Jak Polska dojrzewa do powieści graficznej?
( 27.02.2024 )
„Pamiętam, że główny wróg był łysy, moja postać miała bliznę na twarzy, a pod koniec historii ta kobieta została moją żoną”. Laureat Paszportu „Polityki” Jacek Świdziński o swoim pierwszym komiksie, Festiwalu Młodzieży i różnicach między komiksem a powieścią graficzną
Początek 2024 roku, połowa stycznia. Podczas 31. gali wręczenia Paszportów „Polityki” nagrodę w kategorii Książka otrzymuje Jacek Świdziński za swój komiks Festiwal. W polskim Komiksowie (to nazwa, jaką rodzimi czytelnicy, twórcy i pasjonaci komiksu, określają swoje środowisko) panuje euforia. Obserwuję wylew radosnych postów na prywatnych profilach i geekowych stronach poświęconych między innymi komiksom.
Wszyscy się cieszą, że ich ukochane medium zostało nie tylko zauważone, ale i docenione. Cóż, to nie na przykład Francja, gdzie komiks traktuje się jak dobro narodowe. W Polsce sukcesy komiksu rozpatruje się bardziej w kategorii zwycięstw, które celebruje cała społeczność. A przynajmniej jej spora część. Zawsze da się bowiem usłyszeć jakieś marudzenie. Tak było i teraz, ale o tym za chwilę.
„Zupełnie się tego nie spodziewałem” – mówi mi Jacek Świdziński, gdy pytam go, jak się poczuł, gdy usłyszał o nominacji do Paszportów „Polityki”. „Przyznam, że przy okazji mojego wcześniejszego komiksu, Powstanie – film narodowy, poprosiłem wydawcę, żeby powysyłał go do krytyków nominujących do Paszportów. Miałem wrażenie, że ma szansę. Przy Festiwalu już to sobie odpuściłem. Co więc poczułem? Obok radości – wyjątkowość tej sytuacji. Komiks został nominowany do nagrody literackiej, na równi z pozostałą literaturą” – przyznał Świdziński.
Festiwal, Jacek Świdziński, Kultura Gniewu
Dodał od razu, że nie liczył na żadną wygraną. Sama nominacja była dla niego już nagrodą. „Życie komiksiarza chyba pozbawia nadziei” – stwierdził ironicznie. „Teraz Festiwal dostał kolejną nominację, tym razem do Nagrody Literackiej im. Wiesława Kazaneckiego. I co? Szczerze mówiąc, znowu dokładnie tak samo myślę. Nie wierzę też, żeby mój Paszport nagle zmienił sposób postrzegania komiksów w Polsce. To byłoby zbyt naiwne z mojej strony. Myślę jednak, że ta sytuacja jest jakimś kolejnym wyłomem, który może wpłynąć na podejście jurorów tych i podobnych nagród w przyszłości” – mówi mi Świdziński.
Warto w tym miejscu zastanowić się, jaki jest ten obraz komiksu w Polsce. Z rozmowy Świdzińskiego w „Polityce” wiem, że dla niego obok epiki, dramatu i liryki „komiks jest takim czwartym zaginionym arystotelesowskim rodzajem literackim”. Jest też najbliższy poezji, w której „istotny jest zapis graficzny”. Czym więc według niego jest komiks dla Polaków? Tłumaczy, że tak naprawdę nie ma jednej odpowiedzi na to pytanie.
„Podejrzewam, że najczęściej jest miłym wspomnieniem z dzieciństwa. Świadczy o tym popularność komiksów takich jak Kajko i Kokosz oraz Kapitan Żbik Jerzego Wróblewskiego” – mówi Świdziński. Podejrzewa też, że dorośli mężczyźni kupują je dla nostalgicznej przyjemności, ale też chcą zainteresować nimi młodszych.
Świdziński zwraca jednak uwagę, jak komiks – jako medium – jest często wykorzystywany w Polsce jako… narzędzie. „Jeżeli jakaś instytucja ma trochę, ale nie za dużo, pieniędzy i chce przekazać cokolwiek w sposób fajny, to wpada właśnie na pomysł komiksu” – mówi mi. „Trochę mnie to bawi, trochę złości, ale też to rozumiem. Instytucje miejskie nie będą masowo zlecać na przykład kręcenia filmów, pisania opowiadań czy komponowania muzyki o historii swojego miasta czy ciekawym człowieku, kiedy mogą posłużyć się komiksem, za pomocą którego można nie tylko napisać, ale też pokazać, co kto chce” – dodaje autor.
No ale jest jeszcze trzecia odpowiedź na pytanie, czym jest ten komiks – chodzi oczywiście o aspekt popowej rozrywki komiksu, bazy dla serialów, gier i filmów o superbohaterach. Tyle że z tym akurat komiks kojarzy się nie tylko w Polsce, ale i na całym świecie.
Najlepsza powieść graficzna, czyli co?
Na stronie „Polityki” można znaleźć krótkie uzasadnienie wyboru jurorów. Czytamy, że jest to „nagroda za powieść graficzną Festiwal, która znakomicie opowiada epicką, wielowymiarową historię Festiwalu Młodzieży, a także oddaje polskie traumy i lęki tamtej epoki”.
Festiwal, Jacek Świdziński, Kultura Gniewu
Mowa dokładnie o V Światowym Festiwalu Młodzieży i Studentów, jaki odbył się w lecie 1955 roku w Warszawie. Do stolicy przyjechało wtedy około 24 tysięcy młodych ludzi ze 113 krajów i ponad 140 tysięcy z całej Polski. To właśnie to wydarzenie jest tłem dla indywidualnych losów i postaw bohaterów Świdzińskiego – osób przyjezdnych oraz warszawiaków, tych mimowolnych festiwalowiczów i tych partycypujących w zabawie.
Co ciekawe, zauważyłem w swojej komiksowej bańce, że to właśnie określenie „powieść graficzna”, użyte w opisie „Polityki” (jak i w newsach innych serwisów na temat wręczenia nagród), wywołało mieszane uczucia.
Niektórzy w ten sposób nazywają tylko konkretny rodzaj komiksu. Charakteryzuje go dłuższa, nieraz autonomiczna i poważniejsza historia – w kontrze do tak zwanych zeszytówek, czyli na przykład amerykańskich serii cyklicznych odcinków przygód superbohaterów.
Dla innych mówienie o „powieści graficznej” zamiast po prostu o „komiksie” jest traktowane jako zabieg deprymujący wartość całego medium. Trochę wedle logiki, że komiks jako taki jest raczej infantylną rozrywką dla dzieci i niedojrzałych dorosłych, dlatego trzeba było wprowadzić nowe nazewnictwo z myślą o bardziej wysublimowanych czytelnikach.
„Dla Jacka gratulacje. A do wszystkich »dziennikarzy« którzy piszą, że Świdziński dostał Paszport »Polityki« za »powieść graficzną« – jak wam słowo »komiks« przez klawiaturę nie przejdzie to Was bardzo serdecznie nie pozdrawiam” – napisał w płomiennym poście na Facebooku jeden z komiksiarzy po wygranej Świdzińskiego (wpis był udostępniony tylko dla znajomych, więc uszanuję dane autora).
„W tej konkretnej sytuacji to chyba po części moja wina” – komentuje Świdziński, gdy mówię mu o niektórych reakcjach na użycie słów „powieść graficzna”. „Kilka miesięcy temu w wywiadzie dla »Polityki« powiedziałem, że po tych wszystkich humorystycznych komiksach chciałem się zmierzyć z powieścią graficzną. Użyłem tego terminu w sposób, w jaki najczęściej z niego korzystają komiksiarze. Wiem, że niektórzy z nich w ogóle go odrzucają, ale nie da się ukryć, że to po prostu jeden z gatunków komiksowych, mający już własną tradycję i cechy charakterystyczne. Dziennikarze mogli po prostu przejąć ten fragment z mojej rozmowy” – dodał.
Powstaje pytanie, czy rzeczywiście jest o co kruszyć kopie? Tym bardziej, że do cech powieści graficznych należy dodać, że nieraz są to także… wydania zbiorcze wcześniej opublikowanych zeszytów (chociaż tutaj dla skomplikowania sprawy pojawia się jeszcze nazewnictwo „Trade Paperback”).
Doskonałym tego przykładem jest Powrót Mrocznego Rycerza autorstwa Franka Millera. To opublikowana w 1986 roku historia podstarzałego Bruce’a Wayne’a, który postanawia przerwać swoją emeryturę i raz jeszcze przywdziać pelerynę nietoperza. Powszechnie uważa się ten tytuł za jeden z najważniejszych komiksów o Batmanie. Trafił on nawet na listę „Top 10 Graphic Novels” tygodnika Time.
Warto jednak dodać, że cała historia wyszła najpierw w czteroczęściowej wersji zeszytowej, gdzie każdy miał inny tytuł: The Dark Knight Returns, The Dark Knight Triumphant, Hunt the Dark Knight oraz The Dark Knight Falls. Dopiero wersji „scalonej” (a później w jej kolejnych reedycjach) całość zyskała jedną, spójną nazwę „Powrotu…”. Recykling? Kapitalizm.
Podobnie zresztą rzecz się miała z kultowymi Strażnikami Alana Moore’a, gdzie historia będąca krytyczną wiwisekcją gatunku superhero pojawiła się na rynku w częściach, by dopiero później trafić do fanów w edycji zbiorczej, jako… powieść graficzna.
Festiwal, Jacek Świdziński, Kultura Gniewu
Cały ten spór o „powieść graficzną” przypomina mi wypowiedź Neila Gaimana, autora cenionej serii komiksów The Sandman, jakiej udzielił w 1995 roku magazynowi „The Los Angeles Times”.
Pisarz przytoczył historię, jak pewnego razu znany redaktor powiedział mu, że Gaiman tak naprawdę nie pisze komiksów, tylko powieści graficzne. „Nagle poczułem się jak ktoś, kto został poinformowany, że tak naprawdę nie jest dziwką, tylko damą do towarzystwa” – skomentował to autor Sandmana.
Od komiksowych pasków po Nagrodę Pulitzera
Określenia „graphic novel” w kontekście komiksów po raz pierwszy użyto w listopadowym numerze fanzine’u Capa-Alpha w 1964 roku w krótkim tekście THE FUTURE OF „COMICS”. Jego autor, Richard Kyle, historyk komiksu, przewidywał, jakie zmiany może czekać jego ukochane medium w nadchodzących latach.
„Zdaje się, że komiks w końcu ma zamiar wyrwać się z samotnej izolacji, która wiązała się ze statusem trywialnej formy subliteratury dla niedorozwiniętych dzieci, jakimi jesteśmy, i zająć swoje miejsce w obszarze literatury, pomiędzy dwiema skrajnościami: tym, co całkowicie symboliczne, i tym, co całkowicie realne. Historycznie rzecz biorąc, trend zmierza właśnie w tym kierunku. Jutro za literaturę będziemy uważać krótkie opowiadanie, powieść, ilustrowaną książkę i magazyn, poważny «pasek komiksowy» (tzw. comic strip – przyp. aut.), poważną animowaną kreskówkę, film fabularny, a nawet dramat teatralny na żywo” – napisał Kyle, by w tym samym tekście wprowadzić do obiegu terminologię „graphic novels” i „graphic story”.
Do spopularyzowania nazwy trzeba było jednak poczekać ponad dekadę, a dokładnie do 1978 roku, gdy Will Eisner dał światu Umowę z Bogiem. Trylogię. Jako ciekawostkę warto dodać, że w tym samym roku wydawnictwo Marvel wydało też pierwszą powieść graficzną z własnymi superbohaterami. Był to album The Silver Surfer: The Ultimate Cosmic Experience autorstwa Stana Lee i Jacka Kirby’ego, duetu odpowiedzialny za powstanie lwiej części sztandarowych superbohaterów tego wydawnictwa. Jako ciekawostkę dodam też, że to była ostatnia współpraca tych autorów.
To oczywiście nie znaczy, że wcześniej nie powstawały żadne publikacje, które pasowałyby do miana powieści graficznej. Dobrym tego przykładem są na przykład prace Lynda Warda, który już w latach trzydziestych ubiegłego wieku techniką drzeworytu tworzył ilustrowane powieści pozbawione dialogów.
Powieści graficznej wystarczyło zaledwie osiem lat – od 1978 roku – by wpłynąć na to, jak społeczeństwo postrzegało komiks i jego możliwości. Mam tu na myśli wspomniany wcześniej Powrót Mrocznego Rycerza, Strażników Alana Moore’a oraz historię Maus. Opowieść ocalałego autorstwa Arta Spiegelmana, który na kartach komiksu przedstawił życie swojego ojca – Władka Spiegelmana, byłego więźnia Auschwitz, który przeżył Holokaust.
Wszystkie te tytuły zostały opublikowane w 1986 roku. Natomiast 1992 roku Maus. Opowieść ocalałego zdobył… Nagrodę Pulitzera.
Research baza
Festiwal Jacka Świdzińskiego liczy sobie prawie czterysta stron, jednak czyta się go bardzo szybko. To świetnie opowiedziana i przejmująca historia, a właściwie historie – poszczególnych bohaterów, których przeplatające się losy tworzą festiwalową mozaikę sprzed blisko siedemdziesięciu lat. Same „przygotowania” do tworzenia komiksu zajęły około półtora roku.
Festiwal, Jacek Świdziński, Kultura Gniewu
„Przy każdym pisaniu najprzyjemniejszy jest research. Trochę się w nim za bardzo rozpływam” – przyznaje mi Świdziński. „W wypadku Festiwalu korzystałem głównie z prasy z tego okresu. Odwiedzałem Archiwum Akt Nowych, w którym znajduje się dokumentacja z organizacji i przebiegu imprezy. Dalej: opracowania na temat festiwalu, fotografie w archiwach państwowych i prywatnych, kroniki filmowe, literatura i filmy z lat pięćdziesiątych. Oczywiście dzienniki, wspomnienia, wywiady, artykuły uczestników, którzy coś o nim pisali. Prześledziłem nieliczne wystąpienia festiwalu w utworach artystycznych. Zacząłem też zbierać obiekty związane z imprezą: bilety, pocztówki, znaczki, notatniki, chyba głównie po to, żeby się nim nie znudzić przez ten czas. Komiks, łącznie z researchem, powstawał trzy lata” – mówi Świdziński.
Co ciekawe, Alan Moore, którego Świdziński uważa na najlepszego twórcę mainstreamowego komiksu, podobno też przywiązuje dużą wagę do researchu w swojej pracy. „Na przykład gdy objął stanowisko scenarzysty w ciągnącej się już serii DC Comics Potwór z bagien, pierwszą rzeczą, jaką zrobił, było zadanie wydawcom pytania: z jakich bagien?” – mówi mi Świdziński. Moore miał wtedy usłyszeć, że nie wiedzą z jakich bagien, nie zastanawiali się nad tym, że gdzieś na południu Stanów.
„Jako że Moore lubił muzykę z Nowego Orleanu, uznał, że to będzie Luizjana, i zaczął ją studiować – mapę, slang, kulturę, folklor, faunę i florę i tak dalej. Jest mi też bliskie jego podejście do obecnej superbohaterszczyzny [łagodnie rzecz ujmując – „nie przepada” za nią, przyp. aut.]” – kwituje autor Festiwalu.
Jako ciekawostkę warto dodać, że oprócz Moore’a w TOP 3 komiksowych artystów Świdzińskiego są jeszcze Yuichi Yokoyama – „twórca niepokojących, posthumanistycznych, czasami abstrakcyjnych mang, które mogłyby być komiksowymi partyturami lub mangami znalezionymi na opuszczonej obcej planecie”) – oraz Maciej Sieńczyk („chodzący własnymi, swojsko-dziwacznymi ścieżkami”).
Byłem mięśniakiem z blizną
Jest 1995 rok. Jacek Świdziński ma siedem lat. Wspólnie ze swoim bratem Pawłem skończył swój pierwszy komiks – Napat pod Deltasiti. Zeszyt ma okładkę, logo, został nawet zszyty nitką. Całość powstała w tydzień. Bracia narysowali go podczas choroby, gdy siedzieli w domu. Skoro było dwóch autorów, to było też dwóch bohaterów – jeden miał na imię… Jacek, a drugi Paweł.
Świdziński zdradza mi fabułę tego komiksu. „Nasze komiksowe odpowiedniki to byli dorośli mięśniacy, których zadaniem było chronienie kobiety. Mafia wydała na nią wyrok śmierci, bo widziała, jak zabijają jej męża. Pamiętam, że główny wróg był łysy, moja postać miała bliznę na twarzy, a pod koniec historii ta kobieta została moją żoną. Paweł chyba ożenił się z jej siostrą, która nagle pojawiła się na końcu”.
Na koniec pytam go, czy kiedyś zastanawiał się nad tym, by zrobić remake Napat pod Deltasiti lub jego sequel? „Tak, przez chwilę chodziło mi to po głowie, ale myślę, że teraz zajmę się czymś innym” – mówi mi Świdziński.
Cóż, zawsze można mieć nadzieję.
Czytaj też: Sceny z życia kobiety (w epoce Facebooka). Marta Nadolle z Paszportem „Polityki”
