Kaos (2024)

Prawdziwa mitomania. Dlaczego pokochaliśmy Kaos

Maciej Papierski
film
recenzja
20.11.2024
9 min. czytania

Gdy zastanawiałem się nad losem bogów w Kaosie, przyszło mi do głowy, że to nie tyle my wzdychamy do ich boskiego życia, ile oni tęsknią skrycie do tego, żeby być jak ludzie.

Wszyscy wiemy, że bogowie z greckiej mitologii to bohaterowie niedoskonali. Zdradzają, kradną, skaczą sobie do gardeł, są próżni i aroganccy – są nami, cała reszta to różnica skali. No, może jeszcze tyle, że nie umierają.

Gdy zacząłem oglądać Kaos, wyprodukowany przez Netfliksa ośmioodcinkowy serial w reżyserii Charlie Covell, pierwsze moje odkrycie było takie, że chyba od zawsze patrzyłem na tę ich niedoskonałość jak na coś jednak doskonałego. Owszem, bogowie mieli swoje wady, ale były to wady boskie, a nie ludzkie. W związku z tym różne olimpijskie przewinienia zdawały mi się jeśli nie usprawiedliwione, to przynajmniej doniosłe, by nie powiedzieć: godne podziwu.

Tymczasem Kaos dość bezpośrednio skłonił mnie do zastanowienia się nad tym konceptem doskonałej niedoskonałości. Konceptem raczej sprzecznym wewnętrznie, a w dodatku mającym, jak pokazuje serial, globalne konsekwencje. Otóż okazuje się, że boska moc pomieszana z wadami wcale ich nie uszlachetnia. Powoduje po prostu, że stają się zdecydowanie bardziej nieznośne. Są to niejako wady z turbodoładowaniem. Wady zasilane władzą, bogactwem, wpływami. A że mogą rozkwitać w sposób nieskrępowany, z powodu uprzywilejowania swoich nosicieli, to zbierają żniwo wprost proporcjonalne do tak zwanych zasięgów.

Kaos (2024)

Raz dwa trzy, cały Olimp patrzy

Kaos pokazuje smutny wycinek prawdy o bogach, których instynktownie chcielibyśmy jednak jakoś wyznawać: niedoskonałość niedoskonałością, śmieszność śmiesznością, ale okrucieństwo pozostaje okrucieństwem. Sympatyczna pokraczność niestety nie sprawia, że ktoś jest choć odrobinę mniej niebezpieczny, a może i nawet czyni go większym zagrożeniem, gdy powiązać ją z realnym wpływem na życie społeczeństwa. 

Serial ten można próbować oglądać jak czarną komedię, rozrywkową parodię greckiej mitologii. Ale można też zobaczyć w nim metaforę czegoś rzeczywistego i bardzo aktualnego, i wtedy robi się nieco mniej śmiesznie. Rzecz jest bowiem o tym, że małostkowość i nienasycenie w połączeniu z władzą oznaczają krew. A jest to morał w ludzkiej historii dobrze już znany.

Byłoby wyważaniem otwartych drzwi tłumaczyć, że Kaos jest metaforą współczesnego świata (a może świata w ogóle), w którym garstka nieodznaczających się cnotami jednostek decyduje o życiu milionów, co jakiś czas rujnując ich los dla własnych kaprysów. Jako widzowie od początku dobrze wiemy, w jaką grę się z nami gra. I mogłoby wyjść sztampowo, ale twórcy wykazują się sporą inwencją, sprytnie wymyślając równoległości uzmysławiające obszerność tego porównania. Czyli na przykład taką, jak pełne osobistych wyznań i rozterek modlitwy wędrują wprost do bogów, zanoszone do nich w świątyni. Ci jednak nie przysłuchują im się ze współczującym sercem, lecz przechowują je jako głosową kartotekę – bazę danych pozwalającą skutecznie kontrolować wyznawców. Nie trzeba się długo głowić, żeby zobaczyć w tym obrazek ukazujący drugie dno mediów społecznościowych.

Kaos (2024)

Sekretny składnik 

Gdy zastanawiałem się nad losem bogów w Kaosie, przyszło mi do głowy, że to nie tyle my wzdychamy do ich boskiego życia, ile oni tęsknią skrycie do tego, żeby być jak ludzie. Tęsknią za rzeczywistym podziwem, rzeczywistą przyjaźnią, rzeczywistym pięknem, rzeczywistym czymkolwiek. Ale to cokolwiek zdaje się dla nich jakby… nieosiągalne. Ból, który wyziera z kadrów Kaosu, nie jest bólem wyłącznie krzywdzonych śmiertelników. Jest też bólem uwikłania oprawców.

A jeśli już o wspomniane wyżej piękno chodzi, to chyba jedną z najbardziej uderzających cech bóstw Kaosu, przekładającą się na estetykę serialu, jest ich kompletny brak gustu. „Złote, a skromne” byłoby chyba najlepszym określeniem bliskiej im stylistyki. Czuć tu pieniądz, ale niekoniecznie dobry smak. I jest to wizualny równoważnik ogólnoboskiego problemu: niby zasoby są, niby jest władza, niby moc, ale widać, że coś w tym nie działa. Trochę jak w familijnych komediach z kosmitami, którzy bardzo starają się uchodzić za ludzi, ale są w tym tak okropnie nieporadni, że w każdej chwili mogą zostać zdemaskowani przez byle głupotę.

Można by zadać pytanie o ten brakujący element. Co to takiego? Przypomina mi się przytaczana niegdyś przez Dorotę Masłowską zgrabna definicja kiczu, a mianowicie, że jest to świat bez gówna. I tam właśnie zamieszkują bogowie. Problem polega na tym, że to nie jest prawdziwy świat, więc do zamieszkiwania na dłuższą metę nadaje się średnio. Nieszczęście gotowe: zarówno dla bogów, jak i dla tych, którzy im podlegają. 

Wiadomo, że świat wszelkiej maści idoli to nierzadko świat ślepoty na niewygodne kawałki ludzkiej rzeczywistości. Ba, na całe jej połacie. Dlatego prawdopodobnie tak trudno być bogiem: ta fucha w ogromnej części oznacza ekstremalny wydatek energetyczny związany z niewidzeniem, tuszowaniem i nazywaniem rzeczy po swojemu. To nieumiejętność zrozumienia ludzkiego bólu i brak współczucia są tym, co czyni bogów śmiesznymi i okrutnymi zarazem, oddalając ich skutecznie od świata zwykłych śmiertelników.

Kaos (2024)

Zróbcie chaos dla Zeusa

Kaos z pewnością można odczytywać jako zupełnie aktualną opowieść polityczną: jest to najwyraźniejszy, choć moim zdaniem nie jedyny, aspekt przesłania tej produkcji. Widzimy błąkających się uchodźców ze zrujnowanej Troi. Przeprawa przez Lete odbywa się łodzią, w której wszyscy pasażerowie mają kapoki i liczą na to, że po przerzuceniu się przez wodę trafią szczęśliwie do lepszej rzeczywistości, do której zresztą nie sposób wejść bez opłaty (monety, mitologicznego obola). Mnożą się rezprezentanci elit w różnych odsłonach, despoci (Minos), bogacze, celebryci (Orfeusz). 

Najistotniejsze jednak, że Kaos przedstawia przede wszystkim historię sprzeciwu kilku jednostek wobec zaprojektowanego przez bogów porządku. Nie są oni bowiem wcale, jak się okazuje, tacy wszechmocni, jak by chcieli. Ponad nimi stoi znacznie potężniejsza siła przeznaczenia. Nikt nie może umknąć dziejowej sprawiedliwości, nawet ci, którzy akurat mają bardzo dużo pieniędzy i myślą, że są sprytniejsi. 

W kontekście boskiego przestrachu przed nadchodzącymi rozliczeniami, chaos to tak naprawdę pojęcie względne. Jego przeciwieństwo, czyli kosmos, to w tym serialu nie jakiś odwieczny ład rzeczy, a zwykła społeczna konwencja, którą usilnie – i coraz bardziej desperacko – próbują wciskać swoim wiernym jako objawioną prawdę bogowie. Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują jednak, że świat może wyglądać inaczej, że to, co dawne, zaczyna się sypać. Istny Kaos, z tym że nie dla wszystkich niepożądany.

Covell zdaje się mówić: władza naszych bóstw to władza, która została nam, zwykłym ludziom, wmówiona, władza mniemana, i jedyne, co ją utrzymuje, to nasze święte przekonanie, że tak już musi być. Należy zacząć głośno mówić o tym, że król Zeus jest nagi. A to wcale nie takie proste – dużo w tym serialu poucinanych w służbie bogom języków (kapłanki Hery nie bez powodu noszą miano Tacita, „milcząca”). I choć to wszystko może brzmieć nieco jak powtórka z Manifestu komunistycznego, serial ten raczej służy uświadamianiu sobie frustracji poprzez śmiech, i oswajaniu jej. Myślę, że to jedno ze źródeł jego sukcesu. Kaos to produkcja w gruncie rzeczy krzepiąca, ponieważ pokazuje, że nie tacy bogowie straszni, jak ich malują (o ile się na to nie pozwoli malarzom).

Kaos (2024)

Przymierzyć mit na nowo 

Czy jednak tylko dlatego – tylko dla politycznych metafor – ten serial cieszy się tak wielką popularnością? I czy mitologia interesuje nas już wyłącznie jako przebranko dla polityczno-społecznych diagnoz?

Śmiem twierdzić, że jest inaczej, i że w samym Kaosie liczy się nie tylko bieżący komentarz do spraw tego świata. Istnieje jeszcze warstwa jednostkowa i czysto ludzka, warstwa intymna, choć archetypiczna. I nie chodzi mi tu o robienie tego, co proponują postpsychologiczne produkty jungopodobne, a mianowicie o odnajdywanie w sobie Zeusa, Orfeusza czy innej Hery. Ciekawi mnie raczej, w jaki sposób pokazana w Kaosie historia bogów eksploruje, na przykład, próby budowania dobrych relacji z dzieckiem (Zeus), problem złamanego poczucia własnej wartości (Dionizos), pragnienie wolności w relacji (Eurydyka), poszukiwania tożsamości i chęci samostanowienia (Kajneus), ból i pustkę egocentryzmu (niemal wszyscy). Słowem, to, jak można świeżo zinterpretować mit w świetle nowych badań psychologicznych. 

Uważam, że Kaos odkrywa te niezagospodarowane jeszcze przestrzenie naprawdę interesująco, a przy tym wręcz profesjonalnie. Mam przez to na myśli, że przy wykorzystaniu mitologicznych wzorców daje wiarygodny obraz wcale nie tak dawno ponazywanych mechanizmów psychologicznych, nierzadko zresztą zdolnych produkować moralne zło. Oswajanie wciąż rosnącej wiedzy o ludzkiej psychice poprzez mit wydaje mi się wciąż nośnym i nieukończonym (nieukańczalnym?) zadaniem.

Być może bowiem to, co w nas najgłębsze, nie zmienia się od wieków, ale –  powodu nowych okoliczności społecznych i rosnącej świadomości wcześniej niezbadanych aspektów człowieczeństwa – nieustannie zmieniają się kostiumy, w których przechadzamy się po świecie. Mitów oraz tych, którzy je wytłumaczą, potrzebujemy więc wciąż na nowo, choćby po to, żeby wyśmiać, co jeszcze niewyśmiane, i uczłowieczyć, co nieuczłowieczone.

Dlatego właśnie tak bardzo żal, że parę tygodni temu Netflix zamknął teatrzyk i, mimo głośno wyrażanego zapotrzebowania widzów, ogłosił, że drugi sezon Kaosu nie powstanie. Jest to decyzja dość zaskakująca, zwłaszcza że serial cieszył się i zainteresowaniem, i dobrymi recenzjami. Wszystko to jest mocno podejrzane i pozostaje tylko mieć nadzieję, że nie stoją za tym naciski rezydentów Olimpu.

Kaos (2024)