Gdzie miejsce dla sztuki? Bielska Jesień 2023
( 01.12.2023 )
Kontrowersje wokół trzech Grand Prix przyznanych na Bielskiej Jesieni zdominowały dyskusję na temat konkursu. A gdzie w tym wszystkim miejsce dla artystów, artystek i samej sztuki?
46. Biennale Bielska Jesień rozstrzygnięte. Ku zaskoczeniu wielu osób jury w tym roku przyznało aż trzy Grand Prix. Ta sytuacja zdominowała dyskusję wokół konkursu. Zorganizowany został panel, który skupił się na wyjaśnieniach jury, zamiast stworzyć odpowiednią atmosferę do rozmowy o nowych formułach konkursów. Dobrym polskim zwyczajem towarzystwo podzieliło się na dwa obozy – progresywny, który na wzór wielu międzynarodowych konkursów wybiera drogę równościową, i konserwatywny, domagający się jasnookreślonego wyboru. Członkowie tego drugiego podkreślali, że konkurs w swym założeniu ma wzbudzać rywalizację, a jego rolą jest wyłanianie „najlepszych” – cokolwiek to znaczy w sztuce. Nie pomogły nawet głosy osób uczestniczących w konkursie, które wskazywały, że znalezienie się w finale i pokazanie swoich prac na wystawie jest wielkim wyróżnieniem. Dla nagrodzonych najważniejsza jest zaś solowa prezentacja w BWA.
Wybór jury wydaje się demokratyczny, żeby nie powiedzieć – antycypujący potencjalne spory między obozami figuracji i abstrakcji. Grand Prix dla Adama Kozickiego było gestem uznania dla figuracji poruszającej problemy uchodźcze. Z kolei Grand Prix dla Edyty Hul zaspokoiło miłośników abstrakcji, wskazując, że i ten typ sztuki może być dziś doceniony. Natomiast Grand Prix dla Karoliny Jarzębak, pracującej w intarsji, poszerzyło dziedzinę malarstwa o nowe obszary, stwarzając ciekawy precedens dla artystów wizualnych posługujących się mediami z pogranicza. Jak wspomniałam, główną nagrodą w konkursie jest indywidualna wystawa w BWA, co oznacza, że w nadchodzącym roku czekają nas trzy ciekawe prezentacje, każda w zupełnie innym stylu.
Adam Kozicki, to już (Frans Masereel – Mon livre d’heures), 2022, tusz akrylowy z aerografu na płótnie, 200 x 150 cm
Dla instytucji może być to sytuacja problematyczna, bo ani kalendarz, ani budżet nie są z gumy. Nagroda Grand Prix wynosi trzydzieści tysięcy złotych – w tym roku trzeba było zwiększyć zwyczajową kwotę. Prawdziwy kłopot pojawił się w momencie, gdy BWA dowiedziało się – na parę tygodni przed otwarciem wystawy – że Ministerstwo Kultury nie przekaże pieniędzy na nagrodę główną, o czym zapomniało wcześniej poinformować instytucję. Dzięki szybkiej instagramowej akcji w miejsce Ministerstwa znalazł się prywatny sponsor – Puro Hotels, sieć hoteli budująca swą markę wokół designu i kolekcji sztuki najnowszej.
Skąd tak wielka potrzeba wskazania konkretnych nazwisk namaszczonych przez jury? Przecież wiele osób, które swojego czasu zostały nagrodzone w Bielsku, zniknęło z pola sztuki, co może nieco podważać wiarygodność konkursu. Czy to kwestia braku krytyki artystycznej, kiedyś prężnie działającej nawet w prasie codziennej, dzisiaj obecnej chyba tylko w sieci? Publiczność najwyraźniej szuka profesjonalnych wskazówek, czym jest dobra sztuka. Konkurs Bielskiej Jesieni stał się przeglądem nowych talentów dla kolekcjonerów poszukujących okazji. Jedna z uczestniczek mówiła, że po ogłoszeniu listy finalistów ilość zapytań na Instagramie radykalnie wzrosła. Przy mizernej ofercie instytucjonalnej konkursy stają się zatem jedynym realnym barometrem nowych, wartościowych tendencji artystycznych. Nie biorą w nich jednak udziału osoby, które osiągnęły już realny sukces rynkowy. Tu rodzi się kolejne pytanie – dlaczego? Czy krytyczna ocena profesjonalistów – kuratorów, krytyków i akademików z obszaru niekomercyjnego świata sztuki – sieje zamęt wśród artystów i artystek, po których ustawiają się kolejki kupujących? A może po prostu brakuje rzetelnych przeglądów sztuki najnowszej?
Edyta Hul, Species Mitology, 2023, olej, emalia na płótnie, 145 x 120 cm
Co ciekawe, Bielska Jesień, która tę nazwę nosi od 1967 roku, początkowo nie była konkursem, a przeglądem właśnie. Oprócz malarstwa prezentowano wówczas również rzeźbę i grafikę. Dopiero od roku 1965 zaczęto przyznawać medale skupiając się na pracach dwuwymiarowych. Od roku 1995 Bielska Jesień zaczęła odbywać się w formule biennale, wzmacniając swoją renomę i z czasem stając się najważniejszym konkursem malarstwa w Polsce. Olbrzymia w tym zasługa dyrektorki Agaty Smalcerz, która wprowadziła Galerię Bielską w zupełnie nowy okres, rządzący się nowymi, kapitalistycznymi prawami. Czas, któremu wiele tego typu instytucji nie sprostało.
Czym jest więc mityczny „sukces”? Czy nie jest on równoznaczny z sukcesem komercyjnym i czy ostatecznie nie weryfikuje go rynek sztuki, o którym nie padło ani jedno słowo w czasie dyskusji panelu? Podkreślmy – na najważniejszym konkursie malarstwa, którym rynek sztuki stoi. Wymieniani na jednym wdechu artyści – Sasnal, Juszkiewicz, Czech, Palczak – których nazwiska miały dowieść, że decyzja jury przekłada się na sukces kariery artystycznej, najpierw odnieśli sukces komercyjny, a dopiero w drugiej kolejności instytucjonalny. Tak zwany „efekt Sasnala”, czyli kupić tanio, sprzedać drogo, napędza spragnionych inwestorów do poszukiwania świeżego nazwiska. Nawet Wilhelm Sasnal, dzisiaj uznany za klasyka polskiej sztuki zarówno przez krytykę, instytucje, jak i rynek, doczekał się porządnej wystawy w Polsce, dopiero gdy docenił go Zachód. Wówczas polski rynek sztuki najnowszej stawiał dopiero pierwsze kroki, galerie komercyjne wciąż traktowane były z przymrużeniem oka, Warsaw Gallery Weekend miało wystartować za kilka lat, a na ścianach polskich kolekcjonerów wisiały jeszcze Kossaki, a nie Grupa Ładnie.
Największym atutem tegorocznej edycji była sama wystawa, która była czymś więcej niż tylko gęstym pokazem prac, gdzie trudno skupić się na pojedynczym obrazie. Kuratorka Ada Piekarska zadbała o spójną, interesującą narrację, budując dialog pomiędzy poszczególnymi obrazami. Prace artystów i artystek nie były powieszone „po nazwisku”, ale zestawione w grupy tematyczne. Dzięki temu widz miał okazję nie tylko odhaczyć kolejne nazwiska, ale też zrozumieć, jakie tematy są aktualnie brane na warsztat.
A o czym mówiono w kuluarach konkursu? Artyści docenili pokrycie kosztów transportu prac, co po aferze wokół Artystycznej Podróży Hestii (która w końcu doprowadziła do likwidacji konkursu), wydaje się już oczywistością. Mówiono o problemach lokalowych, przede wszystkim braku przestrzeni na pracownie, oraz o potrzebie powrotu do idei plenerów, gdzie łatwiej o swobodną wymianę myśli i spędzanie czasu razem. Może pora posłuchać, czego naprawdę potrzebuje środowisko artystyczne, zamiast sugerować się wyłącznie potrzebami publiczności. Bo dla kogo właściwie są te konkursy?
Karolina Jarzębak, Cursed Object, 2021, intarsja, 130 x 125 x 75 cm
