Michał Anioł z Alei Zielenieckiej. Niedyskretny urok wystaw imersyjnych

Michał Anioł z Alei Zielenieckiej. Niedyskretny urok wystaw imersyjnych

( 22.12.2023 )

Stały się atrakcją, która przyciąga tłumy. Oferują spotkanie ze sztuką, choć zamiast dzieł oglądamy tańczące po ścianach piksele. Przy okazji przyjazdu do Warszawy interaktywnej Kaplicy Sykstyńskiej warto zastanowić się nad fenomenem wystaw imersyjnych

W 2016 roku Taco Hemingway w kawałku „Święcące prostokąty” lamentował nad naszym uzależnieniem od telefonów i, szerzej mówiąc, technologii. Taco tęsknił za czasami, w których nikt myśli nie przerywał, a ludziom zdarzało się tańczyć. Pewnie i chodzili do muzeów i galerii. Tę jego krytyczną myśl o mamiących nas technologiach można z powodzeniem odnieść do pączkujących w Polsce wystaw immersyjnych. Obejrzałam najnowszą z nich, zatytułowaną „Kaplica Sykstyńska. Dziedzictwo”.

Dziękujemy!

© 2023 Kaplica Sykstyńska. Dziedzictwo.

Geneza wystaw immersyjnych

Zanim jednak zanurzymy się w świecie pulsujących ekranów z muskularnymi Adamem i Ewą, prezentowanymi na błoniach pod Stadionem Narodowym w Warszawie, warto przybliżyć genezę tych coraz popularniejszych spektakli. Ich początków należałoby szukać w dwóch ważnych zjawiskach ostatnich dekad: muzealnych blockbusterach i wystawach multimedialnych. Te pierwsze to nic innego jak wystawy-magnesy, które mają przyciągnąć jak najwięcej zwiedzających dzięki rozpoznawalnym i popularnym tematom. Inspiracją stały się spektakularne wystawy związane z dziedzictwem Tutanchamona. Pierwsza z nich, „Skarby Tutanchamona”, prezentowała okryte tajemnicami (a także i klątwą!) artefakty odnalezione w Dolinie Królów w Luksorze. Wystawę otwarto w British Museum w 1972 roku, skąd dziedzictwo faraona udało się w podróż do Stanów Zjednoczonych. Do 1979 roku wystawę zobaczyło prawie 10 milionów zwiedzających. Ten komercyjny sukces był zachętą do otwarcia kolejnej odsłony wystawy, zatytułowanej „Tutanchamon i Złoty Wiek faraonów” w 2005 roku. Wystawa tym razem jednak nie zajęła poczesnego miejsca w galeriach londyńskiego muzeum, a umieszona została w komercyjnej przestrzeni rozrywkowej O2 Arena, antycypując losy kolejnych ekspozycji tego rodzaju. Blockbusterami z pewnością nazwać można wystawy dotyczące impresjonizmu, a zwłaszcza malarstwa Moneta, tragicznego życiorysu Van Gogha (a przy okazji jego sztuki) czy lśniących złotem prac Klimta.

Czytaj też: Ziemowit Szczerek o tym jak ogarnąć kulturę po PiS

*Reklama

Blockbustery nie wyczerpują jednak problemu pochodzenia wystaw immersyjnych. Zanurzenie nie byłoby możliwe bez udziału technologii, których coraz intensywniejszą obecność w muzeach obserwujemy od początku nowego millenium. Polska w tym kontekście stanowi arcyciekawy przykład tego, jak od 2004 roku – czyli momentu inauguracji Muzeum Powstania Warszawskiego, które jako pierwsze zostało zaprojektowane tak, by móc korzystać z nowoczesnych technologii – ekspozycje multimedialne niemal wyparły analogowe doświadczenia muzealne. Oparte na efektach spektaklu, w którym zwiedzający mają poczuć się aktorami i aktorkami historii, wystawy te garściami czerpią z nowych (na moment otwarcia) technologii: symulacji, wirtualnych rekonstrukcji, wizualizacji, poszerzonej, rozszerzonej i mieszanej rzeczywistości. Te wszystkie metody zdaniem kuratorów i kuratorek mają zaoferować możliwość zanurzenia się w określonej czasoprzestrzeni.

Ten zwrot ku technologiom parę lat temu określiłam mianem cyfrowego eskapizmu. Cyfrowy eskapizm oznacza ucieczkę od materialnej rzeczywistości, która czasem wydaje się niezrozumiała lub banalna, w rzeczywistość wytworzoną technologiami. Jej celem jest oczarowanie publiczności. Prędko okazało się jednak, że multimedialne wystawy, otwierane pod sztandarami dostępności, partycypacji i inkluzywności, częściowo wykluczyły udział zarówno osób starszych, jak i nieneurotypowych – głównie ze względu na spektakl dźwięków, barw i intensywnych świateł. Pojawił się nowy rodzaj estetyki wystaw, znacznie różniący się od tradycyjnych ekspozycji z zakurzonymi gablotami i refleksami światła odbijającymi się od obrazów refleksami światła. Jednocześnie w teatralizacji doświadczenia sztuki czy przeszłości skierowały się ku subiektywnym wizjom twórców multimedialnych eksponatów, które czasem mogą mieć niewiele wspólnego z rzeczywistością. Immersja jest jednak w dalszym ciągu wyłącznie ofertą skierowaną do wzroku. Mamy zanurzyć się w danym temacie czy wątku przy pomocy kina 5D, niezliczonych tabletów i ekranów oraz wszelkiej maści projekcji. Nie wiadomo już w sumie, czy wystawa oferuje cokolwiek innego poza przeglądem najnowszych (na moment otwarcia) technologii.

Michał Anioł i zwiedzający w namiocie

I tak w Polsce ziarno objazdowych wystaw immersyjnych padło na podatny grunt. Wróćmy zatem do najnowszej wystawy poświęconej dziedzictwu Kaplicy Sykstyńskiej. W istocie mamy tu do czynienia z trzema frapującymi elementami: samą kaplicą Michała Anioła i znajomych (by odwołać się do innej trwającej wystawy o zabawnie brzmiącym tytule „Van Gogh i przyjaciele”), pojęciem dziedzictwa oraz częściowo rozmontowaną już wystawą immersyjną. Zatem: kaplica!

Dziękujemy!

© 2023 Kaplica Sykstyńska. Dziedzictwo.

Dziękujemy!
( Joanna Ruszczyk )

Mamy fajny zawód! Słowak i Jabłońska

Sądząc po publiczności zgromadzonej w namiocie na błoniach Stadionu Narodowego, Kaplica Sykstyńska to temat, który ma przyciągnąć młodzież szkolną i osoby starsze. Wycieczki uczniów i uczennic oraz seniorów i seniorek suną autokarami na Aleję Zieleniecką. Zwiedzającym ukazuje się nie nobliwy budynek muzeum, a namiot, którego żółte logo oglądane z daleka przypomniało mi objazdowy cyrk Zalewski i jego identyfikację wizualną z lat dziewięćdziesiątych. Po wejściu do namiotu na gości i gościnie czekają kopie Piety watykańskiej oraz Dawida Michała Anioła, a także film opowiadający poniekąd o Kaplicy, a poniekąd o projekcie digitalizacji. Dowiadujemy się, że wykonano 270 000 ujęć tego słynnego obiektu sakralnego. Digitalizacja jest z jednej strony wpisana w dyskurs ochrony Kaplicy Sykstyńskiej (narażonej na niszczenie powodowane dwutlenkiem węgla, który wydychają turyści i turystki), a z drugiej – w technofetyszystyczną narrację mówiącą o „giga pikselach”, które za sprawą swojego „archeologicznego kunsztu” (?) stają się skarbem dla kolekcjonerów i specjalistów w sztuce renesansu. Film podkreśla też bodaj największy (pytanie, czy jedyny…) walor tego typu projektów – możliwość umieszczania wystawy w dowolnym miejscu na Ziemi. Pozostaje jednak pytanie, czy osoby, które nie mogą sobie pozwolić na wycieczkę do Rzymu, z radością kupią bilet wstępu za 85 zł (normalny) lub 75 zł (ulgowy).

Niebo, niebo, gwiazdki

Co pół godziny publiczność przepuszczana jest z pierwszej do drugiej sali, gdzie prezentowany jest kolejny materiał filmowy. Na kolosalnym ekranie wyświetlana jest animacja, która zaczyna się od przepastnego widoku ciemnego nieba z gwiazdami. Po niej przychodzi czas na omówienie prac Botticellego i Michała Anioła w Kaplicy Sykstyńskiej. Animacji towarzyszy momentami pompatyczna muzyka, która nie zawsze współgra z efektami przejścia i rozmycia – te kojarzą się z popularnymi niegdyś funkcjami PowerPointa. Narrator filmu odczytuje interpretacje dzieł, których prezentacja przerywana jest kolejnymi wizerunkami nieba, gwiazd, a także animacjami. Te niepokojąco przypominają wizje, które pojawiają się w Oppenheimerze. Podobnie jak w przypadku filmu o amerykańskim naukowcu, efekt byłby lepszy w Imaxie. Wreszcie, wprawne oko dostrzeże nawiązania do innych wystaw immersyjnych – rozmywające się kształty z Sykstyny łudząco przypominają kolorystykę prac Van Gogha, a wnętrza, w których po chwili pojawiają się freski, przez chwilę mienią się niczym mozaiki Klimta.

Dziękujemy!

© 2023 Kaplica Sykstyńska. Dziedzictwo.

Publiczność przygotowana na dalsze wizualne rozkosze zostaje przeprowadzona do trzeciej i ostatniej sali, gdzie na ścianach widać zdobienia Kaplicy, które powoli wypełniają się kolorem. Animacja przedstawia czarno-biały rysunek, który po chwili pokrywa się odpowiednimi barwami. Freski dekorujące Kaplicę prezentowane są w kolejności chronologicznej – najpierw Botticelli, potem Michał Anioł. Zwiedzający poruszają się po wyznaczonym polu, są oddzieleni barierkami od sprzętów i ścian, na których wyświetlają się animacje. Tym razem to technologie i sprzęty, a nie dzieła, domagają się specjalnej ochrony.

Nie sposób obejrzeć dokładnie wszystkich kompozycji, nie sposób też wyobrazić sobie ich skali. Słynny Sąd Ostateczny jest „pokrojony” na dwa kawałki, które są wyświetlane na przeciwległych ścianach. Animacja postępuje w takim tempie, że trudno tu nawet mówić o możliwości dokładnego obejrzenia każdej z kompozycji. W zasadzie doświadczenie jest podobne do zwiedzania oryginału. I tu dochodzę do ostatniego komponentu wystawy, który wydaje mi się frapujący: dziedzictwa.

Nowe konceptualizacje tego terminu mówią, że dziedzictwo to proces kulturowy, na który składają się niematerialne praktyki realizowane w materialnej rzeczywistości. Zwiedzanie Sykstyny to upał, skwar i przetaczający się po jej wnętrzach nieokiełznany tłum; doświadczenie, po którym nagrodą jest pizza i aperol spritz albo chociaż konkretna porcja włoskich lodów. Namiot na błoniach i oryginał w Watykanie łączy niewiele poza czasem, który jest potrzebny na obejrzenie całości. W obu przypadkach obcowanie z wielkim malarstwem renesansu jest precyzyjnie obliczone w czasie tak, by kolejna grupa mogła przez pięć minut (Kaplica Sykstyńska) lub dwadzieścia minut (ersatz Kaplicy Sykstyńskiej) nacieszyć oko wielkim malarstwem renesansu.

Wizytę wieńczy jednak przejście do sklepiku, którego asortymentu nie powstydziłoby się pewnie większe muzeum. Ufff… chociaż tyle.

Dziękujemy!

© 2023 Kaplica Sykstyńska. Dziedzictwo.

18 listopada 2023 – 11 lutego 2024

Błonia PGE Narodowy Warszawa, al. Zieleniecka

( Mintowe Ciasteczka )

Nasza strona korzysta z cookies w celu analizy odwiedzin.
Jeżeli chcesz dowiedzieć się jak to działa, zapraszamy na stronę Polityka Prywatności.