Uchodźcy, obcy i sekciarstwo: co ukrywa współczesny horror

Uchodźcy, obcy i sekciarstwo: co ukrywa współczesny horror

( 27.10.2023 )

Kilka uwag na temat tego, jak współczesny horror opowiada o kryzysie uchodźczym i różnicach kulturowych

Rok 2019 był ponoć pierwszym, w którym mierzona w skali światowej suma zamachów z udziałem uzbrojonego napastnika przekroczyła liczbę dni w roku. W ogromnej większości tłem strzelanin są konflikty na tle rasowym lub religijnym. Kryzys uchodźczy, z którym od kilku lat boryka się cały Zachód, tylko zaognia napięcia na linii autochtoni-imigranci, a każdy incydent z udziałem „obcego” daje paliwo ruchom alt-rightowym czy neofaszystowskim. Jak z tymi tematami radzą sobie najnowsze filmy grozy?

Sztuka filmowa prędzej czy później zawsze zabiera głos w sprawie wpływu globalnej jak i lokalnej polityki na społeczeństwo. I mimo że wielkoekranowy dramat obradza w interesujące tytuły (patrz: W ułamku sekundy Fatiha Akına z 2017 roku), jestem zdania, że najlepszym zwierciadłem naszych czasów jest zawsze kino gatunkowe. A spośród licznych gatunków najpełniej o kwestiach najtrudniejszych i niejednoznacznych mówi horror.

Czy współczesne straszaki biorą stronę przedstawicieli społeczeństw rozwiniętych, gentryfikujących się i starzejących w szybkim tempie? Tak było w przypadku zimnowojennych filmów science-fiction z lat pięćdziesiątych, które nakręcały lęk przed komunistami zza żelaznej kurtyny, ukazując ich jako wrogich „najeźdźców z czerwonej planety”. Tak było też w przypadku ejtisowych akcyjniaków. Nazywano je reaganomatografią, od nazwiska urzędującego wówczas prezydenta USA, a fabuła najczęściej polegała na tym, że Stallone lub Norris w pojedynkę rozprawiali się z hordami złoli o latynoskich rysach.

W przypadku horrorów jest dziś zupełnie inaczej. Najnowsze horrory w zdecydowanej większości przyjmują perspektywę „tych obcych” – uchodźców, imigrantów ekonomicznych, a szerzej: przedstawicieli każdej mniejszości. Etnicznej, narodowej, rasowej czy seksualnej. Wchodzą w skórę tych, którym powodzi się gorzej. Wreszcie – co akurat nie jest specjalną nowością w tak progresywnym gatunku – horrory, które bodaj jako pierwsze zaczęły brać pod lupę topos kryzysu męskości, często odzwierciedlają perspektywę kobiecą. Jeżeli kino grozy piętnuje już jakieś grupy, zazwyczaj są to wspólnoty religijne. Ale o tym, dlaczego horrory przedstawiają system wartości oparty na przekonaniach religijnych jako ogromne zagrożenie, opowiem na sam koniec.

Chciałbym skupić się na kilku tytułach, które określiłbym roboczo mianem „horrorów uchodźczych”. Wspólnym mianownikiem jest to, że w każdym z nich jako widzki i widzowie empatyzujemy z wyzwaniami, przed jakimi stają imigranci. Dwa spośród wybranych przeze mnie filmów nie są stricte o migracji jako problemie globalnym, ale wychodzą od pozornie niewinnych „różnic kulturowych” i pokazują, co może spotkać osoby, które lądują poza domem, z dala swoich od schludnych i aseptycznych mieszkań na strzeżonych osiedlach. Przebiegli miejscowi, żerujący na ksenofobicznych instynktach wieśniacy czy psychopaci zwabiający ofiary na swoje terytorium zamieniają ich życie w niewypowiadalny koszmar. Pierwszy przypadek jest pomysłem rozwiniętym w świetnych Bestiach (2022) Rodrigo Sorogoyena (polska premiera kinowa: 25 sierpnia 2023). Małżeństwo po pięćdziesiątce, Antoine i Olga, postanawia osiedlić się w Galicji, by na starość żyć z ekologicznej uprawy. Francuzi przybywają na północno-zachodnie wybrzeże Hiszpanii. Tam jednak ich progresywny światopogląd i proekologiczne przekonania zderzają się z tradycyjnym stanowiskiem miejscowych rolników. Lokalsi przyglądają się z nieufnością wykształconym i oczytanym przybyszom z zagranicy. Szczególnie mężczyźni szybko wchodzą na wojenną ścieżkę; zaczyna się od sztubackich wybryków, szowinistycznych uszczypliwości wymierzonych w przybysza, który uparcie próbuje się asymilować, ale tak u Antoine’a jak i u dwóch braci – przywódców miejscowych rolników – prędko budzą się samcze instynkty. Nie skończy się jednak na znaczeniu terenu i powarkiwaniu na przeciwnika. Jak słusznie zauważył Mark Kermode w swojej wideo-recenzji, atmosfera w Bestiach gęstnieje powoli, lecz nieubłaganie, a napięcie rośnie tak bardzo, że jako widzowie chcemy wrzeszczeć do bohaterów, by przerwali ten pojedynek i podali sobie wreszcie ręce, bo zaraz zdarzy się coś potwornego.

Bestie prezentują brutalne, męskie konfrontacje, by w finałowym akcie zaserwować srogi plot twist i skierować naszą uwagę w stronę żeńskiej perspektywy i wrażliwości. Nagle horror o tytułowych bestiach w ludzkiej skórze zamienia się we wciąż niepokojącą, lecz bardziej wyważoną historię partnerskiego poświęcenia i solidarności kobiet, które są przeciwwagą dla męskiej agresji graniczącej z obłędem. Do sążnistej fabuły Sorogoyen przy pomocy subtelnych detali doszywa feministyczne przesłanie, co niespodziewanie winduje jego film na jeszcze wyższy poziom. Widać doskonałe filmowe rzemiosło i talent do formułowania zwięzłych diagnoz społecznych w postaci „wiejskiego” dreszczowca.

O ile zakończenie Bestii zostawia nas ze świadomością, że oto wygrała sprawiedliwość, i mamy dzięki temu trochę nadziei na lepszą przyszłość dla naszego gatunku, o tyle finał Gości (2022) Christiana Tafdrupa (dostępny w ofercie HBO Max) sprawia, że mamy ochotę wyć lub krzyczeć z bezsilności i rozpaczy, choć tak naprawdę nie jesteśmy w stanie wydobyć z siebie żadnego dźwięku. Siedzimy w ciszy i zadumie, z ciężkim do opisania uczuciem, że zobaczyliśmy coś naprawdę potwornego. A zaczyna się jak kino familijne: małżeństwo z Danii przyjmuje zaproszenie od poznanych w Toskanii Holendrów. Duńczycy jadą „w gości” wraz ze swoją dziesięcioletnią córką, która na miejscu będzie miała okazję zaprzyjaźnić się bliżej z nieco młodszym, niemym synem atrakcyjnej i sympatycznej, choć rozbrajająco bezpośredniej pary z kraju tulipanów. Miły weekend zamienia się w unspeakable horror: hasło, które dobrze opisuje filmy wyświetlane w kinach drive-in w złotych czasach horrorów klasy B.

Dziękujemy!
( Film ) ( Literatura ) ( Muzyka ) ( Sztuka )

PODCAST: I taki to jest miesiąc w kulturze #2. Biennale i skandale

Goście to zadziwiające dzieło: Tafdrup łączy społeczną satyrę na różnice międzykulturowe z fabułą nieuchronnie zmierzającą w stronę horrendum. Jednocześnie reżyser cały czas wodzi nas za nos i kiedy jesteśmy przekonani, że rzeź jest już blisko, rozbraja napięcie, udając, że cały czas tylko mrugał do nas okiem. Wykorzystuje naszą naiwność (siłą rzeczy sympatyzujemy z nieco ciapowatymi Skandynawami i kibicujemy, by wyszli cało z tej zasadzki), tak samo jak patriarcha Patrick wykorzystuje naiwność duńskich małżonków. Film unika pułapek, w które wpadają liczne horrory. Ciężko zarzucić Gościom na przykład brak logiki, gdyż tak naprawdę nie wiemy, co knuje Patrick z żoną. Holenderskie dialogi nie są tłumaczone, więc sens rozmów gospodarzy spowija jedna wielka tajemnica. To największe zwycięstwo twórców – pokazanie bariery językowej jako czegoś przerażającego.

Bohaterami filmu są dwie pary z wyższej klasy średniej – niczego im nie brakuje, a wyjazd do domku w środku lasu ma być korzystaniem z luksusu wynikającego z ich pozycji społecznych. Mogą sobie na taką przygodę pozwolić. Dlatego mimo narastającej liczby „czerwonych lampek” nie wypada tak po prostu wyjechać. Nie wypada, bo okazaliby jakieś uprzedzenia – przecież na inne zwyczaje można przymknąć oko. Problem w tym, że w rzeczywistości nie zawsze można, ale dla Bjørna i Louise jest już za późno. Odcięci od cywilizacji, bez zasięgu w telefonach i zapasu benzyny w baku, zdani są na to, co zgotują im gospodarze. Skąd mogli wiedzieć, że pod pozorami uprzejmości Holendrów kryje się autentyczne barbarzyństwo? Ostatnia scena przeraża szczególnie… w Polsce, jeśli przypomnimy sobie, że tak samo bestialsko ukatrupiono małzeństwo Doroty i Zbigniewa Sobańskich z Gliwic (głośna sprawa z 2001 roku), o których wszyscy zapomnieli, sprawie szybko ukręcono łeb, a ich szczątki przypadkowo odnaleziono po czternastu latach. Filmowi Duńczycy starają się zachować uprzejmość w obliczu rosnących nieprzyjemności, nie zdając sobie nawet sprawy, że w ten sposób kopią własny grób. Film pozostawia nas w poczuciu absolutnej klęski i beznadziei. Wygrywa czyste bestialstwo, których przyczyn możemy się tylko domyślać.Inaczej jest w Czyj to dom? debiutanta (!) Remiego Weekesa. Przez krytyków okrzyknięty najlepszym horrorem 2020 roku, dostępny na Netfliksie film na poważnie mierzy się z losem uchodźczym. Poznajemy małżeństwo, które dostaje tymczasowy azyl. Uciekli z ogarniętego wojną Sudanu Południowego do Wielkiej Brytanii. Traumatyczna przeszłość pary jest kluczem do zrozumienia ich obecnej sytuacji. Film sugeruje, że za każdym pontonem uchodźczym, który dociera do brzegu, ciągnie się sznur trupów-topielców. Weekes powoli odkrywa karty; z każdym kwadransem pokazuje, że Bol i Rial mają na sumieniu jakiś straszliwy występek, który stał się źródłem ich traumy. Nie pomaga też aparat państwowy: mieszkanie, które im przydzielono, jest potworną ruderą, a wszystkie zakamarki są prędko zasiedlone przez upiory z przeszłości.

Brytyjczycy przekazują parze mieszkanie ze świadomością, że będzie raczej im służyło jako sala na oddziale zamkniętym niż nowy dom. Pośród odrapanych ścian Bol zaczyna mieć coraz silniejsze syndromy PTSD. Mimo to próbuje w pojedynkę przepracować przeszłość, widząc dla siebie nadzieję w asymilacji. Inaczej z Rial, która trzyma się zwyczajów swojej ojczyzny i nie widzi dla siebie miejsca w nowym kraju. Czyj to dom? odzwierciedla realne wyzwania, z jakimi zmaga się wielu imigrantów i uchodźców po przedostaniu się na Zachód, gdzie często pokonuje ich biurokracja. W nowym miejscu zamieszkania małżeństwo traci status społeczny i kulturowy, jaki mieli w Sudanie Południowym – Bol wspomina, że pracował w banku. Bolesny proces degradacji klasowej, który dotyka imigrantów, gdy muszą zacząć od zera w obcym kraju, oraz potworny rasizm, z jakim się spotykają, oto horror przeżywany przez bohaterów. Przeszłość stanowi ciężkie brzemię i utrudnia im integrację w nowym społeczeństwie, ale z biegiem czasu zaczynają rozumieć, jak wiele poświęcili, doprowadzając do tragedii po drodze – i tylko akceptacja tego faktu pozwoli im żyć o zdrowych zmysłach. Dociera do nich, że ich przeznaczeniem jest zostać, choćby w imię tych, którzy ponieśli śmierć. Upiory nie znikną, trzeba się nauczyć żyć z nimi. Reżyser zdaje się jednak sugerować, że prawdziwy horror czeka na ulicach nowej ojczyzny.

Filmem pokrewnym tematycznie, ale bez podobnego ciężaru znaczeniowego jest Nikt nie ujdzie z życiem (2021) Santiago Menghiniego (Netflix). Bohaterką jest tu Ambar, która opuszcza Meksyk, gdzie przeżyła traumę związaną z umierającą matką. Trafia do Cleveland w Ohio i wynajmuje pokój w dość upiornym hostelu, w teorii przeznaczonym tylko dla kobiet-imigrantek. Prędko okazuje się, że landlord i jego brat nie mają dobrych zamiarów względem lokatorek. We wszystko zamieszane są nadprzyrodzone siły. Ambar zaczyna walkę z niebezpiecznym kultem i pradawnym złem. Nikt nie ujdzie z życiem jest feministyczną wersją nakręconego również dla Netflixa Rytuału (2017). Nie jest to przypadek, oba filmy powstały bowiem w oparciu o prozę Adama Nevilla. Miłośnicy nietypowych monster movies mogą czerpać autentyczną frajdę z porównywania obu produkcji do siebie. Nawet animacja krwiożerczych bestii w obu filmach jest bliźniaczo podobne, mimo że ten starszy, z męską obsadą na pierwszym planie rozgrywa się tysiące kilometrów na wschód od Ohio, bo w upiornych lasach na północy Szwecji.

Sama Szwecja niewątpliwie boryka się z rozmaitymi problemami związanymi z kryzysem uchodźczym, asymilacją uchodźców, rosnącą przestępczością oraz z faktem, że szwedzki model społeczeństwa, nie uwzględnił u swej genezy masowej migracji w nowym stuleciu. Sprzyja to oczywiście eskalacji ksenofobicznych nastrojów w Szwecji i sprawia, że neofaszystowscy ekstremiści dochodzą do głosu coraz częściej. Pewnie dlatego właśnie tam rozgrywa się akcja jednego z najbardziej wieloznacznych i enigmatycznych horrorów ostatnich lat, czyli Midsommar (2019) Ariego Astera (dostępny na wielu platformach VoD).

Jednym z interpretacyjnych tropów mógłby być fakt, że sekta, u której goszczą młodzi Amerykanie, jest tak naprawdę podaną współczesną realizacją ideałów społeczeństwa faszystowskiego w atrakcyjnej, podlanej new age’em formule. Członkowie sekty wykorzystują tradycyjne elementy kultury, takie jak obrzędy, rytuały i kult natury, aby podporządkować sobie główną bohaterkę, Dani. Jest ona postacią szczególnie podatną na wpływ z powodu różnych osobistych tragedii, w tym śmierci rodziców i przyjaciół.

Sekciarze oferują dziewczynie poczucie przynależności, wsparcie emocjonalne i przynajmniej pozorną akceptację. Wyizolowanie od otoczenia, tworzenie fałszywego poczucia wspólnoty oraz narzucanie szkodliwych przekonań – skądś to znamy, prawda? Faszyzm jako reżim, który wykorzystuje manipulację i propagandę, aby narzucić społeczeństwu wizję swoich ideologów. Sekta w Midsommar wydaje się działać podobnie, starając się wywrzeć wpływ na Dani. Prędko okazuje się jednak, że kompani bohaterki nie pasują do ich wyidealizowanego społeczeństwa białych blond suprematorów. Sekta w imię czystości rasowej eliminuje osoby kolorowe, na wzór hitlerowców, którzy pozbywali się wszystkich „obcych”. Grupa nie toleruje też żadnych odstępstw od normy. W krótkim czasie na każdego ma haka i młodzi ludzie za drobne przewinienia giną w tajemniczych okolicznościach. Osobom, które filmu nie widziały, wypada polecić wersję reżyserską, w której najpełniej wybrzmiewa ostrzeżenie Astera przed tym, że historia lubi się powtarzać, a faszyzm przywdziewa dziś nowe maski i nawet w wersji instant czy mikro, jak drobna społeczność sekciarska w Midsommar, prędzej czy później upomni się o ofiary.

Tu docieramy do końca – i do obiecanej krytyki społeczności religijnych. Aster jednocześnie szydzi z nich i dostrzega ogromne niebezpieczeństwo, jakie dziś prezentują, stawiając w zasadzie znak równości między faszyzmem a religijną sektą.

( Mintowe Ciasteczka )

Nasza strona korzysta z cookies w celu analizy odwiedzin.
Jeżeli chcesz dowiedzieć się jak to działa, zapraszamy na stronę Polityka Prywatności.