Sainer. Malarz, który chce być inny. Wystawa w Gdańsku
( 14.12.2023 )
Jeśli szukaliście street-artu, będziecie zaskoczeni. Wystawa Sainera w muzeum Narodowym w Gdańsku.
Tego dnia muzeum jest zamknięte dla publiczności. Pracownicy w białych kitlach uwijają się, przenosząc eksponaty z miejsca na miejsce. Jakby na moment wróciła pandemia, ale tym razem dotknęła nie ludzi, a sztuki. Puste muzeum to jednak niepowtarzalna okazja, żeby ze sztuką być naprawdę sam na sam.
Przemysław-Blejzyk-Sainer-fot.-Aleksandra-Mac-materiały-prasowe-wystawy
– Sainer jest formalistą – słyszę od Agaty Abramowicz, kuratorki, która jest odpowiedzialna między innymi za współtworzenie wystawy głównej Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku i wystawy stałej „Gdynia-dzieło otwarte” w Muzeum Miasta Gdyni. Dziś jej słowa o formalizmie można by potraktować jak zarzut. Zainteresowanie formą nie wystarczy, żeby poruszyć publiczność, przyciągnąć uwagę czy trafić do muzeum. A jednak w Muzeum Narodowym w Gdańsku, w jednej z najpiękniejszych przestrzeni wystawienniczych w kraju – dawnym Pałacu Opatów, zaprezentowano wystawę artysty, który skupia się wyłącznie na tym, co widać. Płynie z tego ciekawa lekcja, nie tylko odnośnie wystawy, ale i w ogóle tego, jak patrzymy dziś na sztukę.
Zanim o wystawie, chciałbym zaznaczyć, że ta publikacja przygotowana została we współpracy z Muzeum Narodowym w Gdańsku, patronem tego tekstu. Wierzymy, że w ten sposób możemy przybliżyć wystawy i działania, które nie zostałyby opisane bez wsparcia.
Sainer to pseudonim Przemysława Blejzyka, za którym stoi barwny rozdział historii polskiego street artu. Już jako student łódzkiej ASP tworzył kolektyw Etam Cru. Ich murale można oglądać w Rzymie, Lizbonie, Los Angeles, a przede wszystkim w Łodzi. Malunek Madame Chicken, przedstawiający starszą kobietę tulącą do piersi kurę, to jedna z ikon polskiej sztuki ulicznej. Osoby podążające za street artową karierą Sainera mogą czuć się zdezorientowane w gdańskim Muzeum Narodowym, bo murali nie ma tu w ogóle, a poza jedną instalacją zaprezentowano wyłącznie obrazy sztalugowe i rysunki, jednak z jakiegoś powodu zdecydowano się na skorzystanie z pseudonimu artysty w tytule wystawy, „SAINER. KOL∞R”. Drugie „o” w „kolorze” zamieniono na wstęgę Möbiusa. Być może to znak, że między malarstwem sztalugowym i street artem jest nieskończenie wiele połączeń. Postarajmy się zatem wyłapać choćby kilka.
Najpierw jest sam kolor. W pierwszej sali, w której słyszę, że Sainer to formalista, wiszą obrazy Jana Stanisławskiego, Artura Nachta-Samborskiego i Piotra Potworowskiego. Wszyscy działali na początku XX wieku, fascynowali się rolą koloru na obrazie, a dwaj ostatni tworzyli w Paryżu krąg Kapistów, polskich postimpresjonistów. To punt odniesienia dla Blejzyka, dla którego istotne są barwy składające się na skończoną pracę, ich funkcja w tworzeniu kompozycji i wpływ, jaki wywierają na spojrzenie widza. W sali mogłoby się znaleźć miejsce dla jeszcze jednego mistrza, Mariusza Korczaka, nauczyciela Blejzyka z czasów liceum. To Korczak pierwszy uczył go jak studiować kolor.
Przemysław-Blejzyk-Sainer-Ambient-akryl-na-płótnie-materiały-prasowe-wystawy
Sainer to artysta, któremu jak dotąd nie organizowano wystaw w muzeach. W Polsce nie reprezentują go galerie komercyjne. Jak tłumaczy kuratorka, jego prace sprzedają się głównie we Francji. W prasie nie przeczytamy zbyt wiele o jego twórczości (co jest zarazem smutną historią o przegapieniu ponad dwóch dekad kultury polskiego street artu). Mimo to Sainer cieszy się zainteresowaniem, którego nie generują artyści wystawiani w nawet najbardziej prestiżowych galeriach w kraju. Sainer jesienią 2023 roku pojawił się w popularnym internetowym talk-show rapera Winiego. Podczas jazdy tłumaczył prowadzącemu zasady, którymi stara się kierować. Jedna z nich to angażowanie się raczej w to, co na obrazie, a nie komentarz społeczny. Wini, człowiek niezwiązany na co dzień ze sztukami wizualnymi (a może po prostu empatyczny dziennikarz XD), nie oponował. U mnie taka deklaracja najpierw wywołała pewien opór, tyle że Blejzyk podjął taką decyzję świadom ograniczeń, jakie niesie sztuka.
Jeszcze dziesięć lat temu z muralu ochoczo korzystano do aktywizacji tych części miasta, którym należała się poprawa. Sainer opowiada o tym, jak zaproszono go wraz z Etam Cru do stworzenia muralu w jednej z łódzkich dzielnic. Zaczęto od konsultacji z mieszkańcami. Ci zażyczyli sobie, by namalowano im marszałka Piłsudskiego. Artyści niechętni takiej wizji postanowili więc grać z nimi gry planszowe i na tej drodze szukać porozumienia. Sprawa muralu stała się drugorzędna.
Jest w tej historii coś uniwersalnego. Społeczne angażowanie się artystów jest ryzykowne, a często opiera się na błędnych czy pochopnych diagnozach. W 2004 roku na łamach magazynu „October” opisała to krytyczka Claire Bishop, krytykując działania kuratorów nadużywających terminów takich jak „zaangażowanie społeczne”, „partycypacja”, czy „przestrzeń publiczna”. Sainer ze spokojem w głosie tłumaczył za to Winiemu, że na szczęście sztuka jest na tyle ciekawa, by dawać twórcom mnóstwo opcji – a on wybiera sprawy płaszczyzny i koloru.
Przemysław-Blejzyk-Sainer-Dwie-Kudowy-akryl-na-płótnie-180x220cm-2019-Kolekcja-prywatna
Jak się to sprawdza w praktyce? Jednym z centralnych obrazów na tej dużej wystawie, zajmującej całe piętro w Pałacu Opatów, jest dzieło, na którym pojawiają i elementy abstrakcjo, i realistyczne motywy przedstawiające życie na wsi. Część z nich to wspomnienia samego artysty. Od razu widać, że obraz nie jest jednolity stylistycznie. Podchodząc bliżej, dostrzegam, że to kilka płócien różnej wielkości, połączonych w taki sposób, by tworzyły jedną wielką kompozycję. Każdy jeden obraz niesie zawiera nawiązania do dwudziestowiecznych prądów malarskich. Od Józefa Mehoffera, przez abstrakcję, po obraz wyglądający jak zabawy z liternictwem Pawła Susida, przedstawiający oznaczenie szlaku górskiego. Nie jest to ani hołd dla dawnych mistrzów, ani podrabianie czyjegoś stylu. Widzę w tym obrazie raczej zapis z własnych obserwacji artysty, który negocjuje sprawę tego, co jest własnym stylem, a co świadomym zapożyczeniem od innych. Gdzie jest granica między tym co się dziedziczy, a tym co kreuje samemu?
Eksperymentalny obraz jest też dowodem na to, że da się budować harmonijną kompozycję z pozornie nieprzystających elementów. Takich prac jest na wystawie więcej. Rok temu Sainer otworzył wystawę w Rouen we Francji. Spośród kilkudziesięciu dzieł wyróżniało się jedno, znów olbrzymie płótno, zbudowane podobnie do kompozycji muzycznej. Kolorowe plamy niczym poszczególne instrumenty w big-bandzie tworzą harmonijną kompozycję. Sztuka polega na tym, że usunąć resztę i zostawić tylko jeden, dowolny kolor, to wciąż patrzylibyśmy na dobrze namalowany obraz. Podobne dzieło znajduje się też na wystawie w Gdańsku.
Spośród trzydziestu siedmiu dzieł na wystawie tylko kilka ma tak pokaźne wymiary. Choć poza jednym, starszym obrazem malowanym w surrealistycznej, psychodelicznej estetyce, nie znajdziemy wielu bezpośrednich nawiązań do street-artowej twórczości Sainera, to właśnie te gigantyczne obrazy tłumaczą, dlaczego w tytule wystawy wykorzystano pseudonim artysty. To właśnie doświadczenie malowania murali nauczyło go czegoś, czego w Polsce nie potrafi niemal nikt – malowania wielkoformatowych obrazów, których kompozycja nie rozjeżdża się, i które pozostają pod kontrolą artysty mimo swojego rozmachu.
Przemysław-Blejzyk-Sainer-Ola-w-Dusznikach-akryl-na-płótnie-120x90cm2019-Kolekcja-Pawła-Kita
W Gdańsku pokazano też mniejsze prace na płótnie, a nawet rysunki i szkice. Jedną salę szczelnie wypełniają kartki z notatnika artysty. Widać w nich, jak zmieniają się motywy w świecie Sainera i sposoby patrzenia na niego. Widać również, do jakiego stopnia artysta jest przywiązany do warsztatu. Praca u Blejzyka łączy się ze skromnością. Kuratorka wystawy opowiada o tym, jak po ukończeniu studiów i latach praktyki jako artysta malujący murale, Sainer wrócił do swojego mistrza, nauczyciela z liceum, i wyjechał z nim w plener, żeby na nowo wrócić do korzeni. Odkryć siebie raz jeszcze. Jest w tym i skromność, bo przecież świat – doceniając murale Sainera – podpowiadał mu, że to co robi jest dobre, i odwaga – bo zmiana stylu to ryzyko niepowodzenia, utraty popularności, a może czegoś więcej.
Postawy Sainera powinno uczyć się na akademiach (nie tylko sztuki). Warto kwestionować swoje osiągnięcia, próbować raz jeszcze i nie przywiązywać się do tego, co już się ma. Skromność, taka która potrafi być wartością, a nie pozą, po prostu emanuje z prac artysty. Retrospektywa Sainera przypomniała mi o czymś jeszcze. Myślę o niej w kontekście głośnej i krytykowanej wystawy „Pejzaż malarstwa Polskiego” w Zachęcie, gdzie publiczność miała również okazję zobaczyć dzieła artystów, których na co dzień nie widać w wielkich instytucjach. Różnica polega na tym, że o ile w Zachęcie próbowano stworzyć sztuczny kontekst, zadbać jedynie o budowanie prestiżu, a nie prawdziwy namysł nad sztuką, to w Gdańsku, pokazując obrazy artysty, którego dotąd nie miałem okazji oglądać, zmusza się mnie do zastanowienia nad tym, czym w ogóle jest wspólnota świata sztuki. Jakie wartości uznajemy za właściwe? Czy potrafimy na serio traktować kogoś, kto zajmuje się sztuką wbrew regułom gry?
SAINER. KOL∞R
Pałacu Opatów w Gdańsku Oliwie
do 25 lutego 2024
Przemysław-Blejzyk-Sainer-Waiting-For-Yesterday-250x180cm-2015-Kolekcja-prywatna
