„Na scenie przemieniam się z górnika w drag queen”. Śląsk Przegięty

Jakub Wojtaszczyk
wywiad
14.08.2024
11 min. czytania

Strategia Śląska Przegiętego świadomie odwraca zasadę „bylebyś nam wstydu nie przynosił”. Rozmawiamy z Pawłem Świerczkiem, założycielem kolektywu.

Jakub Wojtaszczyk: Pochodzisz ze Śląska i tam mieszkasz. Działasz na rzecz tego regionu. Kto nauczył cię śląskości? 

Paweł Świerczek: Wychowałem się w śląskiej rodzinie, gdzie godo się po śląsku. Tak naprawdę polskiego nauczyłem się w szkole podstawowej. Dlatego śląskość przez długi czas była dla mnie zupełnie naturalna, a co za tym idzie – niewidoczna. To się zmieniło dopiero w trakcie moich wyjazdów. Pamiętam, że po wyprowadzce do Warszawy, w której finalnie spędziłem pięć lat, chciałem kupić kołocz. Bardzo lubię to ciasto, a okazało się, że dostępne jest tylko na Śląsku. Na Śląsku w ostatniej dekadzie pojawiła się duma z lokalnej tożsamości. Język śląski usłyszysz na ulicy, zobaczysz na koszulkach i czapkach. Wracając tam regularnie, zauważyłem istotne różnice, na przykład śląską gościnność, dzięki której dużo łatwiej nawiązywać kontakty i przenosić rozmowy na głębszy poziom. Niewątpliwie pomaga, że jestem stąd. Mam jednak wrażenie, że w Warszawie relacje społeczne ślizgają się po powierzchni, co niekoniecznie jest czymś złym.

Czy śląskość, którą przekazywano w twoim domu, była zbiorem konkretnych cech?

Na pewno ważny był kult pracy: dobry człowiek to robotny człowiek. Druga rzecz to dbałość o dobre imię bliskich, przy jednoczesnym przyzwalaniu im na dość wiele. Moi rodzice zawsze powtarzali mi: „Możesz robić, co chcesz, bylebyś nam wstydu nie przynosił”. A wstyd mogło przynieść wszystko: od zbyt ekstrawaganckiego zachowania, po niechodzenie do kościoła w niedzielę. 

Paweł Świerczek, fot. K. Szewczyk

Pamiętasz, jak się kultywowało śląski patriotyzm?

Na pewno za dziecka słyszałem, że Polska okrada Śląsk z bogactwa, że jesteśmy uciemiężeni, wyśmiewani za akcent i używanie naszego języka. Dziś, od kiedy śląskość jest tematem jawnie politycznym, znam osoby, które głośno mówią o poczuciu narodowej przynależności do tego rejonu. Są też te broniące polskości. 

Sam nie uważam śląskości za tożsamość narodową, tylko etniczną, regionalną. Ślązacy są nie tylko w Polsce, ale i w Czechach, Niemczech i na Słowacji. Nawet w Stanach Zjednoczonych jest śląska wioska Panna Maria… Sama historia Śląska jest starsza niż pojęcie narodowości, zaczęła się co najmniej dwanaście wieków temu. Śląski jest pełen wpływów czeskich, co jest często pomijane w debatach. Uważam też, że tożsamości narodowe i koncept państwa narodowego są niebezpieczne, bo prowadzą do nacjonalizmów. Jeśli mam do wyboru nacjonalizm polski, niemiecki albo śląski, nie wybieram żadnego. 

Jak śląska męskość miała się do twojej queerowości?

Mój ojciec i dziadek pracowali w kopalni, stąd tradycje górnicze były silnie obecne w domu. Mężczyźni, którzy nie pracowali fizycznie, byli uważani za „niemęskich”. Z górnictwem związane są specyficzne tradycje homospołeczne, które pamiętam z dzieciństwa, a które dziś już zanikają, na przykład puszczanie gołębi pocztowych i czekanie na ich powrót do domu wspólnie z kolegami. 

Nigdy nie czułem się częścią męskiego świata. Z dzieciństwa pamiętam naciski, żebym został górnikiem, ale te oczekiwania względem przyszłości śląskich chłopców zmieniły się w latach 90., gdy zlikwidowano kopalnie. Natomiast zawsze podkreślano znaczenie pracy, co  chyba mnie ukształtowało. Co prawda nie pracuję stricte fizycznie, ale nie wzbraniam się przed takimi zadaniami, nawet je lubię. Queerując Śląsk, używam górniczych metafor – takich jak fedrowanie czy figura hajera przodowego – i traktuję tę robotę dość poważnie. Być może poważniej niż trzeba. 

Współtworzysz kolektyw Śląsk Przegięty, który jednoczy osoby LGBTQ+ ze Śląska i queeruje śląskie tradycje…

Strategia Śląska Przegiętego świadomie odwraca zasadę „bylebyś nam wstydu nie przynosił”. Stawiamy na widoczność, przesadę i obnoszenie się, pokazujemy, że nie wszystko musi zostać za zamkniętymi drzwiami i w domysłach. Odwołujemy się do elementów śląskości i traktujemy je na serio, ale z przegięciem. Protestowanie i manifestowanie jako strategie aktywistyczne, oczywiście bardzo ważne, na Śląsku niekoniecznie muszą się sprawdzić. Natomiast strategia familiaryzacji, czyli na przykład używanie rodzimego języka do opowiadania o LGBT-ach, już tak. 

Of Coal And Rainbow, fot. Anna Agliardi

Po sześciu latach funkcjonowania kolektywu zauważamy pozytywne efekty naszej pracy. Wreszcie dostajemy granty i wsparcie instytucji kultury na nasze działania. W tym roku zostaliśmy zaproszeni przez Akademię Sztuk Pięknych na wystawę w Galerii BWA Katowice. Organizowany przez nas 5. Przegląd Piosenki Przegiętej odbywał się nie tylko w Katowicach, ale po raz pierwszy także w Bytomiu i Tarnowskich Górach. Współrealizowałyśmy ekoqueerowy projekt dla seniorek w Tychach i Mysłowicach. Jeszcze do niedawna było to nie do pomyślenia.  

Jak lokalne tożsamości krzyżują się z przegiętością?

Dla mnie przegięcie jest wszystkim, co wykracza poza normę – nie neguje jej, tylko ją podkręca. W lokalnym kontekście świetnie prezentują to dwie osoby dragowe działające w naszym kolektywie. Niebinarny Princ Wonglo wykorzystuje śląskie imaginarium – nosi górnicze czako, śpiewa po śląsku, ale piosenki Disneya, w performansach używa węgla. Śląskie tradycje łączy ze światem queerowym. Doprowadzone do ekstremum, fascynują nie tylko osoby ze społeczności LGBTQ+, ale i heteronormatywnych Ślązaków i Ślązaczki. Działa tutaj wspomniana familiaryzacja – Princ opowiada o współczesności naszym językiem, w zabawny sposób, ale zarazem na serio.

Z kolei Arnika Kluska, od lat zaangażowana w Śląską Manifę i katowicki Marsz Równości, performuje drag queer Ciotkę Rajculę, typową śląską ciotkę z okna. Patrzy na świat, krytykuje i obgaduje ludzi. Jednocześnie jednak, jak sama mówi, zawsze można do niej przyjść i „przytulić się do cyca”. Wszyscy znamy figurę śląskiej baby, mądrej życiowo, która każdego rozstawi po kątach. Kluska queeruje tę postać, dodając wąsa i czerwoną flagę, bo Rajcula jest agentką „w pełni zautomatyzowanego, luksusowego, queerowego komunizmu”. 

Oswajanie queerowości?

Z jednej strony tak, ale w ten sposób ratujemy też język i tradycje śląskie przed skansenem. Do niedawna język wykorzystywany był głównie w kontekstach nostalgicznych i/lub komediowych – pojawiał się na konkursach recytatorskich, gdzie wspominano „jak to pierwej było”. W kolektywie zależało nam na żywym wykorzystaniu języka, by opowiadał o teraźniejszości. Oczywiście nie tylko my to robimy. Powstał portal informacyjny „Wachtyrz” czy zaangażowana politycznie i społecznie inicjatywa Ôtwarty Ślōnsk.

Sam też jesteś performerem. W jednej z twoich prac, „Wungiel i Donga / Of Coal and Rainbow”, zastanawiasz się nad tym, co łączy najstarszą śląską drag queen z górnikiem.

W performansie przeprowadzam wywiad z moim biologicznym ojcem, który opowiada mi o wspomnieniach z kopalni, oraz z drag queen Tarą, moją drag matką [drag matka/ojciec – osoba, która również występuje na scenie i ma większe doświadczenie, przekazuje swoją wiedzę i daje wsparcie dzieciom debiutującym w dragu – przyp. aut.]. Ich historie wzajemnie się wykluczają. Ojciec mówi, że w kopalni nigdy nie było gejów. Tymczasem Tara wspomina, jak w klubie gejowskim rozpoznawała górników po ich czarnych oczach, brudnych od węgla, i jakie to było pociągające. Mówi też o swoim coming oucie i o tym, jak weszła w drag. 

Spring Kink, fot. Kamil Wędzicha

Z kolei ja, w dużym uproszczeniu, na scenie przemieniam się z górnika w drag queen. Wykorzystuję do tego elementy tradycyjnego galowego stroju górniczego przerobione na kostium dragowy. Dodatkowo zderzam ze sobą górniczą łaźnię i garderobę drag queen, czyli dwie przestrzenie, do których tylko wybrani mają dostęp. Tam odbywa się obnażanie i transformowanie. Oba te miejsca są też przestrzeniami intymnych relacji homospołecznych. Gram z tym, co jest widoczne i dopuszczalne, a co nie. Górnicy w łaźni wzajemnie myli sobie plecy, dotykali się. Poza tą przestrzenią takie zachowania raczej nie były mile widziane.

Twój performans wpisuje się w działalność kolektywu, który grzebie w przeszłości Śląska w poszukiwaniu osób queerowych. 

José Esteban Muñoz w swoim tekście „Ephemera as Evidence: Introductory Notes to Queer Acts” napisał, że homofobia rządzi naszym światem, dlatego nie mogą istnieć stricte historyczne dowody na istnienie nieheteronormatywnych biografii. Dowód wymaga otwartego języka, a otwartość była zbyt ryzykowna. Stąd dziś mamy tylko efemery, które pozostały nam po queerowych osobach. Na ich podstawie musimy wymyślić ich historie na nowo. 

Wymyślić?

Spróbować odtworzyć z fragmentów. Reszta to domysły. Do tego też służą burleska i drag, które pozwalają na ożywienie biografii i sprawdzenie, jak coś działa we współczesności. Robienie queerstorycznego performansu to dla mnie znajdowanie życia w martwych dokumentach i skrawkach przeszłości za pomocą erotycznej energii, którą niosą burleska i drag. Nie ma znaczenia, czy ktoś rzeczywiście był osobą homoseksualną czy identyfikował się z płcią inną niż przypisana przy urodzeniu – nigdy nie uchwycimy „prawdziwej” tożsamości zmarłych osób nieheteronormatywnych. Ważne jest to, czy ich historie nas dziś inspirują i wspierają walkę o emancypację. 

(Un)Learning Distances: digital, international residency programme, FAVORITEN Festival 2022. © Silviu Guiman

Jakie queerstorie opowiadacie?

Istnieje wiele przesłanek ku temu, że osobą niehetero był Gustaw Morcinek, czyli jeden z ojców założycieli górniczej tożsamości, centralna postać tutejszej mitologii. W latach 30. jego powieść „Wyrąbany chodnik” stała się podstawą narracji o Śląsku jako rejonie górniczym. W książkach, listach i dziennikach Morcinka jest wiele homoerotycznych aluzji; jeśli zna się queerowe kody, którymi się wtedy posługiwano, trudno te tropy przeoczyć. 

W historii Górnego Śląska, zwłaszcza tej najnowszej, oczywiście pojawiają się osoby otwarcie queerowe, nie ukrywające swojej tożsamości, ale to raczej wyjątki – jak gliwicki pisarz Horst Bienek, który był niemieckojęzycznym Ślązakiem. W jego tetralogii gliwickiej z lat 60. pojawiają się osoby nieheteronormatywne. Z kolei w dziennikach opisywał swoje życie seksualne radykalnym, jak na tamte czasy, językiem. Dzienniki nie zostały jeszcze wydane, najprawdopodobniej ze strachu przed kontrowersjami, bo autor wspomina o osobach, które żyją lub do niedawna żyły.

Na stronie kolektywu piszecie, że język śląski sam w sobie jest queerowy. W jaki sposób?

Jest to język mówiony, którego kodyfikacja zaczęła się dopiero jakieś piętnaście lat temu. Przy okazji ustawy o języku śląskim nadal dyskutowano o zapisach różnych słów i głosek. W praktyce śląski różni się w zależności od miejsca. Czasem w nieodległych od siebie wioskach ludzie mówią troszkę inaczej. Brak wyraźnych zasad sprawia, że ten język jest płynny i trudno uchwytny, co jest dla mnie bardzo queerowe. 

Mamy też niebinarne formy gramatyczne – nasze śląskie „they/them”, tak zwane „dwojanie” i „trojanie”. To formy neutralne płciowo, nieznane w polskim, których tradycyjnie używa się względem osób starszych i/lub okazując komuś szacunek. Zwracasz się do rozmówcy albo rozmówczyni per „wy” i bez względu na płeć drugiej osoby używasz czasownika w tej samej formie.

Skoro śląski nie został skodyfikowany, czy Duda miał rację wetując ustawę o uznaniu języka śląskiego za język regionalny?

Uzasadnienie weta Dudy to nacjonalistyczna tyrada. Nie było w nim słowa o kwestiach językowych, całość była skupiona na obawach o zachowanie polskiej tożsamości narodowej. 

Czy dziedzictwo różnych kultur – czeskiej, polskiej, niemieckiej – wpłynęło na tę różnorodność Śląska?

Historycznie ten region był wyjątkowo różnorodny. Michał Smolorz w książce „Śląsk wymyślony” pisze, że współczesne opowieści o regionie oraz to, co dziś pojmujemy jako tradycję śląską, zostały wymyślone po II wojnie światowej, głównie w celach politycznych – by propagować narrację o Śląsku, który od zawsze był polski. Wielowiekowa historia kulturowych dialogów w tym rejonie została niemal wymazana w czasach PRL. 

Na jej miejsce pojawił się monolit, który dziś powoli zanika za sprawą różnych inicjatyw, w tym Śląska Przegiętego. Na pierwszy plan wysuwają się liczne mikronarracje – to opowieści lokalnych Żydów, śląskiej wsi, gdzie żyło się zupełnie inaczej  niż w okręgu przemysłowym i kopalnianym, śląskiej klasy robotniczej, emancypujących się śląskich kobiet czy wspomnianych osób nieheteronormatywnych. Te narracje się nie wykluczają, tylko wzajemnie uzupełniają.


Paweł Świerczek – dramaturg, performer, organizator kultury. Założyciel kolektywu Śląsk Przegięty, twórca performansów dotyczących queerstorii Śląska (m.in. „Wungiel i donga”, „From Ahead Our Time”). Tłumacz książek Dereka Jarmana, autora „Chromy”.

Paweł Świerczek, fot. Natalia Kaniak

Reklama