chcieli z tobą gadać?
Tak, ale unikałem ich. Ludziom brakuje zaufania do kamer. Bywają podejrzliwi: Dlaczego ktoś coś kręci? Do czego to zostanie wykorzystane? Czasami nawet ci, którzy nie są filmowani, pytają, co właściwie robię. Wybierałem chętne i otwarte osoby, bo jak trzeba kogoś przekonywać, to efekty nie są zbyt dobre. Uważam, że najlepsi bohaterowie to ludzie, którzy mają wewnętrzną potrzebę opowiedzenia swojej historii.
Listy z Wilczej, reż. Arjun Talwar
Czy w ciągu piętnastu lat spędzonych w Polsce zauważyłeś jak zmienił się stosunek ludzi wobec kamery?
Słowo „film” straciło swoje znaczenie. Są jednak tacy, którzy szanują to, co robisz, gdy dowiadują się, że kręcisz film do kina. W warszawskim Śródmieściu wiele osób zakładało, że nagrywam dla telewizji, i to się często nie podobało. Na szczęście okazało się, że moja obcość była zaletą. Na początku filmu są sceny z panią w sklepie mięsnym i dozorcą w kamienicy – gdy dowiedzieli się, że kręcę film o Polsce, chcieli mi wytłumaczyć, jak tutaj jest. Podobnie było na Marszu Niepodległości. Jestem wdzięczny tym wszystkim ludziom, ponieważ nie jest łatwo otworzyć się przed kamerą.
Bohaterowie Listów… to pani z mięsnego, dozorca, listonosz, Syryjczyk, który został Polakiem, pochodząca z Chin koleżanka ze studiów, przypadkowo poznany Rom, który zaprosił cię na wesele. Są przewodnikami po twojej opowieści.
Ich historie miały wpływ na moją perspektywę. Stali się głównymi bohaterami, bo w trakcie kręcenia dokumentu nasze relacje się rozwinęły. Taka obustronna ciekawość jest ważna. Dużym wyzwaniem było połączyć te wszystkie wątki: emigrację, ulicę Wilczą, Polskę, śmierć przyjaciela. Narrację, którą słychać z offu, pisaliśmy wspólnie z Bigną Tomschin, która to wszystko zmontowała. Ona też pochodzi z zagranicy i mieszkała w Polsce przez długi czas, więc język filmu jest wynikiem takiego podwójnego, obcego spojrzenia na kraj.
Portretujesz Polskę, Polaków i emigrantów, ale nie tylko. Kiedy w pracy nad filmem pojawił się temat śmierci twojego przyjaciela?
Zacząłem kręcić pod koniec 2020 roku i od początku wiedziałem, że to będzie film nie tylko o mojej ulicy, lecz także o żałobie. Scena na cmentarzu powstała jako jedna z pierwszych. Chciałem połączyć doświadczenie utraty bliskiej osoby z opowieścią o Polsce – pokazać ją z mojej perspektywy.
Nie ma zbyt wielu takich bohaterów w polskich filmach, przynajmniej tych, które znam. Nie wiedziałem, czy to się okaże uniwersalne, ale teraz, gdy oglądam film z widzami w różnych krajach, widzę, że się udało.
Jakich bohaterów brakuje?
Romów, Chińczyków, Wietnamczyków. Pojawiają się rzadko, najczęściej jako ofiary. Chciałem im dać głos, pokazać ich charakter i poczucie humoru – to, że potrafią się śmiać ze swojej sytuacji. Ale to nie tylko kwestia bohaterów. Mam nadzieję, że będzie więcej filmowców pochodzących z mniejszości, ponieważ w tej chwili nie ma ich prawie w ogóle. To może tylko korzystnie wpłynąć na polskie kino.
Tragiczne losy osób w drodze, które uciekają ze swoich krajów, przykuwają uwagę mediów bardziej niż historie tych, którzy mieli możliwość przyjechać do Polski legalnie.
Tak, często pojawiają się pytania, czy obcokrajowcy chcą Polakom coś zabrać, a przecież mogą wzbogacić Polskę, niezależnie od tego, czy są to imigranci czy uchodźcy. Cokolwiek o tym myślisz, faktem jest, że Polska szybko staje się bardziej różnorodna — uważam, że warto to dokumentować i Listy z Wilczej rejestrują tę zmianę. W filmie jest dużo ciekawych zderzeń kulturowych: na Marszu Niepodległości, w Pułtusku, w klinice medycyny chińskiej. Lubię zwracać uwagę na humor w tych interakcjach. Humor staje się dla mnie źródłem nadziei.
Listy z Wilczej, reż. Arjun Talwar
Jednocześnie miałam wrażenie, że w tej opowieści o Wilczej jest coś niewspółczesnego. Na filmie raczej nie widać ludzi ubranych zgodnie z trendami z Instagrama, nie widać gentryfikacji i szklanych biurowców, w których zresztą pracuje wielu ekspatów.
Na pewno mam słabość do takiej dawnej Polski. Wilcza to miejsce, gdzie przeszłość jest żywa – w starych budynkach mieszkają starsi ludzie – jakoś łatwiej mi było to rejestrować. Nostalgiczność filmu wynika z mojego gustu i osobowości. Lubię to, co stare, uwielbiam antykwariaty, kioski, skłoty, zawsze wybieram bazar zamiast supermarketu. Gentryfikacja jest gdzieś w tle – nie ma już tego kiosku z warzywami, który pojawia się w dokumencie. Czasy są takie, że miejsca się do siebie upodobniają. Jak przy tym zachować przeszłość?
Myślę, że to wynika z naszego peryferyjnego położenia. Polska ciągle jest na dorobku, a to, co stare, chętnie zastępuje się nowym, niekoniecznie lepszej jakości.
W Indiach jest podobnie. Zabytkowe rzeczy często nie mają dla ludzi wartości. Kręcąc film, starałem się skupić na miejscach, które z mojej perspektywy są bardzo polskie – mają taki niepowtarzalny charakter.
Jakie miejsca i zjawiska wydają ci się bardzo polskie?
Kioski. To dla mnie podstawowe elementy polskiego krajobrazu. I podwórka – nie widziałem takich w innych krajach. Sarkastyczne poczucie humoru, zwłaszcza u osób, które wychowały się w czasach PRL-u. Zaletą kręcenia takiego filmu jest to, że nie musiałem być obiektywny.
Oglądając Listy… pomyślałam, że Warszawa jest jakby przefiltrowana przez to jak wygląda Łódź, gdzie mieszkałeś i studiowałeś.
Wilcza jest podobna do wielu łódzkich ulic. Na studiach spędziłem tam wiele czasu na szukaniu lokacji, co sprawiło, że miasto odcisnęło się w mojej pamięci. Mieliśmy w głowach historie i musieliśmy umieścić je w tych dziwnych krajobrazach Łodzi. To był rodzaj egzotyzacji, który istnieje również w tym filmie. Choć teraz wolę myśleć, że jestem bardziej związany z rzeczywistością Polski.
Wydaje mi się, że czasem zapominamy, że dystans kulturowy działa w obie strony. Polska może się wydawać dziwnym i egzotycznym miejscem dla osób, które przyjeżdżają z daleka.
Zachodni filmowcy często podróżują do Azji i Afryki udając, że próbują pokazać coś obiektywnego. Filmy zrobione z takiej obcej perspektywy udają się tylko wtedy, gdy reżyser jest świadomy swojej obcości i jej nie ukrywa. Powstaje wiele kolonialnych filmów, ale nie o Europie, a przecież Europa jest dziwna i egzotyczna, gdy patrzy się na nią z zewnątrz. Imigranci z krajów Globalnego Południa często zauważają, że zachodnie społeczeństwo potrafi być dość zamknięte – nawiązywanie przyjaźni i zdobywanie zaufania jest niełatwe. Dostrzegają to również miejscowi. Jeden z bohaterów filmu, listonosz, towarzyska osoba, która zna wszystkich na Wilczej, mówi o aurze samotności. W filmie starałem się tę trudność przekroczyć.
Nie wszyscy Polacy są niechętni obcym. Myślę, że czasami ich otwartość i dobre intencje gubią się w mało empatycznym języku.
Czasami otwarci ludzie wyrażają się w niewspółczesny sposób. Jednym z bohaterów filmu jest starszy nauczyciel tańca towarzyskiego. Ma prawie 90 lat, ale energię i ducha młodego człowieka. Musiałem tłumaczyć znajomym, że choć wyraża się niezbyt progresywnym językiem, jest bardzo otwarty wobec obcokrajowców. Wielu ludzi postrzega samych siebie jako otwartych i lewicowych, lecz przy bliższym poznaniu okazuje się, że wcale tacy nie są.
Listy z Wilczej, reż. Arjun Talwar
Twoja opowieść jest rozpięta między fascynacją Polską a wyrzutem wobec otaczającej rzeczywistości. Chciałbyś, żeby było inaczej?
Tak, w Polsce i na świecie. Żeby ludzie bardziej się integrowali na poziomie ulicy i dzielnicy – w ten sposób można pokonać wiele uprzedzeń. Ludzie w miastach czują się samotni, a jednocześnie narzekają na emigrantów z naprzeciwka. To paradoks europejskiego życia. Wiele osób czerpie wiedzę o obcych kulturach i polityce tylko z telefonu – lepiej byłoby wyjść z domu i z tym obcymi porozmawiać.
Jak poznałeś Oskara z Pułtuska, który zaprosił cię na swoje wesele i poprosił o indyjskie ubrania?
To był fart. Spotkałem go przypadkiem i niczego się nie spodziewałem – ani tego, że jest Romem, ani tego, że będzie miał tyle poczucia humoru i ciekawych przemyśleń. Oskar zaprosił mnie do Pułtuska, co okazało się szansą na wzbogacenie perspektywy. W mieście było wiele dyskryminacji, byłem tam lepiej traktowany niż on, nawet sąsiedzi z budynku źle się do niego odnosili. A przecież Romowie mieszkają tu od wieków. Jakie płynie z tego przesłanie? Czy trzeba całkowicie porzucić swoją kulturę, żeby się wpasować? Dziwiło mnie, że pomimo tego wszystkiego Oskar ma pozytywny stosunek do Pułtuska, stara się nie myśleć o tym, co złe. Gdy mówię, że jestem z Indii, Romowie często reagują tak jak Oskar – traktują mnie jak swojego. To niezwykłe, że po tylu wiekach ich język jest bardzo podobny to tego, którym mówi się w Północnych Indiach, niektóre słowa brzmią identycznie.
To także smutny ślad wielowiekowej dyskryminacji i podtrzymywania językowej odrębności dla ochrony przed przemocą. Wspominałeś o nostalgii – właściwie wszystkich twoich bohaterów, może poza Oskarem, łączy jakiś rodzaj rozczarowania współczesnym światem.
Możesz mieć rację. To pewnie dlatego, że sam jestem nostalgiczny i łatwiej mi rozmawiać z podobnymi ludźmi. Warto jednak spojrzeć na to pozytywnie – może to nie są najlepsze czasy, ale na indywidualnym poziomie wiele można zmienić. Moi bohaterowie to robią, nie akceptują wszystkiego. Buntują się na swoje sposoby.
Jak myślisz, za czym jest ta nostalgia?
Syryjczyk w filmie tęskni za Damaszkiem, do którego nie może wrócić. Rom za Indiami, w których nigdy nie był. Moja nostalgia nie dotyczy miejsca, jest tęsknotą za lepszym światem, który starałem się stworzyć w swoim filmie.
„Listy z Wilczej”, reż. Arjun Talwar/Polska, Niemcy/2025/98 min.
