„Saltburn”, czyli bal wampirów

„Saltburn”, czyli bal wampirów

( 11.01.2024 )

Beza z bezą nadziana bezą. Saltburn jako pyszny torcik złożony z wielu warstw

W 2003 roku, o czym wtedy nie wiedziałem, firma odzieżowa Abercrombie&Fitch wypuściła katalog „Back to School”, pełen erotycznych zdjęć modeli i modelek, które zostały opatrzone komentarzami słoweńskiego filozofa Sławoja Żiżka. Rzecz przypomniał w 2013 roku „The New Yorker” – słusznie, bo było to chyba jedno ze szczytowych osiągnięć współczesnej popkultury. Pokazano, że do interesujących przemyśleń może nakłonić nawet zdjęcie gołych pośladków skąpanych w słońcu. Nie ma w tym nic pornograficznego, te zdjęcia i komentarz nie budują pożądania, raczej nostalgię, pragnienie czy tęsknotę. To katalog z krainy baśni, poza jakimkolwiek dostępnym światem. 

Dziękujemy!

W stronę słońca

Podobne uczucia wzbudził we mnie film Emerald Fennell Saltburn; nie tylko przez scenę z tyłkami w trawie wypiętymi ku słońcu, ale właśnie dlatego, że budzi w oglądających nostalgię. Wszedłem w ten świat zupełnie nieprzygotowany, zwykle staram się bowiem nie śledzić informacji o nadchodzących filmach. O tym, że jest jakiś Saltburn, dowiedziałem się z TikToka, i to jeszcze zanim wybuchło wiralowe szaleństwo. Obserwuję bowiem konto Sophie Ellis-Bextor i zobaczyłem filmik, na którym piosenkarka wykonuje swój największy przebój na premierze Saltburn

Włączyłem i nagle znalazłem się w roku 2006 – który był dla mnie czasem wielu zmian i korekt życiowych trajektorii – choć rzeczy, które działy się na ekranie, nigdy mnie nie dotyczyły. To film o brytyjskich klasach, coś, czego nie da się w ogóle przełożyć na polskie doświadczenie (dlatego mało kto rozumie, dlaczego Victoria Beckham czuła się „klasą pracującą”, mimo że jeździła do szkoły limuzyną). 

Temat jest mi jednak bliski, bo spora część mojej lewicowej tożsamości wzięła się ze słuchania takich zespołów jak Pulp, których piosenka „Common People” pojawia się w jednym z najśmieszniejszych dialogów, jakie słyszałem od dawna. Ten film to beza z bezą nadziana bezą. Ktoś może uznać, że to za dużo, ale ja postrzegam Saltburn jako pyszny torcik złożony z wielu warstw – queerowego napięcia; sensualności, która niektórych zniesmacza, a innych skłania do przechwałek: „Phi, widziałem dużo bardziej szokujące rzeczy!”; no i ten cały konflikt klasowy, który już niby był tyle razy, no ale tu zyskuje nowe oblicze. 

Dziękujemy!

Rzecz zaczyna się w Oxfordzie, gdzie poznajemy bidoka z północy, Olivera Quicka (Barry Keoghan), dzielne wspinającego się po drabince dzięki stypendium. W portfelu nosi pajęczyny i jest ogólną pierdołą towarzyską, ale nagle staje się ulubieńcem Felixa Cattona (Jacob Elordi, który kiedyś zagra Bonda, a jak nie, to wielka szkoda). Niesymetryczny bromansik, w którym Oliver jak omułka przykleja się do Felixa, łazi na imprezy i pociesza jego byłe dziewczyny. A potem przychodzą wakacje i wkraczamy na teren tytułowej posiadłości Saltburn; zaczyna się główne danie. 

Wakacje z duchami

Posiadłość składa się z wielu pomieszczeń pełnych onieśmielających artefaktów, skrytej w mroku służby, wreszcie – rodziny, którą stać na to, żeby się nie przejmować; napięcie jest zarezerwowane dla bidoków. Najmniej ciekawy jest nadęty ojciec (Richard E. Grant); uwagę z miejsca kradnie matka, lady Elspeth (Rosamund Pike) i jej „przyjaciółka” Pamela (Carey Mulligan), którym daleko do zażyłości bohaterek serialu Absolutnie fantastycznie. Pamela jest zwierzątkiem z problemami, nad którym można się litować, aż się znudzi. Tacy są bogacze, nie można im ufać, ale o tym wiadomo już z wielu innych produkcji. Tak samo jak siostra Felixa, Venetia (Alison Oliver) nie jest pierwszą „smutną bogatą dziewczyną”; znacznie ciekawsza jest postać Farleigha Starta (Archie Madekwe), biednego kuzyna z Ameryki, który do napięć klasowych wnosi dodatkowo napięcia rasowe.

*Reklama

Jeśli do takiego domostwa trafia bidok o spojrzeniu psychopaty, to można się łatwo domyślić, że chce ich wszystkich zjeść. Ale zanim to zrobi, napije się z ich miseczek i owinie ich sobie wokół palca korzystając z jedynej broni, którą słabi mogą stosować wobec silnych – wiedzą, co tamci chcą usłyszeć. Chrup, chrup, ciamk, ciamk, zjedz bogaczy. 

Tyle że nie jest to klasyczna opowieść z gatunku „eat the rich”, gdzie bogaczy pożera człowiek z klasy niższej, który nie ma nic do stracenia (jak Utalentowany pan Ripley). Oglądaliśmy takich wiele razy, nawet w polskim wydaniu (Hardkor Disco), ale tu jest inaczej. Wbrew – spoiler! – legendzie wciśniętej Felixowi, który zbiera bidoków jak pokemony, Oliver nie jest społeczną sierotą z matką nadużywającą substancji.

Odwiedziny w rodzinnym domu Olivera, cynicznie zaplanowane przez Felixa bez wiedzy przyjaciela, służą czemuś więcej niż zdemaskowaniu oszusta – to zupełna zmiana układu sił. Klasa średnia uwielbia patrzeć, jak gryzą się między sobą klasa niższa i wyższa; jedną gardzi, a drugą podziwia, obawia się deklasacji i fantazjuje, że kiedyś do niej doszlusuje. Kim wolisz zostać – wampirem z zamku czy ulicznym zombie? 

Dziękujemy!

Viva hate

To również polski dramat – większość naszych średniozamożnych obywateli czuje się bliżej milionerów budujących autostrady niż kasjerek z supermarketów, z którymi przecież dzielą los. Często żyją z miesiąca na miesiąc i niewiele ich dzieli od poważnych kłopotów finansowych. Lepiej zatem trwać i śnić; mało kto ma jednak możliwość, żeby wyrwać się z błędnego koła, bo ma za dużo do stracenia. Bohater z klasy średniej, który postanawia zjeść bogaczy: tego jeszcze nie było. Rozważałem z koleżanką krytyczką Klarą Cykorz , czy mamy jakiś polski odpowiednik Saltburn. Postawiłem nieśmiało na film Sala samobójców. Hejter (2020), ale na jego przykładzie widać, że obraz Emerald Fennell jest o czymś zupełnie innym: brakuje pierwiastka zemsty; dekonstrukcją Tarantinowego kina rewanżu był zresztą jej poprzedni film, Obiecująca młoda kobieta z 2020 roku. 

Dziękujemy!
( Esej ) ( Felieton ) ( Patrycja Sikora )

Byłam smutnym blobfishem, jestem zdezorientowaną płaszczką

Bohater Hejtera, Tomasz (Maciej Musiałowski), studiuje dzięki stypendium ufundowanemu przez zamożną rodzinę Krasuckich (wyższa klasa średnia), która w przeszłości spędzała wakacje w jego rodzinnym gospodarstwie. Obraz Jana Komasy mocno podkreśla ekonomiczne trudy, jakie mimo tej „pańskiej hojności” ponosi chłopak; aby mieć gdzie mieszkać, musi dorabiać, przez co nie ma czasu na naukę. Gdy próbuje pójść na skróty i popełnia plagiat, traci wszystko.

Jedynym sposobem na odbicie się od dna jest praca w bezwzględnej agencji memetycznej, gdzie zajmuje się trollowaniem i niszczeniem sieciowych celebrytów. Nigdy się nie dowiemy, czy zawsze był psychopatą, czy stał się nim pod wpływem tej pracy, ale nie ma to znaczenia – wreszcie ma narzędzia, żeby mścić się za doznane upokorzenia. Konstruuje intrygę, w której wykorzystuje jeszcze większego przegrywa – prawicowego incela mieszkającego z babcią. Jakby jedyną drogą do lepszego życia było powtórzenie drogi klasy średniej, która po transformacyjnym awansie brutalnie odwróciła się od mniej zamożnych.

Lady Elspeth uważa, że była inspiracją dla piosenki „Common People” Pulp; Tomasz brzmi jak ziszczona przepowiednia z ich „Mis-shapes”, rewolucyjnego hymnu nerdów i queerów: „chcemy waszych domów, chcemy waszych żyć, chcemy rzeczy, których nam odmawiacie”. W tym zestawieniu Fennel wydaje się uczciwsza: sięga po bohatera ze swojej klasy, zamiast demonizować kogoś z klasy niższej, jak czyni to Komasa.

Dziękujemy!

Bal wampirów

Sala samobójców, ale ta z 2011 roku, podszyta queerowym lękiem opowieść o meandrach internetu, odżyła niedawno na TikToku, kiedy pokolenie Z przypomniało sobie o słyszanej w dzieciństwie piosence Turn me on Wet Fingers. Tak samo w mediach społecznościowych żyje Saltburn. Ten film to po prostu kopalnia vibesów, od cudnych aktorów po kostiumy i wspaniałą symbolikę; nic tylko kręcić TikToki. 

Drugą młodość przeżywa raperka Princess Superstar i jej piosenka „Perfect (Exceeder)” wykorzystana w filmie; tryumfy święci Sophie Ellis-Bextor (dla mnie ważniejszy jest jej zupełnie inny utwór, w którym pojawiają się słowa „Jeśli nie mogę tańczyć, nie chcę brać udziału w waszej rewolucji”); parodiowane są konkretne scenki (koty w wannach), a bogacze pokazują swoje posiadłości, odtwarzając filmowy finał. Ludzie nabijają się z nich, że nie wyłapali satyrycznego wymiaru Saltburn, że nie rozumieją, że ten film to beka z bogaczy, ale jest zupełnie na odwrót. Oni to doskonale wiedzą, to komunikat „możecie się z nas śmiać, ale na koniec to my mamy pieniądze i władze”.  Bal wampirów trwa w najlepsze.

( Mintowe Ciasteczka )

Nasza strona korzysta z cookies w celu analizy odwiedzin.
Jeżeli chcesz dowiedzieć się jak to działa, zapraszamy na stronę Polityka Prywatności.